Nie bez przyczyny w naszych tekstach wskazujemy na źródła rozbieżności na współczesnej lewicy przyznającej się do dziedzictwa marksizmu. Te rozbieżności nie są wyłączną pochodną podziału w ruchu robotniczym na nurt stalinowski i na socjalizm demokratyczny, ale wynikają z wcześniejszej walki ideologicznej i teoretycznej spowodowanej pojawieniem się teorii Marksa i jej niezwykłej popularności, która odmieniła oblicze walki emancypacyjnej klas uciskanych.

Z tego względu, teoria Marksa od początku była uważana wśród szacownych działaczy na rzecz demokracji i postępu społecznego za czynnik nieodpowiedzialny i wywrotowy, podważający efekty żmudnej pracy pozytywistycznej na rzecz wartości humanistycznych.

Warto przyjrzeć się, w jakich punktach Marks sam lokował owe rozbieżności, ponieważ jego diagnoza, zawarta w pracy zatytułowanej pośmiertnie przez Engelsa jako Krytyka Programu Gotajskiego (1891 r.), pozostaje aktualna do dziś.

Klasyk pisze: „Rozważałem obszerniej, z jednej strony, ‘nieokrojony dochód z pracy’, z drugiej zaś, ‘równe prawo’ i ‘sprawiedliwy podział’, aby wykazać, jakie przestępstwo się popełnia, gdy usiłuje się, z jednej strony – znów narzucić naszej partii jako dogmaty wyobrażenia, które w swoim czasie miały sens, teraz jednak stały się wiechciem przestarzałych frazesów; gdy się, z drugiej strony, wypacza za pomocą ideologicznej gadaniny prawnej i inne, właściwej demokratom i francuskim socjalistom, ów realistyczny pogląd, który Z TAKIM TRUDEM ZASZCZEPIONY ZOSTAŁ NASZEJ PARTII (podkr. – BB), a teraz już zapuścił w niej korzenie.

Niezależnie od powyższych wywodów w ogóle błędem było uczynić z tak zwanego podziału sedno sprawy i na nim położyć główny akcent” (Marks, Engels, Dzieła wybrane, t. II, Warszawa 1949, s. 15-16).

Co ważne, Marks pisze, że takie wyobrażenia miały swoje uzasadnienie w przeszłości (np. w okresie, kiedy Marks z Engelsem pisali program dla partii komunistycznej (Manifest komunistyczny, 1847 r.), a obecnie (koniec XIX wieku) utraciły to uzasadnienie.

„Nieokrojony dochód z pracy” dotyczyć może społeczeństwa, w którym stosunki produkcji mają zdecydowanie prywatny charakter. Tacy producenci, jak np. rzemieślnicy, wytwarzają posługując się własnymi środkami produkcji i głównie własną (rodzinną i quasi-rodzinną, czeladniczą) siłą roboczą. Nieokrojony dochód z pracy jest w pełni ich własnością, a jeśli chcą zakupić jakąś usługę, to płacą za nią jak za każdy inny towar. Wielki przemysł jest jednak sprawą zbyt dużą i angażującą zbyt liczne rzesze społeczne, aby był problemem wyłącznie prywatnego przedsiębiorcy. Relacje prawne między zatrudniającym a zatrudnianą siłą roboczą angażują instytucje państwowe, które je regulują. To składa się na uspołecznienie procesu produkcji. Państwo, niczym ongiś udzielny książę, tworzy warunki dla pojawienia się warstwy tworzącej nadbudowę kulturową, nie wchodzącą w skład systemu produkcji jako takiego.

Rozbieżność poglądów, na gruncie której nastąpiło rozejście z Proudhonem, wynikało właśnie z tego faktu, iż Proudhon reprezentował punkt widzenia nie proletariatu, ale właśnie warstwy rzemieślniczej. Nośnym propagandowym hasłem, pozwalającym rozkładać na łopatki naciąganą, prawnonaturalną kontrpropagandę burżuazji, było krótkie przyrównanie relacji między kapitalistą a robotnikiem do kradzieży. Taki właśnie wniosek wyciągali działacze i ideolodzy posługujący się etycznym narzędziem krytyki kapitalistycznych stosunków produkcji, zastępujących niewyalienowane, osobowe relacje wyzysku i poddaństwa, co nadawało im poniekąd zewnętrzny pozór człowieczego ciepła bezpośrednich relacji ludzkich.

Dla lewicy demokratyczno-liberalnej owych czasów, sens i znaczenie teorii Marksa zaczynały się i kończyły na efektywnym politycznie i chwytliwym haśle, że własność to kradzież, włożonym mu w usta przez Proudhona.

I właśnie takiemu wypaczeniu swojej teorii Marks przeciwstawiał się w dojrzałym okresie swego życia.

Po jego śmierci, druga fala neutralizacji marksizmu usiłowała się okopać na mocniejszych teoretycznych fundamentach. Zachowując uzasadnienie walki klasowej w pojęciu nierówności i niesprawiedliwości społecznej, filozoficznie osadzono antymarksowską teorię oddziałującą na ruch robotniczy na neokantyzmie, zaś ekonomicznie – na bernsteinowskiej rewizji teorii wartości opartej na pracy, z punktu widzenia szkoły austriackiej. Konsekwentnie rozwijając te koncepcje, antykomunistyczny ruch robotniczy doszedł w połowie XX wieku do negacji istnienia specyficznej kategorii filozoficzno-praktycznej – klasy robotniczej, i do zastąpienia jej szeroko pojętym społeczeństwem, kategorią obejmującą 99% jego liczebności. W każdym z tych „epokowych odkryć” odgrzewano jedynie stare kotlety, które Marks wyrzucił do kosza w swych uwagach na marginesie programu niemieckiej partii robotniczej, napisanych w maju 1875 r.

