Są takie węzły historii, których nie sposób zrozumieć opierając się wyłącznie na analizie bieżących procesów, bez spojrzenia z wyższej, szerzej ogarniającej perspektywy. Pragmatyzm polityczny ma to do siebie, że nie pozwala na przyjęcie takiej perspektywy – za duża gorączka związana z kaskadowo rozwijającą się sytuacją, strach przed pozostaniem w tyle za tym, co „dzieje się na naszych oczach”, przed znalezieniem się za burtą wydarzeń. W takiej atmosferze Lenin udaje się na wieś i rozpoczyna czytanie Hegla.

Czyli – dialektyka.

Żyjemy w szczególnej pętli historii. Problem kapitalizmu nie jawi się już jako pytanie o to, jak podporządkować sobie świat, ponieważ świat jest już podporządkowany. Kapitalizm nie może dłużej lekceważyć granicy dla swego dynamicznego rozwoju związanego z procesem ogarniania swoim zasięgiem coraz szerszych mas społeczeństwa. Gospodarka kapitalistyczna objęła już całość klas, warstw i grup społecznych. Podtrzymywanie konsumpcji na tym samym, wysokim poziomie, który zapewnia stały rozwój produkcji (co wymaga poszerzaniem dostępu wszystkich do wszystkich możliwych usług), stało się niemożliwe ze względów ekologicznych.

Przeszkoda jest do przeskoczenia pod warunkiem kolonizacji obszarów pozaziemskich. Ta kolonizacja wymaga podtrzymywania rozrostu liczebnego ludzkości. Z pozycji klas panujących, niezagrożonych w swym panowaniu klasowym, istnieje tu alternatywa: albo uznajemy pozaprodukcyjną ludność za zbędną, albo uznajemy ją za armię kolonizatorską, niezbędną dla rozwoju przemysłu kosmicznego i naukowo-badawczego, opierającego się na dociekliwości intelektualnej klasy panującej, która przekroczyła próg troski o swój byt materialny i umiejscowiła swoje ambicje w planie badawczym.

Tak czy inaczej, na chwilę obecną, taki nadmiar siły roboczej nie jest niezbędny. Klasy podporządkowane zawsze nadrobią lukę liczebną, jeśli tylko dostaną na to zezwolenie.
Nie jest to realizacja podmiotowości osoby ludzkiej. Osoba ludzka zostaje po staremu przypisana do klasy panującej, co rozwiązuje wiele problemów etycznych, wzorem tradycyjnym.

Dylematy powyższe nie są przedmiotem całkowicie wolnego wyboru. Rozstrzygnięcie współczesnych walk tylko aluzyjnie może dawać wyobrażenie o przyszłych decyzjach, które będą już – po owych rozstrzygnięciach – nosiły charakter historycznej konieczności (nie będą przedmiotem wyboru, chyba że wbrew logice procesu historycznego, czyli trudne do realizacji).

Dlatego też, dylematy, które dziś budzą spory i wewnętrzne wahania, są istotnie nierozstrzygalne, plączą się w nierozstrzygalnych sprzecznościach. Jak ocenić reżym białoruski, jak ocenić działania Łukaszenki? Sami pytający dostrzegają, że nie są to proste rozstrzygnięcia typu: „kto reprezentuje samo dobro przeciwko samemu złu?”, ale problemy wymagające oddalonej perspektywy, nienatychmiastowego rezultatu, ale nieco pójścia wbrew samemu sobie, ponieważ to, co dobre i prawdziwe ukrywa się za zakrętem tego, co złe i nieprawdziwe.

Właśnie w takich dylematach przydaje się znajomość dialektyki.

