Wywiad Tuckera Carlsona z prezydentem Putinem wywołał, oczywiście, negatywne reakcje ze strony tych wszystkich sił politycznych, które nie przypadkiem skorzystały z pretekstu wkroczenia wojsk rosyjskich na Ukrainę dla zamknięcia wszystkich mediów rosyjskich i prorosyjskich. Przez dwa lata byliśmy, jak zauważa Caroline Galctéros, do wymiotów bombardowani niekończącymi się wypowiedziami prezydenta Zelenskiego bez jakiejkolwiek możliwości wysłuchania co ma do powiedzenia druga strona konfliktu. Istota propagandy zachodniej polegała na narzuceniu przekonania, że druga strona nie ma do tego moralnego prawa. Jak to się ma do zasad demokracji? Otóż tak, że nie ma demokracji dla wrogów demokracji.

Dopóki społeczeństwa zachodnie są przekonane, że demokracja jest instytucją społeczną możliwą do wprowadzenia w dowolnych warunkach politycznych i gospodarczych, ta zasada o braku demokracji dla wrogów demokracji jest uznawana za w pełni zasadną. Jeżeli nawiązać do demokracji greckiej, której podstawą był proces negocjacji między grupami społecznymi mającymi sprzeczne interesy, to jasne jest, że demokracja nie może służyć jako jednoznaczny punkt odniesienia w stosunkach międzynarodowych – z definicji. Każde bowiem odrębne państwo jest na arenie międzynarodowej odrębną grupą interesu. Przyjęcie konieczności negocjacji jest bowiem z natury postawą przejawiającą gotowość do pewnego kompromisu. Ta gotowość musi więc wynikać z istnienia instancji nadrzędnej, która wymusza postawę kompromisu. W sytuacji międzynarodowej, która charakteryzuje się ogromną niesymetrycznością w relacjach siły, nie istnieje skuteczna instancja nadrzędna, która mogłaby postawę kompromisu narzucić. Nie jest nią w każdym razie ONZ, co jasno dowodzi bezradność tej organizacji w sytuacji niezliczonych konfliktów na Ziemi.

Gra toczy się o to, kto kontroluje instancję nadrzędną wymuszającą postawy kompromisu u ewentualnych antagonistów. Jak, np. w Szwajcarii, która jest uważana za model demokracji bezpośredniej, rozwiązującej konflikty wynikłe między nierzadko sprzecznymi fragmentami społeczeństwa w referendach, które angażują tzw. szarego obywatela. Rzecz w tym, że „szaremu obywatelowi” pozostawiono władzę decyzyjną w obszarach, które nie naruszają systemu sprawowania władzy i przewagi klasy panującej zabezpieczonych w instancji mającej władzę przymuszania obywateli do postaw kompromisowych. Obywatele mogą decydować o sprawach dotyczących ich bezpośrednio lub o sposobach realizacji decyzji podjętych przez klasę panującą. I tyle. Jak w starożytnej Grecji.

W świetle geopolityki klas panujących Zachodu argumentacja strony rosyjskiej podważa status quo osiągnięty przez tę klasę i narzucający postawy kompromisu wśród ewentualnych antagonistów. Wyrażone jest to w modelu geopolityki przeciwstawiającej sobie kraje kontynentalne krajom morskim (mówiąc w skrócie), czyli modelu najlepiej odpowiadającym kapitalistycznemu sposobowi produkcji, którego warunkiem istnienia jest istnienie otoczenia niekapitalistycznego, pozwalającego na utrzymanie dynamiki własnego rozwoju. W przeciwnym przypadku każdy system produkcji, rozwijający się z początku dynamicznie, w efekcie swego dojrzewania i schyłku owej dynamiki przeradza się w model gospodarki zrównoważonej i stagnacyjnej. A w tej rywalizacji kraje kontynentalne, z wielu przyczyn, w tym geograficznych i klimatycznych, mają naturalną przewagę nad krajami morskimi. Mogą one utrzymywać efektywnie jedynie nielicznych „drapieżników” z przypadku, ale nie cały, globalny system drapieżczy, tj. kapitalistyczny.

