Zacznijmy od łyka „scholastyki”, jak to raczył nazwać Konrad Rękas w rozmowie z Mateuszem Piskorskim. Rozmowa została zatytułowana „Proletariusze czy niewolnicy? Kim jesteśmy w Internecie” (data premiery: 2 lutego 2022 r.)

Przechodząc do rzeczy bez wstępnych uprzejmości: określenie „wartość dodana” nie jest określeniem wziętym z teorii wartości Marksa, ale zostało ukute w ramach ekonomiki burżuazyjnej. Oznacza ono tę część wartości towaru, która zostaje dodana na każdym z etapów obróbki surowca, a następnie półproduktu, aż do produktu finalnego. Idea jest taka, aby żadnego elementu składowego wartości towaru finalnego nie liczyć podwójnie. Natomiast wartość dodatkowa jest tą częścią wartości finalnej towaru, którą się otrzymuje po odjęciu od wartości towaru finalnego wartości siły roboczej zaangażowanej w produkcję tego towaru.

Wartość dodatkowa nie obejmuje więc chociażby wartości pierwotnie użytego surowca i narzędzi produkcji do wytworzenia półproduktu. Natomiast tę wartość w teorii Marksa obejmuje pojęcie „wartość nowowytworzona”, która jest więc tożsama z terminem „wartość dodana”.

We współczesnej gospodarce, która rozwinęła w ogromnym stopniu sferę usług nieprodukcyjnych, znaczenie pierwotnego materiału (ściślej,  środków produkcji: surowców i narzędzi pracy) znacząco zmalało. Koszt pracy stał się dominujący i stale rośnie. Dlatego wydaje się różnym nowoczesnym ekonomistom, w tym i postmarksistowskim, że różnica, o której mowa, ma charakter marginalny, a upieranie się przy niej jest wyrazem chorej scholastyki. Tak samo wydaje się ludziom, którzy marksizm przyswajają powierzchownie.

Wartość dodatkowa zostaje przyrównana do wartości siły roboczej i w ten sposób Marks obrazuje stopę wyzysku bezpośredniego robotnika. Przyrównanie wartości nowowytworzonej (wartości dodanej) do wartości siły roboczej byłoby absurdalne w tym kontekście. Natomiast przyrównanie wartości siły roboczej do wartości kapitału stałego (surowce i narzędzia pracy, w tym maszyny) ukazuje nam organiczny skład kapitału.

Ten ostatni ulegał zmianie w toku ewolucji systemu kapitalistycznego. W produkcji materialnej postęp technologiczny zwiększał udział kapitału stałego kosztem kapitału zmiennego (siła robocza). Jednocześnie ulegała zmianie struktura społeczna: siła robocza wypchnięta ze sfery produkcji materialnej zasiliła sferę usług nieprodukcyjnych.

Z jednej strony mamy więc sferę produkcyjną, gdzie rośnie udział kapitału stałego, a maleje znaczenie siły roboczej i jednocześnie rośnie udział siły roboczej średniej i wyższej kadry zarządzającej oraz specjalistów od technologii produkcji. Z drugiej – mamy ogromnie rozrośnięty sektor usług nieprodukcyjnych i handlu gotowymi produktami, gdzie organiczny skład kapitału ma odwrotną charakterystykę.

Wyzysk jest tam, gdzie znajdują się ludzie, a więc postmarksistom wydało się jasne i oczywiste, że konflikt społeczny przeniósł się tam, dokąd przemieściły się wyzyskiwane masy.

Dla Marksa antagonizm klasowy jest nierozerwalnie związany z sytuacją między klasami usytuowanymi w sferze produkcji materialnej, ponieważ na bazie tejże historycznie mogą się rozwijać cywilizacje, a gdy ta ulega destrukcji, cywilizacje padają. Kapitalizm doprowadził do skurczenia się owej bazy dzięki gwałtownemu wzrostowi sił wytwórczych. To zjawisko jest podłożem dla możliwości zniesienia systemu klasowego, którego miękkim podbrzuszem jest sfera produkcji. Dzięki jej bezprecedensowemu skondensowaniu w wyniku kolejnych rewolucji przemysłowych, przejście do społeczeństwa bezklasowego, w którym system produkcji materialnej (podłoże konfliktów społecznych) zostanie przeorganizowany na zasadach komunistycznych, rewolucja społeczna ma szansę przejść w sposób możliwie gładki przy poparciu przygniatającej większości społeczeństwa.

