Warunkiem równowagi ekonomicznej jest stałość produkcji znajdującej stały zbyt. Na lokalnych rynkach obejmujących podstawowe dobra, jest to możliwe. Producentów jest tylu, ilu znajdzie zbyt na rynku. Dopasowanie kształtowało się przez wiele pokoleń. Nie bez tarć i mniej lub bardziej udanego pokonywania sprzeczności.

Jeśli wszystko rozwija się względnie pomyślnie, produkcja osiąga nawet pewną nadwyżkę nad popytem. Co najważniejsze, bezpośredni producent nie włącza własnej konsumpcji (niezbędnej do utrzymania w gotowości swej siły roboczej) do wymiany rynkowej. Jednym słowem, wymieniana jest tylko nadwyżka ponad własną konsumpcję.

Ta okoliczność stanowi bufor bezpieczeństwa i stabilności owego systemu ekonomicznego. Konsumpcja własna może być zwiększana lub – w pewnych przedziałach – ograniczana, dostosowując podaż do sytuacji na rynku. Kształtowanie się kapitalizmu wykorzystało zniszczenie tego bufora jako własnego, wewnętrznego „otoczenia niekapitalistycznego”. W podobny sposób kapitalizm żerował na „otoczeniu niekapitalistycznym” w krajach Azji, gdzie siła robocza zatrudniana w fabrykach była w znaczącym stopniu utrzymywana przez rodziny pozostające jeszcze na wsi.

Oczywiście, ten sielski obrazek przedstawiający harmonijny rynek lokalny jest pewną idealizacją. Diabeł tkwi w szczegółach. System obejmuje także rzemiosło oraz tzw. wolne zawody. Cechy, korporacje, czy nawet gospodarstwa rolne zatrudniające sezonowo małorolnych czy bezrolnych, stosowały wyzysk siły roboczej, kładąc podwaliny pod system już z rozmachem zorganizowanego wyzysku, jakim był późniejszy system kapitalistyczny. To jakby przemoc domowa przerodziła się w przemoc wojenną. Chodzi tu o wojnę klasową.

Jeżeli więc krytykujemy kapitalizm, to nie sięgamy do rozwiązań przenoszonych żywcem z „sielskiej” przeszłości, jak to robili krytycy Marksa z pozycji drobnego rzemiosła, jak np. guru anarchistów, Pierre Proudhon. W konstrukcji społeczeństwa bezklasowego należy usunąć zarodki odradzającego się systemu wyzysku siły roboczej. Presja społeczności, nawet lokalnej i opartej na dobrosąsiedzkich stosunkach, może okazać się pułapką dla tych, którzy nie mają nic poza rękami do pracy i znikają w czeluściach szarej strefy między pracą własną a pracą najemną.

Jak wspomnieliśmy wyżej, zgodnie z Marksem, istota systemu klasowego mieści się w stosunkach produkcji. Stosunki produkcji odnosimy do zasadniczego sektora pierwotnego gospodarki, albowiem tam zamazuje się podział między robotnikiem a niewolnikiem. Stosunki kapitalistyczne uczyniły z niewolnika (np. chłop pańszczyźniany) wolnego robotnika, przerzucając na niego koszt bycia „otoczeniem niekapitalistycznym” dla swojego kapitalisty. Niewolnik stanowił bufor dla podkonsumpcji biologicznej rodziny właściciela środków produkcji (ziemi), czeladnik odgrywał tę samą rolę w stosunku do biologicznych członków rodziny majstra, zaś robotnik pełni tę samą funkcję nie stanowiąc dodatkowo problemu dla zatrudniającego go kapitalisty.

Jest jednak problemem dla państwa.

Dopiero kapitalizm odsłonił produkcyjną istotę sprzeczności i konfliktu klasowego, który był ukryty w poprzednich systemach antagonistycznych. Rozwiązanie sprzeczności klasowej w obrębie produkcji spowoduje, że reszta systemu żywiołowo zorganizuje się wokół tego rozwiązania z szansą na zniesienie żywiołowego mechanizmu odradzania się owego antagonizmu. Uporządkowanie podstaw umożliwia swobodę i żywiołowość kształtowania się pochodnych stosunków społecznych.

Na tym polega istota marksizmu w przeciwieństwie do innych nurtów odwołujących się do zasad sprawiedliwości społecznej, opartych na racjonalizacji prowadzącej do rozwiązań utopijnych, tak licznych w historii.

Lokalne społeczności nie są oazą bezkonfliktowych stosunków społecznych. Mają jednak tendencję do skutecznego ukrywania ich pod pozorami dobrosąsiedzkich relacji ukształtowanych w sposób spontaniczny, a więc wszelkie nierówności są efektem indywidualnych błędów czy zaniechań.

Na skalę masową takim „lokalnym” typem gospodarki była autarkiczna gospodarka radziecka, gdzie wyzysk klasy robotniczej był uzasadniony sytuacją zewnętrzną oraz traktowaniem siły roboczej uprzemysławiającego się kraju jako niezbędny „koszt własny”. Klasa robotnicza nie była traktowana jak antagonista klasowy, ale jak symbol wysiłku i poświęcenia całego społeczeństwa. I co z tego, że ów symbol niekiedy nie wytrzymywał nerwowo i reagował agresywnie na kolejne, przykręcane mu śruby, które ilustrowały jego bohaterstwo? Pierś do odznaczeń wypinały zresztą solidarnie indywidua należące do rozbudowanego w socjalizmie łańcucha robotnika łącznego.

Producent bezpośredni stanowi przedłużenie ramienia owego robotnika łącznego. Ramię z przyrodzenia nie przeciwstawia się reszcie ciała. Ale można je czasami amputować i dopiero wtedy można uchwycić subtelne znaczenie jego funkcji dla organizmu.

