I .

Najbardziej naukową wersją analizy przyczyn rosyjskiej agresji na Ukrainę pozostaje ta związana z nazwiskiem prof. Johna Mearsheimera. Głosi ona racjonalnie, że Rosja wielokrotnie zgłaszała swój sprzeciw wobec rozszerzania NATO na wschód Europy, coraz bliżej bezpośrednich granic Federacji Rosyjskiej. Było to pogwałceniem gentelmeńskich umów, które zawarł jeszcze Gorbaczow, a następnie zapewnień składanych Borysowi Jelcynowi przez niewątpliwych gentlemenów z Waszyngtonu.

Borys Jelcyn był w owym czasie wzorcowym wręcz modelem demokraty, idealnie prowadzącym proces prokapitalistycznej demokratyzacji Rosji. W jednolitej logice z procesem prokapitalistycznej transformacji w Europie Środkowo-Wschodniej. Jednak bez tego samego skutku – Rosja nie weszła do NATO, ani nawet do Unii Europejskiej. Naturalnym efektem tego wzorcowego procesu demokratycznego było stworzenie struktury władzy oligarchicznej w tym kraju. Co wystarczyło, aby całkiem racjonalnie uznać, iż ten wynik demokratycznego procesu, wspieranego przez Zachód, jest wystarczającym powodem dla ukarania Rosji za ostateczny brak demokracji.

Jakaś logika w tym jest? Taka sama, która do dziś obowiązuje wobec Rosji, która sama siebie bombarduje, wysadza gazociągi i mosty, morduje ludność cywilną, która głosuje na przyłączenie do Federacji Rosyjskiej.

Ot, słowiańska dusza…

W końcu trudno uznać system oligarchiczny za synonim demokracji. W jaki sposób efektem wzorcowo demokratycznego procesu okazał się reżym antydemokratyczny, pozostanie tajemnicą amerykańskiej logiki, zapewne pozytywistycznej.

To, że ów system nie mógł się podobać ludowi, w imieniu którego rozkradziono wszystko, co dało się sprywatyzować i o wiele więcej, nie powinno dziwić. A więc, amerykańscy politycy zgodnie uznali, że system, którego Zachód był pomysłodawcą i beneficjentem, jest antydemokratyczny. Trzeba więc ukarać winnego. Wola ludu jest bowiem najważniejsza…

Tylko z pozoru brzmi to niczym jakiś projekt sceniczny autorstwa Eugène Ionesco. Wszystko jest racjonalne.

Subtelność sytuacji polega na tym, że transformacja prokapitalistyczna odbywa się w warunkach walki z pozostałościami „sowieckiej” mentalności, a więc jest demokratyczna z definicji. Nawet jeśli prowadzi do stworzenia systemu kapitału kompradorskiego, bo innej możliwości nie ma. W momencie zakończenia transformacji prokapitalistycznej, zaczyna się etap oczekiwanej wdzięczności ludu. W Europie Środkowo-Wschodniej, przez ponad 20 lat załatwiano to klajstrowaniem dramatycznej sytuacji życiowej owego ludu dotacjami z Unii Europejskiej, kreując ze społeczeństw regionu perspektywiczny rynek zbytu dla gospodarki zachodnioeuropejskiej.

W przypadku Rosji, tego elementu anestezjologicznego, by nie rzec – opium dla (sic!) ludu – zabrakło z oczywistych względów. Władza trzymająca za mordę „sowiecką” dzicz, kiedy elita rozkradała, sorry – normalizowała – model gospodarczy, była OK. Ale kiedy niezadowolenie rychło objęło tzw. klasę kreatywną, a więc – opiniotwórczą, stała się antydemokratyczna. Co pozwala idealnie spychać odpowiedzialność za katastrofę gospodarki rosyjskiej na tę samą elitę, która z aprobatą Zachodu przeprowadzała u siebie dziką rekapitalizację.

Kolejnych wzorców demokratycznego przywódcy poszukiwano już na Ukrainie. Recepta na sukces była identyczna, z tym, że chodziło o to, aby Zachód (a szczególnie USA) bezpośrednio czerpały korzyści z oligarchizacji Ukrainy, a nie za pośrednictwem oligarchii rosyjskiej, która prawem historycznych więzi zwasalizowała ukraińską.