Wywiad Putina ujawnia rzecz niebezpieczną, a mianowicie to, że Putin nie rozumie tej sytuacji. Trudno zresztą oczekiwać, aby to rozumiał, skoro nie rozumieją tego nawet wybitni specjaliści i analitycy, którzy od początku konfliktu rosyjsko-ukraińskiego z wielką dozą przenikliwości analizowali rzeczywistą sytuację. Oczywiście, znajdując się poza oficjalnymi mediami, które wypełniały swoją normalną funkcję ochrony interesów klasy panującej i utrzymania status quo.

W rzeczonym wywiadzie, Putin bardzo wyraźnie opisuje rozczarowanie przywódców rosyjskich, którzy liczyli na to, że po decyzji o samolikwidacji ZSRR Rosja zostanie przyjęta do rodziny krajów zachodnich. To zresztą widzą obiektywni analitycy, którzy słusznie dostrzegają w odrzuceniu rosyjskich pretensji powodu dla dalszej degeneracji procesu pokojowego w Europie. W refleksjach po przeprowadzonym wywiadzie, dostrzega tę nutę rozżalenia i resentymentu Putina nawet Tucker Carlson, który bynajmniej nie okazał się dziennikarzem zbyt dobrze przygotowanym do realizacji swego zamierzenia. Ale co nieco zrozumiał.

To, że istnieje resentyment Rosji po odrzuceniu jej szczerej propozycji współpracy z Zachodem jest faktem dostrzeganym przez każdego myślącego człowieka. Niemniej, nie w tym rzecz. Putin powiedział szczerze do bólu, że nadzieją elit rosyjskich, które bez żalu dokonały likwidacji ZSRR, było znalezienie się wśród mocarstw decydujących o losach świata. Licznymi sygnałami tej nadziei było ochocze włączanie się w poparcie agresji USA na Irak czy Afganistan, w ramach wojny z terroryzmem, która była tylko zasłoną dymną dla podporządkowania sobie przez imperializm amerykański Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Sygnały strony zachodniej, świadczące o tym, że USA nie miało najmniejszej ochoty na tego typu rezygnację z bezwarunkowej własnej decyzyjności były liczne. W tym odrzucenie potraktowania separatyzmu czeczeńskiego jako przejawu wewnętrznego terroryzmu, którego istnienie na terenie Federacji Rosyjskiej miało niby zbliżać interesy Rosji i USA. Ciosem był rozpad Jugosławii i bombardowanie Serbii. Ale wszystko to Rosja wybaczała Zachodowi niczym zdradzana żona, wciąż wierna i mająca niezachwianą wiarę w nawrócenie wiarołomnego męża na drogę cnoty.

Dla nas ważne jest, że Putin wyraźnie mówi nie o tym, iż Rosja oczekiwała tylko włączenia się w system zwasalizowanych satelitów, ale oczekiwała pewnego wyróżnionego, uprzywilejowanego miejsca w tym feudalnym systemie lennym.

Jeżeli Putin mówi o tym teraz i w sposób, w jaki to mówi w kontekście wojny z Ukrainą, mamy pewność, że ta nadzieja jest jedyną pozostałą nadzieją elit rosyjskich, która trzyma je przy życiu. Mamy więc dwa elementy łamigłówki: elita rządząca Rosją, z Putinem na czele, jest gotowa przyjąć każdy gest dobrej woli ze strony USA za dobrą monetę i poddać się całkowicie przeżytemu systemowi amerykańskiego wasalizmu. Pokazała to zresztą przy okazji porozumień stambulskich, w marcu 2022 r., przy okazji niedoszłych porozumień z Ukrainą. Gdyby nie zerwanie procesu podpisania uzgodnionego w podstawowych zarysach dokumentu przez Zelenskiego za podpuszczeniem Borisa Johnsona, Rosja wycofałaby się ze wszystkich zobowiązań wobec Donbasu, a nawet z gwarancji wobec Krymu.

Co jest prognostykiem dla wszelkich przyszłych negocjacji i argumentem za prawdziwością tezy o tym, że wszystko, co Rosja wygrała i wygra na polu bitwy, przegra w procesie negocjacji.

Dlaczego Zachód i USA nie chcą dobrowolnej wasalizacji Rosji?

