Filip Ilkowski, jeśli jeszcze nie profesor, to doc. dr hab. z Pracowniczej Demokracji, tak oto ujął temat  wojny w sąsiednim kraju na swoim fejs profilu: 'Zrozumienie wojny w Ukrainie wydaje mi się sprowadzać do kluczowej kwestii:

• Czy atak Rosji na Ukrainę wynika z natury imperializmu jako systemu rywalizacji geopolitycznej mocarstw kapitalistycznych, mającej ostatecznie wymiar ekonomiczny, w którym potęga militarna i jej wojenna realizacja jest najbrutalniejszym z używanych środków? Dodajmy, że systemu, którego Rosja jest aktywną częścią, a nie ofiarą, jak widzą to proputinowscy „tankiści”.

• Czy też atak ten wynika z natury Rosji i jej przywódcy, ze starcia cywilizacji i barbarzyństwa, „wolnego świata” Zachodu i wschodniej despocji?

Przyjmując drugą optykę faktycznie stajemy ręka w rękę z „własnymi” imperialistami i militarystami, stając się ich ideologicznymi więźniami’.

Rozumiemy, że w tym kontekście Ukraina jest jedynym państwem faktycznego socjalizmu, którego należy bronić w nie mniejszym stopniu, jak to robili trockiści w odniesieniu do Ojczyzny Proletariatu w ub. stuleciu.

Bo przecież można by było sobie zadać pytanie o to, czy przypadkiem Ukraina nie znalazła się tam, gdzie znajduje się dziś, z tego powodu, że opowiedziała się za jedną ze stron imperialistycznego konfliktu i całkiem zasadnym byłoby posłać Ukraińców do diabła zupełnie tak samo, jak dziś posyła się do diabła argumenty Rosjan. Jeżeli ktoś wybiera opowiedzenie się po stronie Ukrainy, to obiektywnie wybiera opowiedzenie się po stronie zachodniego imperializmu pod przywództwem Stanów Zjednoczonych. Analogicznie do tego, lewica typu Pracowniczej Demokracji uważa opowiadanie się po stronie „samozwańczych republik” Donieckiej i Ługańskiej za opowiedzenie się po stronie wschodniego imperializmu.

Jeżeli Ukraina jest usprawiedliwiona, ponieważ mały nacjonalizm musi szukać sobie protektora, takiego jaki jest realnie do wyboru, to obu republikom to prawo jest odmawiane.

Skoro więc ważenie etycznych wyborów po stronie jednego czy drugiego „małego” kraju nieuchronną logiką prowadzi nas do wyboru między jednym a drugim imperializmem, to pozostaje rozważyć kwestię, który z obu imperializmów jest gorszy. Jeśli sprawę postawić w taki sposób, to należy rozważyć czynniki, które sprawiają, że współczesna lewica w praktyce opowiada się za imperializmem zachodnim.

Oczywiście, mamy w pamięci fakt, że w odniesieniu do niektórych innych obszarów świata, współczesna lewica zdecydowanie potępia zachodni imperializm. Np. Palestyńczycy czy Rojava. Nic z tego, co prawda, nie wynika dla tych narodów, ale w obszarze symbolicznym lewica dokonuje określonego wyboru. Nie jest już tak w przypadku, np. Arabskiej Wiosny czy szeregu „kolorowych rewolucji”. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że sympatie i antypatie tzw. antytotalitarnej lewicy nie stanowią zbioru przypadkowych, spontanicznych wyborów wypływających z emocji, ale daje się w nich zauważyć pewien klucz polityczny.

Tym kluczem jest i pozostaje sprawa demokracji wewnętrznej. A ponieważ miarą z Sevres tego, co jest, a co nie jest demokratyczne, pozostaje demokracja burżuazyjna, nowoczesna lewica nie przeżywa rozterek duchowych związanych z wyborem strony zaangażowania.

Podsumowując, jeżeli Ilkowski opowiada się za Ukrainą, a nie za Donieckiem, ergo za USA w konfrontacji z Rosją, to wynika to z oceny reżymu Putina jako reżymu autorytarnego, gdzie nie tylko nie ma władzy rad (bo i nie ma go w USA), ale – w przeciwieństwie do USA – nie ma nawet burżuazyjnej demokracji.

Dlatego większość dyskutantów pod wpisem Ilkowskiego całkowicie słusznie pomija pierwszy punkt jako retoryczny ozdobnik.

