Jeśli przyjąć – z czym zgadza się wielu ekspertów zachodnich – że oderwanie Europy od Rosji nie leży w dobrze pojętym interesie Europy (za to w najlepszym interesie USA), to liczni spośród nie najgłupszych idą dalej w wykładaniu swych wątpliwości i pytają o to, dlaczego więc przywódcy europejscy upierają się przy samobójczej polityce.

Rzecz nie w tym, że – w odróżnieniu od nie najgłupszych ekspertów – część społeczeństw w specyficznych regionach Europy i świata uważa za rzecz najzupełniej nie wymagającą wyjaśnienia, że owa „samobójcza polityka” stanowi uzasadnioną rację stanu ich państw. Nietrudno zauważyć, iż nawet owi nie najgłupsi eksperci uważają za oczywistą oczywistość, że kraje, które niegdyś były radzieckimi satelitami, racjonalnie obawiają się ponownej utraty suwerenności na rzecz Rosji. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa uznać, iż – znając zachodni egocentryzm – te obawy normalnie byłyby zbywane jako nieistotne. Cała subtelność polega na tym, że nie najgłupsi eksperci (najczęściej po prawej stronie sceny politycznej, choć z wyjątkami), są całkowicie podatni na argument o wschodnioeuropejskich lękach z prostego powodu, iż lęk ten jest skorelowany z faktem podległości nie tyle imperialnej Rosji, co ZSRR. A to oznacza, że owi eksperci uwewnętrzniają ów lęk przed formą ustrojową, która odrzuca panowanie klasowe. Nawet gdyby ZSRR nie był konsekwentnie ustrojem socjalistycznym, to jednak jego ojcowie-założyciele zakwestionowali istotę systemu klasowego, a mianowicie prywatną własność środków produkcji.

Podatność na ten argument sprawia, że cała ich skomasowana inteligencja nie pozwala na odpowiedzenie sobie na proste skądinąd pytanie, które przytoczyliśmy na początku tekstu: dlaczego przywódcy europejscy prowadzą swoje państwa w kierunku nieuchronnej katastrofy?

Wskazywaliśmy już wcześniej, że w sposób logiczny i nieuchronny tego typu rozumowanie ekspertów prowadzi do renesansu nacjonalizmu. W mainstreamowych jak i niezależnych mediach zachodnich (głównie opieramy się na przykładzie Francji) dojrzewa dyskurs narodowej tożsamości jako adekwatnej odpowiedzi na obecny kryzys polityczny i ekonomiczny. W mediach nie mainstreamowych mamy narastającą krytykę dotychczasowej ideologii uniwersalizmu, który przenosił ogniskową analiz na czynniki dotychczas drugorzędne, jak rola podporządkowanych i zniewolonych w procesach dziejowych. Jednocześnie, to rozumowanie skutecznie podważyło jasną i jednoznaczną linię klasowej perspektywy, która sprzeciwiała się heroiczno-burżuazyjnej narracji zwycięskiego kolonizatora w imię upowszechniania wolności towarzyszącej wolnej wymianie rynkowej.

Z lewicowej perspektywy, przywoływanie tych drugorzędnych czynników było podyktowane dążeniem do utrzymania narracji jako tako zbliżonej do klasowej, ale lokującej granice quasi-klasowe między innymi grupami społecznymi. W ten sposób, w warunkach pozornie przezwyciężonej walki klasowej utrzymuje się lewicowa mobilizacja społeczeństwa pozwalająca na kontynuację i radykalizację programu reformowania kapitalistycznego sposobu produkcji. Ten ostatni, zgodnie z doktryną socjaldemokratyczną, przestał być kwestionowany w zamian za upowszechnianie polityki socjalnej państwa.