Można było wręcz przeciwstawiać modelowe elity oligarchiczne Ukrainy (Juszczenko, Tymoszenko, Poroszenko itp.) popadniętym w niełaskę elitom oligarchicznym Rosji i stawiać te pierwsze za wzór tym drugim. Szczyt demokracji Ukraina osiągnęła za Zelenskiego.

Zelenski, popularny rusofon i aktor rosyjskojęzyczny, który ukraińskiego nauczył się w trybie przyspieszonym na stolcu prezydenta – coś jak Tusk angielskiego na stolcu szefa Komisji Europejskiej – wygrał wybory jako taki właśnie kandydat z wynikiem 73% głosów. Od rusofona do rusofoba droga, jak widać, królewska! Demokracja, to zagranie wyborcom na nosie. Czysty Orwell, już nawet nie poczciwy Ionesco.

II.

Schemat rozumowania jest prosty i nie zmienił się od czasu transformacji prokapitalistycznej lat 90-tych. Aż tak kreatywne to elity zachodnie nie są. Korzystają wciąż z tych samych, sprawdzonych metod.

Ile by Zelenski nie sprzeniewierzał się „prawdziwej” zachodniej demokracji, to pozostaje poza wszelką krytyką, PONIEWAŻ USPRAWIEDLIWIA GO WALKA Z „SOWIECKĄ” MENTALNOŚCIĄ I „SOWIECKIM”, Z DEFINICJI TOTALITARNYM SYSTEMEM PERSONIFIKOWANYM PRZEZ „SOWIECKĄ” DZICZ, KTÓRA ZAGNIEŹDZIŁA SIĘ NA POŁUDNIOWOWSCHODNIM PASIE KRAJU.

Ten argument kupują nawet francuscy obiektywni, intelektualnie bardzo wyrobieni komentatorzy sytuacji, np. na SudRadio. Jak mają więc reagować poddani praniu mózgów od stu lat zwykli obywatele „wolnego Świata”?

Niezależnie od kwestii etnicznych, które należy traktować bardzo poważnie i walczyć o uznanie praw każdego etnosu do swojej tożsamości, etniczność „sowiecka” nie istnieje przecież i stanowi tylko i wyłącznie chorą, rakowatą tkankę na zdrowym ciele narodu – jednolitego w swej dążności do demokracji.

To dlatego argument o prawie ludności Donbasu do samookreślenia jest całkowicie jałowy z tego punktu widzenia. Ludność Donbasu to nie etnos, to stan umysłu. Nie trzeba dodawać, że stan umysłu zaczadzonego ideologią Orków. Znaczy się bolszewicką. To trzeba wypalić do żywego. Przykład państw posocjalistycznych i poradzieckich Europy Środkowo-Wschodniej wskazuje, że całe narody wyszły z ponad czterdziestu lat „sowieckiej okupacji” mentalnie niepokalane, a więc jest to możliwe, co więcej – normalne. „Sowki” nie są więc ludźmi, są nie do odzyskania i dla dobra ludzkości jako takiej należy ich wypalić żelazem.

To jest głębokie i najuczciwsze przekonanie szczerego demokraty pod dowolną szerokością geograficzną.

Nie ma w tym akurat jakiejś szczególnej doktryny amerykańskiego czy – ogólniej – zachodniego imperializmu. To jest po prostu ludzki odruch człowieka ceniącego wartości zachodniej, idącej od starożytnej Grecji, cywilizacji. W tym tę najświętszą – demokrację.

III.

Dlatego koncepcja prof. Mearsheimera odnosi się do Rosji, która ma prawo do walki o swoje miejsce na mapie świata. Czyli – obejmuje to carską Rosję, ale nie bolszewicką. Prof. Mearsheimer wydaje się jednak nie dostrzegać tego „cywilizacyjnego” aspektu zagadnienia. Dla amerykańskiego pragmatyzmu, ideologia to tylko bajki dla idiotów, liczą się interesy narodowe. To powoduje, że Profesora mogą łatwo wyśmiewać różni polityczni żule typu Radka Sikorskiego.