*

Wyróżniona rola dziejowa klasy robotniczej zasadza się na tym, że podobnie jak klasa chłopska, która stanowiła przedrobotniczy człon antagonistycznej, wiodącej, relacji klasowej każdego społeczeństwa znanego z pisanej historii ludzkości, robotnicy przemysłowi stanowią ogniwo zapośredniczające relację społeczeństwa cywilizowanego z przyrodą (co dla, np. prof. Jerzego Kochana jest mitem). Zasadniczo wszystkie nasze ostatnie teksty obracają się wokół tej kwestii, rozważając ją i uzasadniając na wszelkie możliwe sposoby, czas więc na podsumowanie z odwołaniem do autorytetu i źródła.

W niedawnym wykładzie dla Odrodzenia Komunizmu, prof. Jerzy Kochan, czołowy polski marksista z racji instytucjonalnego osadzenia akademickiego, enigmatycznie wspomniał o jakiejś dyskusji w polskim marksizmie na temat pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej (rozróżnienie zasadnicze dla marksowskiego rozumienia klasy robotniczej), powołując się na… prof. Stanisława Kozyr-Kowalskiego i prof. Jacka Tittenbruna. Humorystyczny aspekt tej enuncjacji polega na tym, że obaj uczeni nie żyją już od pewnego czasu. Zafałszowanie aspektu merytorycznego zaś polega na tym, że w koncepcji obu badaczy, czynnik pracy produkcyjnej nie odgrywa roli zasadniczej, filozoficzno-politycznej, a jedynie porządkującą szerokie spektrum pracujących grup społecznych, składających się na jedną klasę pracowników najemnych. Klasie tej współczesna lewica nadaje wdzięczne miano „klasy pracowniczej” jednocześnie utrzymując, że jest ono identyczne z tym, co Marks rozumiał pod pojęciem klasy robotniczej.

Dokładnie tak samo rozumie to pojęcie Jerzy Kochan podążając owczym pędem za modą na lewicy burżuazyjnej. Trudno bowiem oczekiwać, aby neostalinowska wykładnia marksizmu, obowiązująca w PRL-owskim marksizmie akademickim, ostała się wobec konkwisty zachodnich posttrockistów u schyłku minionego stulecia. Powrót do Lenina, charakterystyczny jeszcze dla 1956 r., został skutecznie zneutralizowany przez dalszą ewolucję opozycji biurokratycznej vel opozycji demokratycznej jako recydywa klasycznego stalinizmu.

Nacisk na szczególne znaczenie pracy produkcyjnej z wszelkimi konsekwencjami trafia się niekiedy w marksistowskich rozważaniach o charakterze czysto teoretycznym, nie wpływającym na praktyczne wnioski. W wykładni stalinowskiej ujęcie zostało sprymitywizowane w postaci apoteozy pracy fizycznej i materialnym charakterze produktu pracy. Dla Kochana wyraża się to pod postacią robotnika z łopatą w ręku i w berecie z antenką. Trudno oczekiwać od profesora umiejętności wyrwania się spod uroku bajek, jakimi kołysano go do intelektualnego snu w okresie bujnej młodości. Nawet jeśli wczorajsze idole zostały dziś bezlitośnie porzucone.

Warto zauważyć, że także młodsze pokolenie neostalinistów, zbuntowanych przeciwko pokoleniu ojców, którzy sprzeniewierzyli się podle archetypowemu Człowiekowi ze Stali, inkarnowane przez Michała Nowickiego, przeżywa oczekiwane, opóźnione przebudzenie i powrót na zaplanowane z góry pozycje.

Nowicki, przezwyciężając godną Piłsudskiego niechęć do nudnej lektury Kapitału, odkrył nareszcie, że ów robotnik z antenką nie bardzo pasuje do wyidealizowanego i wystylizowanego obrazu bojowego proletariusza, jaki został wytworzony w ramach uproszczonej do poziomu idioty propagandy stalinowskiej.

Ten robociarski oleodruk czyni zrozumiałym rozczarowanie inteligenta, który proletariusza fabrycznego utożsamiał z rzemieślnikiem sprzed niszczącej fali proletaryzacji, jaką przyniosła dynamiczna ekspansja stosunków kapitalistycznych.

*

Ale wróćmy do Marksa. Rozjuszony Marks cedzi słowa przez zaciśnięte zęby: „praca nie jest źródłem wszelkiego bogactwa. Przyroda jest w równej mierze źródłem wartości użytkowych (a one to przecież stanowią rzeczowe bogactwo!) jak i praca, która sama w sobie jest tylko przejawem jednej z sił przyrody, ludzkiej siły roboczej” (tamże, s. 9).

Oczywiście, dla kulturowego marksisty, jakim jest Kochan, jest to tylko wyraz Marksowskiego antyhumanizmu, stąd bliższy mu jest tzw. młody Marks, który operował na abstrakcjach pozbawionych konkretnej treści, jaką dopiero nadała im analiza społecznej i gospodarczej historii kapitalizmu. Abstrahowanie od przyrodniczej komponenty procesu produkcji i powracanie do niej w etycznym oburzeniu na zagrożenie ekologiczne jest przejawem takiego właśnie pustego, abstrakcyjnego myślenia, od którego Marks konsekwentnie stronił i czemu dał wyraz w swych pracach, które stworzyły intelektualny ruch robotniczy.