No bo niby cóż miałaby zaproponować lewica jako alternatywę dla imperializmu? Funkcjonalną w kapitalizmie demokrację burżuazyjną? Ona już jest. Ze wzlotami i upadkami dotyczącymi swobód obywatelskich, ale dająca pole do walki wewnątrzsystemowej o umasowienie klasy średniej.

Ten postulat wymaga skuteczności w konkurowaniu na międzynarodowych rynkach. Tak, Ilkowski wskazuje na wymiar ekonomiczny „geopolitycznej rywalizacji mocarstw kapitalistycznych”. Niemniej, pozostaje to w wykonaniu nowoczesnej lewicy żałosnym, pustym frazesem. Jak wygląda ta rywalizacja? Nowoczesna lewica zwraca uwagę, jakże słusznie, na to, że we wszystkich krajach zachodzi wyzysk świata pracy przez rodzimy i międzynarodowy kapitał. Globalny hegemon, USA, oczywiście podporządkowuje sobie inne gospodarki, ale czyni to w zmowie z rodzimymi kapitalistami, którzy nie narzekają na ten układ. Kosztem klasy pracującej kapitaliści bogacą się i wszelkie konflikty i sprzeczności interesów są co najwyżej konfliktami w gronie jednej kliki gangsterów.

Jeżeli więc chodzi o kwestię klasową, sprawa jest jasna – wszystkich posyłamy do diabła! Bez różnicowania.

Tymczasem, w przypadku Rosji mamy do czynienia z sytuacją nie tyle mocarstwa imperialistycznego na kształt i wyobrażenie imperializmu zachodniego, ale z czym innym. Czym? To wymaga pewnej dygresji.

Chętnie zgodzimy się z tymi, którzy wolą rozpatrywać sprawę w kategoriach „wschodniego barbarzyństwa” sprzeciwiającego się zachodniej demokracji. Wydaje się, że rozpatrywanie Rosji jako państwa imperialistycznego jest zbyt dużym honorem dla tego kraju. Bycie imperializmem wymagałoby jednak istnienia przodującej gospodarki. A z tym w Rosji – wiadomo. To tak jak z propagowanym przez PD „kapitalizmem państwowym” w ZSRR. Niby socjalizm, ale prawdziwa lewica zachodnia nie da się nabrać – toć to zwyczajny „kapitalizm państwowy”. Bądźcie więc, chłopcy, konsekwentni – niby imperializm, ale tak naprawdę to postrealsocjalistyczny demobil i dziadostwo. Naprawdę sądzicie, że Rosja w 10 lat pod rządami Jelcyna i Czubajsa od zawalenia się ZSRR przeszła do statusu państwa imperialistycznego? USA zajęło to sto lat i przynajmniej jedną wojnę światową, na której zbiła złoty interes. Lenin się w grobie przewraca budząc uśpione wulkany…

Ale profesor Ilkowski nie odczuwa dysonansu poznawczego. Rosja jako światowy imperialista z gospodarką opartą na wydobyciu surowców i totalnie zależną i podporządkowaną zagranicznemu kapitałowi, gdzie państwo nie może i nie chce prowadzić polityki protekcjonistycznej… Światowe mocarstwo imperialistyczne, któremu byle Mołdowa może grozić sankcjami i odcięciem od zakupu gazu! Czy lewica zna jeszcze granice śmieszności?

Kiedy przed I wojną światową Niemcy wysunęły swoje roszczenia do nowego podziału kolonii, miały przyzwoitą gospodarkę, która dawała im imperialistyczne prawo do domagania się przestrzegania zasad wolnego rynku i skończenia z ich dyskryminacją w stadzie nienasyconych wilków.

Kiedy Hitler rozpoczynał swoją wojnę, to miał za sobą kilka dobrych lat solidnego, niemieckiego przygotowania się do tego przedsięwzięcia. A Rosjanie, jak to Rosjanie, bez gospodarki, bez przestawienia gospodarki na produkcję wojenną, bez rozerwania sojuszów wojskowych przeciwników, ot tak, lekko rozpoczęli wojnę z Ukrainą. Bez powodu. A raczej powód jest – dążenie do odtworzenia imperium Romanowów. Chyba z 90% chłopstwa.

Faktycznie, jeśli rozpatrywać poważnie argumenty w dyskusji pod wpisem Ilkowskiego, to poważniejsze wydają się te, które przyjmują wyjaśnienia z drugiego punktu jego tekstu.

Gdyby jednak, jak wprost sugeruje Ilkowski, kierować się pierwszym punktem wyjaśnień, to należałoby się przyjrzeć bliżej sytuacji światowej rywalizacji imperialistycznej.

