Szczerze mówiąc, już nawet odechciewa się nabijać z wojny propagandowej wokół rzekomo planowanego ataku Rosji na Ukrainę. Może to od przesytu? W końcu nabijają się wszyscy: i ci, którzy nie wierzą w wojnę, i ci, którzy wstrzymują oddech.

Lewica w większości daje się nabrać na projekcje snute przez faktycznych podżegaczy. Trudno, aby było inaczej, skoro lewica nie ma od dawna własnego kręgosłupa, który kształtowałby jej analizy bieżące. Opinia publiczna, kształtowana przez media, wskazuje jednoznacznie na Rosję jako na stronę atakującą i gotującą się do ataku. Trudno powiedzieć, co miałoby się zmienić w porównaniu z minionymi ośmioma laty, kiedy to, wedle tychże mediów, trwa nieprzerwana wojna między Rosją a Ukrainą. Dlatego opinia publiczna lekceważy powagę sytuacji. Strony, jak się nawzajem straszyły, tak nadal straszą. Czego tu się bać?

Coś się jednak zmieniło. Amerykanie wyszli z Afganistanu po udanej operacji rozwalenia tego kraju. Na koniec jeszcze okradli naród afgański, przejmując pieniądze zgromadzone przez były, marionetkowy rząd afgański w amerykańskich bankach. W zbożnym, rzecz jasna, celu – głównie dla wypłaty odszkodowań rodzinom ofiar zamachu terrorystycznego 9/11. Czyli, że do tej pory najbogatsze państwo świata jeszcze nie zadośćuczyniło roszczeniom rodzin? Ile to lat? Dwadzieścia jeden? Dobrze wiedzieć.

Zostawiając Rosji pasztet w miękkim podbrzuszu, jednocześnie muszą gdzieś posłać swoich zluzowanych żołnierzy. Polskie media już chwalą się, że wśród przysłanych do nas żołnierzy są weterani afgańscy. Część ich wpadła, co prawda, do jeziora na Mazurach. Mogą jeszcze nadziać się na druty wzdłuż granicy z Białorusią, gdyby w pijanym widzie chcieli zapolować na bizony. Żołnierze mają ograniczyć się do zabezpieczenia ewakuacji obywateli amerykańskich, którzy zabłąkaliby się gdzieś w bezkresnych stepach Ukrainy i nie zauważyli rozpoczęcia III wojny światowej.

Ewentualnie mogą strzelać w plecy cofających się sojuszniczych oddziałów polskich, gdyby ci przypadkiem zmienili kierunek biegu w natarciu.

Aby nie być gołosłownym, oddajmy głos jednemu z bardziej opiniotwórczych autorów lewicy, redaktorowi „Le Monde Diplomatique – Polska”, Przemysławowi Wielgoszowi, który w artykule wstępnym (pt. „Wojenko, wojenko”) nowego wydania tego pisma daje wyraz wspomnianemu wyżej przekonaniu, że w relacjach między Ukrainą a Rosją niewiele się zmieniło: „Im mniejsze wydaje się prawdopodobieństwo wojny w Ukrainie, tym większa histeria wojenna w mediach i publicznym dyskursie. Dotyczy to zarówno Waszyngtonu, Moskwy jak i Warszawy. Inaczej jest w Kijowie, który przecież od 2014 r. pozostaje w stanie wojny w Donbasie i znosi rosyjską okupację Krymu. Ale kto by się tam przejmował Ukraińcami, gdy geopolityczne gry o ich kraj dają tyle dobrego rządzącym w każdej z wymienionych stolic.”