Takie ujęcie teorii wartości opartej na pracy (lekceważąco i obraźliwie nazywanej przez polską szkołę uczniów Misesa i Hayeka, których terminologię przyswoili nie tylko antykomunistyczni anarchiści, ale też spora część lewicy tłumaczącej swoje myśli z angielskiego na język tubylczy, jakby marksizmu w Polsce od stu lat nie było, „laborystyczną teorią wartości”) jest podstawą politycznej koncepcji Marksa. Bez niej, cała ta koncepcja staje się pustym sloganem. I taką jest w wydaniu współczesnej lewicy postmarksistowskiej. W tym wydaniu staje się także zbiorem poręcznych pojęć mogących służyć dowolnemu systemowi poglądów, w tym i prawicowych, antykomunistycznych, antymarksistowskich.

Scholastyka, nieprawdaż?

Relacja między sferą produkcji materialnej a niematerialnej coraz bardziej jest podporządkowana logice tej ostatniej. Trendy technologiczne, które zmieniły stopę organiczną kapitału, spełniły swą funkcję, zmieniając kształt społeczeństwa. Jednocześnie, ustanowiony w ten sposób trend zderzył się z granicą możliwości bazy produkcyjnej niezbędnej do utrzymania nadmiernie rozdętej nadbudowy szeroko rozumianych usług.

Może udział surowców i materiałów do produkcji w kosztach generowanych przez gospodarkę kapitalistyczną spadł, ale dziś trudno zamykać oczy na fakt, że po kilku dekadach, dialektycznie, wzrosło znaczenie tych czynników produkcji. Rozwój wirtualnej gospodarki generuje takie zapotrzebowanie na energię, o jakim nie śniło się naszym przodkom. Tracąca na znaczeniu sfera produkcji materialnej generuje jednocześnie zagrożenie ekologiczne, którego także sobie nie wyobrażali. Wynika to poniekąd z faktu, że sama produkcja, jako gałąź gospodarki generująca niższe zyski niż rozwijająca się dynamicznie gospodarka wirtualna, przestała zajmować się rozwijaniem drogich technologii, które przestawiałyby produkcję na nową jakość, nie dewastującą w takim stopniu środowiska naturalnego. Produkcja materialna przejawia tendencję do powrotu do wzrostu udziału pracy prostej w relacji do kapitału. Koło procesu obraca się powoli, ale konsekwentnie. Można przewidywać kolejną zmianę struktury społecznej schyłkowego kapitalizmu. Racjonalizacji musi ulec relacja baza – nadbudowa z uwzględnieniem możliwości produkcji materialnej.

Przechodząc logicznie do pojęcia wyzysku, podstawy rozumienia którego właśnie nakreśliliśmy, relacja między działalnością gospodarczą w sferze produkcji materialnej a w sferze szeroko pojętych usług wynika z relacji między bazą a nadbudową. Jeżeli trzymamy się pojęcia wartości dodatkowej (a nie „dodanej”), to rozumiemy, że sfera niematerialna musi znaleźć sposób na uzyskanie od sfery materialnej produktów niezbędnych do fizycznego przeżycia (zaś społeczeństwo – do swej reprodukcji).

Ucieczka od uznania zasadniczej roli produkcji materialnej (na styku z przyrodą) pozwala na teoretyczne uzasadnienie nieprawdziwej tezy, iż społeczeństwo mogłoby się obejść bez tej pierwszej.

Transfer wartości odbywa się za pośrednictwem kapitału nieprodukcyjnego (np. handlowego), który obsługuje kapitał produkcyjny. Usiłuje (skutecznie) zwiększyć zasięg swego przechwytywania wartości dodatkowej – znamy metody związane ze wzrostem finansjalizacji gospodarki realnej. Ten kapitał nieprodukcyjny zatrudnia pracowników, dzięki którym owa przechwycona wartość dodatkowa zostaje rozprowadzona w pozostałej części społeczeństwa. Jest to wtórny podział wartości dodatkowej, następujący po pierwotnym podziale, polegającym na tym, co zostało wyżej opisane – podziale wartości między kapitał stały a zmienny.

Rzecz jasna, jak to w systemie kapitalistycznym, pracownicy sfery usług nieprodukcyjnych są nie mniej wyzyskiwani niż pracownicy sfery produkcji. W końcu działa mechanizm kapitalistyczny: maksymalizacja zysku, nieważne skąd on pochodzi. Państwo burżuazyjne pozostaje także jedną z instytucji uczestniczących we wtórnym podziale wartości dodatkowej. Ba, jak obserwuje to sama lewica postmarksistowska (a innej dziś nie ma, poza wyjątkami), mechanizm wtórnego podziału wartości dodatkowej wdziera się nawet w głąb rodzin, generując kolejne podziały „klasowe” typu burżuazyjnego feminizmu z jego logicznym ciągiem rozwojowym w postaci gender itd., itp.