Co więcej, Marks tłumaczy siłę lassalle’owskiego twierdzenia przez to, że zgadza się ono z ideologicznym przesłaniem klasy panującej: „burżuazja ma dosyć powodów, aby przypisywać pracy nadnaturalną moc twórczą, gdyż właśnie z uwarunkowania pracy przez przyrodę wynika, iż człowiek nie posiadający żadnej innej własności prócz swej siły roboczej musi przy wszystkich stosunkach społecznych i kulturalnych być niewolnikiem innych ludzi, którzy zagarnęli na własność materialne warunki pracy. Może on pracować tylko za ich zezwoleniem, a więc tylko za ich zezwoleniem może żyć” (s. 9-10).

Praca, zgodnie z Marksem, jest tak silnie uwarunkowana przez przyrodę, że łatwo stąd zapomnieć o jej wadze. Cywilizowane społeczeństwo wprost zasadza się na niechęci do pamiętania o przyrodniczych korzeniach bogactwa.

Zgoda Kochana na takie burżuazyjne rozumienie uwarunkowanie pracy i życia została potwierdzona w jego książce Socjalizm, w eseju na temat Fichtego jako prekursora nowoczesnej koncepcji własności. Pisaliśmy już o tym w recenzji monografii Kochana, ale przypomnijmy, że zasadniczym postulatem postępowego myślenia liberalno-demokratycznego – szczytowego osiągnięcia XIX-wiecznej myśli postępowej (co tam znaczy w tym kontekście nawet „młody Marks”!) – było to, aby formalno-prawnie zapewnić konieczność zatrudnienia wszystkich członków demokratycznego społeczeństwa, tak aby mogli się oni utrzymać na godziwym poziomie. Spełnienie tego warunku jest już przejściem do przedsionka socjalizmu, jak go sobie wyobraża nowoczesna lewica.

Cechą wspólną postępowoburżuazyjnego i burżuazyjnolewicowego sposobu myślenia jest więc pozostawienie kwestii przyrodniczego uwarunkowania sposobu produkcji na marginesie badań, pozostawiając go różnego typu towaroznawcom, ale odmawiając jej znaczenia dla badania relacji społecznych. Marks, jak widać w cytowanym tekście, zdecydowanie odrzuca taki redukcjonizm metodologiczny.

Istotą tragedii współczesnej lewicy jest to, iż odrzucając Marksowską teorię wartości opartej na pracy, pozostawia kapitałowi decyzję o podziale pierwotnym, czyli o podziale dotyczącym bezpośrednio źródła bogactwa społecznego. Dla warstw pośrednich, które nie uczestniczą w tym pierwotnym podziale, bez znaczenia jest to, kto i jak podejmuje decyzję. Ważne jest, w jaki sposób można zagwarantować regularny dostęp do podziału uzyskanej nadwyżki bogactwa (wartości dodatkowej). Jest to zrozumiałe z perspektywy ich interesu grupowego. Niestety, ten interes pozostaje w sprzeczności z interesem klasowym klasy robotniczej, ponieważ kapitał najchętniej korzysta z możliwości zwiększania stopy wyzysku w celu zwiększenia masy wartości dodatkowej do dyspozycji podziału wtórnego.

Dzisiejsza karykatura teorii marksistowskiej została doprowadzona do fazy absurdu i do politycznego fiaska, ale niemal 150 lat temu nie była ona jeszcze tak jawna. Nawet Leninowi nie wydawała się jeszcze decydująca na tyle, aby zerwać stosunki z socjaldemokracją europejską. Dopiero niechęć socjaldemokracji do aktu rewolucyjnego, który stawiał na porządku dnia kwestię zastąpienia kapitalistycznego sposobu produkcji niepewnym, nowym sposobem nie zapewniającym materialnej bazy dla słusznych żądań socjalistycznego czy komunistycznego sposobu podziału, był sygnałem, że w ruchu robotniczym istnieje podział w kwestii dla tego ruchu zasadniczej.

Cóż bowiem, w wyobrażeniu lassallczyków, mogła dać społeczeństwu rewolucja, czego nie mogła dać spokojna ewolucja kapitalizmu w ramach jego własnych, wewnętrznych sprzeczności? Warunki negocjacji sprzedaży swojej siły roboczej są korzystniejsze w społeczeństwie o silnych instytucjach demokratycznych niż w społeczeństwie, które burzy istniejące, sprawnie działające instytucje gospodarcze, choćby i ta efektywność szła w parze z nie do końca sprawiedliwym podziałem.

Oddajmy głos Marksowi, który analizując postulaty lassallczyków rozbija w puch ich żądanie „nieokrojonego dochodu z pracy” przywołując konieczność dokonywania potrąceń z całkowitego produktu społecznego: odnowienie zużytych środków produkcji i ich reprodukcję rozszerzoną; różne ubezpieczenia na wypadek nieprzewidzianych kataklizmów. Ponadto, z całkowitego produktu należy potrącić część „przeznaczoną na to, by służyć jako środki spożycia” (s. 13): ogólne koszty administracyjne, nie należące do produkcji oraz „to, co jest przeznaczone na zaspokojenie potrzeb zbiorowych, jak szkoły, urządzenia zdrowotne itd.”, nie zapominając o funduszach dla niezdolnych do pracy, jednym słowem o opiece socjalnej (s. 13).

Czy potrzeba bardziej dobitnego stwierdzenia, iż w pojmowaniu Marksa nie tylko biurokracja, ale przede wszystkim sfera usług publicznych jest utrzymywana z potrąceń z wartości dodatkowej?

