Dzisiejsza sytuacja rozwija się rutynowo. Społeczeństwa i rządy deklarują poparcie dla Ukrainy, włączając się w ten sposób w wojnę hybrydową, w której presja opinii publicznej odgrywa zasadniczą rolę. Nie tylko dlatego, że powoduje wahania wśród niezdecydowanych, ale i dlatego, że – jak w przypadku wojny z terrorem – usprawiedliwia posunięcia, które w innej sytuacji wywoływałyby sprzeciw ze strony zagorzałych zwolenników demokracji. Usprawiedliwione jest więc nie tylko kontrowanie argumentacji przeciwnika, ale i jej blokowanie w mediach i w sieciach społecznościowych.

Jest to zrozumiałe ze względów psychologicznych – w sytuacjach ekstremalnych, kiedy emocje są rozhuśtane, każda próba podważenia opinii, którą przyjęliśmy jako własną wydaje się podważeniem sensu istnienia.

Lewica radykalna, w większości trzyma się hasła nie popierania żadnego imperializmu i wygłasza różne banały i ogólniki, które służą jako dyżurne slogany w każdej z wymagających jasnego stanowiska sytuacji stworzonych przez imperializm w różnorodnych postaciach odkąd tylko ten się narodził. W praktyce, stanowisko deklarujące wstrzymanie się od popierania którejkolwiek ze stron sprowadza się do faktycznego popierania strony silniejszej. W konkretnej sytuacji kapitalizmu – do popierania silniejszego imperializmu. Ot, taki drobny paradoks.

Weźmy stanowiska różnych grup lewicowych. W większości wyrażają one deklarację, iż żaden imperializm nie jest wart wspierania, a także jako alternatywę podaje się zbiór wypracowanych w ciągu minionych dekad postulatów mających na celu dalszą demokratyzację społeczeństwa. Wypracowanych w czasach, kiedy najważniejszymi kwestiami była walka związkowa o wąskie postulaty pracownicze lub, szczególnie ostatnio, o prawa różnych mniejszości. Odnosimy wrażenie, żze gdyby wywalczono pełnię tych praw, żadna wojna imperialistyczna nie miałaby więcej prawa bytu.

Lewica, oczywiście, zgłasza postulaty, aby strony zaprzestały używać broni i zabijać cywilów. Rządy imperialistyczne zapewne nie wpadły na pomysł, że gdyby stworzyły masom warunki dla samoorganizacji w rady i inne ciała, które przejmą zarządzanie państwem i gospodarką, to wszystkie strony byłyby zwycięskie w tej wojnie. Jednym słowem, lewica zgłasza sprawdzone z okresu rewolucji społecznych metody i instytucje mogące natychmiast zamienić wojnę w pokój.

Faktycznie, tylko brak odpowiedniego, masowego dostępu do mass mediów, aby te idee ogarnęły masy i przekonały rządzący establishment do ustąpienia bardziej kompetentnym przedstawicielom lewicy, która wie, co robić, aby powszechne wołanie o pokój i gorączkowe zabieganie o tę wartość przez rządy i prezydentów europejskich, ogrywanych jak dzieci przez diabolicznego Putina, stało się faktem.

Sytuacja staje się nieco głupia – najlepszą glebą dla przeprowadzenia rewolucji jest w tym momencie Rosja. Władza Putina może się wywrócić jak domek z kart na przegranej wojnie. Wówczas władza będzie leżała na ulicy i najchętniej sięgną po nią liberałowie, ponieważ będą mieli poparcie demokratycznego Zachodu przeciwko rosyjskim nacjonalistom i czcicielom carskiej spuścizny.

