Interesujący jest proces kształtowania się świadomości społecznej naszej epoki. Interesujący jest głównie z tego powodu, że ciekawa jest sama epoka. Jest to epoka upadku danego typu cywilizacji i przejścia do innego. W świadomości ludzkiej pojawiają się z konieczności pewne uproszczone wizje i konstrukcje myślowe, których funkcją jest ułatwienie akceptacji tego, co historycznie zachodzi.

Ponieważ mamy do czynienia ze schyłkiem pewnego ciągu historycznego, łatwo kształtują się zdecydowane postawy ideowe jako odpowiedź na proste wyzwania rzeczywistości. Zawsze w epoce przejściowej mamy do czynienia z wyzwaniami odnoszącymi się do podstawowych, egzystencjalnych wartości, wobec których łatwo jest podjąć decyzję o „zapisaniu się” do określonego „stronnictwa”. Sytuacje egzystencjalne sprzyjają zdecydowanym cięciom i odrzuceniu drobiazgowej analizy ważącej „za” i „przeciw”, dążącej do doszukiwania się subtelności i ambiwalencji.

Jest to mechanizm niezbędny, aby człowiek zachował zdrowe zmysły i nie popadł w depresję uniemożliwiającą mu walkę o przetrwanie w sytuacji nowych, nieznanych wyzwań egzystencjalnych, która rysuje się groźnie ludziom przyzwyczajonym do codziennej rutyny. Nawet ludzie zazwyczaj kulturalni i myślący dają się ponieść emocjom i zaczynają się zachowywać jak bezmózgi tłum odmawiający człowieczeństwa „przeciwnemu” obozowi światopoglądowemu czy politycznemu. Łatwo – świadomie – godzą się na manipulację sobą politykom, którzy ucieleśniają racje ich „obozu”. W ich oczach bowiem, to obóz przeciwny jest winien rozkładowi zastarzałych stereotypów, nierówności i niesprawiedliwości, z którymi byliśmy pogodzeni i w ramach których mieliśmy swoją spokojną niszę.

Ciekawym przykładem takiej sytuacji jest współczesna Polska. Jest to jeden z takich momentów historii, o których mówi się słusznie, że historia odpłaca pięknym za nadobne albo że zło wróci do je czyniącego. W takiej epoce, jak nasza, dzieje się to niekiedy prędzej niż później, co ma szczególnie pikantny charakter.

Najbardziej nieprzejednany obóz opozycji wobec „komuny”, nieakceptujący kompromisów zawieranych przy Okrągłym Stole, odwołujący się do absolutnie usprawiedliwiającego każdy chwyt, choćby najbardziej ordynarnie nieuczciwy, obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec Totalnego Zła uosabianego przez ową „komunę”, znalazł się obecnie w butach swego wroga. Skutecznie obdarowany zaufaniem społeczeństwa, które nie zaakceptowało skutków antykomunistycznej konsekwencji rodzimych Robespierre’ów burżuazyjnej kontrrewolucji, ma naprzeciw siebie taką samą totalną opozycję, lecącą na skrzydłach takiej samej zapiekłej, odrzucającej wszelką racjonalną analizę przeciwnika, nienawiści, jaką zafundował w swoim czasie „komunie”.

Trudno nie dostrzec w tym ironii Historii, a jednocześnie trudno zdobyć się na odruch współczucia, skoro zemsta Historii dosięga nie siódmego pokolenia, jak to zazwyczaj bywa, ale tych samych zadufanych w sobie, niewiele rozumiejących z otaczającego świata, politykierów, którzy sami sobie zgotowali ten los. A przy okazji i społeczeństwu.

Transformacja systemowa nie była ulepszeniem realnego socjalizmu, ale jego odrzuceniem. W ocenie aparatu PZPR „ulepszenie” realnego socjalizmu polegać mogło tylko na pogłębianiu reform prorynkowych w połączeniu z kontynuacją stalinowsko-socjaldemokratycznej polityki odwoływania się do szerokiego społeczeństwa jako do bazy systemu. Podstawą owego systemu miała być zdrowa gospodarka oparta na efektywnym, kapitalistycznym sposobie produkcji. Przeszkodą na drodze do efektywności ekonomicznej jawiło się odrzucenie prywatnej własności środków produkcji jako relikt doktryny poprzedzającej stalinowską i neostalinowską mutację realnego socjalizmu i wywierającą ideologiczny wpływ na system polityczny, uniemożliwiając mu ewolucyjną, pokojową, proefektywnościową transformację.

