Andriej Korjakowcew: „Przez klasę robotniczą rozumiemy to samo, co K. Marks rozumiał: podmiot pracy najemnej, który bierze udział w produkcji kapitału. Definicja ta jest w 1 tomie Kapitału”– motto.

I tu jest problem. Nowa Lewica usiłuje nie dostrzegać go od dekad. Ze względu na specyfikę Rosji (silny poststalinizm i odmowa przyjęcia Rosji jako równorzędnego partnera gospodarczego i politycznego przez Zachód), dobitniej niż gdzie indziej na terenie poradzieckim uwidocznia się kwestia reindustrializacji. Reindustrializacja jest warunkiem (jak zauważają Korjakowcew i Kołtaszow) względnej samodzielności gospodarczej Rosji, minimalną szansą na jej samodzielność polityczną (jak to miało miejsce w przypadku ZSRR). A to uwarunkowanie stawia na porządku dnia kwestię definiowania klasy robotniczej (związku tego pojęcia z pokrewnym pojęciem: proletariatem). Stąd waga problemu.

Nowa Lewica, która oparła swą strategię na odmowie zróżnicowania w łonie proletariatu, przyjęła statyczną, antydialektyczną interpretację podmiotu ruchu robotniczego, ma dziś problem z inercją swego rzekomego podmiotu, którym jest… ona sama jako część proletariatu, pracowników najemnych, wynajętych przez kapitał.

Tłumaczenie, że nastroje tego podmiotu rozmijają się ze świadomością klasową nie wystarczy jako tłumaczenie. Należy podać przyczyny takiego stanu rzeczy. Dlaczego pogarszające się warunki życia „klasy pracowniczej” nie powodują przyspieszenia tempa radykalizacji świadomości społecznej i, co za tym idzie, nie tworzą warunków pod powstawanie świadomości klasowej.

Nie wystarczy wyśmiewać się z lewicowych radykałów, że postulują budowę partii rewolucyjnej. W ich przypadku, postulat budowania partii rewolucyjnej na bazie „klasy pracowniczej” (szerokiej grupy pracowników najemnych, 99% społeczeństwa) jest postulatem równie utopijnym, co reformizm realpolitycznych lewicowców, oparty na dokładnie tych samych przesłankach.

Tymczasem, owa nieistniejąca klasa robotnicza (pracownicy sfery produkcji materialnej) okazali się silną grupą popierającą prawicowych populistów. Ta zmieszczaniała klasa, konsumpcjonistycznie nastawiona i pozbawiona bojowości w okresie prosperity lat powojennych (oczywiście, bez związku z naciskiem ze strony choćby zdegenerowanej namiastki alternatywy dla kapitalizmu, jakim był stalinowski i poststalinowski ZSRR!:-), okazała się siłą destabilizującą pozornie trwały ład powojenny. Okazała swą determinację i bojowość – szkoda, że została zagospodarowana przez populistów z prawicy. Ale to już jest pełna wina lewicy posttrockistowskiej i stalinizmu.

Można się różnić w ocenie i gotowi jesteśmy dyskutować na te tematy, rozwijać nasze poglądy i oceny, korygować je, jeśli okażą się w jakichś punktach błędne lub niedokładne. Ale raczej nie ma ucieczki od postawionego pytania o stosunek lewicy do klasy robotniczej. Na tym tle dokona się podział na lewicy, jak to było w czasach Lenina.

Interpretacja teorii wartości Karola Marksa w stylu Korjakowcewa i Kołtaszowa nawiązuje do koncepcji II Międzynarodówki. Wiadomo, że rozbieżność na tym tle miała dramatyczne konsekwencje odzwierciedlone w stosunku do rewolucji proletariackiej w Rosji. Tak więc, podkreślamy – te poglądy nie są nowe, podobnie jak nasze. Istnieją one jednak w nowych warunkach.

Tak jak zamrożone (a nie rozwiązane) konflikty narodowościowe wybuchły po rozpadzie ZSRR i obozu realnego socjalizmu, tak i w tym samym czasie zamrożone (przez stalinizm) spory teoretyczne wybuchają z całą siłą. Należy je konsekwentnie przeprowadzić do końca, ponieważ zmiany technologiczne i automatyzacja wielu procesów gospodarczych nie likwiduje problemów społecznych. O czym wyżej wymienieni powinni wiedzieć jako ludzie wykształceni i podobno na odpowiednim poziomie intelektualnym.