Kolejnym pojęciem, które wprowadza mętlik w teorii, jest pojęcie alienacji. Nowolewicowa interpretacja tego określenia służy uzasadnieniu poszerzenia mechanizmów odnoszących się Marksowskiej analizy klasowego położenia robotników przemysłowych do wszystkich klas i warstw społeczeństwa. Bez tego, nowolewicowa reinterpretacja teorii Marksa (teorii wartości) byłaby utrudniona, jeśli nie niemożliwa. Koncepcję alienacji analizowaliśmy wyczerpująco przy innych okazjach. W rozważaniach rozmówców pojawiła się ona marginalnie, więc nie będziemy jej tu rozpatrywali bardziej szczegółowo.

Wystarczy do stwierdzenia, że tak spreparowany „marksizm” staje się pożywką dla wszelkiego rodzaju ekscesów myślowych. Nawet, a może przede wszystkim, dla tych, które są wrogie fundamentalnym ideom samej teorii. W końcu to lewica postmarksistowska spreparowała teorię Marksa w takim duchu, że paradoksalnie stała się przyswajalna dla skrajnej prawicy.

*

Z takiej okazji skrajna prawica skwapliwie korzysta. W Polsce obserwujemy od kilku lat skokowy wzrost zainteresowania przejęciem teorii marksistowskiej przez skrajną, nacjonalistyczną i populistyczną prawicę. Jest to dążenie logiczne, skoro populistyczna prawica opiera swą działalność na oddziaływaniu na sproletaryzowane segmenty społeczeństwa. Desperacko poszukuje więc pojęciowych narzędzi oswojenia tej sytuacji. Etap żywiołowego wchłaniania tej części społeczeństwa dojrzał do kolejnej fazy – do intelektualnego ogarnięcia procesu i wykorzystania go do celów politycznych, bynajmniej nie lewicowych.

Penetracja lewicy i marksizmu przez skrajną, nacjonalistyczną prawicę trwa od lat. Przyczółek znalazła na nacjonalistycznym skrzydle lewicy, a mianowicie wśród poststalinowców, promieniując stąd na antykomunistyczną, wolnościową lewicę.

Zajmowaliśmy się już rozbiorem prawicowej percepcji marksizmu przez Adama Wielomskiego oraz, ostatnio, przez Konrada Rękasa. W przywoływanym na wstępie wywiadzie (Proletariusze czy niewolnicy? Kim jesteśmy w Internecie).

Mateusz Piskorski nawiązał do omawianego przez nas artykułu Rękasa w „Myśli Niezależnej” (wydanie internetowe, tytuł: „Internauta jako robotnik”).

Nic w tym dziwnego, że reinterpretacja marksizmu w duchu nowolewicowym, gubiąca istotę Marksowskiego pojęcia wyzysku klasowego, doskonale pasuje skrajnej prawicy narodowej. Okazuje się, że w warunkach współczesnych przesunięć sił na scenie politycznej, prawica narodowa zajęła miejsce opuszczone przez socjalistów, którzy przesunęli się na miejsce socjaldemokratów, zaś ci zajęli miejsce opuszczone przez centrolewicę, która z kolei wskoczyła na miejsce centroprawicy, która karnie doszlusowała do (neo)liberałów. Skrajna prawica reprezentuje poglądy skrajnie radykalne w krytyce rządów, które prowadzą kraj do katastrofy. Prawicowe, konserwatywne konstrukcje myślowe i związane z nimi pojęcia nie są w stanie skutecznie mobilizować szeroko społeczeństwa, szczególnie w tych segmentach, które najdotkliwiej odczuwają skutki klasowej polityki rządzących. Siatka pojęciowa marksizmu, nacechowana radykalizmem i wyposażona w tradycyjny, prosty przekaz propagandowy, a jednocześnie wyprana z ich klasowej treści, nadaje się idealnie dla celów mobilizacji mas bez ryzyka utraty kontroli. Przekaz jest bowiem samoograniczający, gdyż podporządkowany celowi narodowemu, który neutralizuje cel klasowy.

Zaawansowany proces penetracji lewicy przez skrajną prawicę narodową pozwala obu rozmówcom na wypowiadanie się pełnym tekstem, bez owijania w bawełnę. Konrad Rękas jasno wykłada powody, dla których posługiwanie się pojęciami marksizmu jest dla niego ze wszech miar pożyteczne: opis struktury społeczeństwa, nieoceniony dla analizy nabrzmiewających w nim napięć i sprzeczności interesów, których zrozumienie jest nieodzowne dla sensownego działania na tym polu.

Dla Rękasa, wskazywanie na to, że internautę można postrzegać jako robotnika jest interesującym zabiegiem socjologicznym. Bez wgłębiania się w subtelności analizy klasowej, takie ujęcie mobilizuje w jednym celu grupy społeczne, które w rzeczywistości mają interesy niekoniecznie i nie do końca zbieżne. Kryterium mobilizacji jest poczucie wyzysku uskuteczniane przez kapitalistę, którego można wskazywać analogicznie bez troski o klasową czystość. Kryterium polityczne pochodzi z zewnątrz marksizmu, zaś marksistowska zawartość ideologiczna służy jako prosta siła do wykorzystania w ustalonym zewnętrznie celu.