Wolnościowa koncepcja, w której rola demokratycznych instytucji jest ściśle związana z lokalną, nieliczną społecznością i dopełnia się równie niekończącą się walką z centralistycznym państwem, co w przypadku walki z kapitałem o jego zgodę na poszerzający się udział społeczeństwa w zyskach. Istotą lewicowej, reformistycznej ideologii jest więc oparcie się na dwóch zasadniczych wrogach, których jednak trzeba koniecznie uchronić przed zagładą: kapitałem, który ma produkować to, co demokratyczne społeczeństwo ma dzielić, oraz scentralizowana władza państwowa na globalnym szczeblu, która ma moc zmuszenia kapitału do podporządkowania regułom państwa socjalnego. Jednocześnie, ta władza pozostaje czynnikiem obywatelskiego nieposłuszeństwa, stanowiącego istotę radykalnych instytucji demokratycznych, realizujących funkcję redystrybutora wartości dodatkowej, gwarantowanego przez władzę państwa.

W przeciwieństwie do oczekiwań nowolewicowych, tego typu doktryna, mająca na celu utrzymanie zarówno dobrobytu, jak i wolności w społeczeństwie, w chwili obecnej jawi się wielu ludziom jako jedna wielka machina zniewolenia.

Faktycznie, koncepcja opiera się na niedomówieniach i świadomych przekłamaniach.

Zwolennicy nurtu wolnościowego ostro zwalczali marksizm za jego rzekomo autorytarne zapędy, obecne już wszak u samego Marksa. Państwo jest zawsze złem, dyktatorem nad swobodnymi jednostkami. Dlatego nawet jako aparat ucisku niezbędny na etapie dyktatury proletariatu, czyli okresu przejściowego do bezklasowego społeczeństwa, jest złem bezwzględnym. Społeczności lokalne są zorganizowane bez jakiegoś szczególnego nacisku na zmianę sposobu produkcji, skoro w takiej społeczności stosunki klasowe nie mogą się swobodnie rozwijać ze względu na mnogość innych, różnorodnych relacji, które łączą członków owej społeczności. Na tych innych relacjach opiera się wolnościowa koncepcja o przezwyciężeniu tradycyjnego pojmowania relacji klasowych i ich przerodzeniu w różnorodne relacje typu obyczajowego, kulturowego, w tym zorientowanego na ekologię itp.

Niemniej, nawet jeśli koncepcja wolnościowa wyrzuca poza nawias relacje produkcji, to te nadal stanowią bazę funkcjonowania dowolnego społeczeństwa, niezależnie od sposobu organizacji jego nadbudowy czy jego wielkości. Kapitalistyczny sposób produkcji nadal wymaga albo szerokiego otoczenia niekapitalistycznego, w którym rozmywają się sprzeczności między hegemonicznymi siłami, albo ściśle scentralizowanego aparatu politycznego, który reguluje możliwe sprzeczności interesów i wewnątrzkapitalistyczne konflikty. Dlatego władza polityczna w skali globalnej opiera się na rzeczywistej, materialnej sile, której jest pozbawiona wielość demokratycznie zorganizowanych społeczności, rzucona w morze społeczności niedemokratycznych, ale stanowiących podłoże dla istnienia i zachowania tego, co nazywamy zachodnią cywilizacją, dla której wolność jednostkowa ma znaczenie zasadnicze i stanowi wzorzec dla pozostałych społeczności.

Obecny kryzys, który bynajmniej nie zaczął się 24 lutego 2022 r., ale został odsunięty w czasie dzięki pandemii i ograniczonemu zarządzaniu poprzez kontrolowanie upadłości i wypróbowanie siły poszczególnych organizmów państwowych, obnażył tylko fakt, że kruche wolności i swobody opierają się na fundamencie rzeczywistych sił produkcyjnych.

Konsekwentna teoria uniwersalistyczna utrzymuje, że centralizacja zarządzania stosunkami produkcji w skali świata nie jest pełna, a więc nie może podlegać pełnej racjonalizacji i optymalizacji. Z drugiej strony, uniwersalistyczny wymiar globalnego zarządzania zmusza do przeorganizowania świata i zerwania z zazdrosną, monopolistyczną lokalizacją enklaw wolności i demokracji. Reakcją społeczeństw kapitalistycznego Centrum jest obrona własnego interesu i własnego przywileju.