Demokratyczna opozycja wobec realnego socjalizmu miała charakter odpowiadający charakterowi samego systemu. Pewnikiem wydawało się to, że klasa robotnicza jako całość musi doceniać zmiany, jakie zaszły w stosunkach społecznych po wojnie: likwidacja bezrobocia, rozwinięte społeczne fundusze spożycia zbiorowego, poziom równości społecznej. Dlatego opozycja musiała przyjmować do wiadomości pewne samoograniczające wytyczne, które stanowiły wyraz jej swoistej Realpolitik. Z tego też powodu, procesy odwilży postalinowskiej zbliżały mocno pod względem ideowym opozycję z aparatem władzy. Abstrahując już od faktu, że opozycja ta kadrowo i ideowo wywodziła się z owego aparatu i to aparatu najciemniejszego okresu stalinizmu. Jako taka, otrzymała ona specyficzny typ szkolenia „marksistowskiego”: marksizm-leninizm, który paradoksalnie oznaczał przyjęcie tego wszystkiego, co antykomunistyczna, socjaldemokratyczna lewica I Międzynarodówki krzewiła wśród swoich adherentów, w tym i w szeregach rosyjskich rewolucjonistów, którzy bynajmniej nie rozumieli, w czym Lenin rozszedł się z teoretyczną spuścizną owej Międzynarodówki. Nota bene, analizując Marksa przez pryzmat dialektyki.

Jednym słowem, u podstaw skutecznej transformacji ustrojowej leżała koncepcja liberalna w odniesieniu do teorii ekonomicznej. Wiek XX okazał się stuleciem, w którym testowano możliwość wykorzystania unikalnej szansy, jaką dawał kapitalizm – szansy przezwyciężenia historycznego ciągu społeczeństw klasowych. Taktyka Lenina odwołująca się do słabego ogniwa imperializmu na obszarach słabiej rozwiniętych i podporządkowanych dawała socjaldemokracji krajów wysokorozwiniętych szansę na sukces, ponieważ pozbawiała burżuazję jej zaplecza w peryferiach i koloniach. Ta szansa została świadomie zaprzepaszczona przez lewicę II Międzynarodówki. Optymizm socjaldemokracji w odniesieniu do możliwości gospodarki kapitalistycznej i jej pokojowej ewolucji w system socjalizmu demokratycznego wynikał z rewizji Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy. W szczególności przyjęcie, że każdy rodzaj pracy najemnej jest pracą produkcyjną prowadzi do uznania, że społeczeństwo składa się z grup, które stanowią dla siebie wzajemnie dostawców i odbiorców, które tworzą równoważący się popyt i podaż. Jednym słowem, Bernstein nie stworzył niczego innego, jak tylko wyraził stare prawo Saya przy pomocy innych terminów i pojęć.

O ile Marks głosił, że klasy społeczne wyrażają obiektywne sprzeczności procesów gospodarczych ukształtowanych w wyniku prawnych uregulowań efektów walk klasowych, o tyle potomni zwolennicy Bernsteina uznali, że sprzeczności klasowe wyrażają arbitralny egoizm klasy panującej. Wystarczy więc złamać burżuazyjny egoizm (np. zwiększeniem obciążeń podatkowych), aby obiektywne procesy gospodarcze zaczęły przynosić korzyści całemu pracującemu społeczeństwu.

Wystarczy bowiem, aby każdy usługodawca otrzymywał należną mu część wartości dodatkowej, to będzie stwarzał popyt dla usług świadczonych przez pozostałych usługodawców. Ten model będzie się rozszerzał na społeczności Peryferii i po osiągnięciu dojrzałości stanie się podstawą dla takiego samego społeczeństwa dobrobytu, jak na Zachodzie. Nie ma więc powodu dla propagowania idei krwawych rewolucji, aby przyspieszać i tak nieuchronny bieg rzeczy, czyli pokojową ewolucję kapitalizmu w postkapitalizm spełniający wszelkie warunki społeczeństwa socjalistycznego. Bez konieczności znoszenia prywatnej własności środków produkcji, co zawsze wiąże się z groźbą walk zbrojnych.

Zadaniem postępowej lewicy jest wymuszanie na burżuazyjnym prawodawstwie zmian w kierunku maksymalnej demokratyzacji. W praktyce okazało się, że sprowadzało się to do realizacji postulatów typu tradeunionistycznego, czyli do wymuszania lepszych warunków najemnictwa swojej siły roboczej. Bardziej radykalne skrzydła lewicy dodawały do tego postulaty wolnościowe, wzorowane na anarchistycznych, a których celem była nie tyle ekonomiczna, co obyczajowa przemiana społeczeństwa burżuazyjnego. Burżuazja, moralnie zdeptana przez apostołów swobody obyczajowo-kulturowej, miała nie być zdolna do obrony swoich przywilejów klasy panującej. Jednym słowem, lewica socjaldemokratyczna nie odbierała burżuazji odpowiedzialności za organizowanie życia gospodarczego, ale jednocześnie pogardliwie odbierała jej moralne prawo do decydowania o efektach owego gospodarowania. Dopóki kapitał odczuwał moralne piętno, jakim było istnienie realnego socjalizmu – jakiej by nie było alternatywy wobec kapitalizmu – dopóty pokornie cierpiał lewackie ekscesy. Zwłaszcza, że te ostatnie uderzały z równą mocą w gospodarczo siermiężny ustrój ZSRR i jego obyczajowy konserwatyzm.