O ile Piskorski jest wyraźnie, niczym Molierowski pan Jourdain, zafascynowany odkryciem, iż jest „robotnikiem”, i ma to dla niego znaczenie osobiste, o tyle Rękas nie przywiązuje do tego większej wagi. Ot, taka marksistowska ciekawostka!

Dla Konrada Rękasa, zupełnie jak dla prekursorów postmarksizmu, jak Adam Schaff, znaczenie Marksa sprowadza się do jego wkładu w socjologię jako czystą naukę.  Natomiast jego rewolucyjne prognozy wywołują u obu rozmówców jedynie pobłażliwy uśmiech. Jako socjolog, Marks stworzył zbiór narzędzi poznawczych, poręcznych dla naukowego badania współczesnego społeczeństwa. Oczywiście, obok takich gigantów socjologii, jak Max Weber, który koncepcję klas wykorzystał w sposób znacznie bardziej konstruktywno-krytyczny.

O ile Piskorski występował niemal jako (post)marksista, o tyle Rękas zachowywał dystans do marksizmu, podkreślając instrumentalny charakter swojego podejścia, skupiony na przyswojeniu narzędzi poznawczych (niekoniecznie metodologii) z celem wykorzystania ich do własnych celów, całkowicie nieprzystających do celów (rewolucyjnego) marksizmu. Obaj usilnie przekonywali publiczność prawicową do użyteczności takiego podejścia do poniekąd porzuconego dziedzictwa.

Sygnalizowane zachowanie reprezentantów prawicy wskazuje tylko na fakt, że nie spodziewają się oni oporu ze strony „prawowitych dziedziców”. I słusznie. Nowoczesna lewica uważa zapewne, że akces prawicy do postmarksizmu jest wyrazem kapitulacji tejże w obliczu słuszności własnej ideologii. Skoro przyjmują siatkę pojęciową marksizmu, uznają prawidłowość interpretacji przemian społecznych  w wydaniu postmarksistowskim, a to oznacza, że ich światopogląd uległ rozmiękczeniu. Jest to przekonanie z gruntu błędne, albowiem to postmarksizm jawi się jako wyraz rozmiękczenia marksizmu nowoczesnej lewicy wobec światopoglądu burżuazyjnego. Piskorski i Rękas zgodnie odrzucają klasowy charakter teorii marksistowskiej, a skoro postmarksizm im pasuje, to oznacza, że dostrzegają słabość tego jego elementu.

Jeżeli trudno sądzić kogoś wedle tego, co sam o sobie twierdzi, to opinia wroga zapewne ma charakter bardziej obiektywnego spojrzenia. W każdym razie, jak widać i słychać, klasowego charakteru postmarksizmu, skrajna prawica narodowa zdecydowanie się nie obawia.

Jak podkreśla Rękas, marksistowskie pojęcie wyzysku jest wyjątkowo bliskie potocznemu rozumieniu tego słowa. Trudno o bardziej deprecjonujący, wręcz nokautujący wyraz totalnej pogardy i lekceważenia, postrzegający Marksa jako sui generis hochsztaplera, który potocznym emocjom nadawał pozory naukowej, obiektywnej prawdy o społeczeństwie. Jakby nie było dość, Rękas dorzuca obelgę do obrazy tłumacząc, że w końcu Marks był uczniem Hegla, który z kolei wymyślał sobie pojęcia z sufitu, kiedy brakowało mu poręcznego sformułowania.

Gdyby ktoś miał wątpliwości co do tego, z jakim zamiarem tak rzetelny badacz jak Rękas z przekonaniem przekonuje prawicowych kolegów o użyteczności przejęcia instrumentarium pojęciowego marksizmu, to powyższe stwierdzenie powinno otworzyć mu oczy.

Rękas zauważa, że komercjalizację relacji między kapitalistyczną korporacją a jej klientami, tworzącą relację wyzysku, już w latach 70-tych ub. stulecia. W dobie Internetu to zjawisko jedynie uległo rozszerzeniu i ugruntowaniu. Instrumentarium marksizmu, stworzone na krytyce stosunków kapitalistycznych jest najlepiej przystosowane do analizy wciąż trwających, mimo wszelkich zmian, relacji społecznych typu kapitalistycznego.

Oczywiście, ani Rękas, ani Piskorski nie kupują tezy o tym, że internauta jest robotnikiem, ale także nowoczesna lewica nie tyle nazywa pracowników umysłowych robotnikami, ile raczej wmawia – jak widać skutecznie, skoro prawica tę tezę kupuje – że Marks nie czynił rozróżnienia między robotnikami przemysłowymi a pozostałymi pracownikami najemnymi kapitału. Akcent na kwestię wyzysku jako wyróżnik przesunął nie Konrad Rękas, ale nowa lewica. A to, jak widać, pasuje skrajnej prawicy. Dla Rękasa, jesteśmy nie tylko „robotnikami”, ale i sami staliśmy się towarem w sieci.