Władza państwowa czy samorządowa oznacza ograniczenie prawa ramienia do dysponowania tym, co rękami wytworzy. Jakoś tak jest w naturze, że to chwytna ręka była podstawą dla wytworzenia się skomplikowanego mózgu, a nie mózg wytworzył rękę. Bez mózgu jednak, sprawność ręki byłaby bezużyteczna. Chwytność jej nie rozwinęłaby się. Ba, filmy science fiction pokazują nam, że w przewidywalnej przyszłości zasilanie mózgu przestanie być uzależnione od ręki. Świetlana przyszłość!

Niezależnie od wszystkich metafor, należy zrozumieć, że spontaniczność ewolucji społecznej nie polega na rozumowym projektowaniu perfekcyjnego modelu. To przeczy spontaniczności, a więc i poczuciu wolności. A ta wolność jest główną siłą atrakcyjności systemu niesprawiedliwości społecznej, jakim jest kapitalizm. Aby jednak wolność miała racjonalne granice, jakiś ważący czynnik powinien odgrywać decydującą rolę. Ten czynnik powinien posiadać mechanizm, w którym partykularny interes (a więc nie podlegający ani negocjacjom, ani wątpliwości z pozycji egoistycznego interesu) jest wiodący. Partykularny interes bezpośredniego producenta jest spontanicznym ograniczeniem dla absolutnej swobody, która przestaje być wolnością, a staje się ślepym realizowaniem każdej możliwości, każdej opcji. Albowiem racjonalny wybór między opcjami nie da się żadnym, powszechnie przyjmowanym argumentem uzasadnić. Rezygnacja z pewnych możliwych opcji musi mieć charakter arbitralny. Stąd dialektyka partykularnego i powszechnego.

Burzliwy rozwój filozoficzny ludzkości polegał na konieczności intelektualnego objęcia takich problemów, których filozof nie był w stanie zbadać w „realu”. Postęp techniczny zaszedł tak daleko, że każdą hipotezę naukową da się zbadać w laboratorium, którym mogą stać się całe społeczności, nie tylko ludzki organizm. Nie wystarczy, jak dawniej, intelektualne rozwiązanie problemu, trzeba uzyskać potwierdzenie w rzeczywistości. Nauka stała się maszyną produkującą w 3D wyniki badań teoretycznych. W jaki sposób sprzeciw któregoś z badaczy – spowodowany jego sumieniem – miałby stać się obowiązujący dla całej społeczności badaczy? Religia stała się argumentem niewystarczającym, stąd jej nieuchronny zmierzch i co najwyżej reakcyjna rola w przyszłych konfliktach społecznych.

Epidemia koronawirusa obnażyła ten sposób podejścia do współczesnych problemów. Istnieją techniczne możliwości zwalczania wirusa, tylko trzeba znaleźć który ze sposobów będzie tu skuteczny. Potencjał intelektualny świata jest zaangażowany w znajdowanie sposobu eliminowania zagrożenia, który zawsze, w sposób naturalny, będzie szedł za owym zagrożeniem, a nie będzie w stanie go wyprzedzić. Tak jest skonstruowana współczesna nauka, w której teoretyczne rozwiązania są uważane za nieskuteczne.

https://youtu.be/h21ScQqZCHs

Tymczasem, należy wziąć pod uwagę fakt, że dotychczasowe istnienie człowieka w przyrodzie zakładało przystosowanie się człowieka do warunków. Eliminowanie środowiska naturalnego i zastępowanie go środowiskiem sztucznym gwałtownie zachwiało mechanizmem dostosowawczym człowieka. Stopniowe eliminowanie środowiska na rzecz stworzonego przez nas samych powoduje wzmacnianie oporu organizmów, które też tracą warunki dotychczasowej równowagi. Mutują, bo przetrwać w tym niezwykle surowym i jałowym środowisku stworzonym przez człowieka, mogą tylko organizmy, które się do niego skutecznie przystosowały. Wirusy, jako organizmy na wpół ożywione, mają w porównaniu z nami – organizmami skomplikowanymi i trudno adaptującymi się z powodu tej złożoności – zasadniczą i niezbywalną przewagę. Wygląda na to, że za jakiś czas będą one naszym jedynym środowiskiem naturalnym. Wniosek jest prosty – należy się do siebie dostosować, a nie walczyć, bo nie mamy szans. Wniosek jest racjonalny, a nie oparty na normalnym podejściu, które zakłada agresywną reakcję na coś, co rozumiemy jako agresję.

Na agresji jest oparty świat, jak go stworzył miłosierny Bóg – wedle wierzeń ludzi religijnych. Z żalem, ale jednak godzimy się z wymieraniem w geometrycznym postępie kolejnych gatunków flory i fauny na naszej planecie. Dopóki my pozostajemy, to z nieszczęściem zwierząt i roślin jesteśmy w stanie dojść do ładu. Zostajemy sam na sam z bytem, dla którego jesteśmy żywicielem ostatniej szansy. Motywacja wirusów jest o wiele bardziej zdeterminowana niż nasza, dekadencka. One niekoniecznie poddają się emocjom, które osłabiają nasz system odpornościowy. Niczym dynamiczny, młody kapitalizm prą żywiołowo do przodu nawet nie zauważając co niszczą po drodze. Nie mają poczucia winy, która by osłabiała ich żywiołowy pęd.

Nie mamy z nimi szansy. Ba, szkoda byłoby je wyeliminować, ponieważ to jest jedyne, co nam pozostanie jako sentymentalne wspomnienie po locie żywych pszczół i świergocie żywych ptaków. Wirus jako zwierzątko domowe. A może to on nas udomowi?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
5 kwietnia 2020 r.