Ponieważ, jak wyżej zauważyliśmy, decyzje przyklepujące ostateczne zwycięstwo kapitalizmu nad alternatywą także nie są z góry rozstrzygnięte – zapewne będą nosiły charakter gnuśnego kompromisu, bieżące dylematy nie są rozstrzygalne w sposób jednoznaczny. To znaczy, że podjęcie słusznych z jakiejś perspektywy decyzji politycznych nie zależy do końca od naszych zdolności intelektualnych, od umiejętności analitycznych, ale jest w ogóle niezdefiniowane w danej sytuacji. Natomiast rozwiązanie można znaleźć na innym poziomie rozważań – na poziomie bardziej ogólnym, ujmującym zasadnicze sprzeczności danego momentu, niewidoczne z poziomu bieżących wydarzeń. To trochę przypomina miecz Damoklesa.

W ten sposób ustanawia się warunki dla bieżących decyzji, które w odmienionej sytuacji ogólnej stają się możliwe, bo sama sytuacja uległa zmianie.

Kiedy Borys Kagarlicki pisze, że „liberalna opozycja jest zmuszona wciągać w politykę świat pracy, popierając strajki, co radykalnie zmienia rozkład sił klasowych” i że bezpodstawnie liczy ona na to, iż pracownicy ograniczą swoje żądania do hasła wolnych wyborów, to nie bierze pod uwagę, że racjonalne postulaty ograniczają się do tego, co należy do nierozstrzygniętego sporu na wyższym poziomie dialektyki momentu historycznego. W logice przesilenia cywilizacyjnego i zwycięstwa kapitalistycznej logiki, tymczasowe poparcie dla liberalnej opozycji i jej zwycięstwo w sposób jednoznaczny wykreślają z logiki dziejów dylemat, na którego żywotność liczy Kagarlicki.

Белорусская лаборатория революции

W logice kapitalistycznej ewolucji miejsce klas podporządkowanych podlega określonej logice, tej samej, która w przeszłości stanowiła o tym, że dążenia emancypacyjne klasy produkcyjnej miały charakter utopijny. Co nie znaczy, że jakiś los nie był im przeznaczony.

Podobna sprawa miała się z transformacją lat 90-tych. Możemy się tu powołać na przykład Polski z jej sztandarowym ruchem Solidarności. Podobne myślenie miało tam miejsce w przypadku najeżdżających kraj nad Wisłą tendencji posttrockistowskich – wydawało się im, że świat pracy, wciągnięty w politykę, narzuci polityczność związaną z owym światem pracy, z jego tradycją i aspiracjami. Idea socjalizmu już wcześniej nie miała dziejowej nośności z tego powodu, że nie stanowiła gospodarczej alternatywy dla kapitalizmu. Dziś modne jest twierdzenie, że była sposobem nadgonienia niedorozwoju kapitalistycznego w krajach półperyferii. Jedynym podmiotem idei socjalizmu definiowanego nie w zależności od kapitalizmu była klasa robotnicza, ale w latach 80-tych nie było już tej świadomości, która trwała jeszcze w 1956 r. Dlatego też wykorzystanie podmiotu alternatywnej historii do realizacji celu, jakim była demokratyzacja kapitalizmu jako bazy dla walki o cele antykapitalistyczne, nie miało jako działanie mocy sprawczej na poziomie wyższym, poziomie określającym warunki walk bieżących.

Dziś Borys Kagarlicki nie wyciąga wniosków w lekcji transformacji. Bez zakorzenienia w sprzecznościach wyższego poziomu historycznego, świat pracy jest tylko masą, co do której losów decyzja jeszcze nie zapadła, ale jedna decyzja – że nie będzie ona podmiotem dziejów – już została przesądzona takim podejściem.