Uznanie pracy, np. w postaci wpisów w Internecie, za tworzącą wartość, nie wpisuje się jednak w tradycję marksizmu, ale… w tradycję liberalizmu Misesa. To ten ostatni, w opozycji do Marksa właśnie, kładł nacisk na to, że wartość ma charakter subiektywny. Ostatecznie przysługuje ona wszystkiemu, co znajduje zbyt, a więc ma cenę i przynosi korzyść finansową. Jest to zgodne z mechanizmem popytu i podaży kształtującego cenę, a nie z jakąś koncepcją ceny produkcji. Zauważmy, że dla Marksa oba aspekty zagadnienia biorą udział w kształtowaniu ceny towaru, wpływając na siebie nawzajem. Takie rozumienie wartości, które dziś przyjmuje ten swoisty, teoretyczny „sojusz ekstremów”, służył liberalnej szkole Misesa do zwalczania teorii wartości opartej na pracy. Wystarczyło rozszerzyć pojęcie pracy na wszelką działalność jednostki, aby sprzeczność między tymi doktrynami rozwiała się niczym mgła poranna. Wychodzi więc na to, że w teorii ekonomicznej na lewicy zwyciężyła koncepcja liberalna. Trudno się więc dziwić, że przyciąga ona prawicę niczym muchę do miodu. Nawet jeśli, za rozmówcami, uznać Hayeka za marnego publicystę.

Rozpatrując przytaczaną analizę sytuacji opisanej przez Rękasa, czyli tego, że internauta dokonujący wpisów na facebooku rozwija go i przysparza właścicielowi zysków, możemy zauważyć, że analiza ta nie jest realistyczna. Całkowicie pomija aspekt nabywcy. Z marksizmu wiemy, że nabywca towaru (usługi), nie jest tym, który tworzy wartość dodatkową. Niemniej, tylko sprzedaż towaru pozwala na realizację wartości dodatkowej w postaci zysku. Nabywca, który kupuje dany towar w dużych ilościach, ewentualnie korzysta w dużych ilościach z oferowanej usługi, nadal nie tworzy wartości dodatkowej, chociaż dzięki tym zakupom firma rozwija się i akumuluje zyski.

Internauta jest klientem, a nie pracownikiem facebooka. Facebook ma swoich pracowników, których wyzyskuje. To, że facebook jest usługą bardzo pożądaną, pozwala na realizację wartości dodatkowej nadzwyczajnej, wynikającej z przewagi i monopolu w zakresie danej technologii cyfrowej. Ale nadal wyzyskiwani są pracownicy facebooka, a nie klienci. Klienci facebooka nie płacą za usługę, chyba, że chcą prowadzić dzięki Facebookowi działalność komercyjną, za co firma pobiera jakąś drobną opłatę w ramach udziału w zyskach, jakie klient prawdopodobnie zgarnie dzięki jej pośrednictwu.

Ten aspekt braku zapłaty przez nabywcę usługi facebooka jest zapewne powodem, dla którego niknie charakter relacji: sprzedawca – kupujący.

Facebook zachowuje się więc jak państwo, które dla swego funkcjonowania potrzebuje społeczeństwa jako uzasadnienia racji bytu. Facebook skupia na wzór państwa jakąś społeczność, której udostępnia przestrzeń dla wzajemnych kontaktów. Dla prowadzenia tego działania zatrudnia urzędników (pracowników), których musi opłacać. Społeczność facebooka, dzięki temu, że jest liczna (a może być liczna, ponieważ na kształt państwa monopolizuje działanie na społeczeństwo), stanowi potencjalny obiekt oddziaływania reklamy produktów wytwarzanych w ramach gospodarki rzeczywistej. Faktycznym celem i źródłem zysku (realizacji wartości dodatkowej „wytwarzanej” przez pracowników facebooka) są firmy gospodarki rzeczywistej. Facebook monopolizuje więc pewien uprzywilejowany kanał transferu wartości dodatkowej ze sfery gospodarki realnej. Dzięki temu może sobie pozwolić na udostępnianie nam swojej przestrzeni społecznościowej za darmo. Nie otrzymujemy ryczałtu od facebooka za uleganie prezentowanej w tej przestrzeni reklamie, tak jak i nasi odbiorcy w przestrzeni facebooka nie płacą nam za możliwość przeczytania naszych wpisów, chociaż to oni są naszymi klientami. Facebook nie jest odbiorcą naszych wpisów, jest usługodawcą, który umożliwia nam dotarcie do odbiorców naszego wysiłku i nie nakazuje im, aby za to płacili.

