Będzie wojna czy nie będzie? Entliczek, pętliczek, czerwony (?!) stoliczek! Na kogo wypadnie, na tego…

Lewicowa rodzinka ze znerwicowanymi wyjątkami śpi smacznie, bo Cisza powiedział autorytatywnie, że „wojny nie będzie”. Niby racja – wszystkie strony mają co przykrywać wojenną histerią. Ameryka na pewno. Rosja, gdyby było to tak proste, jak chce tego stereotypowy sposób myślenia przeniesiony przez Ciszę z nadmiaru lektur historycznych i predylekcji do bezkrytycznych rekonstrukcji, taką małą, zwycięską wojenkę o Ukrainę, miałaby już za sobą. W końcu od 2014 r. minęła już niemal dekada.

Dlaczego Putin nie zafundował sobie do tej pory łatwych pagonów Generalissimusa?

Większa część społeczeństwa, ta przegrana na transformacji, jest faktycznie nastawiona patriotycznie i odczuwa solidarność z braćmi w „ludowych republikach” Donbasu. Niemniej, wyobraźmy sobie ferment społeczny, jaki wywołałoby przyłączenie republik do Rosji. Do tego drogą wojny.

Społeczeństwo tych przejściowych tworów politycznych nie po to trwało w cierpieniu i poczuciu osamotnienia przez osiem lat (m.in. w wyniku manipulacyjnej, klasowej polityki Rosji), żeby nie stać się rozsadnikiem wzmożonej świadomości społecznej w Matuszce Rossiji. Sytuacja miałaby w Rosji szansę przerodzenia się w sytuację… rewolucyjną. Byłoby to jawne zerwanie z Zachodem i władza nie miałaby innego wyjścia, jak dołączyć do takich państw, jak… Kuba czy Wenezuela. Z ewentualną pomocą nawiedzonego projektu restauracji CCCP 2.0 Sergieja Kurginiana, czyli oparcia idei imperialnej (to dla Putina i ideowej, narodowej lewicy polskiej jest jak najbardziej OK) na ideologii, hmm, narodnickiej z mistyczno-prawosławną dominantą(?). Czy jest to upragniony scenariusz dla Putina?

Zakładamy, że nie.

Wyższa klasa średnia Rosji wraz z liberalną oligarchią, która stanowi polityczne i każde inne zaplecze (kolektywnego i indywidualnego) Putina ma tylko jedno pragnienie: pogodzić się z Zachodem za wszelką cenę. Rosja powinna siedzieć cicho i modlić się, aby być maksymalnie niezauważalna. Wtedy może wujek Sam przestanie się na nią gniewać.

Rosja, faktycznie, nie ma żadnego interesu w tym, aby przeć do wojny, tym bardziej z Ukrainą. Nawet gdyby miała przewagę militarną na więcej niż kwadrans działań wojennych. Nawet gdyby zebrała się na desperacki ruch i uderzyła pierwsza, co jest jej jedyną szansą na odniesienie zwycięstwa. Co by nie było, tak czy inaczej – wedle mediów i opinii międzynarodowej – uderzy pierwsza. W tym przekonaniu utwierdził nas koncern prasowy Bloomberg. Można się tylko cieszyć, że redakcja agencji nie miała w zasięgu ręki przycisku ENTER połączonego z głowicami nuklearnymi…

Efekt informacji został zminimalizowany. Ot, normalka, drobny błąd, zapewne roztrzepanego stażysty. Rosja nie robi z tego większej afery, chociaż znowu szargane jest jej dobre imię. No, może nie takie znowu dobre, więc nie ma o co kopii kruszyć. Propaganda rosyjska może sobie używać, ale stosownego do okoliczności wsparcia Kremla tu nie ma.

Świadczy o tym najlepiej bardzo charakterystyczny wywiad z Fiodorem Łukianowem. Prowadzący rozmowę redaktor Sputnika Mołdowa był najwyraźniej rozczarowany postawą wpływowego propagandysty kremlowskiego, który nie przestawał żartować i bić po oczach luzem, a jednocześnie arogancko pozbawił złudzeń gospodarza studia waląc prosto z mostu, że w zapasach gigantów takie płotki jak Mołdawia są bez znaczenia.