Rozumowanie lassallczyków ma, jak wcześniej zauważył Marks, uzasadnienie w ich utożsamianiu się nie z klasą robotniczą, ale z grupami społecznymi, które rozwój kapitalizmu zepchnął na margines, spauperyzował w ramach proletaryzacji i wtłoczył w szeregi klasy robotniczej lub dał im enklawę w postaci różnych grup nadbudowy przywiązanych do starych form więzi społecznych. Grupy te bronią się desperacko przed proletaryzacją, w tym także przed świadomościowym aspektem owego procesu. Wciąż wydaje im się, że proces proletaryzacji jest pomyłką historyczną w ich przypadku i że zaraz ulegnie zahamowaniu, ba, odwróceniu.

Tu leży sedno fundamentalnego sporu we współczesnym marksizmie, nie tylko polskim. Sporu, który duchowi potomkowie lassallczyków usiłują dziś zamieść pod dywan i wyegzorcyzmować za pomocą niepewnego rechotu maskującego rzeczywisty, klasowy strach.

Wnioskiem Marksa z jego analizy kapitalistycznych stosunków produkcji jest to, że politycznym zadaniem klasy robotniczej pozostaje zastąpienie klasy kapitalistów w ich funkcji decydentów o podziale pierwotnym, czyli o podziale między płace robocze a wartość dodatkową. Ten właśnie podział decyduje o kształcie podziału wtórnego.

W kwestii bliższej analizy powodów, dla których pośrednie grupy społeczne poczuwają się do bliższej więzi z klasami panującymi niż z klasą bezpośrednich producentów, odsyłamy do innych naszych tekstów.

*

Stalinizm nie był osobnym wypaczeniem teorii Marksa. Jak usiłowaliśmy dowodzić w naszych tekstach, był on pokornym nawrotem do swoistej, drobnomieszczańskiej interpretacji marksizmu w ramach II Międzynarodówki, w warunkach trudności budownictwa nowego ustroju w wyniku zdrady reformistycznego przywództwa niemieckiego ruchu robotniczego, którego znaczenie dla ruchu światowego było decydujące.

Na początku XXI wieku ta teza zyskuje swoje zaskakujące potwierdzenie w postaci programu nowoczesnej lewicy, która niemal w 40 lat od upadku tzw. komunizmu postuluje w istocie przywrócenie realsocjalizmu w skali globalnej.

Kochan słusznie zauważa w swoim wykładzie, że myśliciele społeczni i socjaliści utopijni zadowalali się w gruncie rzeczy pisaniem petycji do władz. Brakuje tylko dopowiedzenia do końca tej myśli i wskazania, że dokładnie w taki sam sposób zachowuje się współczesna lewica. Nie dostrzegając znaczenia podziału pierwotnego, musi wysuwać postulaty i propozycje optymalnego podziału wtórnego, który byłby zadowalający dla wszystkich stron, nawet jeśli kapitalista nie uświadamia sobie początkowo swego szczęścia.

Nawiązując, a właściwie nigdy nie odrywając się od sposobu myślenia lassallczyków, nowoczesna lewica gniewnie odrzuca zagłębianie się w proces produkcji materialnego bogactwa społecznego, skupiając się właśnie na kwestii podziału wtórnego.

Model radziecki, wdrażany po rewolucji rosyjskiej, opierał się na Marksowskim rozumieniu sposobu produkcji. Znalazło to wyraz w innym definiowaniu dochodu narodowego w odróżnieniu od produktu krajowego, stosowanego w krajach kapitalistycznych. Świadomość, skąd bierze się bogactwo społeczne była zakodowana w formalnym modelu. Konieczność rywalizacji z gospodarką krajów wysokorozwiniętego kapitalizmu zakładała powstanie nadbudowy w znaczący sposób przewyższającej możliwości gospodarki, która z założenia odrzucała dynamikę kapitalistycznego wzrostu na rzecz rozwoju zrównoważonego. Rywalizacja z Zachodem narzucała konieczność utrzymywania tempa wzrostu, zaś przewidywane przez Marksa obniżenie wysokości potrąceń z produktu całkowitego na rzecz utrzymania machiny biurokratycznej i instytucji państwa z jego nieużytecznymi społecznie funkcjami nie mogło nastąpić.

Jednocześnie, konieczność rozbudowy nadbudowy, która stanowiła okno wystawowe gospodarki, prowadziła do stałego śrubowania stopy wyzysku bezpośredniego producenta. Było to kompensowane likwidacją bezrobocia, jednak waga tego osiągnięcia osłabła wraz z zanikiem pamięci o przedwojennych kryzysach oraz wraz z przewagą w mentalności świeżej klasy robotniczej elementów mentalności chłopskiego, drobnego posiadacza. Realsocjalizm w praktyce umacniał świadomość drobnomieszczańską, tym bardziej, że najbardziej wpływowym jej reprezentantem była grupa pracowników umysłowych, mająca tradycyjnie wysokie wyobrażenie o swoim znaczeniu dla społeczeństwa i przekazująca reszcie społeczeństwa koncepcję, w której klasa robotnicza jest postrzegana na wzór niesamodzielnej i nieokrzepłej w żadnej roli społecznej grupy czeladniczej.

Z tego względu teza o wiodącej roli przemysłowej klasy robotniczej nabrała w realsocjalizmie znaczenia najzwyklejszego frazesu służącego, co najwyżej, uzasadnieniu politycznej uzurpacji partii ponoć komunistycznej.

Realny socjalizm odrzucił najistotniejszy punkt programu partii marksistowskiej, a mianowicie zabezpieczenie roli klasy robotniczej jako decydenta o podziale pierwotnym. Wokół tego właśnie zagadnienia toczyła się dyskusja nt. dyktatury proletariatu. Toczyła się ona jednak w dość mgliście rozumianym materiale teoretycznym, czego dowodził fakt, iż dyskusji tej kres położyło zasadniczo przyjęcie modelu jugosłowiańskiego jako rozwiązania. Było to jednak rozwiązanie w ramach modelu biurokratycznego, w którym klasa robotnicza pozostawała nadal ubezwłasnowolniona.