Gdyby facebook nam płacił za naszą pracę twórców postów w sieci, środki na to wynagrodzenie musiałyby pochodzić od nas jako nabywców postów wytworzonych przez innych. Byłby to przelew pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej, bez żadnego zysku dla nas. Pobierając opłatę za komercjalizację naszego wysiłku w sieci społecznościowej, zyskiwałby wówczas facebook, nie my.

Oczywiście, nasza aktywność na facebooku sprawia, że społeczność, którą tworzymy jest żywa i przydatna dla ubijania przez facebook interesów z grubymi rybami. Mówienie o wyzysku jest w tej sytuacji poetycką metaforą, a nie rzetelną analizą rzeczywistości. Co więcej, nie mającą nic wspólnego z analizą marksistowską. Ale brzmi radykalnie i może ogłupić publiczność.

Dokładnie tak samo, a nawet w szerszym zakresie, można uznać, że wyzyskuje nas państwo. Dlatego faktycznie, nasuwa się bardziej analogia ze zniewoleniem niż z wyzyskiem. Zniewolenie polega na tym, że nie mamy wyboru alternatywnego sposobu życia, ucieczki przed komercjalizacją. Ten brak alternatywy nie zniknie jednak wraz ze wzrostem świadczenia państwa na rzecz obywatela. Odejście od realnego socjalizmu do kapitalistycznego rynku było uzasadniane na lewicy tym samym argumentem o wyzysku społeczeństwa przez państwo totalitarne. Obywatele domagali się możliwości komercjalizacji swoich działań, aby móc cieszyć się przekładaniem się indywidualnego wysiłku na prywatny przychód. Jednocześnie jednak utracili większość świadczeń, jakie otrzymywali od państwa w formie niekomercyjnej.

Nie jesteśmy fanami facebooka, ale nie da się ukryć, że oskarżanie Internetu o wyzysk jest równoznaczne z postulatem dalszego, pogłębionego mechanizmu komercjalizacji do granic absurdu i poza nie. Jest odwracaniem uwagi od rzeczywistych, materialnych podstaw mechanizmu wyzysku, tkwiących w kapitalistycznych stosunkach produkcji.

Patrząc na sprawę bardziej przewrotnie i zakładając, że pogłębianie komercjalizacji niekoniecznie przyświeca interesom i wyobrażeniu prawicy o właściwym kształcie społeczeństwa, możemy zdać sobie sprawę z tego, że użycie pojęcia „wyzysk” ma w ustach prawicowych populistów znaczenie czysto pragmatyczne, sprowadzające się do manipulacji społecznej, zaś absurdalność liberalnej formuły kształtowania relacji międzyludzkich w oparciu o maksymalizację wolności jednostkowej (rozumianej jako wolność jednostki w stosunku do drugiej jednostki) ma ograniczone przyzwolenie w myśli prawicowej. Prawica konserwatywna nie akceptuje bowiem całej obyczajowej i wolnościowej otoczki postmarksizmu, o której w przywoływanej rozmowie nie padło ani jedno słowo. Zgadujemy, że nie przypadkiem. Aby nie drażnić prawicowego odbiorcy jeszcze bardziej koniecznością tłumaczenia, jaką część postmarksizmu można przyjąć, a jaką odrzucać. Prostota recepcji marksizmu zostałaby tym samym nieco zakłócona.

Tak więc, w odniesieniu do konserwatywnego modelu społeczeństwa, absurd zwalczania wyzysku poprzez postulat skrajnej komercjalizacji relacji międzyludzkich ujawniłby się w pełnej krasie. Uwidoczniając „masom ludowym” umowność wartości pojęć marksistowskich. Po etapie walki z liberalną wersją przyszłości, w której przydatne są hasła mobilizujące szerokie rzesze społeczeństwa, przyjdzie etap opadnięcia emocji i racjonalnego zastanowienia, w którym rolę odgrywać będą „rzetelniejsze” narzędzia analizy, na jakie skrajna prawica jest otwarta nie mniej niż na postmarksizm. Ale wszystko w swoim czasie. Im mniej wyraziste i konkretne pojęcia-hasła, tym szerzej docierają na zasadzie niedomówień i podkładania pod nie pożądanej treści. I do tego tylko potrzebny jest marksizm w ramach sojuszu ekstremów. „Scholastyka” jest im całkowicie niepotrzebna!