Jedno jest pewne, Rosja unika konfrontacji. Oligarchia, jak by nie wchodziła w buty burżuazji kompradorskiej, jest chroniona parasolem rozpostartym nad nią przez aparat kapitalistycznego państwa rosyjskiego. To „swoje” państwo chroni interesy kapitału, który ma charakter narodowy nie przede wszystkim dlatego, że jest patriotyczny, ale dlatego, że globalna klasa kapitalistów dzieli się nieuchronnie na konkurujące grupy narodowe. I tu zaczyna się problem, który wymaga spojrzenia nie w kategoriach zdroworozsądkowych – „wszystko to kapitalistyczne szuje, więc się dogadają naszym kosztem”, ale w kategoriach teorii.

Marksizm, jak widać, przydaje się prawicy, ale już nie lewicy.

Otóż, rozumowanie takie jest dobre, ale nie do końca. Kapitalistyczne szuje też mają sprzeczne interesy. I to jest zazwyczaj główny powód do rozwiązań wojennych. Szczególnie w okresie kryzysu, tym bardziej – strukturalnego kryzysu kapitalizmu.

Proces akumulacji kapitału jest czynnikiem koncentracji tegoż, co skutkuje zawężaniem górnej, dominującej elity właścicieli coraz bardziej globalnego kapitału. Przez jakiś czas, cała drabina kapitalistów różnego szczebla rozwiązuje wewnętrzne sprzeczności interesów na zasadzie konkurencji, której koszty płacą niezmiennie pozbawieni własności i nie mogący, w tej sytuacji, wejść do „zdrowej konkurencji”. Jednak zarówno współczesna struktura społeczeństw, jak i zbliżanie się do granic pełnego monopolu własnościowego i konkurencyjnego wewnątrz globalnej klasy kapitalistycznej, tworzą sytuację, w której sprzeczności wewnętrzne nie znajdują innego rozwiązania, jak eliminacja niekonkurencyjnych grup kapitalistów z dalszej gry.

Rosyjska oligarchia mogłaby do końca dni swoich zadowalać się podległą pozycją, aby tylko móc używać swego majątku, ukradzionego społeczeństwu w burzliwych latach pełnej demokracji lat 90-tych. Zachodni kapitał doskonale wie o tym. Problem w tym, że to nie kapitał rosyjski jest jakąś przeszkodą. Przez minione 30 lat kapitał rosyjski nie był nigdy traktowany jako jakaś przeszkoda czy problem. Problemem jest wzajemna rywalizacja kapitału zachodniego o rosyjskie zasoby, głównie surowcowe. Co z tego, że oligarchowie, którzy sprywatyzowali bogactwa kraju są gotowi oddać je za pół darmo. I tak starczy na willę w Cannes czy luksusowy jacht, ewentualnie, bardziej ambitnie, na wykształcenie dzieci w prestiżowej uczelni amerykańskiej. Chodzi o to, że oligarchowie są gotowi oddać to każdemu. A to kole w oczy i w kieszeń. Mają oddać tej, a nie innej grupie zachłannych kapitalistów. Tyle, że ci ostatni nie mogą się między sobą dogadać – komu?

Zrobił się problem. Dotychczasowy układ sił został zachwiany, do gry wkroczyły Chiny, hegemonia amerykańska legła w gruzach, gospodarka niemiecka wraz z „zieloną” koalicją straciła szansę na ciche porozumienie z oligarchią rosyjską i wzmocnienie siebie w Europie i na świecie. Jednym słowem, jak w I wojnie światowej, wojna nie idzie o Serbię, sorry – Rosję, ale o podupadłe potęgi ponadnarodowego kapitału. Przyszedł czas na nowy porządek w stadzie wilków i wyznaczenie nowego samca alfa. Rosja nie pretenduje nawet do roli samca w tej rozgrywce.

Dlatego nie od Rosji i sytuacji wokół niej zależy wybuch wojny. Jest on zależny od ruchów na szczytach globalnego kapitału, których nam, maluczkim, nie dano obserwować. Więc możemy sobie spekulować do woli, czy Rosja, ewentualnie Ukraina, sprowokuje, czy nie. To w ogóle nie jest żaden wyznacznik.

Ruch antywojenny powinien być wymierzony we własną klasę panującą. Tym bardziej, że to Polska jest na czele wojennych podżegaczy. Tymczasem, lewica śpi spokojnie, bo Rosja nie sprowokuje Kaczyńskiego, nie ma siły… Ani odwrotnie. W końcu to nie obrona własności macicy.

Śpijmy dalej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
6 lutego 2022 r.