Z drugiej strony, realsocjalizm wywierał presję na kapitalizm, dzięki czemu kapitał czynił ustępstwa na rzecz grup nadbudowy kosztem – tak samo – klasy robotniczej, tyle że miał większe możliwości manewru w przerzucaniu złych stron tego procederu na zewnętrzne otoczenie. Zasadniczo, implozja realsocjalizmu, jak dowodzą niektóre analizy, nie była wymuszona niewydolnością gospodarczą tego systemu, ale uświadomioną bezsensownością utrzymywania odrębności w sytuacji, w której zasadnicze zręby systemu schodziły się coraz bardziej z kapitalistycznymi. Wydźwignięta do przyzwoitego poziomu gospodarka realsocjalizmu odczuwała rosnącą potrzebę ekspansji, którą ograniczały zasady ideologiczne. Implozja realsocjalizmu była wynikiem bardziej ograniczonej możliwości rozwijania potencjału dynamiki, właściwej dla kapitalizmu niż ślepym zaułkiem gospodarki nierynkowej.

Biurokracja, która ideologicznie zawierzyła swoim teoretykom wychowanym na idealistycznej idylli harmonijnego współdziałania kapitału z grupami nadbudowy, zaspokajającymi głównie jego potrzeby, w tym potrzebę utrzymania pokoju społecznego, nie podejrzewała nawet, że wejście do klubu kapitału wiąże się z koniecznością natychmiastowego podjęcia walki konkurencyjnej. Otwarcie na współpracę uczyniło z gospodarek postsocjalistycznych zwykły łup do podziału, co też zostało natychmiast urzeczywistnione na krajach satelickich. Pozostał łup najcenniejszy, Rosja, o którą toczy się zajadła walka między wilkami w owym stadzie. Wielkie jest rozczarowanie elit rosyjskich, że ich kraj nie został rozdrapany na wzór pozostałych demoludów. Jednak każdy wilk chce jej w całości, bez dzielenia się z innymi, co dałoby przewagę konkurencyjną na kilka dekad, jeśli nie na stulecia.

Tego błędu „fałszywej świadomości” nie popełniła Chińska Republika Ludowa, ale kosztuje to społeczeństwo chińskie rezygnację z drogi socjalistycznej na rzecz ścieżki kapitalistycznego rozwoju. Istnieje niebezpieczeństwo, że nauczona doświadczeniem Chin Rosja zechce nadrobić błąd i włączyć się do walki konkurencyjnej. Do tego prą różnej maści nacjonaliści czy patrioci rosyjscy, w odróżnieniu od panujących oligarchów. Tak czy inaczej, przegrane jest społeczeństwo.

Redystrybucja wtórna, która w krajach kapitalistycznych była korzystna dla nadbudowy, została wymuszona początkowo przez wzrost siły ruchu robotniczego (pod koniec XIX i na początku XX wieku), a następnie przez rewolucję w Rosji i poszerzenie obozu realnego socjalizmu po II wojnie światowej. Wielki Kryzys lat trzydziestych oraz II wojna były narzędziami kapitalizmu dla przystosowania się do wymogów stawianych przez wyzwanie socjalistyczne. Kapitalizm twórczo naśladował rozwiązania realsocjalizmu, narzucając rywalizację i w tym zakresie. Grupy nadbudowy uważały te osiągnięcia za efekt autonomicznej ewolucji systemu kapitalistycznego, co ściśle zgadzało się ze sposobem myślenia krytykowanym przez Marksa przy okazji analizy programu gotajskiego.

Bieg wydarzeń po upadku realsocjalizmu ukazuje, że system kapitalistyczny, w sposób autonomiczny, ogranicza instytucje socjalne i rozwija się po zupełnie innej trajektorii, niż to sobie wyobrażają późne wnuki Lassalle’a.

Posttrockistowskiej tezie o tym, iż realsocjalizm był kapitalizmem państwowym, można więc przeciwstawić tezę, o ileż sensowniejszą, że kapitalizm zachodni przybrał mimikrę realsocjalizmu pod postacią rozwiniętego interwencjonizmu państwowego. To by skuteczniej tłumaczyło, dlaczego po upadku tzw. komunizmu wywrócił się model zachodniego „realsocjalizmu”.

W optyce nowolewicowej, interwencjonizm państwowy w parze z instytucjami rozwiniętej demokracji burżuazyjnej był modelem wystarczającym do okrzyknięcia, że tak właśnie wygląda socjalizm demokratyczny (= postkapitalizmowi), albowiem osiągnięty metodami ewolucji, a nie rewolucji.

Grupy drobnomieszczańskie robią więc dziś to, co robiły zawsze: zgłaszają konstruktywne postulaty i piszą petycje do władz. Tak właśnie ujął Jerzy Kochan rolę socjalistów utopijnych, nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie w ten sposób zdefiniował nowoczesnych socjalistów i postmarksistów, do których zacnych szeregów sam się zapisał.

*

Wykład Kochana wywołał jeszcze jeden wątek, który pogłębia zagadnienie, o którym pisaliśmy wyżej. Ze strony jednego ze słuchaczy padło pytanie na temat Marksowskiego rozróżnienia pracy pośrednio i bezpośrednio społecznej. Zagadnienie to nie kojarzyło się profesorowi z niczym szczególnym lub zwyczajnie błędnie, więc nie pozostaje nam nic innego, jak wskazać na konkretny cytat z Krytyki Programu Gotajskiego: „praca indywidualna istnieje jako część składowa pracy zbiorowej już nie drogą okólną, lecz bezpośrednio” (s. 13-14). Chodzi o słynną kwestię, że w niższej fazie komunizmu praca nie ma już charakteru dwoistego, gdzie indywidualny czas pracy jest reprezentowany na rynku jako społecznie niezbędny czas pracy.