Oczywiście, wiąże się to z faktem, że lewica nie ma jasnej wizji tego, który segment świata pracy jest podmiotem walki emancypacyjnej. Szerokie ujęcie, obejmujące drobnomieszczaństwo, sprawia, że gaśnie kwestia sprawowania władzy nad środkami produkcji. Wzorcem czy modelem dla ujmowania tej kwestii stają się przedkapitalistyczne utopie, oparte w całości na koncepcji redystrybucji bogactwa, w sposób mitologiczny i ahistoryczny ujmujące kwestię fundamentu, na jakim odbywa się produkcja owego bogactwa. Ten problem mógł postawić wyłącznie kapitalizm, ponieważ zasadnicza jego sprzeczność kryje się w narzuconej sile roboczej podmiotowości na rynku. Postkapitalizm nie przewiduje podmiotowości siły roboczej, nie przewiduje sprzeczności antagonistycznej w tym miejscu.

Dlatego też liczenie na to, że zwycięstwo liberałów w Białorusi postawi na porządku dnia kwestię ożywienia ruchu robotniczego i odrodzenie lewicy rewolucyjnej i konsekwentnie antykapitalistycznej, jest pozbawione podstaw. W przeciwieństwie do kapitalistycznych stosunków, ruch pracowniczy będzie miał charakter wyłącznie „związkowy”, domagający się polepszenia warunków, a nie ich zniesienia.

Upodmiotowienie siły roboczej w przemyśle spowodowało niepowtarzalną sytuację zniesienia podziałów stanowych, nieprzenikania się całych segmentów społeczeństwa. Robotnik i kapitalista stanęli twarzą w twarz w fabryce. W tej sytuacji nie mógł się utrzymać podział stanowy, kastowy.
W postkapitalizmie mamy do czynienia ze społeczeństwem, które domaga się od zewnętrznej siły sprawiedliwego podziału. Ta siła nie znajduje się w żadnym związku zależności od społeczeństwa.
Możemy to obserwować już dziś, kiedy to ruchy społeczne dowodzą na każdym kroku, że jedyną siłą jest presja moralna, poparta siłą opinii społeczności międzynarodowej i rządów panujących globalnie, a nie nacisk walk strajkowych.

Te ostatnie są znaczące wyłącznie dla reżymów, które z globalnej perspektywy są szkodliwe, ponieważ właśnie utrzymują jakiekolwiek podstawy dla sprzeczności rozsadzających kapitalizm, czyli sprzeczności między klasowymi podmiotami: robotnikami i kapitalistami. Ta sprzeczność utrzymuje jeszcze resztki bezpośredniego kontaktu między klasą (stanem) panującym a klasą (stanem) podporządkowanym.

Reżym Łukaszenki czy Putina nie jest reżymem wyrażającym interesy klasy robotniczej. Niemniej, istnienie jeszcze w Białorusi resztek rodzimego przemysłu utrzymuje przyczółek oporu przeciwko walcowi historii. Reżymy ex-socjalistyczne, które nie przekształciły się w świadomie prorobotnicze bastiony oporu wobec kapitalizmu, ucieleśniają ucisk kapitalistyczny, skontrastowany z uciskiem stanowym, jaki dopiero rodzi się w społeczeństwach postkapitalizmu i który nie ujawnia swego opresyjnego charakteru od początku. Zalanie ruchu robotniczego falą drobnomieszczaństwa, które utrzymuje wciąż iluzję wolności i swobód w społeczeństwie stanowym, ze względu na swoją niezweryfikowaną jeszcze historycznie przynależność do stanu uprzywilejowanego, poszerza owo złudzenie na całość społeczeństwa. Niekiedy tanecznym krokiem wkracza się do lochu.

