Piotr Ikonowicz pisze: „Jesteśmy świadkami wielkiej zdrady polskiej inteligencji. Zdradziła ludzi pracy i poszła za mamoną. Jestem z pokolenia 'Solidarności’ i jestem solidarny z tymi, którzy w 1980 r. strajkowali dlatego, że w pracy zwolniono jedną suwnicową. Dziś taki strajk solidarnościowy byłby nielegalny. Robotnicy wystrajkowali wolność, której nie dostali. A dostali eksmisje, bezrobocie bez prawa do zasiłku, emigrację za chlebem.

Żyjemy w czasach pogardy. Przegrywającym narzucono wstyd – to istota systemu, a chciwość jest na sztandarach. Ludzie wychodzą od nas z poczuciem, że już nie są sami. Chcemy zaszczepić wirusa altruizmu temu systemowi, bo wirus zwykle rozwala system. To co robimy, to mało. Polsce potrzebny jest bunt społeczny przeciw takim niesprawiedliwym stosunkom społecznym, gdzie rządzą pieniądze a nie ludzie.

Dlaczego nie buduje się tanich mieszkań? Bo deweloperzy i banki na to nie pozwalają. Gdyby budowano dużo tanich mieszkań na każdą kieszeń pod wynajem, to deweloperzy i banki mniej by zarabiali – bo zarabiają na kredytach hipotecznych i drogich mieszkaniach. Żadna władza, ani ta, ani tamta im nie 'podskoczyła’. Dopóki oni rządzą, demokracja jest tylko parodią.

Oskarżano nas, że jesteśmy chuliganami, po czym zapadł wyrok TK, że eksmisje na bruk są niezgodne z prawami człowieka. I tak z chuliganów awansowaliśmy na obrońców Konstytucji” (profil Piotra na fejsie, 28 marca 2022 r.).

 
Czysta demagogia. Primo, wówczas taki strajk też był nielegalny. Wszak nie było niezależnych związków zawodowych. Secundo, każdy strajk był sprawą polityczną, więc każda akcja strajkowa była jednocześnie akcją polityczną. A przecież Ikonowicz w PRL walczył o to, aby strajki były normalnym mechanizmem przetargu na wolnym rynku siły roboczej. W końcu chodziło o to, aby uwolnić gospodarkę spod dyktatu polityki. No i się udało. Więc o co te pretensje i do kogo?

Aha, do pieniędzy… Które rządzą, a nie ludzie. Kapitaliści to nie ludzie?

No bo to jest demokracja burżuazyjna, gdzie rządzi rachunek ekonomiczny, czyli pieniądz. Taki prawdziwy, a nie jakiś znak obrachunkowy, niewymienialny na walutę. O tę demokrację i o tę efektywną gospodarkę walczyli tacy, jak Piotr. Nawet jeśli to była solidarność z kapitałem.

Za to otrzymano możliwość rozwinąć w pełni działalność pomocową zapoczątkowaną w PRL przez KOR. O take Polske… O normalność… Kapitalistyczną.

Praktyczny sens tego wpisu, jak zawsze – na końcu tekściku, czysty PR podbudowany czystą demagogią.

Co ma jednak do tego inteligencja?

Do tego właśnie wątku nawiązuje Tymoteusz Kochan:

„Pośród wielu głupot na polskiej lewicy w moim TOP3 jest przekonanie, że łupieżczy kapitalizm załatwiła nam ‘inteligencja’, która zdradziła robotników w 80s, bo ci zaraz zrobiliby socjalizm 2.0 i odlecieli w fully automated gay space luxury communism.

1. Taki byt klasowy, jak inteligencja ani nie istnieje, ani nie jest podmiotowy, ani domniemani jej przedstawiciele nie znaleźli się we władzach systemu kapitalistycznego i nie zostali nową klasą posiadającą.

(Tak, nie ma reżimu nauczycieli)

2. Solidarność nie miała żadnego spójnego programu, a w dużej mierze była antysocjalistyczna i prawicowa, plus katolicko-narodowa. Żadnego socjalizmu nie było w planach, wystarczy sięgnąć po mainstream solidarnościowej prasy. Ruch był chaotyczny, utopijny, bez spójnego programu i z sałatką ze wszystkiego i encyklik w głowach.