Odpowiedź jest prosta. Stabilizacja w obszarze euroazjatyckim z niezachwianą, przyrodniczą koniecznością przywraca przewagę modelu rozwoju stagnacyjnego od Lizbony do Pekinu. W tym konglomeracie przewagę ma nie tyle model demokratyczny, co model autokratyczny. Model kolonizacji wewnętrznej, taki jaki miał miejsce na obszarze imperium rosyjskiego, jest charakterystyczny dla takiego właśnie wzorca rozwoju. Istniał on i w Indiach i w Chinach. Jest to model całkowicie przeciwstawny modelowi demokratycznemu, związanemu z wolnością indywidualną, swobodą przemieszczania się i innymi przywilejami, które są obecnie stawiane pod znakiem zapytania w wyniku rozrostu się liczby ludzi chcących skorzystać z tego przywileju niegdyś nielicznych.

Dla modelu agresywnego, grabieżczego, typowo kapitalistycznego nie do pomyślenia jest konsensus drapieżców w kurczącej się globalnej wiosce. Za mało ofiar, za dużo drapieżników.

Świat wielobiegunowy, który jest nadzieją globalnego Południa, nie jest pragnieniem klas panujących w krajach takich jak Rosja czy Chiny. Ale jest logiczną odpowiedzią na brutalną i jednoznaczną odmowę USA w kwestii podzielenia się regionami ekspansji i grabieży. W okresie istnienia tzw. obozu socjalistycznego, jedną z funkcji socjalistycznego sposobu prowadzenia gospodarki było racjonalizowanie wymiany między narodowej i leczenie ran zadawanych przez kapitalistycznego drapieżnika. W ten sposób, istnienie obozu socjalistycznego podtrzymywało życie systemu kapitalistycznego, przygotowując zasiewy i zbiory pod kolejny atak najeźdźcy i jego plądrowania zasobów lokalnych.

W tym sensie świat organizowany przez BRICS+ nie jest systemem przeciwstawiającym się starczemu kapitalizmowi, ale przejmuje na siebie rolę dawnego obozu socjalistycznego z jego rozwojem gospodarki realnej w opozycji do światowego systemu finansowego, który służy transferowi bogactwa z gospodarki rzeczywistej do systemu bankowego i światowej finansjery. Elity państw zachodnich i rozwijających się należą do beneficjentów systemu transferu bogactwa, zaś ludność jest siłą roboczą, której należy ograniczyć mobilność.

O możliwości owocnej współpracy mówi Putin korzystając z wątpliwej alegorii dwóch półkul mózgowych. Jest to oferta, która nie różni się niczym od oferty ekipy jelcynowskiej, z której zresztą wywodzi się Putin, a która obejmuje podporządkowanie wyzysku własnej ludności w celu dostarczania tanich zasobów dla bogatego Zachodu, a ściślej dla jego elit, ponieważ społeczeństwa Zachodu od czasu upadku ZSRR weszły natychmiast na ścieżkę likwidacji „państwa socjalnego”, które było tylko klipem promującym „zachodni styl życia”, mającym się tak do rzeczywistości, jak zazwyczaj mają się klipy reklamowe do owej rzeczywistości. Obecnie społeczeństwa te buntują się przeciwko modelowi autorytarnego reżymu elit globalnych, które przy pomocy polityki zastraszania narzucają ludności rezygnację z wielu dotychczasowych przywilejów.

Jako Polacy mamy wszelkie powody, aby odczuwać niepokój. Tak w Zachodniej Europie, jak i w Polsce mamy dwa modele przyszłego istnienia. Model prawicowo-konserwatywny bazuje na odtworzeniu fragmentacji świata na jednostki państwowo-narodowe, który jest o tyle nieracjonalny, że w ramach wzajemnej konkurencji między państwami narodowymi odtwarza się warunki dla tworzenia szerszych sojuszy i porozumień ponadpaństwowych dla uniknięcia rozwiązywania konfliktów sprzecznych interesów poprzez wojny, oczywiście, po okresie intensywnych wojen, które doprowadzą elity do wniosku o konieczności osiągnięcia jakiegoś porozumienia. Nie jest możliwe utrzymanie osobnych państw narodowych w klasycznej postaci bez konfliktów tego typu.