Sankcje grożące Białorusi służą oczywiście procesowi ujednolicania całego globu. Służy temu propaganda dla maluczkich, która wyolbrzymia niebezpieczeństwa grożące rzekomo światu ze strony „dyktatorskich reżymów”, takich jak Rosja, Białoruś czy Korea Północna. Ta oczywista paranoja, w którą z trudem wierzą nawet zmanipulowane społeczeństwa zachodnie, jest utrwalana lewicową propagandą, która od pół wieku indoktrynuje własne szeregi antytotalitarnym antykomunizmem.
Nie wynika z niego potępienie dla stalinizmu, który – w odróżnieniu od bolszewizmu – był systemem akceptowalnym w swej brutalności, nie odbiegającej zresztą od brutalności reżymów zachodniej demokracji. Stalinizmowi nie pozwolono jednak zachować zasłony hipokryzji, która pozostaje modnym wdziankiem na Zachodzie. Ta niemożność niuansowania sprzeciwu spowodowała, że posttrockizm nie mógł się uwiarygodnić potępieniem stalinizmu, zaś wysiłki w tym kierunku spowodowały utratę przezeń bazy klasowej.

Zwalczać stalinizm skutecznie, a jednocześnie nie wpadając w pułapkę antykomunizmu, można tylko walcząc o specyficzne i wąskie interesy klasy robotniczej. Ta aktywność jako jedyna stawia nas przeciwko obu tendencjom, które na wyścigi zwalczają marksizm i ruch robotniczy.

Część lewicy (ta stalinizująca) uważa, że poparcie dla reżymu Łukaszenki zachowuje jakieś pole dla lewicy antysystemowej, antykapitalistycznej. Część nurtów posttrockistowskich uważa, że zachwianie władzy Bat’ki daje szansę odróżnienia oporu klasowego od zakłamanej propagandy liberalnej, wspieranej przez zachodnie reżymy i opinię publiczną.

Skuteczność takiej linii, bardzo trudnej obecnie, jest uzależniona od stopnia świadomości klasy robotniczej. Współczesna lewica specjalizuje się jednak w tradycyjnym oskarżaniu klasy robotniczej o brak świadomości w sytuacji, gdy sama pracowała i pracuje usilnie na rzecz rozmycia owej świadomości i samoświadomości.

Służą temu wszystkie bajki o 99% świadomych pracowników, złączonych wspólnym interesem i wymagających jedynie jednomyślności ze strony lewicy, która – jednością silna – potrafi dać ruchowi sprzeciwu światłe kierownictwo i wizję zwycięstwa.

Jeżeli weźmiemy jednak pod uwagę fakt, że owa lewica postuluje sprawiedliwy podział jako ersatz marksistowskiej zasady dyktatury proletariatu, czyli decydowaniu klasy produkcyjnej o podziale w sferze dóbr materialnych, służących reprodukcji społeczeństwa, to owa lewica – na poziomie określającym warunki bieżących walk – działa na rzecz zastąpienia owej sprzeczności dialektycznej sprzecznościami społeczeństwa stanowego.

Przejęcie kontroli nad swoimi zakładami przez pracowników tam zatrudnionych, w warunkach braku dyktatury proletariatu, natychmiast stawia robotników w pozycji podległej wobec nowej władzy biurokratycznej, reprezentującej całe społeczeństwo. Całe społeczeństwo, które dzieli materialne warunki bytu tam wytworzone, natychmiast znajduje się w sytuacji warstwy panującej nad bezpośrednim producentem.

Taki model jest realizowany przez stalinowską biurokrację i ten właśnie model jest obalany w Białorusi. Lewica posttrockistowska jest wzięta w dwa ognie między liberałami, którzy pasują warstwom pośrednim, zadowalającym się formalną demokracją i dowolnie brutalnymi metodami wyciskania wartości dodatkowej z bezpośrednich producentów, a własną koncepcją pracowniczego oporu, którego utopijny charakter wyraża się w braku świadomości sprzeczności interesów między różnymi segmentami owego 99-procentowego amalgamatu. Wspólnym mianownikiem jest obalenie autorytarnego reżymu. Lewica wierzy, że jeśli pokaże się jako siła zaangażowana w to obalanie, to społeczeństwo uwierzy jej na słowo, kiedy zechce kontynuować walkę o cele socjalistyczne.
Jest to karygodna naiwność, ponieważ 99% społeczeństwa wyobraża sobie społeczeństwo modelowe jako społeczeństwo obfitości, jakiej nie jest w stanie zapewnić nawet kapitalizm, jako społeczeństwo, gdzie sprzeczności między producentami a właścicielami środków produkcji zostaną usunięte z widoku publicznego i rozwiązane sprawnie, z zaangażowaniem technologii politycznego zarządzania masami.