Czyż nie widać wyraźnie, iż Rosja nawiązująca do tradycji carskich, przedrewolucyjnych, jest teoretycznie do zaakceptowania w rozgrywce globalnej? Ale istnieje skażona część niestanowiącego zasadniczego problemu rosyjskiego imperializmu, a mianowicie aspekt „sowiecki”. Imperializm „sowiecki” stanowi różnicę. Oczywiście, wielu nie chce odróżniać tych aspektów, co jest podyktowane partykularnymi interesami i względami prostoty, która jest nieoceniona w skutecznej propagandzie. Np., w przypadku polskim, nie ma większego sensu rozróżniania owych aspektów – na rosyjski imperializm carski najlepiej nałożyć kostium jego kontynuacji w postaci imperializmu (bo przecież nie  internacjonalizmu) ZSRR i sprawa załatwiona! Problem w tym, że zależnie od bieżących interesów wielkich mocarstw takie uproszczenia są im wygodne, bądź niewygodne. W zależności od tego, tymczasowe sojusze są respektowane lub łamane bez litości.

Nie my będziemy jednak płakać nad ewentualnie zawiedzionymi nadziejami Jarosława Kaczyńskiego.

Dziś nie ma ZSRR i nie ma powodu, aby respektować ustalenia biorące pod uwagę wcześniejszą relację sił. Nieadekwatność Rosji Putina do współczesnej logiki gry mocarstwowej wynika wyłącznie z tego, że Putin odwołuje się do tradycji ZSRR. I chociaż w przemówieniu zapowiadającym SOW w lutym 2022 r. odnosił się do tej tradycji krytycznie, akceptując skądinąd jedynie to, co ZSRR przechował z Rosji carskiej, w tym samodzierżawie, to jednak sam fakt, że oparł się na tej właśnie metodzie rządzenia, jest wystarczającym powodem dla niepokoju wśród zwolenników demokracji.

Putin nie mógł odwołać się do społeczeństwa, powołując się na tradycję samodzierżawia, albowiem spotkałoby się to z niejaką dezaprobatą. W oczach części społeczeństwa mógł samodzierżawie zastąpić stalinowską żelazną ręką, którą uzasadniała wyjątkowa sytuacja i konieczność ochrony ludności Donbasu. Społeczeństwo rosyjskie potrafi zrozumieć, że samodzierżawie Stalina i samodzierżawie cara to dwie różne sprawy. Dla zachodniego intelektualisty samodzierżawie carskie może być efektywną metodą rządzenia narodem (dla jego dobra), natomiast samodzierżawie Stalina jest z definicji niedemokratyczne, ponieważ trzymanie za mordę elity na równi z ludem nie może być dla dobra ludu. W pewnym sensie, jest sprzeczne z prawem boskim i porządkiem naturalnym. Przynajmniej w naszej cywilizacji.

Część rosyjskich analityków wskazywała od początku na konflikt między oligarchią rosyjską a ukraińską jako na prawdziwe podłoże wojny. W jakimś sensie, zależna od Rosji Ukraina była faktycznie pasem transmisyjnym między Rosją a zachodnią Europą, pozwalającym na obchodzenie sankcji przez rosyjskich oligarchów.

Co więcej, w pewnym sensie także w sytuacji ścisłych więzi między dwoma systemami oligarchicznymi wejście Ukrainy do NATO nie stanowiło większego problemu. Poprzez Ukrainę, rosyjska gospodarka ma możliwość zdobywania środków na kupowanie pokoju społecznego, co w Europie Środkowo-Wschodniej załatwiały dotacje unijne. Tylko po cholerę Zachodowi w NATO Ukraina przyjazna Rosji? Zerwanie więzi między Rosją a Ukrainą stawia reżym rosyjski w obliczu prawdopodobieństwa skutecznej „kolorowej rewolucji”.

Putin już raz poświęcił ludność Donbasu w 2014 i w 2015 r., nakładając sobie na przyrodzenie listek figowy w postaci Porozumień mińskich, na których egzekucję przez Kijów niespecjalnie nalegał. Konieczność zaostrzenia wewnętrznych represji w tej sytuacji pogłębionego kryzysu ekonomicznego byłaby nieusprawiedliwiona, gdyby nie konieczność operacji wojennej.