Charakterystyczny jest stosunek Marksa do tej kwestii: „od ekonomistów burżuazyjnych przejął socjalizm wulgarny [dziś w tej kwestii nie ma innego socjalizmu,  jak wulgarny – przyp. BB] (a znów od niego pewien odłam demokracji) sposób  roztrząsania i traktowania podziału jako niezależnego od sposobu produkcji, a stąd przedstawiania rzeczy w ten sposób, jak gdyby socjalizm obracał się głównie dookoła kwestii podziału. Lecz po co znowu się cofać, skoro rzeczywisty stosunek od dawna jest już wyjaśniony?” (s. 16).

Rozdrażnienie Marksa może brać się nie tylko z powodu beznadziei, w jaką popadł przekonując się, ile z jego badań i wniosków przebiło się do tępych głów towarzyszy.

Patrząc z perspektywy czasu, nie możemy sobie pozwolić na stwierdzenie, że „rzeczywisty stosunek od dawna jest już wyjaśniony”. Musimy przebić się przez skrótowe ujęcie problemu, jak Marks wyobrażał sobie fazę przejściową i docelową nowego społeczeństwa, którego to procesu nie chciał ujmować zbyt precyzyjnie, ponieważ teoria zawsze jest szara w porównaniu z zielenią samego życia.

Niemniej, pewne niejasności, które mamy dziś na względzie, nie znajdują klarownego wyjaśnienia w przywoływanym tekście. Urywka tekstu nie da się odczytać prawidłowo bez świadomości pewnych założeń, które były dla Marksa zrozumiałe same przez się w świetle jego teorii wartości opartej na pracy. Założenia te Marks podsuwa, ale nie przedstawia samego rozumowania w sposób systematyczny. Stąd możliwości jego niejednoznacznej interpretacji.

Chcemy pokazać, że nasze odczytanie tekstu Marksa uwzględnia założenia jego teorii wartości opartej na pracy.

Marks zaczyna od stwierdzenia, że mamy do czynienia ze społeczeństwem komunistycznym (w jego pierwszej fazie), które wyłoniło się ze społeczeństwa kapitalistycznego i dlatego „nosi jeszcze na sobie znamiona starego społeczeństwa”. Dlatego też, „poszczególny wytwórca otrzymuje – po dokonaniu potrąceń – dokładnie tyle, ile dał społeczeństwu. … Tę samą ilość pracy, którą dostarczył społeczeństwu w jednej postaci, otrzymuje z powrotem w innej” (s. 14).

Ta klasyka marksistowskiej nauki o społeczeństwie komunistycznym wymaga jednak ostrożności. W innym miejscu Marks zauważa, że robotnik nie wymienia niczego na rynku produktów. Wyłącznie sprzedaje swoją siłę roboczą, wymieniając ją na uniwersalny miernik wartości. Można by powiedzieć, że Marks sam popełnia błąd, który wytykał innym, jakby zapominając o tym, że nie wymienia się pracy, ale tylko zakrzepły efekt zastosowania siły roboczej.

Komentatorzy Marksa wykorzystują tę niekonsekwencję i kreują na tej podstawie najbardziej fantasmagoryczne teorie. Tym, co różni Marksa od marksistów jest jednak to, że przytomnie zawęża on swoje rozumowanie do sektora produkującego środki spożycia.

Cała gadka o tym, w jaki sposób różnią się poszczególni pracownicy w kwestii fizycznych czy umysłowych zdolności pracy, liczebności rodziny na utrzymaniu itp., prowadzi do zagłębiania się w bardzo szczegółowe rozważania, które, jak sam Marks zauważył, są jałowe i prowadzą donikąd. Stąd jego irytacja.

Wyobrażamy sobie irytację Marksa, który dowiedziałby się po przebudzeniu ze snu wiecznego, że współcześni marksiści utożsamiają klasę robotniczą z drobnomieszczaństwem, które logicznie powinno zostać sproletaryzowane i tylko w ten sposób zlać się z klasą robotniczą. Co to oznacza, można zorientować się dziś, kiedy to po okresie alternatywy w postaci realsocjalizmu, lokomotywa kapitalizmu powróciła na właściwe tory, z których zbił ją czerwony semafor.

Specyfika klasy robotniczej polega na tym, że należy ona do sektora produkcji masowej, gdzie rozważania o indywidualnych cechach pracy są bezpodstawne, by nie rzec absurdalne. Marks ma jednak rozważać tegoż robotnika w sytuacji przejściowej do społeczeństwa, w którym indywidualność każdego członka społeczeństwa zostanie uszanowana.

Socjalizm wulgarny wyraża się w tym właśnie, co prof. Kochan przywołał jako rzekomą ilustrację zamysłu Marksa, a mianowicie produkcję gniazdową, modną gdzieś w latach 70-tych XX stulecia i mającą rozwiązywać ostatecznie problem alienacji w przypadku robotnika przemysłowego. I dalej socjalizm wulgarny ma już czyste sumienie, że pozytywnie załatwił kwestię robotniczą.

Produkcja masowa środków spożycia jest warunkiem społeczeństwa bezklasowego. Zaspokojenie potrzeb bezpośredniego producenta jest warunkiem finansowania rozwoju nadbudowy cywilizacyjno-kulturowej w proporcji adekwatnej do produkcyjnych możliwości owego społeczeństwa.

