z cyklu „Sranie w banie”

 

Przyznam, że od początku specjalna wojenna operacja Putina wydawała mi się bezsensowna. Nie żebym, na wzór zachodniej opinii publicznej, w dojrzałym systemie demokratycznym silnie uwrażliwionej na problemy etyczne, miał głęboko w tyle ostrzeliwaną od ośmiu lat przez własny rząd ludność Donbasu. Przynajmniej wywoływało to we mnie reakcję analogiczną do tej na rutynowe już wiadomości ze świata uaktualniające liczbę dzieci umierających z głodu w Afryce. Reakcja głębokiego współczucia, wsparta niejakim poczuciem solidarności związanym z faktem, że od wielu lat już nie jem kolacji. Czyli – w pełni dojrzała demokracja przemawia przeze mnie.

Z niejakim uczuciem ulgi przyjąłem więc wiadomość, że w rzeczywistości moje współczucie i solidarność były nieco na wyrost – dopiero od czasu agresji Putina na Ukrainę dzieci w Afryce zaczęły padać jak muchy. Kolacji, na wszelki wypadek, nadal nie jem.

Ale trochę odjechałem od tematu. Dlaczego cała operacja rosyjska wydawała mi się nieporozumieniem skazanym na niepowodzenie? To proste. W przypadku wygranej operacji, Putin w zasadzie wykonałby efektowne uderzenie pięścią w stół po to tylko, aby wrócić do sytuacji z 2015 r., kiedy to zostało podpisane porozumienie mińskie nr 2. Zwycięstwo Putina miałoby zmusić Niemcy i Francję do ponownego podpisania kolejnego aktu pełnej i bezwarunkowej kapitulacji Kijowa, który… podobnie jak porozumienia z Mińska pozostałby na papierze. Przy pełnej akceptacji „zachodnich partnerów”.

Cele specjalnej operacji przypominały nieco pismo Kozaków do sułtana tureckiego – złapiemy i aresztujemy faszystowską juntę i postawimy przed sądem. Najlepiej w Hadze. Na terenie Ukrainy odbędą się prawdziwe i demokratyczne wybory, które wyłonią prezydenta, który potrafi zakończyć konflikt między dwiema częściami społeczeństwa ukraińskiego.

Mój sceptycyzm dla tego demokratycznego programu, którym Putin zapewne usiłował podlizać się „zachodnim kolegom” (jaki to z niego obrońca demokracji!), wynikał nieco ze świadomości, że Zelenski został właśnie wybrany z taką nadzieją i z przygniatającą przewagą nad Petro Poroszenką, który odgrażał się w najbardziej cyniczny i nazistowski sposób wschodnioukraińskim niedoczełowiekom. No i Zelenski zrealizował program Poroszenki, ponieważ na Ukrainie rządzi wyższa kategoria demokracji, a mianowicie demokracja oligarchiczna, i Zelenski mógł albo się podporządkować, albo pożegnać z życiem.

Nie wydawało mi się realistycznym, aby rosyjski protektorat nad młodą ukraińską demokracją został entuzjastycznie uznany przez Zachód. Jednocześnie, zachodnia (czytaj: amerykańska) demokracja była akurat już wystarczająco urzeczywistniona w postaci tego tworu, który stał się przyczyną rozpoczęcia specjalnej operacji. Wszelka ingerencja Rosji mająca na celu dopominanie się praw człowieka i obywatela dla (pogardliwie tak określanych) „rosyjskojęzycznych” stanowiła i nadal stanowi w opinii Zachodu zaprzeczenie jakiejkolwiek demokracji. Czymże różnią się „separatyści” na wschodzie Ukrainy od dżihadystów na północy Mali czy innego Burkina Faso?

Fakt, czymś się jednak różnią, ponieważ, wedle rozeznania władz i społeczeństw zainteresowanych krajów, zachodnia demokracja w osobie Francji, dostarcza informacji wojskowej i uzbrojenia owym dżihadystom. Jednocześnie nakłada embargo na dostarczanie broni siłom rządowym Mali. Nie wspomnimy już o sankcjach ekonomicznych, które mają na celu zmuszenie junty malijskiej do oddania władzy i dopuszczenia do demokratycznych wyborów władz cywilnych.