Jeśli idzie o teorię wartości Marksa i wynikającą stąd koncepcję polityczną nacelowaną na stworzenie warunków do zaistnienia społeczeństwa bezklasowego, to należy wziąć pod uwagę metodę dialektyczną rozważań Marksa. Stosuje się ona nie tylko do rozważań ogólnohumanistycznych, ale głównie do interpretacji rzeczywistości. Mechanistyczny sposób pojmowania procesu kształtowania się struktury społeczeństwa burżuazyjnego prezentuje Oleg Dwurieczeński. Z tym polemizujemy osobno. Jego nieocenioną zasługą jest jednak postawienie samego problemu.

Marks, czemu chyba nasi autorzy nie zaprzeczą, rozpatrywał rozwój gospodarczy społeczeństw ludzkich w kategoriach możliwości sił wytwórczych do wytwarzania takiej nadwyżki bogactwa (wartości dodatkowej w sferze materialnej – bogactwo to efekt pracy zastosowanej do surowców dostarczanych przez przyrodę). Niski poziom rozwoju sił wytwórczych pozwalał na niski procentowy udział członków społeczeństwa w działalności pozaprodukcyjnej. Kapitalizm, dzięki swej niezwykłej efektywności i dynamicznemu rozwojowi sił wytwórczych, umożliwił praktycznie uwolnienie całości społeczeństwa od przymusu pracy produkcyjnej przez większość dnia. Stosunek pracy produkcyjnej do pracy nieprodukcyjnej uległ radykalnemu odwróceniu w porównaniu z tym, co miało miejsce dotychczas.

Proces proletaryzacji prowadzący do spychania wykolejonych w okresie przedkapitalistycznym wychodźców z grup pozaprodukcyjnych do pracy w fabrykach i do produkcji mającej na celu wytwarzanie bogactwa (wartości w postaci materialnych dóbr zaspokajających podstawowe potrzeby) uległ zahamowaniu. Dzięki rozwojowi produkcji przemysłowej (jakbyśmy nie oceniali jej wpływu na środowisko i nie analizowali różnych innych skutków ubocznych), ta grupa niedoszłych proletariuszy (robotników fabrycznych) zasiliła szeregi pracowników sfery kultury, edukacji i administracji.

Ze względu na proces komercjalizacji, który jest charakterystyczny dla kapitału jako takiego, w sferze pozaprodukcyjnej stosunki zmieniły się ze stosunków między mecenasem a twórcą na stosunek między kapitalistą a wyrobnikiem dóbr kultury masowej. Niemniej, ta mimikra nie zmieniła faktu, że kapitalista działający w sferze pozaprodukcyjnej posługuje się jedynie wartością wytworzoną w sektorze pierwszym (jak to się niekiedy nazywa). Fakt, że wartość przybiera postać pieniądza powoduje, że wydaje się, iż pieniądz jest zawsze tym samym (pecunia non olet, jak mawiał przedsiębiorczy Rzymianin). Ale od tego intelekt, aby nie dać się zwodzić pozorom. Oczywiście, pracownik sfery pozaprodukcyjnej wypracowuje dla kapitalisty wartość dodatkową, ale w ten sposób, że daje mu pretekst do przejmowania wartości dodatkowej wypracowanej w sferze produkcyjnej, czyli do redystrybucji wartości dodatkowej.

Jeśli chodzi o Marksa, to faktycznie, pisze on w Kapitale, że nie ma różnicy między kapitalistą, który wytwarza kiełbasę a takim, który prowadzi szkołę, ale wcześniej w tym samym bodaj rozdziale pisze o złożonym stosunku zachodzącym między społeczeństwem a przyrodą. Jednocześnie, jego analizy zawsze dotyczą jednak producentów sukna czy innych dóbr materialnych, a nigdy nie pokusił się o oparcie swych wywodów na przykładzie z nauczycielem czy z baletnicą. Co może nie było do końca kwestią przypadku…

Czyżby postulatem Marksa było uwolnienie ludzkości od znoju pracy umysłowej? A to sugerowałoby traktowanie pracy produkcyjnej i pozaprodukcyjnej jako tego samego.

Marks postulował upowszechnienie jednego i drugiego – trudu produkcyjnego jako sprawiedliwie rozłożonego znoju oraz pracy umysłowej jako najwyższą nagrodę za przynależność do człowieczeństwa. W tym rozwiązaniu istnieje harmonijne powiązanie obu stron ludzkiego bytu.

Lewica natomiast uchwyciła się kurczowo rozwiązania polegającego na automatyzacji i robotyzacji jako zwolnieniu z obowiązku pracy produkcyjnej. Co to oznacza w praktyce? Oznacza to utrwalenie rozdziału między pracą produkcyjną a kreatywną, czyli pełną arbitralność w kwestii podziału dochodu i dochodów ze strony jakiegoś aparatu biurokratycznego.