Faktycznie, rządząca Ukrainą klika niespecjalnie wierzy w rosyjską agresję. Niemniej, w ramach spolegliwości przyjmuje słane zewsząd „defensywne” uzbrojenie i stawia Rosji kolejne ultimata. Wygląda na to, że dotyczą one dotrzymania wreszcie daty rosyjskiego ataku, stawianych i przesuwanych stale przez zachodnie media. Ultimata stają się coraz bardziej naglące – żądają wypełnienia żądania w coraz krótszym terminie. Jeśli nie, to co? Użyją defensywnej broni w celu aktywnej obrony? Oczywiście, na terenie Donbasu, masakrując ludność cywilną…

Przenikliwy analityk lewicy, Przemysław Wielgosz, zgodnie z lewicową tradycją, zachowuje obiektywizm i nie daje się nabrać na „dobry” i „zły” imperializm. Każda strona ugrywa na wojennej histerii swoje cele, np. „polski rząd po raz kolejny korzysta z okazji do odwrócenia uwagi od swoich porażek i skupienia elektoratu wokół narodowego sztandaru. Prowadzona przez PiS polityka strachu dostała od administracji prezydenta Bidena wsparcie, którego nigdy nie otrzymała od kochanego bezinteresowną miłością przez polską prawicę Donalda Trumpa”.

W tej demaskacji polskiego rządu, Wielgosz nie pozostaje osamotniony. Wtóruje mu Pracownicza Demokracja: „Jeśli wybuchnie wojna, to narażeni na śmierć będą zwykli ludzie, a nie ci, którzy są u władzy. W tym zderzeniu imperializmów nie należy kibicować żadnej ze stron. A skoro znajdujemy się w państwie obozu zachodniego, to naszym głównym zadaniem jest przeciwstawić się agresywnej polityce NATO”.

Wracając do rzeczywistości, lewica nie ma sił nawet na to, aby zorganizować pikietę w obronie pokoju. W końcu to nie Parada Równości.

Przy okazji, w zasadniczej kwestii, amerykańscy Demokraci pozostają siłą przewodnią światowej ofensywy na rzecz demokratyzacji autorytarnych systemów na świecie, w której antytotalitarna lewica bierze aktywny udział. Warto przypomnieć, że dzisiejsza Ukraina jest udanym przykładem prodemokratycznej transformacji w wyniku Majdanu popieranego bezwarunkowo przez polską i nie tylko polską lewicę. Oczywiście, skłamalibyśmy, gdybyśmy twierdzili, że nie było głosów przeciwnych na lewicy, bynajmniej nie gloryfikujących ani reżymu oligarchicznego Janukowycza, ani Rosji. Nawet w tej kwestii zarysował się trwały podział na lewicy. Jednak w pozostałych kwestiach lewica pozostaje zasadniczo „nowoczesna”, dzięki czemu w sumie wszystko pozostaje po staremu.

Podziały pogłębiły się napędzając jedynie nienowe zjawisko grupkowego patriotyzmu.

W odróżnieniu od reszty lewicy, stanowisko Wielgosza jest oryginalne w ocenie Rosji: „atlantycka bieda-geopolityka polskich publicystów widzi w takiej wojence świetną okazję do obalenia rosyjskiego prezydenta i zainstalowania w Moskwie kogoś bliższego zachodnim wartościom”.

Jeśli pozostała lewica postrzega w Rosji taki sam imperializm, jak każdy inny, Wielgosz – śladem swego mistrza, Zbigniewa Marcina Kowalewskiego – przestrzega przed taką ślepotą. O ile imperializm jaki jest każdy widzi, nic w tym osobistego, to w przypadku relacji między Rosją a Ukrainą jest inaczej. Wielkoruski szowinizm nie jest w stanie przyjąć samodzielności Ukrainy, jej suwerenności. Wielgosz przyrównuje stosunek Rosji do Ukrainy do stosunku Izraela wobec Palestyńczyków.

Nawet jeśli przyjąć, że takie stanowisko opiera się na ocenie stalinowskiej polityki narodowej, to w tym przypadku cecha szowinizmu jest rozciągana na przynajmniej część narodu rosyjskiego, utożsamiającego się z własną klasą panującą. W tej analizie uzasadniony jest reaktywny nacjonalizm ukraiński jako nacjonalizm narodu obiektywnie „słabszego”. Niemniej, taka „analiza” przestaje być analizą marksistowską. Rzecz jasna, nie szkodzi to Wielgoszowi, który wpisuje się w lewicę wolnościową, a nie w marksizm. Nic innego w tej kwestii nie reprezentuje sobą Kowalewski.