W społecznościach o gospodarce zrównoważonej, czyli takiej, gdzie producent bezpośredni jednocześnie posiada lub dysponuje środkami produkcji, nadbudowa automatycznie dostosowuje się do możliwości bazy. Wymiana następuje bowiem zasadniczo między właścicielem (dysponentem) środków produkcji a usługodawcą, który wymienia swoją usługę na środki spożycia.

W nowoczesnym społeczeństwie mamy sytuację, w której bezpośredni producent środków spożycia zostaje pozbawiony części wartości swego produktu służącego utrzymaniu nadbudowy, a następnie musi kupować usługi, które raz już opłacił w postaci wartości dodatkowej. Jednak konflikt między producentem a usługodawcą został stworzony w wyniku kapitalistycznego pośrednictwa w tej wymianie. W pierwszym modelu faktycznie wymieniane są efekty pracy i to jest ideałem utopijnego socjalizmu oraz drobnego rzemiosła. Nie bez przyczyny Marks analizuje wymianę w warunkach tzw. prostej wymiany towarowej i od niej to rozpoczyna swoją analizę działania gospodarki kapitalistycznej.

Warunkiem komunizmu jest zastąpienie obfitości przyrody przez obfitość dóbr dostarczanych przez produkcję masową. Ponieważ chodzi o środki spożycia, stanowią one tylko bogactwo przyrody przetworzone przez przemysł. To samo dotyczy produkcji środków produkcji.

W innych sektorach gospodarki chodzi o zorganizowaną na sposób kapitalistyczny wymianę usług nieprodukcyjnych na dobra służące spożyciu. Jeśli spojrzeć na to z takiej zagregowanej perspektywy, w której kapitaliści lokują się jako pośrednicy owej pierwotnej relacji między producentem środków spożycia a ich nabywcami, to obraz od razu staje się przejrzystszy.

W naszej analizie teorii wartości w odniesieniu do krytyki tejże przez Boehm-Bawerka i jej obronie przez Bortkiewicza, zwracaliśmy już uwagę na to, że warunkiem niezbędnym sensowności teorii Marksa jest masowość produkcji, o której idzie rzecz.

Społeczeństwo komunistyczne natomiast traci tę cechę. Przewidywana automatyzacja i robotyzacja masowej produkcji sprawia, że analiza przenosi się na to, co obecnie nazywamy nadbudową. Jak należy zorganizować relacje wymiany w nadbudowie, dopóki przemysł nie osiągnie takiego poziomu, że będziemy mogli swobodnie korzystać z jego owoców nie zastanawiając się nad wartością, a co dopiero nad ceną towarów? Zanim jednak robotnicy staną się częścią nadbudowy społecznej, muszą zniknąć na podobieństwo klasy kapitalistów. Ponieważ jednak nadal będzie trzeba wytwarzać, a przynajmniej kontrolować warunki produkcji dóbr służących spożyciu, znaczenie ma sposób, w jaki klasa ta zniknie. Dialektyczne podejście do zagadnienia polega na stwierdzeniu, że zniknie społeczny podział pracy, co będzie oznaczało, że „robotnikiem” będą wszyscy, inaczej – nikt.

Perspektywa rozumowania Marksa jest taka: w społeczeństwie bezklasowym straci sens wymiana ekwiwalentów. Każdy będzie otrzymywał tyle, ile potrzebuje, a nie odbierał, ile włożył. Ten sposób podziału zakłada jednak znowu i niejawnie, że kwestia będzie dotyczyła wyłącznie środków spożycia, szeroko rozumianych. Przede wszystkim bowiem, praca intelektualna nie będzie pracą przynoszącą dochód, ponieważ rozwój sił intelektualnych będzie cechą każdej jednostki. Tego bowiem dotyczy postulat zniesienia podziału pracy między tych, którzy rozwijają swój potencjał, i tych, którzy są poprzez panujące stosunki społeczne, pozbawieni tej możliwości.

Wymiana dotyczy więc jedynie grup nadbudowy. Jeśli chodzi o wymianę między sferą produkcji środków spożycia a usługodawcami spoza tej sfery, nie ma wymiany między jednostkami. Robotnik nie ustawia straganu po godzinach pracy w fabryce i nie sprzedaje tego, co wytworzył w ciągu dnia. Dlatego Marks pisał, że robotnicy nie biorą udziału w wymianie. Ich praca nie ma charakteru indywidualnego, a wyłącznie abstrakcyjny, jest wyrazem społecznie niezbędnego czasu pracy.

Ta przepaść jest nie do pokonania w ramach społeczeństwa fazy przejściowej. Jest to specyficzna kondycja społeczna, z której istnieniem należy się liczyć. Dlatego też, jedyną sferą, w której robotnik może rewindykować jakieś wynagrodzenie za swoją pracę, jest i pozostaje decyzyjność w kwestii podziału pierwotnego (płace a wartość dodatkowa). Ten wymóg rozkłada na łopatki całe precyzyjne wyliczenia z gruntu drobnomieszczańskie, ile się komu należy, żeby było słusznie i sprawiedliwie. Nie da się oderwać robotnika od abstrakcyjności wykonywanej przezeń pracy, która w całości pozostaje społeczna.

Nie pretendując do rozwiązania utopijnej z założenia kwestii ustalania regulacji dotyczących nieprzewidywalnego kształtu przyszłości, pozostaje nam pewnik, że zarówno od strony relacji do zawłaszczania przyrody, jak i od strony społecznych regulacji dotyczących sprawiedliwego podziału, kondycja robotnika wymyka się wszelkim typologiom właściwym sferze nadbudowy.