Marks postawił siebie w długim szeregu myślicieli i praktyków, którzy szukali rozwiązania kwestii społecznej. W przeciwieństwie do tego, co mu się wmawia, Marksowi nie chodziło o narzucenie rozwiązania wszystkich problemów stojących na drodze ludzkiego szczęścia – co zajmuje dziś większość czasu tzw. lewicy. Problem dotyczył zagadnienia, dlaczego ci, którzy wytwarzają bogactwo społeczne, są pozbawieni prawa do decydowania o wykorzystaniu społecznym owego bogactwa i walczą o przetrwanie.

Cała reszta może być przedmiotem dowolnych sporów i kontrowersji. Nie musi panować szczęście powszechne. Ale okres prehistorii gatunku ludzkiego ma zostać zakończony takim modelem społecznym, który ustanawia nie tyle prawodawstwo równościowe i sprawiedliwościowe, ile tworzy uwewnętrzniony obyczaj i normę zachowania, traktowane jako naturalne cechy człowieka. Ta uwewnętrzniona norma nie może stać w sprzeczności z warunkami społecznymi. Dlatego nie mogą one być skomplikowane i złożone. Prostota zasady przekształcenia społeczeństwa ma znaczenie podstawowe. Musi wynikać z logiki procesu historycznego i odpowiadać na zapotrzebowanie.

Dlatego problem marksizmu nie dotyczy sprawiedliwego podziału dochodu, ale sprawiedliwego podziału pracy w kontekście historycznym.

Niebywały rozwój sił wytwórczych w kapitalizmie spowodował, że rozrosła się liczebnie zawsze obecna w historii warstwa ludzi nie związanych w żaden sposób z pracą produkcyjną. Ta ogromna liczebność umożliwiła potraktowanie ich jako siły roboczej, co postawiło ich w sytuacji proletariatu. Ale efektywność gospodarcza sprawia, że ta grupa przestaje żyć na granicy przetrwania. Co nie podoba się Dwurieczeńskiemu, który upatruje w tym fakcie brak bojowości owej grupy.

Faktem jest, że poziom życia tej grupy społecznej ściśle zależy od ogólnego poziomu efektywności danej gospodarki. Co nie jest jakimś wyróżnikiem, jeśli chodzi o pracowników najemnych w ogóle, czyli ludzi pozbawionych własności środków produkcji. Niemniej, chociaż podobnie jak robotnicy sfery produkcyjnej, tzw. klasa kreatywna jest konieczna dla wytwarzania wartości dodatkowej na rzecz kapitalistów sfery nieprodukcyjnej, to jednak kapitaliści sfery nieprodukcyjnej są do niczego niepotrzebni kapitalistom sfery produkcyjnej. W ten sposób gospodarka się zwija kosztem wszystkiego, co nie jest podstawową produkcją. Bardzo łatwo to zaobserwować na rynku, gdzie najpewniejsze biznesy to biznesy w podstawowe zaopatrzenie ludności. Stąd wynika oburzający wszystkich przedstawicieli klasy kreatywnej fakt, że przy ogólnym upadku zwiększa się wynagrodzenie wykwalifikowanych robotników w sferze produkcji materialnej. Bo sfera produkcji materialnej zwinęła się na tyle, że nie wytwarza tyle wartości dodatkowej, która na kapitalistycznych zasadach może zasilać sferę nieprodukcyjną. Sfera kultury i cywilizacji spada do poziomu przedkapitalistycznego. Klasa kreatywna proletaryzuje się, oczywiście, nie jako całość, ale w swojej masie. Relacje społeczne zaczynają wyglądać jak przed kapitalizmem. Rosnące zróżnicowanie społeczne powoduje, że część twórców kultury osiąga niebotyczne zarobki (jak za czasów prywatnego mecenatu), zaś większość klepie biedę jako prawowici proletariusze. Z tym, że nie mają możliwości doszlusować do klasy robotniczej.

Ich nastroje radykalizują się, ale nie wytwarza się jakakolwiek świadomość klasowa, ponieważ nie jest to klasa, a co najwyżej warstwa społeczna. Nie ma obiektywnej, ekonomicznej podstawy dla ukształtowania się takiej świadomości klasowej, ponieważ sama ta warstwa zdaje sobie sprawę z faktu, że nie otrzymuje płacy roboczej jak robotnik fabryczny, ale dochód pochodzący z redystrybucji wtórnej, uzależnionej od podziału w sferze pierwotnego wytwarzania. Tak po Marksowsku – sposób produkcji określa sposób podziału!

