Kompetentni analitycy zachodni, których warto słuchać jeśli chodzi o konflikt rosyjsko-ukraiński (i nie tylko), okazują jedną słabość w refleksji wynikającą skądinąd z faktu, że nie są to marksiści. Otóż skupiają się oni na etnicznym aspekcie problemu. Nie są w tym odosobnieni. Nie dziwi to w kontekście prawicy, zawsze czułej na punkcie narodowościowym. Ale również i lewica chętnie łączy wątki narodowościowe z aspektem polityczno-ekonomicznym.

Dla lewicy, w odróżnieniu od podejścia do konfliktu izraelsko-palestyńskiego, w którym USA jawi się jako co najmniej jako wspólnik zbrodni, inne państwa zachodnie zresztą także, w konflikcie rosyjsko-ukraińskim Zachód odnajduje swą nieskażoną misję cywilizacyjną i demokratyczną skonfrontowaną z sowiecko-rosyjskim barbarzyństwem i dyktaturą połączoną z błędnym podejściem do polityki gospodarczej.
W obu przypadkach – lewicy radykalnej i obiektywnych, choć mających własne przekonania, analityków nie przyznających się do radykalnej lewicy – na pierwszy plan wysuwa się właśnie aspekt narodowościowy. Obiektywni analitycy przyjmują do wiadomości prawa mniejszości rosyjskiej (jak i innych mniejszości etnicznych) na Ukrainie. Dla radykalnej lewicy nie ma to większego znaczenia, jako że w przypadku państw poradzieckich, mniejszość rosyjska jest efektem „kolonizacji” byłych republik przez napływową ludność rosyjską. Tak jest w przypadku republik bałtyckich czy republik środkowoazjatyckich, gdzie wydaje się całkowicie prawomocnym oczekiwanie, iż mniejszość rosyjskojęzyczna przyjmie postawę asymilacji wśród ludności miejscowej. Pewnie by i przyjęła w przeważającej mierze, gdyby nie niechętna im polityka władz owych nowopowstałych państw.
Problem podobny do tego, jaki istnieje w odniesieniu do mniejszości polskiej na Białorusi: istnienie wrogiego, dużego państwa etnicznie obejmującego ową mniejszość skutecznie hamuje skłonności asymilacyjne mniejszości, która oczekuje przywilejów związanych z afiliacją z „wielkim” sąsiadem, a jednocześnie jest traktowana z nieufnością z tego samego powodu – jako ewentualna V. kolumna.
Sytuacja jest niemożliwa do skutecznego rozwiązania w kontekście istnienia państw narodowych, niezwiązanych porozumieniem, które by miało wyższą moc spajającą niż kwestia suwerenności narodowej. Taka sytuacja istniała w okresie trwania tzw. bloku socjalistycznego i w ramach ZSRR. Nie było powodu, aby historyczne konflikty etniczne nabierały charakteru antagonistycznego. Niemniej, w momencie, kiedy uznaje się politykę opartą na suwerenności państw narodowych, a takie jest najczęściej wyznanie wiary obiektywnych analityków, mamy do czynienia ze sprzecznością, która czyni ich pozycję nieoczywistą i nie do końca obiektywną.
Lewica radykalna traktuje ZSRR, a w jego następstwie Federację Rosyjską, jako państwo narodowe; ba, wręcz nacjonalistyczne, podobnie jak wszystkie inne państwa, których aspiracje nacjonalistyczne miały zostać zneutralizowane w ramach wspólnoty europejskiej – UE – zupełnie tak samo, jak zostały zneutralizowane w łonie ZSRR i bloku socjalistycznego. Tyle że w ramach UE jest to, a jakże, słuszna oczywista oczywistość, zaś w ramach ZSRR było wyrazem sowieckiego imperializmu. Mimo świadomości, że biurokracja europejska, silna nieodpieraną propagandą, bo niby kto miałby ją odpierać, wielokrotnie już przewyższyła biurokrację radziecką w swej skuteczności w praniu mózgów obywateli państw zrzeszonych w UE.
