Przy okazji rozlicznych interpretacji rosyjskiej Specjalnej Operacji Wojennej na Ukrainie, która w ciągu krótkiego czasu przerodziła się w regularną wojnę, nierzadko słyszy się uzasadnienie zjawiska militarnego wsparcia dla Ukrainy powołujące się na to, że państwa wywodzące się z byłego tzw. bloku wschodniego są szczególnie wyczulone na potencjalną agresywność zagranicznej polityki Rosji. W przypadku niektórych państw, jak np. Polski, przywołuje się jej trzykrotny rozbiór z każdorazowym udziałem Rosji. A poza tym, Polska dzieli z pozostałymi spośród tych państw traumę wynikającą z pozostawania przez 40 lat pod wpływem modelu radzieckiego. Samo to ostatnie doświadczenie wystarczy, aby Zachód usprawiedliwiał każdy możliwy przejaw rusofobii ze strony ex-satelitów ZSRR.

Patrząc od środka na to zjawisko, można powiedzieć, że powstanie ZSRR położyło kres caratowi, odpowiedzialnemu w swojej części za rozbiory Polski, sankcjonowane – nota bene – w swoim czasie przez cywilizowaną Europę jako słuszne i uzasadnione danie nauczki choremu człowiekowi Europy, cierpiącemu na niezbywalne warcholstwo i anarchię. Wydaje się, że Zachodowi całkiem na rękę jest pomijanie milczeniem tego faktu, nawet jeśli jest to ze strony Polski posunięcie czysto taktyczne.

Z perspektywy marksistowskiej, akurat powstanie ZSRR jest zerwaniem z agresywną polityką caratu i przywróceniem niepodległości paru krajom, w tym Polsce. Trudno jednak byłoby liczyć na wdzięczność Polaków. Raczej reakcja polskich patriotów łączy się w tym wypadku z krokodylimi łzami wylanymi przez zachodni humanizm nad straceniem rodziny carskiej, która nagle od statusu śmiertelnego wroga, niewartego najmniejszego współczucia, przechodzi do statusu co najmniej godnej przyspieszonej beatyfikacji.

Można zrozumieć Zachód i to mimo przejścia do porządku dziennego nad uśmierceniem syna Napoleona I, którego jedyną winą było to, że mógł wyrosnąć na mściciela swego rodzica. Podobnie jak dzieci cara Mikołaja II. Trudno jednak uznać, że ubolewanie nad smętnym losem politycznym rodziny carskiej jest w przypadku polskich patriotów aktem pozbawionym aspektu pełnej hipokryzji.

Tak więc, Rewolucja Październikowa była i pozostaje symbolicznym zerwaniem z dzielącą Polaków i Rosjan historią opresji narodowej. Chyba, że chce się ten podział świadomie utrzymać, z czym mamy do czynienia.

Z perspektywy zachodniej, zniewolenie państw Europy Środkowo-Wschodniej przez system radziecki jawi się jako takie wyłącznie przez pryzmat odrzucenia modelu kwestionującego tu i teraz ustrój kapitalistyczny. Z punktu widzenia rozwoju kulturowego, państwa pozostające w obrębie wpływu ZSRR bynajmniej nie doznały uszczerbku, a nawet można powiedzieć, że kultura tych narodów doznała upadku wraz z wejściem w orbitę kultury zdominowanej przez amerykański przemysł rozrywkowy, który skutecznie zabił oryginalność lokalnej kultury. Zresztą nie tylko na wschodzie Europy. Zachód kontynentu także ewoluował powoli w tym samym kierunku makdonaldyzacji rodzimej kultury. Proces poniekąd jest globalny, co – wedle Zbigniewa Brzezińskiego w książce Wielka szachownica – wynika z samoistnej atrakcyjności amerykańskiej kultury i sprzyja poderwaniu modelu radzieckiego jako możliwego, potencjalnego konkurenta.