Pokrótce, chodzi o to, aby zachować równowagę i nie dopuścić do łamania praw dżihadystów, którzy w Sahelu – jak się wydaje – odgrywają rolę NGO-sów. Jak niedawno tłumaczył człowiek niewątpliwie dobrze poinformowany, a mianowicie prezydent Nigru, Bazoum, często wszak chodzi o prostych pasterzy, którzy dostają się pod wpływ radykalnych bojowników dżihadu, ponieważ nie znajdują oni pomocy ze strony rządu, są w pewnym sensie obywatelami drugiej kategorii (coś jak „rosyjskojęzyczni” na Ukrainie), a konflikty wynikają z historycznych zaszłości. Jakoś zachodnia, dojrzała demokracja nie zwraca uwagi na to, że Malijczycy powołują się na swoją tysiącletnią kulturę i wynikającą stąd zdolność do samodzielnego rozwiązania problemów międzyplemiennych. W przeciwieństwie do powołujących się na analogicznie tysiącletnią kulturę Ukraińców zachodniej części kraju i ich demokratyczne metody poradzenia sobie z ludnością, która upiera się bezsensownie przy swojej tożsamości kulturowej.

Można by poradzić, żeby w naszych czasach i w warunkach współczesnej, dojrzałej demokracji, „rosyjskojęzyczni” sensowniej powoływali się na tożsamość płciową niż na tożsamość kulturową. Skoro traktuje się ich na Ukrainie wszystkich co jednego, jak cweli… Niezależnie od płci… Chociaż, jak się wydaje, nawet ta droga zwrócenia uwagi na swój problem „rosyjskojęzycznych” została w praktyce mocno ograniczona. Zachodni wrażliwcy bardzo szybko stracili obiekcje co do antytęczowego charakteru władz Ukrainy pozostających pod kuratelą kuratorów Prawego Sektora i batalionu Azow. W końcu, jeśli „rosyjskojęzycznych” nie mordują w imię faszystowskiej homofobii i innych fobii genderowych, to nie mamy do czynienia z naruszeniem demokracji. Zachodniej, dojrzałej demokracji.

Specjalna operacja wojenna Putina ma więc słabość w samym swoim założeniu.

Ukraina po Euromajdanie nie jest postrzegana na Zachodzie jako państwo niedemokratyczne. W przeciwieństwie do Putinowskiej Rosji. Tak naprawdę, to Ukraina jest uważana za demokrację właśnie dlatego, że została przez Zachód postawiona w opozycji do Rosji. Nikt nie jest doskonały… Ale przydatność Ukrainy do zbożnego dzieła rozwalenia Rosji (państwa z definicji niedemokratycznego) czyni z Ukrainy de facto system demokratyczny. Grzesznik, który przyłącza się do czynienia Dobra, przestaje być grzesznikiem. Rozumowanie jest dokładnie takie samo, jak w przypadku obecności Ukrainy w NATO: Ukraina jest de facto członkiem NATO, chociaż formalnie nie jest w NATO, tak jak jest de facto demokracją, chociaż nie spełnia kryteriów demokracji.

A któż je spełnia…?

Bądźmy poważni.

Są jednak ci, którzy ich NIE spełniają i dlatego należy ich do tego zmusić.

Nie jest to do końca głupie.

System prawny współczesnego państwa należącego do cywilizacji zachodniej tym się różni od niecywilizowanego barbarzyństwa, że zło, które istnieje zawsze na tym niedoskonałym Bożym świecie, jest poddane państwowej regulacji. To znaczy jasno i wyraźnie – to państwo ma monopol na czynienie Zła w imię Dobra. Na przykład – zabijanie jest niedopuszczalne. Ale państwo ma prawo zabijać w imię wyższych celów. Gdyby każdy wymierzał sprawiedliwość na własną rękę, mielibyśmy barbarzyństwo. Aby istniał porządek Dobra, musi istnieć instytucja, która ma prawo do arbitralnego (ale opartego na jasnych regulacjach) rozstrzygania o tym, które Zło jest gorsze.  