Można się bawić w stopniowanie „krzywdy”, szczególnie w kategoriach niechęci narodowej. Temat wręcz niewyczerpany, skutecznie spychający analizę klasową i marksistowską na tory zrozumiałe dla świadomości karmionej medialną papką. To oznaka pragmatyzmu i skuteczności, w przeciwieństwie do dzielenia włosa na czworo. W ten sposób, np. rozumuje Konrad Rękas (patrz jego profil na fejsie, 12.02.22): „aberracją jest (…) postawa tej części lewicy bez wątpienia ideowej, która jednak gubi się w stawianiu znaków równości między napadającymi i napadanymi, rozważa wyłącznie złe strony napadanych państw burżuazyjnych, nacjonalistycznych czy klerykalnych, wymyśla jakieś trzecie opcje ‘zbrojnej neutralności robotników napadniętego kraju’ etc. – słowem bawi się w tetrapiloktomię, byle tylko nie zająć jasnego stanowiska”.

Rękas prześmiewczo piętnuje pragnienie zachowania przez lewicę (typu PD) neutralnego obiektywizmu wobec konfliktu imperializmów w duchu Wielgoszowo-Kowalewskiego zdecydowanego opowiedzenia się po jednej ze stron, która tu i teraz, na bieżąco, jest stroną „pokrzywdzoną”. Super skuteczna metoda dla lewicy, tyle, że akurat wychodzi na to, że jest to skuteczność schizofreniczna, każda z własnym, przekonującym uzasadnieniem. Jak być jednocześnie za pokrzywdzoną Ukrainą i za pokrzywdzoną Rosją?

Wiadomo o kant czego można potłuc takie porady.

Jest to pozorna sprzeczność postaw w konkretnej sytuacji, ale umożliwiająca jednak wzajemne poszanowanie na bazie wspólnych wartości… nacjonalistycznych. Wspólną antytezą jest „uwięziona w swej niemożności udającej hiperczystość” lewica rewolucyjna przedstawiona w karykaturalnym świetle: „to nie jest wyjaśnienie tylko funkcjonalne, pragmatyczne – ale i ideologiczne czemu PRZEDE WSZYSTKIM z punktu widzenia rewolucyjnej lewicy należy być po stronie napadanych przez anglosaski imperializm, nie pomimo, ale właśnie w związku z negatywnym nastawieniem lewicowców do tego czy innego przywódcy, czy nawet tej i owej formy rządów krajów napadanych”.

Hiperczystość zakłada, że zacytowana przez Rękasa taktyka działania odnosi się do dowolnego momentu dziejowego. Odpowiemy na to w ten sposób, że hiperczysta poprawność rozumowania w kategoriach nacjonalistycznych też prowadzi – jak pokazaliśmy powyżej – do własnego paradoksu, by nie rzec schizofrenii, w przyłożeniu do konkretnej sytuacji.

Swoiste dla marksizmu rozumowanie, niezależne od układu sił na aktualnej szachownicy, zaleca branie pod uwagę interesu klasy robotniczej. Na ile rachuby taktyczne są prowadzone racjonalnie, a na ile są oparte na prostackim schematyzmie – to już inna kwestia.

Kapitał używa nacjonalizmów instrumentalnie nie po to, aby wywyższać jedne narody nad drugie, ale aby realizować cele gospodarki kapitalistycznej. Odpowiedź na to wyzwanie może być więc prowadzona z pozycji przeciwstawnej do owego celu, a nie do pochodnych zjawisk wynikających przy okazji. Chociaż w konkretnym przypadku są one rzeczywiście, fizycznie dotkliwe dla społeczeństw.

Uwzględnianie owych zjawisk towarzyszących, manipulowanych przez kapitał, jest sprawą oczywistą dla marksisty. Ale większość lewicy gubi się na poziomie owych zjawisk pobocznych, kierując się ich ciężarem w świadomości potocznej. Tę postawę ilustruje cytat przytoczony przez Rękasa. Nowoczesna lewica dąży do zagarniania jak najszerszych mas, utożsamiając się z ich świadomością kształtowaną w szablonach klasowej edukacji i wrażliwości. To się wydaje skuteczne.