IV.

Wychodzi na to, że rozszerzenie NATO do granic Rosji, ta ostatnia jeszcze by zniosła. Podobnie, masakrę ludności Donbasu. Jednak zerwanie zależności oligarchii ukraińskiej od rosyjskiej sprawia, że w układzie neokolonialnym między Europą a Rosją, miejsce Rosji mogłaby zająć Ukraina. Układ niemiecko-rosyjski uległby rozerwaniu. Administracja amerykańska kontrolująca gospodarkę ukraińską, kontrolowałaby w ten sposób gospodarkę europejską od strony surowcowej, co wymykało się spod kontroli przy potężniejącym partnerstwie między Rosją a Niemcami.

W pewnym sensie, dla rozerwania współpracy europejsko-rosyjskiej konieczna była wojna, która narzuciłaby nową rolę wiodącą Ukrainy, jednocześnie wprowadzającą wzmocnienie amerykańskiej kontroli nad europejską gospodarką.

Jeżeli konserwatywny establishment w USA zdobędzie władzę, to osłabieniu ulegnie retoryka odwołująca się do argumentu o wojnie cywilizacji i nieprzezwyciężonej antynomii między systemem „sowieckim” a demokratycznym. Nie dlatego, aby konserwatystom była obojętna ideologia radziecka, ale dlatego, że nie traktują jej jako poważnego zagrożenia w obecnych warunkach. Zresztą, w czasie Zimnej Wojny też niespecjalnie się przejmowali fasadową ideologią poststalinizmu. Poza tym, w grze partykularnych, nacjonalistycznych interesów, nie jest im potrzebny moralny argument o wyższości demokracji nad „sowieckimi” Orkami. Prawica nacjonalistyczno-populistyczna traktuje nacjonalizm rosyjski jako równorzędny interes nacjonalistyczny elity rosyjskiej, w tradycji przedrewolucyjnej. W tradycji monarchistycznej i arystokratycznej argumentacja „patriotyczna”, narodowa, służyła zawsze jako pretekst. Solidarność elit ponadnarodowych w tradycji arystokratycznej szła w poprzek interesów narodowych grup kapitału. Wymiar etyczny narodowego partykularyzmu i interesu kapitalistycznego jest konieczny, aby uzasadnić wyższość konkretnego reprezentanta danego interesu nad konkurentami z innych krajów. Arystokrata nie musi uzasadniać etycznie swojego imperializmu, wystarczy „wola mocy”. Imperializmowi rosyjskiemu na zewnątrz też nie jest potrzebna „sowiecka” legitymizacja.

To tłumaczy, dlaczego nacjonalistyczna prawica populistyczna nie ma takiego pierdolca na punkcie Rosji.

Inaczej w przypadku demokratów.

Światowa międzynarodówka demokratyczna, z siedzibą w amerykańskiej Partii Demokratycznej, uważa, że świat należałoby uporządkować w sposób analogiczny do tego, w jaki sposób została uporządkowana Europa po II wojnie światowej. Też nie było łatwo. Państwa zrzekają się części suwerenności na rzecz ponadnarodowej struktury biurokratycznej, która zajmuje się planowaniem rozwoju, natomiast w kwestii gospodarki powinno być jak w przypadku Unii Europejskiej. Rolę wiodącej gospodarki pełni jakaś konkretna, tak jak w Europie pełni tę rolę gospodarka niemiecka. Zupełnie przypadkowo, w skali globu, taka rola przypada gospodarce amerykańskiej. Ameryka się rumieni ze wzruszenia i z pokorą przyjmuje tę zaszczytną, acz odpowiedzialną funkcję. Jak się komuś nie podoba, to mamy unijne narzędzia, żeby naszą wolę narzucić…

Sankcje, sankcje, sankcje…

V.