Wynika to z wyraźnego uznania przez społeczeństwa reszty świata, że amerykański styl życia zrywa nareszcie z tradycyjnym, opresyjnym modelem, w którym jednostka jest skrępowana więzami, jakie narzucają jej pozostałości przestarzałego, wspólnotowego trybu życia. Podobnie jak w przypadku niewidzialnej ręki wolnego rynku, tak w przypadku wolności i swobód jednostkowych o harmonizację kakofonii rozbieżnych interesów zadba adekwatna, inna niewidzialna ręka. Tak samo będzie ona miała charakter etycznej wyższości, albowiem nie będzie ona wynikiem ludzkiego konsensusu, lecz wyrazem boskiej doskonałości należącej do świata naturalnych procesów, równie naturalnych jak naturalne prawo przejawiające się w wolnym rynku.

Problem w tym, że dla polskich (i nie tylko) prawdziwych patriotów, trudne do przyjęcia są standardy boskiego prawa naturalnego. Te standardy kojarzą się prawdziwym Polakom i innymi prawdziwym przedstawicielom innych narodowości z ideologią lewacką, urzeczywistnioną w kulcie LGBT+++.

Powstaje dziwaczna sytuacja, w której prawdziwi Polacy wyznają wartości rodem z anachronicznego PRL, by nie rzec z tradycyjnego i wstecznego z perspektywy progresywnej lewicy modelu opartego na represyjnym konserwatyzmie.

Podobnie jak w przypadku narodowego wyzwolenia, prawdziwi Polacy nie są w stanie wyjść poza granice hipokryzji, kosztem swoistej politycznej schizofrenii.

Nie warto poświęcać temu nadmiarowej uwagi. Wystarczy monachomachia obu stronnictw religijnych, w której religijny charakter antyreligijnej krucjaty świeżo nawróconych na ateizm nowych zelotów bije po oczach i zderza się z fundamentalizmem naturalnych wrogów demokracji i społeczeństwa otwartego, pozbawionych ideologii, która by uzasadniała racjonalność takiej postawy.

Najważniejszym efektem owej eklektycznej kultury politycznej, która znamionuje upadek każdej cywilizacji, pozostaje nawrócenie się społeczeństw twardo trzymających się „lewackich wolności jednostkowych” na dyskurs nacjonalistyczny.

Otóż, dla Zachodu coraz bardziej charakterystycznym staje się podkreślanie, że antydemokratyczne i antywolnościowe, półfaszystowskie reżymy populistyczno-prawicowe zbudowane przez postsowieckie wypierdki o genealogii politycznej i historycznej wypranej z elementarnej racjonalności strategicznej, stanowią modelowy przykład, coś w rodzaju memento napominającego, iż Zachód zapomniał o fundamentalnej prawdzie o wyższości i nieuchronności interesu narodowego.

Obecnie stara się usilnie nadrobić ów błąd.

Co oznacza, że w przyspieszonym tempie pozbywa się wszystkiego, co w konstrukcji europejskiej wspólnoty stanowiło o solidarności ontynentu. Nawet pod amerykańską hegemonią. A można powiedzieć, że właśnie pod amerykańską hegemonią. Rozejście się interesów USA i Europy, co ta ostatnia zaczyna obecnie intelektualnie przeżuwać i przeżywać jako pewną traumę, którą usiłuje sobie zracjonalizować. Konieczność racjonalizacji wynika z konieczności utrzymania pozorów owej solidarności losów, który to pozór jest niezbędny dla utrzymania coraz mniej potencjalnych, a coraz bardziej realnych konkurentów europejskich w stanie uśpienia. A to z kolei jest niezbędne, aby każde z państw zachodniej Europy, odkrywających uroki narodowego interesu przede wszystkim, zdołały wyprzedzić rywali w zajmowaniu najkorzystniejszej pozycji w międzynarodowym, kapitalistycznym podziale pracy.

No cóż, można, powołując się na przykład z amerykańską kulturą, która zgodnie z prawem Greshama wypiera europejską i pozaeuropejską, powiedzieć, że antydemokratyczna i wsobna doktryna polityczna populistyczno-nacjonalistycznych reżymów postsowieckich, najbardziej reakcyjnych wedle kryteriów oceny póki co obowiązujących standardów cywilizacyjnych Zachodu, wypiera otwarte, demokratyczne społeczeństwo i niszczy do korzeni to, co stanowi w skali globu o jego atrakcyjności.

Jako marksiści, niespecjalnie się tym przejmujemy.