Oczywiście, nie jest tak, aby przywilej obejmował całość zachodniego społeczeństwa. Kryzys kapitalizmu objawia się w ten sposób, że potraktowanie reszty świata (niekapitalistycznego otoczenia) jako świata ludzi, a nie jako nieosobowej flory i fauny, bardzo zawęża elitę, która może żyć na koszt bazy produkcyjnej. Całość ludzkości ulega podziałowi na elity i na masę, która stanowi obciążenie dla bazy produkcyjnej. Dlatego obserwujemy tak gwałtowne kurczenie się tzw. klasy średniej.

Powrót do ideologii narodowej tożsamości, który dotychczas był cechą charakterystyczną dla społeczeństw zapóźnionych, staje się ideologią narodów dotychczas uprzywilejowanych. W tym wyścigu wiadomo, że kto pierwszy, ten lepszy.

Globalne przywództwo, przekładające się na chociażby administracyjne struktury unijne, które nie są wybieralne, ponieważ ich rolą jest przekazywanie dyrektyw z góry do dołu, kieruje się racjonalnością utrzymania globalnej równowagi i wprowadzania zmian w sposób uregulowany i stopniowy, niezauważalny. Problem w tym, że wraz z wojną rosyjsko-ukraińską ten mechanizm uzyskał widoczność. Społeczeństwa zdają sobie sprawę z tego, że część ich obywateli stanie się ofiarami globalnego zarządzania, poświęconymi w interesie szerszym, ogólnoludzkim. Wyjściem z tej sytuacji wydaje się więc powrót do nacjonalizmu, czyli do obrony danego społeczeństwa choćby i kosztem sąsiednich. Każdy za siebie, co prowadzi do rozerwania więzi i do narastania nieufności między dotychczas żyjącymi w zgodzie społeczeństwami.

Nowoczesna, progresywna lewica wciąż upiera się przy uniwersalistycznym projekcie, który coraz bardziej stawia ją w kontrze do tendencji narastających w dołach społecznych. Z drugiej strony, część analityków obserwuje zwrot klas wyzyskiwanych ku lewicy. Działają tu sprzeczne tendencje: kapitalizm traci swoje populistyczne oblicze w obliczu konieczności powrotu do bazy przemysłowej, co powoduje, że wraca walka klasowa w ramach sposobu produkcji w owych społeczeństwach. Stąd możliwy renesans zainteresowania lewicą.

Jednak klasy wyzyskiwane wymagać będą od lewicy powrotu do programu klasowego.

Program klasowy nie może jednak odwoływać się do socjaldemokratycznego rozdziału polityki od przemysłowego fundamentu sposobu produkcji. Losy koncepcji wolnościowej wskazują wyraźnie na jej ograniczenia i nieuchronny brak konsekwencji, wyrażający się w sztucznym oddzielaniu życia politycznego i emancypacji od stosunków produkcji. Dlatego program lewicowy musi powrócić do Marksowskich korzeni i zbudować swój program na bazie rozwiązania kwestii politycznego decydowania o pierwotnym podziale wartości dodatkowej, na czym dopiero można oprzeć funkcjonowanie sektora usług nieprodukcyjnych, niezbędnych dla działania kulturowej i cywilizacyjnej nadbudowy.

Na chwilę obecną, lewica dzieli się na dwie grupy. Jedna to zwolennicy koncepcji uniwersalistycznej i – w imię demokracji – upierają się przy hegemonii centralistycznego rządu światowego, co w praktyce sprowadza się do postawienia interesu społeczeństwa hegemonicznego ponad interesy pozostałych społeczeństw, jako że potęga kontroli, niestety, nadal pozostaje w rękach grupy kapitałowej, której siła, póki co, opiera się na niekwestionowaniu przewagi USA w świecie.

Nawrót do polityki narodowej tożsamości sprawia, że kapitał USA utrzymuje hegemonię, ponieważ ewentualni rywale do roli centralnego rządu globalnego, okazali się pozbawieni suwerenności od dekad.

Druga grupa popiera koncepcję odrodzenia tożsamości narodowej, w imię polepszenia położenia własnej klasy wyzyskiwanej.

Obie grupy nie kierują się programem marksistowskim i nie mają perspektywy przezwyciężenia klasowego charakteru społeczeństwa.