Z takimi problemami zetknęli się bolszewicy po rewolucji i należałoby wyciągnąć wnioski z ich lekcji.

W zakresie buntów i społecznego oporu nie ma, jak widać, znaczenia fakt, czy dzieją się one w krajach rozwiniętych czy półperyferyjnych. W krajach rozwiniętych, jak np. USA czy Francja, jakoś nie widać poziomu świadomości i poziomu walk odpowiadających zaawansowanemu stanowi gospodarki tych krajów. Jeżeli w państwach rozwiniętych lewica nie potrafi zmobilizować sił klasowych, które nie miałyby problemów z utrzymaniem poziomu dobrobytu, niezbędnego do utrzymania w spokoju warstw drobnomieszczańskich, to na co można liczyć w przypadku Białorusi? Na co liczy tam lewica?

Na to, że drobnomieszczański tłum jej nie zlinczuje?

Marks mówił, że idea staje się siłą, kiedy ogarnia masy. Dlatego wierność lewicy własnym programom i ideom może oddziaływać społecznie. Lewica jednak hołduje pragmatyczności posuniętej do granic klinicznego debilizmu. Jednak masa krytyczna sytuacji destabilizacji na świecie powoduje, że nawet do lewicy dociera świadomość konieczności odróżnienia się w tej kakofonii nurtów. Lewica musi jeszcze zrozumieć, gdzie leży jej unikalny charakter, jej specyfika, bez której pozostaje kwiatkiem do kożucha obcych klasowo sił społecznych.
Dopóki różne tendencje posttrockistowskie nie znajdą formuły ideowej, która sprawi, że masy robotnicze instynktownie ujrzą w nich alternatywę (rzeczywistą, nie deklaratywną, której przeczy traktowanie zakrętu historii jako okazji do maskarady i karnawału, historycznie tradycyjnie usypiających i narkotyzujących społeczne antagonizmy), żadna z nich nie zdobędzie przewagi nad innymi i będą się nawzajem blokowały. Czas wreszcie skończyć z dodawaniem gazu na jałowym biegu.

Jeżeli Łukaszenka nie potrafi wytrzymać presji i zdecydować się na odegranie roli alternatywy wobec mającego duże szanse zawalenia się reżymu liberalnego, któremu niespecjalnie będzie mógł pomóc Zachód w sytuacji kryzysu, to lewica powinna wypracowywać sobie pozycję takiej alternatywy. Nie może o tym jednak być mowy, dopóki lewica nie podejmie we własnym gronie solidnej dyskusji programowej. Bez niej nie ma mowy o jedności, a co najwyżej o przepływie członków, czyli o głosowaniu nogami w niejawnej rywalizacji. A w konsekwencji odpływu szeregów w polityczny niebyt lub do populistycznej prawicy, która pozostaje jedynym realnym punktem dyskusji na lewicy. Mało konstruktywnym. I o to chodzi przeciwnikom politycznym.
Jeżeli w Białorusi ma szansę ruszyć się klasa robotnicza, to warto sobie uświadomić, że jest to szansa, na której zmarnowanie lewica pracuje od dekad. Jedyna możliwość, jaką dostrzega lewica, to wmanewrowanie robotników w plan liberałów pod hasłem wspólnego mianownika, jakim jest demokracja, a wszystko inne ułoży się, jak demokracja już będzie.

Dla lewicy klasa robotnicza powinna być podmiotem, a nie najskuteczniejszym narzędziem realizacji postulatów kolorowej obyczajówki.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
13 sierpnia 2020 r.