3. Solidarność akceptowała swoich liderów. Tak. Nieobalenie Wałęsy i spółki oznacza poparcie. Liderzy nie istnieją w oderwaniu od ruchów. Świat i historia to nie są tyranie twardych jednostek, litości. Głównie S była jednak po prostu żywiołem ślepej zmiany, łatwym do zagospodarowania przez pieśni o kapitalistycznych cudach. I finansowanym z Zachodu w konkretnym celu…

4. Teraz ostatnie i szokujące: klasa pracująca bez spójnego programu i wyrazistych celów zazwyczaj wpada w łapy kapitału i plany bogatych. Nie jest tak, że jak robotnicy wychodzą na ulice to wiedzą z automatu co mądre i czego chcieć. Liczy się program.

5. Pomysł, że robotnicy zostali tak oszukani przez Michnika, Kuronia i jego paru kumpli (byli za głupi by słuchać co mówią ich przywódcy xD) jest jeszcze gorszym dla proletariatu wyjaśnieniem i robi ze wszystkich już kompletnych idiotów. No i ta ekipa to żadna 'inteligencja’, nawet w rosyjskim (podstawowym) znaczeniu tego terminu oznaczającym elitę narodu.

PS Nie to nie znaczy wcale, że 'druga strona’, tzn upadły i zdominowany przez liberałów PZPR, miała rację. Od uwięzienia Gierka i wojskowego przewrotu cały PZPR był już atrapą partii wspierającą także złodziejską transformację.

Mam nadzieję, że pomogłem. Prawda jak to często bywa nie wspiera żadnych sympatii. Żadnych bohaterów tamte czasy nie miały.

Dodam jeszcze, że takie myślenie, czyt. prawda, popularności łatwo nie zyska, bo nie czyni z historii broni na teraz. W Polsce panuje wielki głód przeszłości mitycznej, herosów, podziału na dobro/zło i innych ahistorycznych wynalazków. Możecie zachować sobie swoje święte obrazki mi to zupełnie wszystko jedno w jakiego boga ery S ktoś sobie wierzy” (profil Tymateusza Kochana na fejsie, 31 marca 2022 r.)

 

Primo, socjalizm, o który mogliby walczyć robotnicy, to była dyktatura proletariatu. Do tego nawiązywano jeszcze w 1956 r., odwołując się do tzw. norm leninowskich. Abstrahując od zrozumienia owych norm przez wychowanków stalinowskich podręczników marksizmu, powyższe hasło było narzędziem przezwyciężania dziedzictwa stalinizmu w duchu powrotu do marksizmu Marksa. Biurokratyczna opozycja uosabiana przez „komandosów” Kuronia trwała jeszcze do Marca ’68 na pozycjach zbliżonych do trockizmu (choć nie tożsamych), ewoluując w tym samym kierunku, w jakim ewoluowali posttrockiści. Ta ewolucja polegała na odejściu od odwoływania się do podmiotu, jakim jest klasa robotnicza, na rzecz typowego dla posttrockizmu poszukiwania bazy zastępczej i traktowania całości pracującego społeczeństwa jako potencjalnego „dawcy” takiej bazy. Pozycja prorobotnicza („normy leninowskie”) stała się synonimem okopania się w stalinizmie, zaś opozycja, od tej chwili demokratyczna, powoli przechodzi na pozycje otwarcie wrogie klasie robotniczej. Zamiast „norm leninowskich”, nową dyrektywą działania wśród i na klasę robotniczą staje się wzorowane na normie burżuazyjnej działanie związkowe, czyli bieżąca obrona ekonomiczna pracowników (bez wyróżniania robotników).

Jednocześnie, jak widać po doświadczeniach 30 lat działania kapitalistycznej „normalności”, inne grupy społeczne nie mają potencjału polityczności, jakim jest obdarzona walka związkowa klasy robotniczej. Dlatego bieżąca walka związkowa jest wpisana w ramy kapitalizmu i nie wykracza poza horyzont doraźnych sukcesów i porażek zgodnie z falowaniem koniunktury gospodarczej.