*

Ucieczka w gospodarkę wirtualną miała sprawić wrażenie, że społeczeństwo może istnieć i funkcjonować w oderwaniu od rzeczywistych procesów produkcyjnych. Ostatni kryzys gospodarki kapitalistycznej został przykryty wybuchem pandemii, który paradoksalnie spełnił faktyczną funkcję tradycyjnego mechanizmu załamania rynku i funkcjonowania społeczeństwa. W przeciwieństwie do chaosu zwykłego kryzysu, w którym każdy działa na zasadzie „ratuj się, kto może!”, aparat państwa nad wyraz skutecznie kierował zachowaniem społeczeństw, nie dopuszczając do zamieszania wynikłego z niekontrolowanej żywiołowości wynikającej z paniki. Część społeczeństwa, nawet przeciwna rządowi, poddała się jego dyscyplinie z obawy o własne zdrowie, zaś druga część, niepoddająca się panice, spalała się w jałowej przepychance nie tyle z rządem, co ze współobywatelami.

W efekcie, konflikt społeczny został skanalizowany w koryto równie zagrażające systemowi, co inne walki gender. Oczekiwanie marksistów, że strukturalny kryzys kapitalizmu przywróci właściwą perspektywę klasową krytyce społecznej i politycznej, zostało w ten sposób skutecznie zneutralizowane. Kryzys nie został wszak zatrzymany, ponieważ nie zmieniło się miejsce jego narastania. Nadal pozostaje nim sprzeczność między siłami wytwórczymi a stosunkami produkcji. W przeciwieństwie do klasycznego mechanizmu, siły wytwórcze nie rozwijają się obecnie dynamicznie, nie powodują więc wzrostu zapotrzebowania na zasoby pozostające poza sferą produkcji. W ten sposób zmniejsza się transfer wartości dodatkowej między sferą usług a sferą produkcji. Większość tego transferu przechwytują właściciele instrumentów finansowych, którzy w rosnącym stopniu monopolizują rzeczowe (surowce i ziemię) źródła bogactwa. Ta skrajna prywatyzacja źródeł bogactwa podkreśla nadmiarowość nadbudowy społecznej nad bazą. Uprzemysłowienie wywoływało mobilizację zasobów prywatnych do generowania zysku, co napędzało stosunki kapitalistyczne. Dziś jednostki chwytają się ostatniego zasobu, jaki im pozostał, a mianowicie samych siebie, swoich osób, ponieważ nawet siła robocza nie jest wystarczającą kwalifikacją. Wszystkie relacje społeczne stają się potencjalnym źródłem dochodu, komercjalizacja obejmuje już każdy aspekt życia. Na tym tle należy widzieć sprzedaż siebie w sieci. Jest to próba komercjalizacji ostatniego zasobu w sytuacji, kiedy gwałtownie maleje popyt na ów zasób, albowiem wszyscy mają go pod dostatkiem.

Od niewolnictwa różni się ten system tym, że niewolnik – jako czyjaś własność prywatna – ma gwarancję utrzymania. Abstrahujemy od poziomu życia i innych „przyjemności” związanych z niewolnictwem. Ale teoretycznie właściciel powinien dbać o swoją własność. A jeśli jest bogaty, to większa szansa, że zadba lepiej. Tak więc, współczesny „robotnik internetowy” faktycznie wzdycha do statusu niewolnika, którego symbolem i ziszczeniem jest podstawowy dochód gwarantowany. Kapitalizm wyzuł jednostki z wszelkich zasobów i zniewolił je w ten sposób. Jednocześnie, kapitalizm różnił się od epok go poprzedzających, że właścicielowi udało się wyzwolić z obowiązku dbania o swoich niewolników-poddanych. Zastąpił tę więź relacją suwerennych podmiotów o nierównej sile ekonomicznej, czyli zachował przywileje właściciela niewolników, odrzucając wynikające stąd zobowiązania. Ustępstwem było ograniczenie pełnienia funkcji właściciela niewolników na czas pracy. Czy kapitał będzie chętny, aby dobrowolnie przyjąć na siebie ponownie niechciane obowiązki?

Musiałby mieć z tego jakąś wymierną korzyść. Przywrócenie dyspozycji pełnym czasem życia niewolnika przez właściciela, który ma obowiązek utrzymania tego pierwszego niezależnie od jego zdolności do świadczenia pracy, dokonuje się na naszych oczach. Przestrzeń kompromisu między internetowym niewolnikiem a panem wypłacającym świadczenie sprowadza się do tego, że „niewolnik” robi w internecie wszystko, co chce, ponieważ samo jego istnienie jest pretekstem do ściągania zysku ze sfery produkcji materialnej. Wypadnięcie poza tę przestrzeń równa się śmierci, albowiem przestrzeni niezagospodarowanej w alternatywnej rzeczywistości fizycznej po prostu nie ma. Ta jest całkowicie zawłaszczona przez monopolistę-właściciela.