Lewica antytotalitarna, rzecz jasna, jest w tej międzynarodówce. Wychodzi z założenia, że system kapitalistyczny został udomowiony jak pies czy kot, ewentualnie świnia lub koń. Instytucje demokratyczne zastępują totalitarne narzędzia prymitywnego okresu ruchu robotniczego w osiąganiu tego samego celu, jakim jest coraz pełniejsze zaspokajanie potrzeb konsumenta. Mechanizm światowego, uregulowanego systemu gospodarczego rozwiązuje problem socjalistycznego planowania, które jest racjonalnym narzędziem kapitalisty pragnącego wyeliminować przykre zaskoczenia mogące wynikać z działania dzikiego rynku. Pozostałe narzędzia są podporządkowane funkcji transferowania osiąganej wartości dodanej do systemu sprawiedliwej redystrybucji. Modelem ekonomicznym jest skojarzenie jako spójna całość efektywności ekonomicznej, płynącej z działania wolnego rynku, z racjonalizacją redystrybucji dochodów, oderwaną od mechanizmu rynkowego.

Taka utopijna koncepcja, zrodzona przez dyskusję na temat socjalizmu w warunkach rynku z lat 30-tych XX wieku. Nowoczesna lewica nie przyjęła do dziś do wiadomości, że hybryda stworzona przez Langego ma wszystkie cechy muła, w tym jedną zasadniczą – nie rozmnaża się, tj. nie adaptuje się do rzeczywistości i odchodzi w niebyt po skarłowaceniu do postaci neokeynesizmu.

Początkowe, entuzjastyczne wejście w gospodarkę opartą na sektorze usług oraz na finansjalizacji gospodarki rzeczywistej, kończy się na naszych oczach ostrym zwrotem w tył i wyścigiem zapędzonych „nowoczesnych” gospodarek w kierunku reindustrializacji – z amerykańską na czele. W tym wyścigu liczą się interesy narodowego kapitału i nie da się budować nietotalitarnego systemu Unii Europejskiej na skalę globalną.

Nowoczesna lewica postrzega w tym procesie USA jako czynnik racjonalizujący gospodarkę zasadniczo wciąż kapitalistyczną, ponieważ usiłuje racjonalizować własną gospodarkę. Dla lewicy, rozważanie gospodarki kapitalistycznej mija się z celem, ponieważ z definicji ta gospodarka cechuje się racjonalnością i efektywnością, zaś jedyny problem, to sprawiedliwy podział. Na pewno, z perspektywy nowoczesnej lewicy należy trzymać się zglobalizowanego systemu ekonomicznego, zaś decentralizacja, która jest istotą demokracji, nie ma nic wspólnego z podziałami narodowymi. Chyba, że chodzi o wykorzystanie etniczności do dzieła podziału zbyt scentralizowanego organizmu państwowego, jak w przypadku Federacji Rosyjskiej. Demokracja jest narzędziem sprawiedliwego podziału, a więc kwestia demokracji ma znaczenie priorytetowe. Ponieważ nowoczesna lewica postrzega wszystko na sposób drobnomieszczaństwa, czyli osobno, w oderwaniu, problem realności demokracji w przypadku braku efektywności ekonomicznej nie istnieje. Demokracja jest możliwa w każdej sytuacji, ponieważ gospodarka (kapitalistyczna) jest tłem, jak przyroda, nie zaś czynnikiem ludzkiej arbitralności. Podział jest czynnikiem ludzkiej arbitralności, ale nie mechanizm ekonomiczny.

Dlatego polityka lewicowa musi się fundować na poczuciu wyższości moralnej, związanej z demokracją. Demokracja nie jest dyktaturą ludu (dochodzi trudność definiowania, co jest ludem), ale formą ułożenia relacji międzyludzkich, kiedy nie istnieją rozbieżne interesy ekonomiczne w łonie ludu (99% społeczeństwa).

Ta wizja świata jest tak rozbieżna z rzeczywistością, którą każdy widzi i czuje na zewnątrz siebie, że lewicowość przegrywa z najbardziej dziwacznymi pomysłami, a już zdecydowanie z koncepcją interesu narodowego, którym elity manipulują masami. Najgorsze, że lewica nawet nie podejrzewa, że ma problem.

Ale to już jej problem.

 *

Świat jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiesz na jaką trafisz… Oczywiście, jeśli czytać nie potrafisz. Z tyłu zawsze jest wszystko napisane, czarno na białym. Fakt, małym druczkiem…

Antonio das Mortes i Omega Doom
25 października 2022 r.