Radykalna lewica traktuje także ZSRR jako przejaw imperializmu również na polu ekonomicznym. Z tego powodu państwa powstałe w wyniku rozpadu ZSRR i bloku mają status niewinnych ofiar, które uwolniły się z jarzma kolonializmu, a więc wybacza się im więcej w drodze ku instytucjom demokratycznym. Natomiast Federacja Rosyjska, jak każdy hegemon imperialistyczny, powinna zostać zburzona, tak aby nie pozostał kamień na kamieniu.
Uwaga jednak: ZSRR jako hegemon imperializmu „sowieckiego” odróżnia się od hegemona zachodniego świata tym właśnie, że świat zachodni jest mimo wszystko demokratyczny, zaś jego lider stoi na straży zachodnich instytucji demokratycznych oraz wartości, które obecnie tworzą tzw. zachodnie wartości.
Warto zauważyć, że przywiązanie do zachodnich wartości tzw. lewicy radykalnej wynika z faktu, że są to wartości, które ta ostatnia sama stworzyła i dla ochrony których potrzebuje autorytetu legislacyjnego i służby porządkowej aparatu państwa. Do tego dochodzi doktryna lewicowa, która – w odróżnieniu od marksizmu upierającego się przy tezie, że emancypacja klasy robotniczej powinna być dziełem samej klasy robotniczej, twierdzi – w ramach bezpodstawnie wmawianej marksizmowi tezy o liniowym postępie w rozwoju instytucji demokratycznych społeczeństwa ludzkiego – że instytucje kapitalizmu można wykorzystać dla przezwyciężenia samego systemu kapitalistycznego (ostatnio tę tezę wybił w swoim przekazie jak najbardziej uczciwy komunista francuski, Bernard Friot).
Koncepcja socjaldemokratyczna dokładnie opiera się na takim przeświadczeniu i na uznaniu instytucji demokratycznych za jedyne trwałe w społeczeństwie, ponieważ leżące w interesie całego społeczeństwa, a nie tylko jakiejś tam klasy robotniczej, która nie dość, że została skutecznie wyeliminowana w konsekwencji przestawienia sposobu produkcji kapitalistycznej na tory usług pozaprodukcyjnych, to jeszcze jej atrybutem, cechą immanentną, była walka o partykularny interes ekonomiczny. Możemy bowiem zauważyć, że instytucje socjalne, które przyjmowały rządy burżuazyjne na przestrzeni XX wieku, wykraczały poza specyficzne interesy ekonomiczne klasy robotniczej i w tylko w ten sposób stawały się uniwersalną zdobyczą ludzkości.
Fakt, że wraz z efektywnym wyeliminowaniem komunistycznego (marksistowskiego) ruchu robotniczego i zniknięciem imperialistycznego ZSRR owe zdobycze socjalne zaczęły topnieć niczym nieświeży śnieg pozostaje poza percepcją tzw. radykalnej lewicy, która nadal podnieca się burżuazyjnym ruchem ekologicznym, który w ramach walki z marksizmem w upośledzonych warstwach społecznych skutecznie zastąpił ruch robotniczy.
Oczywiście, w ramach państwa demokratycznego łatwiej prowadzić walkę o interesy społeczne. Pod warunkiem wszakże, aby nie naruszały one fundamentów państwa klasowego. Co do tego mamy rozbieżność z radykalną lewicą, która w swojej teorii zastąpiła pionową walkę klas jej horyzontalną wersją, co sprowadza ideę walki klas do roszad w ramach państwa (burżuazyjnego) prawa. Teza o łatwości prowadzenia walki społecznej w warunkach istnienia instytucji demokratycznych staje jednak pod coraz większym znakiem zapytania, co steoretyzowano w koncepcjach państwa stanu wyjątkowego, wcale nie nowych. Instytucje demokratyczne ulegają prawomocnemu zawieszeniu w przypadku katastrof nadrzędnych – naturalnych lub nie, jak to miało miejsce w przypadku pandemii czy w przypadku tzw. rosyjskiej agresji.