Przeciwnie do przytoczonego cytatu, współczesna lewica nie traktuje instrumentalnie owych „mas” z ich świadomością. Utożsamiła się z nimi kosztem własnych zasad programowych.

W momencie, kiedy w sytuacji granicznej dla kapitalizmu, szeroko uruchomiła się zradykalizowana świadomość społeczna, przyodziana z braku własnego stroju w nacjonalizm, lewica znalazła się na marginesie.

Jednym słowem, nawet gdyby chciała, nie mogłaby posłużyć się taką manipulacją.

Brakuje bowiem celu owej manipulacji, interesu kryjącego się za wykorzystaniem konfliktu do jego realizacji. Cel demokratyczny wyklucza swe narodziny w wyniku starcia zbrojnego, stanowi jego porażkę. Dlatego lewica demokratyczna i antytotalitarna musi sprawdzić się w niedopuszczeniu do wojny, a nie w jej wyniku.

Społeczeństwa Europy też są podzielone w kwestii stosunku do rzekomego zagrożenia rosyjskiego. Prasa niemiecka przytacza i takie wypowiedzi ludności: '„To, co Amerykanie robią  z Rosją, to wielkie świństwo” – ocenia były pracownik elektrowni jądrowej w Lubminie. „Putin nie chce wojny. Zachód musi spuścić z tonu, to sytuacja się uspokoi” – dodaje.’ Inny respondent gazety stwierdza: '„Rosjanin stoi z bronią w swoim kraju, Amerykanin stoi w Polsce i na Ukrainie – logiczne, że Putin czuje się zagrożony” – mówi. Uważa, że konflikt trzeba rozwiązać politycznie, a Putin nie chce wojny’ (Ostsee Zeitung: W Lubminie nie wierzą, że Putin chce wojny | Niemiecka prasa o Polsce i po polsku – komentarze i omówienia | DW | 11.02.2022).

Oczywiście, wypowiadających się można podejrzewać o stronniczość, ponieważ są jednocześnie mieszkańcami miejscowości, do której dochodzi linia Nord Stream 2. Pokazuje to jednak realne znaczenie współpracy z Rosją dla gospodarki niemieckiej i europejskiej.

*

Tym, którzy poczuliby się zagubieni w obecnej sytuacji, przytoczmy wypowiedź Aleksandra Temkina (patrz jego profil na fejsie, 12.02.22), który konkretnie wskazuje, co lewica może skutecznie zrobić w obecnej sytuacji: „Żal mi nie tylko Ukrainy, Polski, etc., ale żal mi również Rosjan. Przyjaciel mówił, że z powodu proputnizmu kulturalnych elit rosyjskich zniechęcił się do kultury rosyjskiej jako takiej. Ja tak tego nie odczuwam, bo jest to dla mnie niesłychanie ważna część kultury uniwersalnej.

Wpis nie jest polityczny. Bo jasne jest, że trzeba najpierw zapobiegać a potem karać. Przerażające jest też to, że znalezienie się w tym kręgu cywilizacyjnym oznacza znalezienie się w kręgu mafii i ćwierć mafii. To straszne że tak wspaniała kultura mi samemu kojarzy się ostatecznie ze światem mafii a wpływy cywilizacyjno-polityczne sprowadzają się do pytania: czy chcesz żyć w świecie w którym policjant jest śmiertelnym zagrożeniem dla zwykłego obywatela.

Myślę, że ten stan Rosji jest wielką stratą dla ludzkości. Swoją drogą – dla Polski stratą jest i będzie myślenie z pogardą o Wschodzie. Jest to zrozumiałe, ale Polska byłaby trochę lepsza, gdyby wysiłków modernizacyjnych nie opierała na tej pogardzie. Myślę, że niektóre aspekty naszej modernizacji byłyby mniej karykaturalne, np. jeżeli chodzi o stosunek do „nieuporządkowanej przyrody”.

Ale jest jak jest, z ichniejszą mafijnością i naszą pogardą. Podejdę dzisiaj pod łaciński kościół, żeby się pomodlić w nocy by jednak nie wkraczali”.

Skomentujemy to jednym słowem: AMEN.

To nie nasz okręt. Do swojego podchodzimy z należną troską.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
14 lutego 2022 r.