Scenariusz jest do przewidzenia, chyba, że Putin wygra swoją wojnę i do władzy przyjdą liberałowie-czciciele carskiej spuścizny. Oba warianty nie są obiecujące dla lewicy socjalistycznej w Rosji. Hasła populistyczne głosi obecnie prawica nacjonalistyczna i przebija lewicę w podbijaniu bębenka radykalizmu żądań. Szczególnie jeśli chodzi o kwestie organizacyjne i apelowanie do szerokich mas, a nie do wąskiej grupy różnorodnych mniejszości, nie odczuwających większej wzajemnej solidarności.

Radykalna prawica populistyczna nie ma żadnych oporów przed przejmowaniem zasad programowych lewicy radykalnej. Oczywiście, w swoim kontekście. Cyniczny wyzysk przez globalny kapitał, niszczenie kulturowej różnorodności poprzez wszechobejmującą uniformizację społeczeństwa pod jeden „słuszny” model konsumpcjonizmu wypranego z wszelkich wyższych wartości, stawiającego na jednostkowy egoizm i poczucie wykluczenia w przypadku osób, które nie odnoszą sukcesu w takim społeczeństwie.

Jeżeli w Rosji lub gdzie indziej nabrzmiewa sytuacja rewolucyjna, to będzie to rewolucja konserwatywna, odpowiadająca na zapotrzebowanie niesłusznych mas, które dla radykalnej lewicy pozostają ciemnogrodem. Te masy nie postulują tworzenia rad robotniczych, ale domagają się, by państwo stwarzało warunki dla indywidualnej przedsiębiorczości i zapobiegliwości i ochraniało je przed zewnętrznymi próbami nieuczciwej konkurencji.

Ulubione grupy społeczne dla lewicy także nie postulują tworzenia rad robotniczych, ani żadnego przejmowania środków produkcji. Jakich środków produkcji? Po co zawracać sobie głowę infrastrukturą, dzięki istnieniu której klasa pracownicza zarabia? W przeciwieństwie do robotnika przemysłowego, pracownik umysłowy posiada własność swojego intelektu i interesuje go sprzedaż jego wytworu, a nie zachowanie owego wytworu przy sobie. Sprzedaż owych wytworów pozwala mu na zakup dóbr, które wytwarza robotnik. Jest to subtelna różnica. Przejęcie infrastruktury szkoły nic nie da nauczycielowi. Aby przeżyć, musi on sprzedać skutecznie swoją zdolność nauczania.

Do tego potrzebne jest sprawne ekonomicznie funkcjonowanie społeczeństwa. Wówczas istnieje zapotrzebowanie na zaspokajanie wyższych potrzeb. Natomiast żądanie przejęcia własności środków produkcji oznacza przejęcie możliwości kształtowania życia gospodarczego kraju z wszystkimi tego konsekwencjami dla pozostałych grup społecznych.

To właśnie należy rozumieć, gdy mowa o rewolucji, której oczekuje lewica, a nie konserwatywna, nacjonalistyczna prawica. Ta ostatnia zatrzymuje się na postulacie stworzenia opiekuńczego modelu państwa, w którym aparat państwowy nie przerasta w wyobcowaną od narodu i społeczeństwa kastę, ponieważ jest mocno trzymany na smyczy przez faktycznych właścicieli, którzy ten system opłacają. A więc i decydują. Jasne, także w interesie własnej siły roboczej, ponieważ wszystkie klasy i warstwy społeczne mają swoje miejsce w takim opartym na naturalnych relacjach państwie.

Podmiot wysuwany przez lewicę jako kandydat do odegrania roli proletariatu sprzed 100 lat bynajmniej nie ma interesu w spełnieniu lewicowych oczekiwań. Współczesny, lewicowy radykalizm robi szpagat intelektualny, aby uzasadnić tworzenie rad robotniczych w celu uzyskania od państwa burżuazyjnego podstawowego dochodu gwarantowanego.