Europa traci charakter „ogrodu” i staje się „dżunglą”.

W ramach sprzeczności, które wyłaniają się z takiej sytuacji rozpadu UE na państwa narodowe, które odzyskują swoją suwerenność, pojawia się konieczność zaznaczenia swojej przewagi przez aspirujące do tego państwa. Taką politykę przejawiała Polska pod przywództwem Kaczyńskiego. Unia Europejska jest tu uważana za nieprzyjazną siłę, która ogranicza dążenie do osiągania owej przewagi państwom, które się do niej poczuwają. Jak Polska. W sytuacji współpracy UE z Rosją, pozycja Polski zostaje sprowadzona do minimum jako kraju totalnie podporządkowanego interesom niemieckim, silnym dzięki zasobom rosyjskim.

Przekonaniem ekipy prounijnej jest to, że Polska znajdzie się w sytuacji takiej samej jak pozostałe kraje europejskie, tj. jej ludność będzie poddana wyzyskowi jak wszędzie, ale za to elita będzie mogła korzystać z przywilejów nie mniejszych niż pozostałe elity europejskie.
Społeczeństwo może co parę lat wyrazić swoją preferencję wobec jednego lub drugiego sposobu poddania jej pod but klasy panującej.

Jeśli chodzi o stosunki między Polską a Rosją, to Putin przedstawił dość realistyczny obraz sytuacji. Kwestia ukraińska jest w tym kontekście zasadniczo ważna, ponieważ tak jak Rosja jest zdecydowanie osłabiona w przypadku wrogiej Ukrainy, tak i imperialne pomysły ekipy Kaczyńskiego typu odtworzenia I RP czy czegoś na kształt, ewentualnie zbudowanie potęgi Polski na osi Trójmorza jest także w zdecydowanym stopniu uzależnione od wyboru Ukrainy. Pomysł Kaczyńskiego wpisuje się w perspektywę państw narodowych, które będą nieuchronnie rywalizowały o przewagę. Polska ma pretensje do dominacji na wschodzie kontynentu europejskiego, co jest niemożliwe jeśli będzie istniała Rosja, która ma naturalną przewagę w tej kwestii. Co więcej, protagoniści państw narodowych na zachodzie Europy inaczej postrzegają rolę Rosji niż polscy politycy PiS. Traktując Rosję jako naturalne zaplecze surowcowe dla rozwoju Europy Zachodniej, ambicje Polski są totalnie nie na miejscu. Polska nie połknie Rosji wraz z Syberią, a więc nie ma najmniejszego powodu, dla którego zachodnioeuropejscy suwereniści mieliby wspierać Polskę, poza wspólnym interesem dla istnienia państwa narodowego. Jednak w orbicie rosyjskiej, z wiecznym bólem głowy co do potęgi niemieckiej. Polska jest więc raczej ewentualnym elementem hamowania Niemiec niż kandydatem do zastąpienia Rosji.

Rozpad Federacji Rosyjskiej czyni zasoby naturalne Rosji niedostępnymi w sposób uprzywilejowany dla Europy Zachodniej na korzyść USA i może Chin. Suwereniści zachodnioeuropejscy są więc naturalnie prorosyjscy.

Pozostaje opcja prounijna, która jest de facto proamerykańska. Tu gra interesów jest o tyle łatwiejsza, że rozpad Federacji Rosyjskiej, niekorzystny dla UE, jest jak najbardziej do przyjęcia dla proamerykańskiej elity rządzącej i europejskiej biurokracji. Europa ma korzystać z pośredniego dostępu do surowców, via USA, mając korzyści z amerykańskiej dominacji, która oznacza dla Europy okruchy, nawet pokaźne, z pańskiego stołu. Jest to polityka klasowa, wręcz kastowa, a więc całkowicie zabezpieczająca interesy europejskiej klasy panującej i obsługującej ją biurokracji unijnej.