W większości swej lewica uważa, że takie postawienie kwestii jest przeżytkiem i nie ma współcześnie żadnej nośności. Jeżeli świat cofnie się o sto lat w wyniku nawrotu do prawicowego nacjonalizmu, to nie przekona to lewicy do odstąpienia od forsowania polityki wolnościowej (w odróżnieniu od marksizmu), która doprowadziła lewicę do dzisiejszego impasu. Jednak lewica jest głęboko przekonana, że ta koncepcja jest słuszna i że następnym razem powiedzie się lepiej, jeśli tylko ruch lewicowy uniknie marksistowskiego impasu autorytaryzmu. Dlatego same wydarzenia nie mają charakteru zmiany ideologicznej.

*

Eksperci dostrzegają, że wojna rosyjsko-ukraińska jest efektem długotrwałego procesu, który narastał stopniowo, a mimo to nie zrobiono nic, aby go zahamować. Caroline Galactéros, podobnie jak prof. John Mearsheimer, przypomina, że prezydent Putin od 20 niemal lat wskazywał na „czerwone linie”, poza którymi Rosja uzna swoje bezpieczeństwo za zagrożone bezpośrednio. Liczni eksperci i politycy wprost formułują tezę o tym, że rozwój wypadków jest na rękę USA i służy zabezpieczeniu ich interesów. Jednak europejscy (i w ogóle żadni) eksperci nie dojrzeli jeszcze do stwierdzenia, że przywódcy Europy Zachodniej od początku pomagali Stanom w tworzeniu pola, na którym miała się rozegrać przyszła konfrontacja. Po upadku ZSRR sytuacja geopolityczna Rosji sprowadzała się do stanu zawieszenia. Nie było ani integracji z UE czy z NATO, podczas gdy Rosja znajdowała się bynajmniej nie na innym kontynencie, ale w przedpokoju europejskim. Fakt, że Europa Zachodnia beztrosko udawała przez 30 lat, iż problem nie istnieje, ma kluczowe znaczenie w zrozumieniu obecnego konfliktu.

Europa udawała, że jest ślepa, głucha i niema, ponieważ ze względu na okoliczności historyczne i wynikające stąd pojawienie się jedynej możliwej klasy burżuazyjnej w postaci tzw. oligarchii, skorumpowanej i sprzedajnej, znajdowała się w uprzywilejowanej sytuacji w kwestii łatwego i, co najważniejsze, taniego dostępu do rosyjskich surowców. W naszym rozumowaniu podkreślamy to, że Rosja stała się – z wolnej woli swej elity rządzącej – czymś w rodzaju wewnętrznej kolonii europejskiej. Niemniej, w porównaniu do kolonii zewnętrznych, Rosja pozostawała poza ramami opieki i bezpieczeństwa, które państwa kolonialne przyznają w specyficzny sposób, ale zawsze, swoim posiadłościom kolonialnym. O ile więc sytuacja (neo)kolonialna może trwać bardzo długo, o tyle pozorna suwerenność Federacji Rosyjskiej nie sprzyjała temu, aby któreś z państw europejskich czy nawet Unia jako całość, realnie przejmowała się problemami rosyjskiego bezpieczeństwa. Choćby we własnym, dobrze pojętym, interesie ekonomicznym. Pewnym wyjątkiem były Niemcy Angeli Merkel, które usiłowały przyjąć na siebie rolę głównego, kolonialnego „opiekuna” Rosji.

Niezależni eksperci, szczególnie ekonomiści, bardzo się dziwią, że Europa strzela sobie w stopę rezygnując tak łatwo z wymiany handlowej z Rosją. Przez ponad 30 lat (sprawa zaczęła się jeszcze za czasów tzw. obozu socjalistycznego), Rosja była niezawodnym i tanim dostawcą surowców oraz obiecującym rynkiem zbytu dla zachodnioeuropejskich towarów. Argument o konieczności dywersyfikacji portfela dostawców gazu nie trzyma się kupy, ponieważ Rosja w charakterze wewnętrznej kolonii europejskiej sprzedawała i sprzedaje za tyle, ile zechcą zapłacić zachodni „partnerzy”. Dokładnie, jak to się dzieje w przypadku wymiany z państwami dawnych kolonii francuskich w Afryce. Przeciwko czemu owe państwa właśnie się buntują, albowiem poczuły okazję.