Jak w tej sytuacji lewica ma konsekwentnie przeciwstawiać się imperializmowi? Potrzebuje go jak kania dżdżu po to, aby państwo imperialistyczne mogło zagwarantować jej dochód podstawowy. Gdyby lewica postulowała przejęcie państwa po to, aby je znieść, jak tego wymaga teoria, to jak zapewnić gwarantowany dochód ludziom, którzy nie przyczyniają się do wytwarzania dóbr wchodzących w skład podstawowego koszyka, na którym opiera się dochód podstawowy? Tylko poprzez wtórny podział. A więc funkcja państwa z jego biurokratycznym, arbitralnym przechyłem pozostaje bez zmian. Należy odebrać dobra wchodzące w skład podstawowego koszyka dóbr tym, którzy go wytwarzają. A więc, czas pracy, aby zaspokoić potrzeby związane z owym koszykiem musi wyjść spod kontroli bezpośrednich producentów. Jak ustawić relacje cen, jeśli wiadomo, że dopóki nie zostanie osiągnięty odpowiedni poziom rozwoju, rynkowe ceny będą zabójcze dla ludzi pozostających poza sferą produkcji. Wyzysk tej sfery okazuje się koniecznym etapem z ciągłym zagrożeniem popadnięcia w kryzys głodu. Znamy te dylematy z historii.

Jakie więc tak naprawdę programy postuluje lewica przeciwstawiając się wojnie imperialistycznej? I czy są one władne, aby porwać masy?

Jak więc wybrnąć z tej sytuacji bez wyjścia, kiedy program lewicowy nie stanowi żadnej odpowiedzi na rzeczywiste, konkretne problemy, które kapitalizm chce rozwiązać poprzez wojnę? Wojna oznacza wybrnięcie ze ślepego zaułka nadmiernej produkcji, sytuacji, w której kolejna jednostka towaru nie przynosi już oczekiwanego, a może i żadnego zysku. Lewica odpowiada na tę sytuację żądaniem, aby kapitał rozdzielił ten wątpliwy zysk między ludzi – z punktu widzenia kapitału – zbędnych.

Odpowiedź jest prosta – należy odrzucić ustosunkowanie się do problemu kapitalizmu, tak jak jest on narzucany przez imperializm dowolnego autoramentu. Powiedzmy sobie wprost, nie jesteśmy jako lewica w stanie ani doradzać imperializmowi, co powinien zrobić, żeby wojna się skończyła, ani narzucić mu tego. Imperializm nie chce przerwać wojny. Skoro już się zaczęła, to powoli, jeden po drugim, narodowe kapitalizmy zaczną próbować wyciągnąć z nich swoje korzyści. Ostrożnie, aby nie narazić się na kontrę konkurentów, ale w końcu zachłanność kapitału zwycięży i puszczą wszelkie tamy przyzwoitości. Zacznie się walka między dzisiejszymi gołąbkami pokoju. Rosyjska akcja jest tylko przygotowaniem, próbą tworzenia chwiejnych sojuszy gangsterów i ich krzepnięcia.

Co więc lewica może zrobić w tej sytuacji?

Przede wszystkim, powinna przeprowadzić bezpardonową dyskusję we własnych szeregach. Nie ma znaczenia czy zwycięży Rosja, czy Ukraina. W każdej sytuacji zwycięża kapitał. Lewica mówi o przeciwstawieniu się własnym rządom burżuazyjnym. Oczywiście, ale z programem i hasłami, które proponuje, lewica tylko udaje, że żyje. Prawica zna smutną prawdę i dlatego bezczelnie przejmuje elementy lewicowego słownictwa, aby realizować własne widzenie świata.

Najważniejszą sprawą jest dziś, kiedy wojna nie toczy się gdzieś na obrzeżach, nie przeszkadzając nam w spożywaniu kolacji, ale tu i teraz, jest odbudowanie lewicy godnej misji dania alternatywy systemowi kapitalistycznemu. Inaczej program lewicy pozostanie dziecięcym gaworzeniem. Właśnie teraz, ponieważ sytuacja jest wymarzona, aby sprawdzać idee natychmiast, bezpośrednio w ogniu hartującym stal.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
26 lutego 2022 r.