Polscy robotnicy mieli doświadczenie upolitycznionych akcji protestacyjnych, w których zasadniczą, świadomościową rolę odgrywają intelektualiści utożsamiający się ze sprawą robotniczą. Ci intelektualiści pod koniec lat 60-tych zmienili program polityczny i nie pracowali nad świadomością klasową robotników, chociaż mieli po temu sprzyjające warunki po odejściu od stalinizmu. Niemniej, w stosunku do władzy biurokratycznej, to właśnie robotnicy jako klasa odgrywali zasadniczą rolę polityczną. Sytuacja nie była jasna, a walka związkowa wyglądała na realizację politycznego interesu robotników w warunkach, jakie istniały praktycznie. Kiedy wybuchła Solidarność, inteligencja zaangażowana w politykę nie miała jeszcze świadomości, że mamy do czynienia z nową jakością. Politycy opozycyjni działający w środowisku robotniczym byli zaskoczeni siłą protestu oddolnego i oczekiwali, że robotnicy narzucą swój program polityczny, zgodnie z tradycją ruchu robotniczego. Czyli, że nastąpi powrót do haseł, które przyznają robotnikom wiodącą rolę. Takie było oczekiwanie różnych grup posttrockistowskich, które nagle przypomniały sobie o tradycjach rewolucyjnych i entuzjastycznie wsparły ruch, lekceważąc jego nacjonalistyczne i prawicowe naleciałości.

W zgodzie z koncepcjami posttrockistowskimi pozostawały jak najbardziej naleciałości nacjonalistyczne, karmione sowietologiczną doktryną o nacjonalistycznym (bardziej niż klasowym) charakterze sprzeczności wewnątrz obozu realsocjalistycznego. Robotnicy byli karmieni przez działaczy robotniczych należących do zreformowanych stalinowców papką o walce wyzwoleńczej narodu polskiego spod buta szowinizmu wielkorosyjskiego. Słusznie piętnując ów faktyczny szowinizm biurokracji radzieckiej, tego typu propaganda sprzyjała przy okazji, choć skutecznie, rozprzestrzenianiu się nacjonalistycznych postaw wśród robotników (nawiązanie do tradycji PPS w przeciwieństwie do stłumionych przez stalinizm tradycji internacjonalistycznych w polskim ruchu robotniczym – z wszelkimi jego nieprostymi dziejami). Działacze robotniczy byli podatni na wpływy odradzających się tendencji prawicowych, w tym klerykalnych.

Tego typu tendencje bazujące na nacjonalizmie jako tworzeniu „frontu wspólnoty interesów” między biurokratyczną władzą a „narodem” (w tym robotnikami zaliczonymi łaskawie do narodu, co dawało im poczucie odzyskanej godności po dekadach inteligenckiej pogardy dla ideowego zaplecza „ruskiego” panowania) były narzędziem rodzimej biurokracji, która w ten sposób usiłowała odbudować legitymizację swojej władzy. Zbudowanie takiego „ogólnonarodowego porozumienia”, które najbardziej udało się Gierkowi, jednocześnie zakończyło ideologiczny fundament odrębności modelu socjalistycznego od burżuazyjnego. Nacjonalizm zastąpił kryterium klasowe.

Współczesne kryteria klasowości, promowane przez nowoczesną lewicę, nie są w stanie odbudować ideologii zdolnej przeciwstawić się naciskowi odrodzonego nacjonalizmu. Podkreślmy, że zapłonem dla nowej odsłony nacjonalizmu, tym razem w lewicowym wydaniu, była zajadła nienawiść zachodniego, „antyautorytarnego” neo- i postmarksizmu do ZSRR. Charakterystyczne było w tej nienawiści nie odwołanie się do kryterium klasowego, zbudowanego w oparciu o sprzeciw linii bolszewickiej wobec socjaldemokratycznego rewizjonizmu, ale właśnie przy odwołaniu się do argumentu o tym, że ZSRR nie realizuje – nawet w zdegenerowanej postaci – żadnego programu emancypacyjnego, ale jest tylko i wyłącznie przedłużeniem mocarstwowej polityki carskiej Rosji podlanej dla niepoznaki (przez bolszewików) fałszywym sosem idei rewolucyjnej.

Walka z imperialną ekspansją Rosji była tradycją patriotycznych ruchów rewolucyjnych w Polsce, co obrazuje tradycja PPS. Nie ma przypadku, że Michnik odwoływał się do tej właśnie tradycji, którą jako własną, zdecydowanie antykomunistycznego nurtu, przyjął także adept nowego pokolenia przejmującego pałeczkę po „komandosach”, Piotr Ikonowicz. Nic dziwnego w tym, że taki ruch ideowy nie był szczególnie uczulony na prawicowy nacjonalizm. Zachodnia lewica już wówczas pojmowała swoje zadanie jako walkę o sprawiedliwy podział wytworzonej wartości dodatkowej, a nie o zmiany w sposobie produkcji. W Polsce była to dyskusja o efektywności ekonomicznej, która – uwolniona spod nacisku polityki – pozostawała wszak bytem neutralnym. Instytucje demokratyczne państwa burżuazyjnego miały zapewniać sprawiedliwy podział, bez wywoływania sztucznego, nieprzejednanego konfliktu klasowego, który wymyślili sobie bolszewicy.