Wojna rosyjsko-ukraińska obiektywnie ogranicza równość szans Europy w rywalizacji z USA w dziele reindustrializacji, która stała się nieuchronna w sytuacji przewidywanego rozpadu UE. Nie tylko z przyczyn ekonomicznych, ale i z powodu przyjęcia wschodnioeuropejskiej optyki, że nawrócenie się na ideologię interesów narodowych przeważa nad interesem wspólnoty europejskiej jako całości. Można nawet paradoksalnie stwierdzić, że propagandowy sukces lewackiego priorytetu interesu narodowego (Ukrainy czy innego małego narodu – fetysz decentralizacji w dowolnej postaci) stał się bezpośrednią przyczyną sukcesu egzotycznej i anachronicznej strategii nacjonalistycznego szowinizmu sztandarowego, śmiertelnego wroga lewactwa.

Usprawiedliwiając nieco lewicowych tzw. internacjonalistów (wbrew nazwie będących zagorzałymi zwolennikami skrajnego nacjonalizmu ukraińskiego, znajdującego – rzecz jasna – rozliczne uzasadnienie teoretyczne), powiedzmy, że część zachodnich elit intelektualnych dawno już zdawała sobie sprawę z pozycji Europy Zachodniej jako amerykańskiego protektoratu i czekała tylko na zgrabny pretekst, aby ujawnić się z całą siłą. Wydaje się, iż tzw. internacjonaliści pokładali zbyt wielkie zaufanie w sile europejskiego projektu wspólnoty. Jak się jednak okazuje, opierał się on wyłącznie na amerykańskiej woli utrzymania jedności Europy Zachodniej jako przeciwwagi dla ZSRR.

Ostatnie iluzje upadającej cywilizacji, opartej na utopii konstrukcji nie mającej korzeni w realnej gospodarce…

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
5 stycznia 2023 r.

POST SCRIPTUM

 

Powyższe tłumaczy łatwość, z jaką zachodnia opinia publiczna łyka niczym pelikan argument o tym, że celem Putina jest rozciągnięcie agresji na inne państwa należące do tzw. obozu wschodniego oraz – a co się będziemy ograniczać? – na resztę kontynentu. Jednak absurdalność tego twierdzenia jest poniekąd perwersyjna. Z jednej strony, rosyjska, kompradorska burżuazja zadowala się pozycją podporządkowaną w globalnym podziale pracy i jej ekspansjonizmu nie da się uzasadnić pogonią za zyskiem. Ekspansjonizm wymaga nakładu wysiłku, a istotą oligarchii jest używanie łatwo nabytego bogactwa, a nie ascetyczne wyrzeczenie mające na celu pomnażanie zysków przez kilka pokoleń. Z drugiej strony, Zachód stale wywiera presję na system polityczny Rosji, aby zmienił się w kierunku demokratyzacji. To wymaga normalizacji burżuazyjnych stosunków społecznych w kraju. Ale jednocześnie Zachód postawił wszystkie możliwe bariery uniemożliwiające Rosji, aby stała się normalnym społeczeństwem burżuazyjnym.

Wykluczenie i izolacja Rosji z obszaru współpracy (UE i NATO) będąca, jak wynika z samousprawiedliwienia zachodnich elit, wynikiem presji państw Europy Wschodniej, skutecznie zamyka perspektywy rosyjskiej gospodarki, która naturalnie dąży do przekształcenia swego systemu w „normalny” kapitalizm. To dążenie wynika też z nacisku nieoligarchicznej przedsiębiorczości i z nieuchronnego rozwijania się spontanicznych relacji gospodarczych wewnątrz kraju. Reżym, w warunkach wrogiego otoczenia, usiłuje chronić wewnętrzne zalążki „normalnego” systemu kapitalistycznego przed konsekwencjami posunięć owego otoczenia. Logicznie wynika z tego konflikt. Ten konflikt jest interpretowany jako zawiniony przez Rosję, ponieważ rozwój Rosji naturalnie wymagałby, aby inne gospodarki narodowe trochę się przesunęły, robiąc miejsce dla nowego podmiotu.

Jeszcze czego?!