Pozostawienie niezmienionych stosunków produkcji w sektorze wytwarzającym bogactwo społeczne, a więc środki spożycia (szeroko rozumiane jako szereg dóbr składających się na zaspokojenie codziennych potrzeb reprodukcji siły roboczej), sprawia, że walka klasowa może się objawiać wyłącznie w postaci negocjacji o warunki sprzedaży swojej siły roboczej. W koncepcji Marksa, to klasa robotnicza decyduje o… stopie wyzysku, któremu podlega. Drobnomieszczaństwo woli, aby o tym decydowali kapitaliści. Jest to zrozumiałe, ponieważ w przeciwieństwie do robotnika, kapitalista nie ma skrupułów w dokręcaniu śruby wyzysku. Środki przeznaczone na utrzymanie instytucji administracyjnej i społecznej nadbudowy mogą być wówczas wyższe. Walka sprowadza się do wykorzystywania instytucji państwa do zmuszania kapitalistów do wzmożonego dzielenia się zyskami ze społeczeństwem w postaci podatków, które są później redystrybuowane jako wynagrodzenia dla pracowników państwowych lub przedsiębiorstw, które dostarczają dobra i usługi dla instytucji państwa lub z nim związanych.

Kapitaliści odbijają sobie straty kosztem zwiększonego wyzysku swoich robotników, co rodzi wrogość między nimi a warstwami pośrednimi trafnie postrzeganymi jako „współuczestnicy” kapitalistycznej konsumpcji: „… robotnikowi pozwala się pracować na własne utrzymanie, a więc pozwala mu się żyć o tyle tylko, o ile przez pewien czas pracuje on darmo dla kapitalistów (a zatem i dla tych, którzy wraz z nim współuczestniczą w zjadaniu wartości dodatkowej) … niewolnictwo to staje się tym cięższe, im bardziej rozwijają się siły wytwórcze pracy bez względu na to, czy robotnik otrzymuje lepszą czy gorszą zapłatę” (s. 20).

Ciekawe jest tu, co Marks rozumie pod pojęciem „współuczestników” procesu zjadania wartości dodatkowej. Byłoby nieco naiwnym sądzić, iż rozumie pod tym członków rodziny kapitalisty. Wszak wartość dodatkowa to ta część, która stanowi nadwyżkę ponad konsumpcję bezpośredniego producenta. Cała rzecz rozgrywa się w scenerii środków spożycia, o których cały czas w tekście mówi Marks. Chodzi więc tu o producentów środków spożycia (robotników sektora produkcyjnego). Z nadwyżki wartości dodatkowej, o czym wiemy od samego Marksa, utrzymywana jest cywilizacyjna i kulturowa nadbudowa nad ekonomiczną bazą. Stąd, pod hasłem „współuczestnictwa” możemy domyślać się właśnie owej kulturowej nadbudowy społecznej.

Wszelkie towary czy usługi nieprodukcyjne, czy to indywidualnych twórców, czy to pracowników kapitalistycznych firm prywatnych, służą pozyskiwaniu środków, dzięki którym można będzie uczestniczyć w podziale społecznego bogactwa, tj. środków spożycia.

Poglądy lewicy (socjalizm wulgarny), które najpełniej i w najbardziej uzasadnionej metodologicznie formie wyraża prof. Kochan, sprowadzają się do podkreślania kwestii negocjacji warunków sprzedaży swojej siły roboczej. Zniesienie kapitalistycznych stosunków produkcji, ale przed znalezieniem się społeczeństwa w fazie rozwiniętego komunizmu, powoduje uwolnienie sfery nieprodukcyjnej od pośrednictwa kapitalisty. W efekcie, usługodawca wymienia na rynku nie swoją siłę roboczą, ale owoc swojej pracy. To jest osiągalne już dzięki zniesieniu stosunków kapitalistycznych. Jednocześnie, sfera produkcyjna, produkcja przemysłowa, nawet po zniesieniu stosunków kapitalistycznych, nie powoduje, że robotnik staje się właścicielem nieokrojonego dochodu z wytworzonego przez siebie produktu. Nadal wymienia tylko swoją siłę roboczą na rynku (na abstrakcyjny miernik wartości, jakim jest pieniądz).

Stosunki socjalistyczne na drodze ewolucyjnej oznaczają więc zmianę dla sfery nadbudowy, ale nie dla robotnika. Nie bardzo zdajemy sobie z tego sprawę, ponieważ realsocjalizm nie zniósł sytuacji sprzedaży swej siły roboczej przez pracowników sfery nieprodukcyjnej. Pośrednikiem było tu państwo biurokratyczne, a nie kapitalista. Model jugosłowiański wskazywał na ewolucję tego systemu w kierunku socjalizmu (fazy przejściowej), jak go sobie wyobrażał Marks. To jest – z jego wewnętrzną sprzecznością i społeczną niesprawiedliwością w stosunku do klasy robotniczej. Drobni przedsiębiorcy i usługodawcy stają się właścicielami swoich warunków pracy i swojej siły roboczej. Ta sytuacja zaostrza sprzeczność, którą Marks dostrzegał w swoim modelu pierwszej fazy społeczeństwa bezklasowego i któremu starał się zapobiec dzięki koncepcji dyktatury proletariatu.

Ten właśnie element teorii jest świadomie usuwany przez socjalizm wulgarny jako zbędny, jeśli uda się przeprowadzić demokratyczną ewolucję kapitalizmu. Dyktatura proletariatu jest jednak wymogiem bardziej ogólnym, nie wynikającym z taktyki walki z burżuazją. Jest to narzędzie zabezpieczające komunistyczny kierunek ewolucji społeczeństwa postkapitalizmu. Dobrze to rozumiał Lenin, właściwie rozkładając akcenty tego, co ważne i mniej ważne w walce o społeczeństwo bezklasowe.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 listopada 2021 r.