Dobrą wiadomością dla Polski jest to, że Rosja Putina jest gotowa rozebrać się do naga, jeśli tylko da jej to aprobatę Waszyngtonu. Jednak opcja suwerenistyczna jest mocno kontrowana przez zachodnią i nie tylko lewicę, łudzącą się, iż zdoła w ten sposób utrzymać instytucje demokratyczne. Bez amerykańskiego suwerena demokracja lokalna w Europie zniszczy się sama wojnami suwerenistycznymi, ponieważ podziały narodowe i etniczne są jedynymi, które mają jakąś legitymację i nośność w naszym regionie. Podziały klasowe lewica sama zlikwidowała wraz z dezindustrializacją, zastępując je stanowymi.

Niemniej, zwycięstwo Rosji w konflikcie z Ukrainą pozwala na przyspieszenie procesu odradzania państw narodowych w Europie. W tym kontekście pretensje Polski do bycia gauleiterem USA na Europę są dość płonne ze względu na opozycję wobec amerykańskiego szarogęsienia się na kontynencie.

W tym kontekście, Rosja rywalizuje z Polską o status amerykańskiego gauleitera. W aktualnej konfiguracji Polska nie ma szans na zwycięstwo w tej rywalizacji. Ma jednak „szansę” na stanie się ofiarą kolateralną tej próby sił w Europie. Putin wyraźnie dał do zrozumienia, że Rosja nie polegnie za polskość Gdańska. Natomiast proamerykańska ekipa Tuska nie będzie raczej rywalizowała na Ukrainie z USA o wpływy i lukratywne inwestycje, nie mówiąc już o propozycji połączenia obu tworów państwowych.

Wielu analityków zachodnich, niezależnych, twierdzi, że w przypadku bezapelacyjnej wygrane Rosji, wielu przywódców państw europejskich bezzwłocznie uda się do Moskwy w celu nawiązania obopólnie korzystnych porozumień gospodarczych. Jeśli więc chodzi o Zachód, to sadyzm Putina polega nie tyle na jego złowieszczych planach zawładnięcia bogatymi złożami ziem rzadkich pod Paryżem czy polami naftowymi pod Lizboną, ale na zmuszeniu Europy do przyjęcia za darmo tych zasobów, których nie chciała ona kupować po czterokrotnie niższych cenach niż dzisiejsze za nośniki energii sprowadzane z USA.

Gdybyśmy byli co nieco samolubni, to moglibyśmy powiedzieć, że z wypowiedzi Putina wynika, iż cały problem z Ukrainą wynika właśnie z jej zawieszenia między Polską reprezentującą Zachód, zachodnią cywilizację, a Rosją, reprezentującą kulturę wschodniego chrześcijaństwa. Jest to więc walka dwóch systemów wartości, co nota bene lubi podkreślać „kolektywny Zachód”. Wszystko po to, aby nie dopuścić do postawienia problemu w kategoriach walki klasowej. W czym dzielnie pomaga jakże nowoczesna lewica.

W sumie okazuje się, że system wartości współczesnego Zachodu reprezentuje wyłącznie lewica, ponieważ prawica odznacza się wartościami konserwatywnymi, które idą w parze z odrzuceniem ekologii unicestwiającej rodzimego rolnika czy zastępowania problemów typowo społecznych przez pseudo-problemy obyczajowe. Ta alternatywa jest całkowicie niekompatybilna z podejściem marksistowskim, w którym okazuje się, że lewicowa polityka ekologiczna, z której tak stosunkowo łatwo rezygnuje Ursula von der Leyen (sprawa rezygnacji z zakazu stosowania pestycydów), całkowicie pomija kwestię klasową – konfliktu interesów między drobnymi wytwórcami a wielkim agrobiznesem.

Tymczasem lewica nie ma innego punktu oparcia jak biurokracja europejska. Dlatego jej szczerość w walce o interesy klasowe bezpośrednich producentów jest równie umowna co demokracja bezpośrednia w Szwajcarii i nie ma większych ambicji.

W sumie, wywiad Putina spotkał się z pozytywnym odzewem wśród komentatorów o orientacji suwerenistycznej, którzy podkreślają format prezydenta Rosji jako męża stanu na tle przywódców europejskich. To tylko świadczy o poziomie tych ostatnich, z którą to oceną wypada się zgodzić. Trudno nam jednak dostrzec w wywiadzie Putina jakikolwiek powiew świeżości czy pozytywną zapowiedź dla świata.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
12 lutego 2024 r.