Można też przyjąć, że Stanom Zjednoczonym taki „neokolonialny” układ zapewniający wygodę ich strategicznego sojusznika nie przeszkadzał. Problem pojawił się z chwilą, gdy okazało się, iż wyłaniająca się od kilku dekad potęga ekonomiczna Chin zagroziła amerykańskiej hegemonii. Chyba nie ma większego sporu o to, że prawdziwym wyzwaniem dla USA nie jest jakaś tam Rosja o PKB na poziomie Teksasu czy Włoch lub Hiszpanii, ale skuteczne, bo powolne, niemal niezauważalne i utrwalane dzięki inwestycjom posuwanie się wszędzie chińskich wpływów.

Chiny nie rzucają USA bezpośredniego wyzwania. Niemniej, budując Nowy Jedwabny Szlak, faktycznie podbierają Stanom kontynent europejski. Jeżeli dodać do tego zdaje się, że udany nacisk na utworzenie systemu finansowego zagrażającego hegemonii USA na świecie wykorzystującej przewagę dolara w rozliczeniach i oszczędnościach dla finansowania swego zadłużenia wewnętrznego przez całą resztę świata. Gdyby USA zostały zmuszone do spłaty swego zadłużenia, znalazłyby się w sytuacji natychmiastowej i silnej recesji (patrz analizy Charles’a Gave’a, np. ostatnia:)

W tej perspektywie można dopiero stwierdzić, że postawa przywódców europejskich jest nieracjonalna, ponieważ najprawdopodobniej działanie ekonomiczne Chińczyków nie miałoby na celu, ani nie prowadziłoby do zubożenia Europy. Chociaż brak suwerenności europejskiej przeszedłby od Amerykanów do Chińczyków. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Europa Zachodnia od końca II wojny światowej pozostaje regionem, który w dużej mierze żyje na koszt reszty świata, pozbawiając się świadomie i dobrowolnie kłopotów związanych z produkcją przemysłową, różnica nie byłaby wielka.

Oczywiście, zawsze można się pomylić, ale chwilowo nie widać jakichś oznak diabolicznych zakusów chińskich na luksusowy tryb życia elit europejskich. Wydaje się nawet, iż kapitalistyczna bądź co bądź logika chińskiego rozwoju przemysłowego opiera się na wizji przyszłego ograniczenia wzrostu (z koniecznością czego zetknęła się już cywilizacja zachodnia) na rzecz równie zapożyczonego wzorca uniwersalizmu z elitą na czele, która panuje nad racjonalnością zwijającego się trendu rozwojowego.

Rzecz w tym, że elity znajdują się pod presją swoich dołów. Amerykańska wygoda polegająca na tym, że hegemonia globalna zapewnia temu krajowi możliwość utrzymania się na powierzchni kryzysu, podczas gdy inne kraje płacą koszty kryzysu wcześniej, zostaje zagrożona. Elita zachodnia może rozumieć przyczyny swej dekadencji, skoro zabrała się za program reindustrializacji. Do tego, nie jest komfortowo zdawać się na czyjąś dobrą wolę, kiedy wcześniej samemu rozdawało się karty.

Chiński soft power zdaje egzamin w przypadku krajów tzw. globalnego Południa, ale nie w przypadku kapitalistycznego Centrum. Choćby i Chińczycy mieli lepszy know-how w kwestii jak utrzymać dotychczasowy mechanizm polityczny i ekonomiczny, którego nie chcą naruszać, ale który chcą chronić przed samym Zachodem, który działa w sposób dekadencki i nieodpowiedzialny, to elity rządzące Zachodu nie mogą z powodów egzystencjalnych przyznać się przed sobą samym do tego, że nie są w stanie faktycznie nic zrobić sensownego.