Nie po to UE postawiła wymóg uwolnienia gospodarki w Europie Wschodniej (czytaj: destrukcji krajowego przemysłu), aby dopuścić do wyrośnięcia tak potężnego konkurenta jakim jest potencjalnie Rosja. Nawet w charakterze zaplecza surowcowego, który przez 30 lat zapewniał stabilne podstawy dla zbudowania zachodnioeuropejskiej gospodarki pozbawionej problemów i kłopotów związanych z przemysłowymi konfliktami i dającej iluzje, iż możliwe jest zbudowanie domu bez fundamentów, czyli dobrobytu bez rzeczywistych, materialnych podstaw w postaci produkcji zapewniającej samowystarczalność w racjonalnym stopniu, korygowanym przez pewne elementy komplementarności w skali Europy.

Swoją drogą, oznacza to również, że Ukraina w ramach tryumfalnej zapowiedzi europejskiej rekonstrukcji jest skazana na analogiczną, gównianą wegetację.

W efekcie, prognozowanie agresywności Rosji staje się samospełniającą się przepowiednią, ponieważ nadmiarowe lęki pobudzone przez wschodnioeuropejski, rusofobiczny nacjonalizm potwierdzają się, gdyż Rosja nie może zbudować demokracji, jeśli nie zbuduje „normalnego” kapitalizmu, zaś cała strategia Europy i USA jest nastawiona na uniemożliwienie tego wyczynu.

Nacjonalizmy wzajemnie się napędzają, gdyż karmią się zwyczajnym mechanizmem gry o sumie zerowej. Tylko przynależność do wspólnoty umożliwia odejście od rozumienia wszelkiej interakcji w innych kategoriach, nie jako gry o sumie zerowej. A Rosja jest konsekwentnie wykluczana i izolowana.

Można odnieść wrażenie, że izolacja i wykluczenie Rosji są jej wyborem, który rozwiązuje jej ręce w prowadzeniu agresywnej polityki zewnętrznej. Wojna na Ukrainie jest wyczekiwanym z utęsknieniem potwierdzeniem tej samospełniającej się przepowiedni. Dostarczanie broni dla Ukrainy zamiast usilnej dyplomacji, aby osiągnąć pokój, świadczy tylko o tym, że Zachód desperacko potrzebuje tego samousprawiedliwienia dla własnych projekcji. Wydaje się, że 2/3 ludzkości doskonale rozumie ten mechanizm z autopsji.

Weźmy przykład Chin. W tym kraju również nie ma mowy o istnieniu stabilnych instytucji demokratycznych. Jednocześnie, Chiny pokazują Zachodowi niebezpieczeństwo związane z nieopatrznym przyzwoleniem na rozwijanie „normalnego” kapitalizmu poza kapitalistycznym Centrum. Odsłaniają przy okazji prawdziwe powody niechęci do „znormalizowania” sytuacji ekonomicznej Rosji: gdyby na to pozwolić, Rosja mogłaby z podporządkowanej gospodarki wyrosnąć na gospodarkę wiodącą, jak chińska.

To oczywiste, że Zachód ma się czego bać. A ponieważ Zachód nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować ze swej uprzywilejowanej pozycji globalnego rentiera wysysającego wartość dodatkową ze świata za pomocą swego systemu finansowego, to Rosja nie ma najmniejszej szansy na zdobycie sympatii zachodnich „kolegów i partnerów”. Dlatego też głównym celem USA jest wykluczenie i izolowanie Chin. Do tego wykorzystują te same metody, co w przypadku Rosji – stworzenie wizji, że agresywność Chin bierze się z czegoś innego niż normalny sposób działania i funkcjonowania systemu kapitalistycznego.

Pozostaje pytanie dlaczego w Chinach nie ma demokracji mimo gospodarczego rozwoju. Gospodarka chińska pozostaje gospodarką zależną od kapitalistycznego Centrum, tzn., że zyski są przywłaszczane przez Centrum za pomocą systemu finansowego. Stąd dążenie Chin do stworzenia alternatywnego wobec istniejącego systemu finansowego w skali świata.

Oczywiście, żadne uwolnienie się Chin czy Rosji od Centrum kapitalistycznego nie doprowadzi do zniesienia kapitalizmu, a tylko do przesunięcia Centrum do innego regionu świata. Jest do wyobrażenia, że demokratyczne instytucje zadomowią się właśnie tam, a znikną z Europy czy USA. To normalne procesy ewolucyjne. Problem w tym, że dotychczasowe Centrum kapitalistyczne szybciej zamieni świat w garstkę popiołu atomowego, niż zgodzi się na zmianę hegemonii geopolitycznej.