Z jednej więc strony, lewicowi intelektualiści działający na klasę robotniczą i trenujący ją w roli przedmiotu opieki ze strony związkowej biurokracji wchodzącej w gry z władzą działacze, zyskali odpowiednik w postaci biurokracji państwowo-partyjnej, która oficjalnie nawoływała do jedności w imię konieczności oporu wobec wspólnego wroga z Moskwy.

Robotnicy wchodzący w strajki sierpniowe byli, z jednej strony, motywowani przez drożyznę i zwykłą walkę ekonomiczną, z drugiej – politycznie mieli poparcie wszystkich sił, prawicowych i lewicowych, dla których wspólnym wrogiem był ZSRR i narzucony przezeń ustrój ucisku narodowego. Działacze robotniczy nie podkreślali sprzeczności klasowej w gospodarce kapitalistycznej, ponieważ wedle powszechnego mniemania sprzeczność tę skutecznie niweluje efektywność ekonomiczna gospodarki kapitalistycznej.

Jest to więc pierwszy element zdrady inteligencji, polegający na cofaniu świadomości klasowej robotników do poziomu chrześcijańskich związków zawodowych. Żadnego przeciwdziałania ze strony biurokracji na polu ideologicznym nie było, ponieważ spychanie konfliktu na poziom nacjonalizmu wydawało się władzy najprostszym wyjściem, szczególnie na fali dużego entuzjazmu dla cywilizacyjnego zbliżenia kraju do „normalnego” społeczeństwa burżuazyjnego przez ekipę Gierka.

Dalej, na bazie tego zbliżenia, Zachód uzyskał narzędzia do wywierania wpływu na polską gospodarkę. Polityka sankcji został już wówczas przetestowana jako skuteczna forma nacisku z zewnątrz przy dużej presji wewnątrz kraju, wywołanej sztucznym deficytem towarów w kraju, który w niesprzyjającym politycznym otoczeniu zawierzył zapewnieniom, że gospodarka kapitalistyczna jest neutralna politycznie.

Robotnicy popierający i działający w Solidarności mieli przeświadczenie, że aktualny ruch wywodzi się z tradycji buntów, takich jak w 1956 r. W tym sensie uważali się za panów sytuacji, fałszywie interpretując działania polityków jako nieszkodliwe dla ich interesów. Siła wszystkich tych nurtów politycznych i polityków zależała bowiem od siły ich sprzeciwu wobec władzy biurokratycznej.

Zarówno prawica nacjonalistyczna i klerykalna, jak i nowoczesna lewica radykalna, wszystkie te siły były nastawione na jeden wspólny cel – nacjonalistyczny. Te grupki lewicowe, które miały świadomość odrębności interesu klasy robotniczej w tym całym karnawale żywiołowości (wychwalanym zresztą za żywiołowość jako najlepsze, anarchistyczne zabezpieczenie przed narzuceniem celów politycznych wrogich klasie robotniczej), były piętnowane jako recydywa stalinizmu ze względu na odwoływanie się do tejże właśnie odrębności interesów. Opozycja demokratyczna dawno już orzekła, że wszelkie „powroty do norm leninowskich”, do „dyktatury proletariatu” są wyłącznie stalinizmem.

Część aparatu propagandowego biurokracji faktycznie w swoich wysiłkach obrony realsocjalizmu odwoływała się do ideologii stalinizmu, niekiedy postulując odwołanie się do podobnych metod zwalczania opozycji politycznej. Właśnie o brak poparcia dla dokładnie tej grupy ideologicznych obrońców stalinizmu w Polsce oskarża Tymoteusz Kochan robotników.

Uzasadnieniem jest tu przeświadczenie, że stalinizm był w praktyce Realpolitik jedyną możliwą formą budowania socjalizmu. Lewica, która odrzucała takie przekonanie, odwołując się do doświadczenia Rewolucji Październikowej i do teorii Marksa, budowała swoją odrębność programową na nawiązywaniu do interesów rosyjskiej i międzynarodowej klasy robotniczej, które w polityce Stalina były podporządkowane utrzymaniu państwa radzieckiego. Z odwołaniem do polityki nacjonalizmu wielkorosyjskiego jako jedynej siły spajającej po odrzuceniu robotniczego internacjonalizmu.