Zawieszenie instytucji demokratycznych w takich przypadkach jest oczywiste w państwach demokratycznego, rozwiniętego Zachodu, które są demokratyczne z istoty, a więc nie mogą się wyzbyć tego czynnika je konstytuującego z definicji. Chyba że mogą…
Coraz więcej obywateli „wolnego świata” jest skłonnych wyrażać poniekąd uzasadnioną obawę w tym względzie.

Co innego w odniesieniu do państw, które na ścieżkę demokracji weszły dopiero pod naciskiem Zachodu. W przypadku tych państw nie ma możliwości dyspensy od demokracji nawet na czas ograniczony, obejmujący nadzwyczajną sytuację spowodowaną załamaniem się ich gospodarek pod wpływem nagłego otwarcia na zachodnią, imperialistyczną grabież i rujnację. Szczególnie, jeśli „marksiści” z nowej klasy średniej owych państw już siebie widzą w pozycji drobnomieszczańskiego „proletariatu” charakterystycznego dla epoki 30 lat chwalebnych po II wojnie. Jeśli nie w pozycji oligarchów-filantropów, oczywista.
To wszystko prowadzi nas do wniosku, że nawet obiektywnym komentatorom, którzy wykonują rzetelną i niezwykle użyteczną pracę analityczną, brakuje dogłębnego zrozumienia obecnej sytuacji. Z marksistowskiego punktu widzenia, nie da się zrozumieć istoty współczesnego konfliktu, który nie sprowadza się do tego, co dzieje się na Ukrainie czy nawet w Gazie, bez zrozumienia prawdziwego antagonizmu klasowego, któremu jak dotąd jeszcze nikt nie dał przyzwolenia na udanie się na zasłużoną emeryturę.
Rozpatrując konflikt na Ukrainie z perspektywy wyłącznie etnicznej nie sposób zrozumieć niczego, co tam się dzieje, ani ewolucji pozycji Rosji, która odbywa się wbrew najgłębszym pragnieniom Putina i jego oligarchii, tj. burżuazji kompradorskiej z krwi i kości. Rosyjska mniejszość Ukrainy, zamieszkująca Donbas, nie jest tyle przedmiotem nienawiści etnicznej, co przedmiotem nienawiści klasowej. Nie bez znaczenia jest fakt, że nacjonaliści ukraińscy, skutecznie piorący mózgi swoim rodakom, nazywają mieszkańców Donbasu „sowkami”, „watnikami”, traktując ich jak ordę barbarzyńską, podludzi, z którymi nie chcą mieć nic wspólnego wręcz rasowo. Ale „rasowo” oznacza, że to określenie jest pochodne w stosunku do definicji klasowej.
Niezależnie od tego, co chcieliby nam wmówić radykalni przedstawiciele lewicy, oskarżający właśnie robotników o „zdradę” socjalizmu, pod którym rozumieją władzę postkomunistów, zanim jeszcze stali się postkomunistami, ponieważ komunistami nie byli nawet przez chwilę, to robotnicy są symbolem „realnego socjalizmu”, niezależnie od jego wzlotów i upadków.
Obiektywni analitycy odzwierciedlają rozsądne podejście do sprawy, sprzeciwiając się uogólnionej nienawiści do Rosjan jako takich, ponieważ kłóci się to z ich postawą otwartą na uznanie prawa wszystkich narodów do tworzenia państw suwerennych i obrony własnych (a jakże inaczej, wolnorynkowych, czyli kapitalistycznych, interesów). Rozmija się to z radykalno-lewicową nienawiścią wobec Rosjan jako nośników specyficznego, „sowieckiego” imperializmu, którą nowa radykalna lewica podziela z zachodnimi neokonserwatystami. Rozbieżność wynika z odmienności postrzegania perspektywy socjalistycznej i z nienawiści spadkobierców Proudhona i Bakunina do Marksa i marksizmu. Neo- i postmarksiści, pretendujący niekiedy do jedynie słusznego interpretowania myśli Marksa, zwłaszcza w optyce „młodego Marksa”, co ratuje jego reputację w ich kaprawych oczkach), tak interpretują teorię Marksa, że nie pozostaje z niej nic oryginalnego. Co najwyraźniej nie przeszkadza współczesnym, „nowoczesnym” komunistom, którzy dawno już przeszli na pozycje prawego skrzydła socjaldemokracji, a postępowa ewolucja trwa nadal.