Zdegenerowana teoria postmarksistowska służy więc organizacji walki „niewolników” o to, aby właściciele niewolników lepiej się o nich troszczyli. Już Marks zauważał, że walka niewolników w starożytności nie miała szansy na stworzenie alternatywy dla systemu i mogła zrodzić tylko dążenie do wymiany elity bez zniesienia niewolnictwa jako takiego. W naszych analizach raczej odwoływaliśmy się do wizji „służby” jako trafniej opisującej sytuację sfery pozaprodukcyjnej w relacji do kapitalisty. Poza sferą produkcji materialnej nie mamy bowiem do czynienia z generowaniem wartości dodatkowej w Marksowskim znaczeniu przypisywanym sferze styku społeczeństwa z przyrodą (czyli bogactwa). Mamy za to do czynienia z mechanizmem przejmowania wartości już wytworzonej. Temu celowi służyć może skutecznie praca w internecie, która przekierowuje pulę dostępnych środków między właścicielami poszczególnych segmentów meta-rzeczywistości.

Różnica w stosunku do robotników sfery produkcyjnej jest taka, że walka o przejęcie własności segmentu Internetu, a nawet usług, nie spowoduje niczego innego, jak zmianę właściciela, choćby i kolektywnego. Ten właściciel nadal nie będzie miał własności rzeczywistego źródła bogactwa, którym – poza pracą – pozostaje przyroda (ziemia). Tymczasem, właściciele rzeczywistości wirtualnej jednocześnie monopolizują własność przestrzeni, ziemi z jej zasobami.

W koncepcji Marksa, przejęcie własności środków produkcji przez robotników jest przejęciem kontroli nad produkcją materialnych środków przetrwania społeczeństwa. Rozwój nadbudowy jest w kapitalizmie taki, że daje możliwość wchłonięcia robotników obsługujących bazę. Celem w koncepcji Marksa było umożliwienie wszystkim ludziom korzystanie z czasu wolnego dla rozwijania swego potencjału. W koncepcji postmarksistowskiej, czas wolny w ogóle znika przekształcając się w czas pracy. A to ze względu na komercjalizację zajęć i działalności, które miały zagospodarować nasz czas wolny. Zniesienie pracy jest postulatem, a w efekcie mamy do czynienia z przekształceniem całego naszego czasu wolnego w czas pracy. Rozwiązaniem tego problemu jest dla postmarksizmu ostateczny krok w kierunku komercjalizacji (sprzedaży) samej siebie przez jednostkę w całości. Jest to przyznanie, że wartość pracy w sferze pozaprodukcyjnej nie starcza na utrzymanie przeciętnej jednostki przy życiu. Jeżeli jednostka staje się towarem, jak chce tego Konrad Rękas w warunkach kapitalizmu, to w sytuacji nadprodukcji towaru, traci on wartość.

Komercjalizacja relacji międzyludzkich szła w kapitalizmie w parze z uwolnieniem jednostki od osobistej podległości. Jako taka jest ona z przyzwyczajenia traktowana jako dobre rozwiązanie przez nowoczesną, antytotalitarną lewicę. Tymczasem, komercjalizacja doprowadzona do swego logicznego kresu stała się własnym zaprzeczeniem – popadnięciem w zniewolenie, bez zniesienia klasowych i grupowych nierówności.

Kryzys kapitalizmu czyni poza tym to rozwiązanie niemożliwym. Dochód gwarantowany wymaga efektywnej gospodarki rzeczywistej, która dawałaby pokrycie dla zobowiązań państwa wobec obywateli. Inaczej, praca generuje wynagrodzenia bez pokrycia w wartości dodatkowej.

Wracając do rozważań z początku tekstu o wartości dodanej, okazuje się, że rezygnacja z całej części łańcuszka wynagrodzeń składających się na PKB, wynikająca z oderwania wynagrodzenia od świadczenia pracy, skutkowałaby przyznaniem, że dochód narodowy nie jest zależny od pracy niematerialnej. Skąd więc brałaby się pula środków niezbędna do realnego pokrycia funduszu gwarantowanego dochodu podstawowego? To pokrycie byłoby zadaniem produkcji materialnej, co sprowadza się do ustanowienia relacji baza – nadbudowa, a więc do potwierdzenia naszej interpretacji. Teoria postmarksistowska plącze się więc we własnych sprzecznościach, które są całkowicie wytłumaczalne w ramach klasycznej teorii wartości opartej na pracy.

Prawicy nie przeszkadza wewnętrzna niespójność koncepcji postmarksistowskiej. Jest tylko instrumentarium, które może bez bólu zostać odrzucone na rzecz innego, przydatniejszego w danym momencie. Nie o cele marksizmu wszak tu chodzi, ale o jego przydatność do manipulacji masami społecznymi, które się nieuchronnie radykalizują. Posługiwanie się zewnętrzną fasadą marksizmu umożliwia ową manipulację i neutralizuje lewicę, która swojej teorii kompletnie nie rozumie, a więc nie potrafi jej wykorzystać nawet w takim stopniu, w jakim może to zrobić prawica.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 lutego 2022 r.