Dlatego cywilizowane, demokratyczne społeczeństwa taką wagę przywiązują do etycznych zasad. Szczególnie w odniesieniu do sytuacji, w których arbitralny wybór w oparciu o regulacje prawne niekoniecznie daje się uzasadnić.  Putin jest ponoć prawnikiem. Jego błąd nie polega na tym, że domaga się zastosowania do przypadku „rosyjskojęzycznych” zasad demokratycznej sprawiedliwości, ale na tym, że nie rozumie, iż obrona zachodniej cywilizacji wymaga poświęcenia Dobra na rzecz Zła, które uratuje istniejący system. W ten sposób uratuje monopol elity na rozstrzyganie arbitralne w przypadkach wątpliwych. I nie chodzi tu o to, czy rację ma Ukraina odwołująca się do dziedzictwa Rusi w odróżnieniu od tatarsko-mongolskiego rodowodu systemu uosobionego przez Putina i jego reżym. Poza kilkoma oligarchami, którzy składają podania o przyznanie im przynależności do cywilizacji zachodniej. I całej biurokracji oraz elity intelektualnej Rosji, które nie chcą się znaleźć po stronie barbarzyńców.

Putin nie rozumie, że niezależnie od jego wysiłków, aby wcielać w życie zachodni, demokratyczny sposób rządzenia oparty na monopolu władzy przy rozstrzyganiu sporów i konfliktów, niezmiennie znajduje się poza systemem z dwóch powodów: 1) w oczach świata Rosja symbolizuje wartości radzieckiego modelu społecznego; 2) Rosja podziela z państwami neokolonialnymi cechę posiadania nieprzebranych bogactw naturalnych.

Nawet jeśli demokracja à la Putin jest ułomna, to raczej nie z powodu ekscesów policyjnych czy tłumienia opozycji, i nie jest taka bardziej niż to wynika z (dostrzeganej przez reżym) konieczności zachowania klasowego status quo. Owocna kooperacja z „zachodnimi partnerami” sprawia, że groźba rozregulowania systemu jest o wiele bardziej wydatna w Rosji niż w państwach zachodnich. Adekwatnie do tego zagrożenia, represyjność aparatu władzy rośnie, co jest założeniem demokracji, która polega na delegowaniu klasie panującej zdolności arbitralnego decydowania w sytuacjach wątpliwych. Utrzymywanie stałego poziomu niestabilności ekonomicznej pomaga utrzymywać wysoki poziom represyjności systemu. Dlatego zawsze, kiedy system w „barbarzyńskim” kraju ulega zachwianiu, rośnie nacisk na jego destabilizację gospodarczą. Stąd popularność różnego typu sankcji jako ulubionej broni, szczególnie skutecznie działającej, kiedy już jakaś nierównowaga zaistniała. Chodzi o to, aby, broń Boże, nie została przezwyciężona i żeby nie zapanowała demokracja.

Oczywiście, system klasowy w demokracji nigdy nie działa, tak aby zmienić układ sił między klasami społecznymi. Demokracja to obiektywne stosowanie przepisów prawnych w każdej sytuacji, która nie zagraża panowaniu klasowemu. Jeżeli lewica uznaje w ramach swej degeneracji ideowej, że trwałość systemu demokratycznego jest zabezpieczona przez trwałość panowania klasowego, to mamy do czynienia z uwypuklaniem walki o różne przywileje pozaklasowe, które powiększają sferę wolności indywidualnej obywatela. A o to właśnie chodzi w programie radykalizacji demokracji. Skoro bowiem w społeczeństwie cywilizowanym musimy przyznać, że władza ma monopol na arbitralną decyzyjność w sprawach, które gwarantują utrzymanie istniejącego systemu, to jednostki mogą bić się o poszerzanie takich sfer, które klasie panującej tylko się wydają, że zagrażają istnieniu systemu. Demokratycznego, oczywiście.

Dlatego prawa LGBT+ nie zagrażają panowaniu klasowemu w systemie demokratycznym. Taki wybuchowy potencjał mają w systemach niedemokratycznych, w których władza jest podejrzliwa w stosunku do każdego, słusznie czy całkiem idiotycznie. W dojrzałej demokracji walka o prawa obyczajowe nie zagraża systemowi. A więc nie zagraża systemowi panowania klasowego.

Niemniej, lewicy wydaje się, że radykalizacja demokracji ma wywrotowe działanie, ponieważ faktycznie ma takie w przypadku systemów niedemokratycznych. Nie bez pewnego, drobnego udziału NGO-sów finansowanych z zewnątrz, ale to drobiazg…

Społeczeństwa państw niedemokratycznych usiłują wymóc na swoich rządach demokrację nie zauważając, że już ją mają, tyle, że taką, która jest dostosowana do poziomu zagrożenia systemu.