Elity zachodnie głęboko się mylą, kiedy sądzą, że świat może wrócić do stanu sprzed zachwiania ich hegemonii przez Chiny i wyłaniający się jako samodzielny podmiot Trzeci Świat. Liczą na to, że można przywrócić ów stan za pomocą brutalnej siły i wojen. Próby podporządkowania sobie bogactw naturalnych świata w różnych punktach globu nie przyniosły oczekiwanego pozytywnego efektu, ponieważ nadal istniał problem uzależnienia od przetwórstwa przemysłowego owych surowców do stanu, w jakim mogły być one wykorzystywane jako półprodukty lub dobra finalne dla nieprodukcyjnej konsumpcji. Trwały chaos w zdestabilizowanych regionach świata był spowodowany tym, że posiadany potencjał nie mógł zostać wykorzystany produkcyjnie, a co najwyżej systematycznie niszczony, aby nie stał się powodem dla wzrostu innych, którzy moce produkcyjne posiadają. Stąd walka o reindustrializację kapitalistycznego Centrum.

Ostatecznie, projekt chiński wpisuje się w globalny projekt uniwersalistyczny i perspektywę gospodarki zrównoważonej, co jest planem zachodniej cywilizacji, którego Zachód nie jest w stanie zrealizować. Ostatecznie więc, szansa na konsensus elit jest duża. Niemniej przedtem wszystkie one muszą wynegocjować dla siebie odpowiedni status. Rozpad organizacyjnej jednostki, jaką jest Unia Europejska czy sojusz z USA, potęguje dążenia nacjonalistyczne w łonie poszczególnych krajów. Zarówno projekt uniwersalistyczny, jak i nacjonalistyczno-suwerenistyczny są projektami elitarnymi. Są bowiem przeciwieństwem i opozycją wobec projektu utworzenia formacji bezklasowej, opartej na całkowicie innych relacjach w ramach stosunków produkcji.

Wojna rosyjsko-ukraińska przerwała dobrze zapowiadający się projekt chińskiego wysadzenia USA z europejskiego siodła. Trudno podejrzewać, żeby oligarchię rosyjską rajcowała perspektywa chińskiej dominacji nad Europą, w której sama Rosja odgrywa rolę pionka.

Z drugiej strony, Stany Zjednoczone działają w sposób dość prosty, by nie rzec prostacki: analogicznie jak w przypadku Nord Stream 1 i 2, nie pozwalają sobie na margines ryzyka i likwidują materialne podstawy ewentualnej współpracy, która podminowuje ich hegemonię. Zniszczenie gospodarki niemieckiej jest gwarantem, że w pierwszym okresie Europa Zachodnia nie będzie miała czym rozpocząć współpracy ekonomicznej z Chinami. Koncepcja chińska spinała tylko dwa systemy rozwiniętej gospodarki, zabezpieczając ją dzięki rosyjskim surowcom. Obecnie, Europa Zachodnia będzie chaotycznie odbudowywała przemysł w poszczególnych krajach, w atmosferze rywalizacji i zaognionej konkurencji, niekoniecznie oczekując od Chin inwestycji, które na nowo będą spajały skłócony w międzyczasie region. Sabotaż gospodarki europejskiej przez USA stworzył Chinom zasadniczy problem i uniemożliwił zastosowanie niezauważalnego soft power.

Obecna sytuacja stawia nas więc (przy takiej lewicy, jaką mamy) w sytuacji konieczności wyboru między uniwersalizmem a nacjonalizmem. Trzeba brać pod uwagę, że dynamika jest po stronie nacjonalizmu, zaś „lewicowy” uniwersalizm jest dość znienawidzony i traci nośność propagandową. Chociaż tej deprecjacji propagandowej towarzyszy wzrost bojowości, która jest wspierana przez fakt, że w praktyce ów uniwersalizm idzie, historycznym przypadkiem, w parze z amerykańską hegemonią.

Wydaje się rozsądne, aby odmówić zdecydowanie taki wybór, który faktycznie nie jest żadnym wyborem, ponieważ oba człony alternatywy oznaczają wybór społeczeństwa klasowego.

I to by było na tyle.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
23 listopada 2022 r.