Chyba nie ulega wątpliwości na lewicy, że rosyjska oligarchia, której ideologicznym reprezentantem są rosyjscy liberałowie, czuje się dobrze w roli pełniącej obowiązki burżuazji kompradorskiej. Czy ktoś sugeruje może, iż ambicje oligarchów rosyjskich sięgają dalej niż zakup jakiegoś ulubionego klubu piłkarskiego w Anglii czy we Włoszech?

Jednak podobnie jak każdy reżym podporządkowany zagranicznemu kapitałowi i będący w praktyce jedynie pośrednikiem między owym kapitałem a krajowymi zasobami prędzej czy później boryka się z buntem własnego społeczeństwa. Chęć utrzymania się u władzy, aby zabezpieczyć trwałość i dziedziczność elity pośredniczącej, sprawia, że władza musi rozładowywać napięcia społeczne. A z tym nie jest łatwo w świecie postsocjalnym.

Przez dłuższy okres było to możliwe, ponieważ każdy, kto zdobył jakieś środki i trafił do przyszłej niedoszłej klasy średniej, mógł ewentualnie emigrować albo żyć w rozkroku między różnymi krajami. W ten sposób rozładowywane były niekończące się napięcia wynikające z rozbieżności między aspiracjami społecznymi a możliwościami ich zaspokojenia w konkretnych krajach.

Sytuacja zmieniła się ze względu na fakt, że nastąpiła faza narastania strukturalnego kryzysu kapitalizmu. Mobilność społeczna, która sprawnie rozładowywała napięcia przez wiele dekad, zaczęła być ograniczana. To spowodowało, że napięcia zaczęły się uwidoczniać najpierw tam, gdzie były głównym sposobem ich rozładowywania. W wielu krajach zaczęły narastać nastroje konserwatywno-nacjonalistyczne. W warunkach swobodnego przepływu ludzi i środków, w sposób całkowicie naturalny zaczęły się utrwalać zróżnicowania ekonomiczne. Nieco doświadczenia wystarczyło, aby zorientować się, iż wystarczy raz wypaść z peletonu, aby zaczęły się gromadzić zaległości nie do odrobienia. Ten fakt był przyczyną popularności prawicowego populizmu.

Podobnie w Rosji, w opozycji do umiędzynarodowionej oligarchii, zaczęły się kształtować własne odpowiedniki prawicowego populizmu. Ich ideolodzy postulowali oderwanie gospodarki od wysysającego ją kapitału zagranicznego i oparcie na samodzielnym zarządzaniu własnymi zasobami.

Oczywiście, taka polityka ekonomiczna prowadzi do rozkładu struktur europejskiej integracji i do ukrytej póki co rywalizacji wszystkich ze wszystkimi. Najsilniejsza gospodarka europejska, niemiecka, znalazła w gospodarce rosyjskiej upragnionego partnera dla wyjścia z trudnego położenia. Wyrugowanie amerykańskiej hegemonii w Europie dzięki zjednoczeniu Europy wokół projektu niemiecko-rosyjskiego miało sens i było zasadniczo jedyną formą przejawiania się imperializmu rosyjskiego jako „imperializmu” podporządkowanego interesom gospodarki niemieckiej. Próba postrzegania gazociągu Nord Stream 1 czy 2 jako przejawu rosyjskiego imperializmu grzeszy jawną ślepotą. Jeżeli Unia Europejska ma jakąś wartość dla Europejczyków poza pustą deklaracją, to projekt niemiecko-rosyjski był próbą uratowania jedności gospodarczej Europy na bazie rosyjskich surowców.

Oderwanie Ukrainy od Rosji w 2014 r. było metodą na obarczenie zjednoczonej póki co Europy kolejnym, kosztownym problemem. Tego kosztu UE nie była w stanie udźwignąć, w międzyczasie borykając się z własnymi zbankrutowanymi gospodarkami Grecji, Portugalii, Hiszpanii oraz wielu spośród nowoprzyjętych.

Jasne, że wojna, do której USA mobilizowały obie strony od 2014 r., nie była potrzebna ani Rosji, ani Ukrainie. Dla Europy stanowi ona przygotowanie placu do ponownego kreślenia po mapie regionu. 

Zasadniczo, jedyną możliwością przedłużenia istnienia Europy w kształcie, jaki miała ona po II wojnie, była integracja Rosji, a ściślej – jej zasobów. Należy jasno powiedzieć, że Rosja własnych ambicji w tym porozumieniu z Niemcami nie ma, poza kupieniem sobie spokoju na poziomie bantustanu.