W pewnym sensie, niewdzięczne społeczeństwa na Zachodzie oburzają się w sytuacji, kiedy zostają nagle pozbawione części swych praw (np. do swobodnego dostępu do praktycznie nieograniczonych ilości energii elektrycznej, jak to się przewiduje tej zimy). Te społeczeństwa uważają to za naruszenie reguł demokracji, tymczasem to dotychczasowa jak najbardziej demokracja usiłuje za wszelką cenę uchować się w sytuacji destabilizacji. Inaczej zaleje nas barbarzyństwo i każdy będzie sam określał, czego potrzebuje. A więc jednostki będą się między sobą biły o ograniczone zasoby. To jest właśnie definicja barbarzyństwa. Całkowicie zgodnie z zasadami demokracji, władza arbitralnie decyduje o tym, jak będzie się odbywał podział energii. Inaczej całemu społeczeństwu grozi zagłada. Trzeba mieć władzę, aby narzucać arbitralne podziały, które stabilizują całość. Aktywność społeczna nie tyle wpływa na zmianę porządku klasowego, ale na decyzje o arbitralnym podziale. Czyli grupy społeczne mogą wpływać na korzystne dla siebie decyzje. Kosztem innych. Lewica charakteryzuje się cechą, iż domaga się zmiany podziału kosztem społecznej klasy kapitalistów. W efekcie powoduje zmiany w podziale na niższych szczeblach i kosztem innych grup, niekoniecznie i najczęściej nie kapitalistów. Ale liczą się intencje.

Dodatkową korzystną cechą istnienia świata barbarzyńskiego jest to, iż można koszty stabilności zachodniej demokracji przerzucać na ów świat. Zawsze można użyć argumentu braku demokracji, aby rozszerzyć swoją arbitralność na kwestię wyzysku krajów ubogich przez bogate. Z tego względu, że „naturalnym” dążeniem krajów biednych jest orbitowanie wokół krajów bogatych i demokratycznych w oczekiwaniu, że kiedyś wreszcie pojawi się szczelina na powierzchni komórki jajowej demokracji i plemnik barbarzyństwa będzie mógł się tam dostać. Próżne nadzieje, ponieważ Zachód od dawna już po menopauzie…

Myślę, że kraje biednej Afryki całkiem trafnie odczytały, że rzekomo mocarstwowa Rosja Putina jest… jednym z nich. Jeżeli więc od początku bardzo sceptycznie odnosiłem się do patriotycznorosyjskich, hurraoptymistycznych oczekiwań po specjalnej operacji na Ukrainie z powodów, o których wyżej, to obecnie wydaje mi się, że gra była warta świeczki, jeśli przyczyniła się do obudzenia się Afryki.

Bezsens rachuby Putina na to, że ewentualne porozumienie pokojowe po bezapelacyjnie wygranej operacji na Ukrainie nie podzieli losu porozumień mińskich, pozostaje nieustannie wyrazem braku wyczucia śmieszności u rosyjskiej partii wojny.

Obecnie przed nami oczekiwanie na obnażenie się w pełnej krasie zachodniej demokracji. Nie wspominając już o europejskiej solidarności. Nie da to nic ani rosyjskiej, ani europejskiej lewicy. Ale one już dawno przestały się liczyć.

Ta lewica uznała, że sama struktura demokracji globalnej wymaga istnienia jednego centrum władzy, która miałaby prawo decyzji arbitralnej, dla zachowania demokracji. Nieważne, kto ma rację, w pełni lub częściowo, ważne, że zachodnie struktury demokratyczne, jakby nie były niedoskonałe, gwarantują w jej oczach demokrację jako zasadę globalną. Ma to niezbyt fortunną postać hegemona w postaci USA i NATO, ale co tam! Nowoczesna lewica w praktyce przyznaje, że nie widzi innego gwaranta pełnej (w stopniu racjonalnym, oczywiście) demokracji. Poza tą klauzulą, która gwarantuje w praktyce nieskończone panowanie klasowe kapitału, lewica domaga się pełni praw indywidualnych. Nie martw się, lewico, kiedy będzie można klasowo bezpiecznie poszerzyć pole tęczowej demokracji, kapitał nie omieszka tego zrobić.

Z lewicowym pozdrowieniem.

 

Omega Doom
5 października 2022 r.