Część owych obrońców stalinizmu z pragmatycznej pozycji została w III RP częściowo negatywnie zweryfikowana i odeszła ze swoich inteligenckich posad w edukacji, zaś druga część ewoluowała na pozycje antyradzieckie, antykomunistyczne, sowietologiczne i zbliżone do tego, co dziś nazywamy neokonserwatyzmem.

Cechą łączącą obie grupy wywodzące się ze stalinizmu jest to, iż odwołują się do nacjonalizmu („antysowietyzmu”) i konsekwentnie negują podmiotową rolę klasy robotniczej.

Jeśli w ich przypadku można mówić o zdradzie klasy robotniczej, to należałoby pamiętać, iż ta zdrada została wpisana w dzieje stalinizmu na długo przed ich przygodą z ruchem Solidarności. Biurokracja radziecka i jej satelici niewiele mieli wspólnego z reprezentowaniem interesów klasy robotniczej. Biurokracja mogła bazować jeszcze za Gomułki na świeżym wspomnieniu przedwojennego bezrobocia. Jednak już w latach 70-tych okno wystawowe zachodniego dobrobytu pozwalało zatrzeć pamięć tamtego czasu.

Odwołując się pozytywnie do epoki Gierka, Tymoteusz Kochan zapomina, że właśnie ówczesna polityka uwrażliwiła naszą gospodarkę na zachodnie sankcje. Robotnicy mogli żądać zmian w kierunku podporządkowania gospodarki i polityki kraju ich interesom, co wymagałoby przestawienia akcentów w polityce zewnętrznej i opierania się na sojuszach z krajami słabiej rozwiniętymi.

Nikt inny, jak właśnie inteligencja po obu stronach pozornej barykady pracowała usilnie nad przestawieniem świadomości robotników na tory typowe dla niej samej, czyli na politykę roszczeń wobec państwa, zamiast na zawłaszczenie państwa i jego przebudowę w państwo robotnicze.

Dlatego też zagadnienie „zdrady” klasy robotniczej przez inteligencję jest wielowarstwowe i wielowątkowe. Bierzemy „zdradę” w cudzysłów, ponieważ z perspektywy teorii marksistowskiej rzecz idzie o rozbieżnościach interesów poszczególnych klas i grup społecznych, a nie o intencjonalności poszczególnych jednostek składających się na owe byty społeczne.

Z pozycji działaczy typu Piotra Ikonowicza nie może być mowy o „zdradzie”, ponieważ w demokracji  burżuazyjnej można skuteczniej walczyć o prawa jednostek, nie naruszając konstrukcji państwa klasowego. Robotnicy są pojmowani jako jednostki, nie jako klasa, a jako jednostki nie różnią się od reszty pracowników najemnych. Problem zdrady więc nie istnieje, ponieważ nie sposób mówić o zdradzie jakiegoś fragmentu z większej, nierozerwalnej całości. To właśnie mówienie o jakiejś odrębnej klasie robotniczej wprowadza – z tego punktu widzenia – rozbicie solidarności pracowników najemnych.

Również z pozycji fanów poststalinowskiego PRL zdrada jest pojęciem nieadekwatnym, ponieważ to robotnicy faktycznie zanegowali stalinizm i poststalinizm, odmawiając im miana „socjalizmu”. Mieli w pamięci, że jeszcze w 1956 r. lewicowa inteligencja miała jakiś pozytywny program odrodzenia socjalizmu z robotniczą „dyktaturą” wobec klasy wyzyskiwaczy. Część działaczy posttrockistowskich usiłowała nawiązać do tych tradycji, przyjmując za własną tradycję Listu otwartego do partii autorstwa Kuronia i Modzelewskiego, odwołując się do koncepcji rad fabrycznych i przejmowania zarządzania zakładami pracy przez samych robotników, do koncepcji Samorządnej Rzeczypospolitej…

Stan wojenny faktycznie zamknął okno możliwości, jakie otwierało się dla wolnej rywalizacji między różnymi nurtami politycznymi o poparcie robotników. Zamiast więc o zdradzie robotników, należałoby mówić o świadomym zastopowaniu najtrudniej wykluwającego się nurtu opozycyjnego – NURTU ROBOTNICZEGO. Budowanego wbrew lewicowej i prawicowej inteligencji. Oba nurty zdecydowanie antyrobotnicze w sensie uznania roli klasy robotniczej przy paternalistycznym podejściu do każdego poszczególnego robotnika.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 kwietnia 2022 r.