Mocarstwem imperialistycznym, któremu zależy na zniszczeniu tego planu, są Stany Zjednoczone. Niemcy usiłowały nieśmiało postawić sprawę gwarancji dla Rosji, Francja usiłowała do końca przeciągać sprawę, ale żadne z europejskich państw nie ośmieliło się stanowczo sprzeciwić amerykańskiemu imperializmowi na kontynencie europejskim. Wynikało to z prostego faktu, iż jedność państw europejskich załamała się po obciążeniu jej kosztami integracji nie tylko Niemiec Wschodnich, ale i innych państw poradzieckich. Ten kryzys poczuła na własnej skórze choćby Grecja. Państwa europejskie zaczęły wygrywać własne interesy w rywalizacji z pozostałymi, w sytuacji, kiedy zabrakło środków dla zaspokojenia roszczeń wszystkich chętnych. W tej sytuacji, państwa nowoprzyjęte, z Polską na czele, przestały traktować Unię jak trwałe oparcie. W tych państwach USA znalazły sojusznika w dziele skutecznego niszczenia europejskiej integracji. W związku z tym, upadł projekt niemiecki.

Żeby było jasne – wszystkie te pomysły z niemieckim są projektami kapitalistycznymi i należy je przyjmować i analizować jako takie. Niemniej, wynika z tego jasno, że rosyjski imperializm nie jest żadnym imperializmem, a udział Rosji w projekcie niemieckim jest udziałem w imperialistycznym projekcie niemieckim i może, częściowo, europejskim. Ale nie jest przejawem żadnej samodzielności Rosji.

Groźby pod adresem Rosji są zakamuflowanymi groźbami pod adresem Niemiec, zaś sankcje – sankcjami na próbę zbudowania wielkiej gospodarki niemieckiej w oparciu o zasoby surowcowe i ludnościowe Rosji. Wielka Brytania wyszła z Unii, ponieważ nie wspierała tego projektu. Francja usiłowała wspierać Niemcy mając nadzieję na to, że przejmie inicjatywę w sytuacji, kiedy Niemcy znalazły się ze związanymi rękami. Niemniej, Francja ma trudną sytuację wewnętrzną i nie może ryzykować. Przykład Rosji jest dla tych przodujących skądinąd mocarstw imperialistycznych wyraźnym sygnałem, że gdyby spróbowały podjąć grę na samodzielność wobec USA, to mogłoby je spotkać to samo, co Rosję. A solidarności UE już nie ma po szoku z Grecją.

Faktycznie, kontynent europejski znajduje się w stanie rozpadu i narastającego chaosu. Po transformacji i przyjęciu nowych członków, UE wyhodowała sobie alternatywę w postaci ambicji odtworzenia dawno zapomnianych struktur politycznych i sojuszy, które tradycyjnie dzieliły Europę. Paradoksalnie, zniszczenie Rosji jest ostatecznym ciosem, jaki amerykańska hegemonia jest właśnie w trakcie zadawania resztkom idei europejskiej jedności.

Populistyczna, nacjonalistyczna prawica już czeka z gotowymi planami zagospodarowania pustego pola po Unii. W tym kształcie kontynent ten zostanie skutecznie pozbawiony możliwości zagrożenia imperialistycznym interesom USA, które będą mogły się skupić na konstruktywnej rywalizacji z Chinami w Azji.

Obawiamy się, że Europa stanie się czymś na kształt rozbitego i wiecznie skonfliktowanego Półwyspu Indyjskiego, dokąd można będzie eksportować skutki kryzysu w przodujących mocarstwach imperialistycznych. To przedłuży życie kapitalizmowi na wystarczająco długi czas, aby kapitał mógł opracować plany podboju kosmosu. Oczywiście, w interesie nas wszystkich.

Jakie powinno być stanowisko lewicy w tej sytuacji?

Lewica nie ma wpływu na to, co zrobią rządy imperialistyczne. Ale ma wpływ na to, co zrobi ona sama, lewica. Jeżeli tak wielki wpływ na kształtowanie wydarzeń ma opinia publiczna, to zadaniem lewicy – możliwym do osiągnięcia w przeciwieństwie do żądania, aby kapitał uspołecznił się dobrowolnie poprzez system podatkowy – pozostaje przezwyciężanie własnej słabości poprzez krytykę dotychczasowych stanowisk, które nie potrafią podnieść lewicy na poziom wymagany dla podjęcia walki w istotnych dla sprawy socjalizmu kwestiach.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
27 lutego 2022 r.