Tzw. klasa pracownicza (kreatywna) dokładnie ma słuszną intuicję domagając się gwarantowanego dochodu. To jest ostateczny horyzont jej świadomości grupowej, jej obiektywna sytuacja w systemie produkcji stawia granice kształtowania się jej świadomości.

I to właśnie obserwujemy na co dzień jako lewica.

W odróżnieniu od wirtualnej gospodarki, w sferze produkcji materialnej mamy do czynienia z gospodarką rzeczywistą. I tu leży różnica między burżuazją (kapitalistami) a biurokracją. Burżuazja zostawia biurokracji pełną swobodę rozporządzania wtórnym podziałem dochodu i dochodów. To się potocznie nazywa demokracją (burżuazyjną). Można bez końca udoskonalać szczegóły zarządzania podziałem tej nadwyżki ponad wartość dodatkową wytwarzaną w sferze produkcji materialnej bez obaw o zmianę czegokolwiek na poziomie istotnym. Dlatego demokracja może się radykalizować do woli i do poziomu absolutnego odlotu. Nic to nie zmienia w istocie systemu produkcji.

Jednak w trudnych okresach słabej koniunktury okazuje się, że mimo tego samego poziomu pracy kreatywnej, nie ma czego dzielić. To są poważne problemy ekonomiczne, do których rozważania nie dopuszcza się infantylnych przedstawicieli klasy roszczeniowej, którą można zmieść jednym pociągnięciem ręki, wpędzając świat w otchłań średniowiecza, z enklawami wysokiej kultury dla wybranych.

Poza masą infantylnych lewicowców, pojawiają się poważniejsi myśliciele, którzy zdają sobie sprawę z materialnych podstaw racjonalności tego typu roszczeń. Dlatego możemy być wdzięczni W. Kołtaszowowi (https://youtu.be/8UU2rQDuThY) za ukazanie – na przykładzie Rosji – istoty zagadnienia. Z powodu żałosnego poziomu oligarchii Rosji i jej elity, ekspert usiłuje wyjaśnić tępej biurokracji, co leży w interesie kraju, społeczeństwa i samej oligarchii. A mianowicie bujny rozwój gospodarczy. Wykorzystujący narzędzie neomerkantylizmu, czyli wejście w rywalizację z innymi gospodarkami, które także są w trudnej sytuacji. Co daje Rosji szansę.

Stąd stawianie na biurokrację. Problem w tym, że elity rosyjskie, podobnie jak przytłaczająca część rosyjskiej klasy kreatywnej, tkwią w głębokim przekonaniu, że rozwiązanie leży w dostosowaniu się do gospodarki globalnej, rezygnacja z partykularnych interesów Rosji, a zdanie się na łaskę zagranicznego kapitału. To się udało w przypadku transformacji w Polsce, chociaż swoje ograniczenia to rozwiązanie właśnie ukazuje.

Być może jest tak, jak było w Rosji przed I wojną światową – system wyczerpał swoje możliwości i dlatego był łatwą ofiarą dla zagranicznych interesów, a interesy rodzime sprowadzały się do interesu przetrwania klasy panującej w dowolnej konfiguracji.

W ramach kapitalizmu nie ma rozwiązania, które byłoby satysfakcjonujące dla społeczeństwa. Niemniej, świadomość innych grup społecznych może się zradykalizować do tego stopnia, aby grupa stała się sojusznikiem klasy robotniczej, która może przejąć produkcję materialną i nikt jej w tym dziele nie zastąpi, ale ta świadomość nie osiągnie wyższego poziomu poza jednostkami i pozostanie chwiejna w swej masie.
Dlatego nastroje są lewicowe, ale brak im materialnej podstawy.

Dlatego tak ważna jest dyskusja teoretyczna, ponieważ jest ona potrzebna na lewicy po to, aby właśnie tam została wypracowana świadomość teoretyczna, tak jak to miało miejsce z Marksem, a później z Leninem. Fałszywa świadomość lewicy już zaowocowała stworzeniem sobie groźnego wroga w postaci prawicowego populizmu, który przejął rzekomo nieistniejącą bazę lewicy – klasę robotniczą.

Opieranie się na biurokracji w opozycji do lewicy, która opiera się sama na sobie, oznacza obiektywnie wybór nacjonalistyczny, niezależnie od intencji autorów strategii. W tym wyobrażeniu hołubi się iluzję, że grupa ekspertów dobrej, lewicowej woli zastąpi klasę-w-sobie.

Zderzenie z rzeczywistością może być śmiertelne.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 lutego 2020 r.