Obiektywni komentatorzy nie rozumieją, że mijają się z niewypowiedzianą istotą sprawy, która polega na tym, że zarówno kapitał, jak i radykalna lewica postrzegają marksizm jako głównego wroga postępowej ludzkości, jako ślepy zaułek, pamięć o którym należy zaorać.
Oczywiście, wynika to z humanistycznej postawy odrzucającej przemoc, w tym rewolucyjną, sprowadzając ją do wymiaru, jaki temu pojęciu nadaje T-shirt z podobizną Che Guevary. Obiektem nienawiści są te hordy dziczy, której nie sposób inaczej określić, jak pojęciem „sowki” i „watniki”. Są oni ślepym narzędziem post-sowieckiego imperializmu oligarchów, jak byli ślepym narzędziem antybiurokratycznej opozycji w systemie realsocjalistycznego biurokratyzmu. Z krótkim epizodem obłudnego podziwu dla Lecha Wałęsy w wykonaniu opozycji prokapitalistycznej i jawnie proliberalnej ekonomicznie, w przeciwieństwie do zdecydowanych wielbicieli biurokracji PRL-owskiej, których lewicowy radykalizm wyrażał się w niemniej ślepej wierze w to, że demokratyczny kapitalizm „tylko” wolnorynkowy i liberalny społecznie przyniesie likwidację robola i ustanowienie zachodnich standardów pracy i konsumpcji dla przyszłej-niedoszłej tzw. klasy średniej.
Reakcja neokonserwatywna na ZSRR, która stała się normą dla „nowoczesnych marksistów” z nowoczesnej, radykalnej lewicy, jest spoiwem, które wyjaśnia postawę współczesnej lewicy wobec problemu walki klasowej. Ta walka klasowa nie sprowadza się do tego, co dzieje się na Donbasie, ale w sposób jakże wyraźny przyniosła wybuch świadomościowy w Trzecim Świecie, kiedy tylko ukazał się cień szansy na zmianę stosunku sił między walczącymi producentami bezpośrednimi a kapitałem sprzymierzonym z jego nowolewicową awangardą ideologiczną.
W obecnej sytuacji nie ma mowy o walce prowadzonej w sposób jasny i jednoznaczny, ponieważ ruch robotniczy nie ma warunków do odzyskania swojej podmiotowości. Toczy się, jak może i jak potrafi, po omacku i ponosząc ogromne straty. Ten nowy ruch jeszcze nie wykształcił swoich reprezentantów ideowych, ale ci, których zdoła wykształcić, na pewno nie dadzą się oszukać apologetom klasowej kolaboracji.
Uczciwi i rzetelni, obiektywni analitycy, którzy opierają się przytłaczającej propagandzie swoich mediów i stanowią obiekt niewybrednych i coraz groźniejszych ataków ze strony prawomyślnych tzw. mediów głównego nurtu na Zachodzie, przyznają niemniej, że trudno dziwić się krajom Europy Wschodniej, iż mają uzasadnione obawy przed rosyjskim ekspansjonizmem, pamiętając okres ZSRR. Przyjmując taki punkt widzenia, nie zauważając klasowego aspektu sytuacji, wpisują się chcąc, nie chcąc w ogólną atmosferę wojenną, której usiłują skądinąd się przeciwstawić.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
22 marca 2024 r.