Dopiero wraz z upadkiem realnej alternatywy, kapitał mógł z całą mocą i całą nieuczciwością, na jaką go było stać, uderzyć w marksizm jako w fundament lewackiej ideologii (n.b. odrzucającej marksizm na rzecz socjaldemokratycznego bernsteinizmu) niszczącej „cywilizację Zachodu”. Przy okazji, warto odnotować, że w Polsce, w pewnych środowiskach konserwatywnych, które nieco głębiej zajmują się ideologiami lewicy, przyznaje się, że podstawą jest tu „neomarksizm”, choć nie ma wyjaśnienia, na czym polega różnica między marksizmem a neomarksizmem. Nie oznacza to zresztą, że postawa konserwatystów miałaby w czymkolwiek być przychylniejsza wobec marksizmu niż wobec neomarksizmu. Zwłaszcza, że jako marksizm przyjmują oni stalinizm z jego propaństwowym, nacjonalistycznym akcentem, co chwilowo jest im po drodze.

Zauważmy, że socjaldemokracja wywodząca się z II Międzynarodówki, dla której podłoże przygotował Kautsky z jego deterministyczną wykładnią procesu historycznego, dającą podstawy dla rewizji Bernsteina, była zwycięstwem w stałej walce Marksa z liberalno-demokratycznymi siłami radykalnego drobnomieszczaństwa zawiedzionego rezultatami Rewolucji Francuskiej. Ta siła polityczna opierała się na nacjonalistycznych programach burżuazji mimo analiz globalnego charakteru kapitalizmu. Dała temu wyraz w chwili prawdy głosując za kredytami wojennymi w przeddzień I wojny światowej.

Po II wojnie światowej, posttrockistowskie odpryski nurtu rewolucyjnego, które uciekły przed stalinowskimi prześladowaniami, znalazły wspólny język z anarchizmem – jeszcze jednym nurtem drobnomieszczańskim o radykalnym charakterze, odrzucającym marksizm na rzecz wolnej pracy. Swoją bazę ten współczesny anarchizm znalazł w środowisku tzw. wolnych zawodów, czyli tzw. pracy twórczej. Sojusz owych sił w postaci anty(alter)globalizmu nie przetrwał próby czasu, ale skutecznie uniemożliwia do dziś odrodzenie rewolucyjnego ruchu robotniczego opartego na zrozumieniu pojęcia pracy produkcyjnej.

Zauważmy, że – w przeciwieństwie do funkcjonującej interpretacji tego pojęcia w stalinizmie – nie sprowadzamy go do wytwarzania produktów materialnych. Rzecz bowiem nie w płaszczyźnie przedmiotowej, ale podmiotowej. Wedle teorii Marksowskiej, praca produkcyjna to taka praca, która stwarza możliwość reprodukcji materialnej społeczeństwa i stanowi podstawę i warunek utrzymania grup pozaprodukcyjnych, tworzących wartości kulturowe i cywilizacyjne.

Dlatego warunkiem propagandowo atrakcyjnego życia na Zachodzie w siermiężne lata w naszym obozie był wyzysk Peryferii, a także – nie zapominajmy o tym – możliwość przywracania równowagi naruszanej przez kapitalizm w tzw. otoczeniu niekapitalistycznym. Ten mechanizm stwarzał kapitalizmowi niemal nieskończone możliwości ciągłego zużywania zasobów tego otoczenia, które w cudowny sposób, bez nakładów świata Zachodniego, odradzało się cyklicznie niczym przyroda dla ponownego wyzysku. Namacalnym dowodem istnienia tego mechanizmu jest fakt, że upadek realnego socjalizmu pociągnął za sobą zaprzestanie jego funkcjonowania. Otoczenie przestało się w magiczny sposób odnawiać powodując narastanie procesów kryzysotwórczych, których kulminację obserwujemy właśnie teraz.

Tu tkwi tajemnica upadku tzw. państwa kapitalizmu socjalnego, które opierało się na wyzysku tzw. otoczenia niekapitalistycznego. Praca produkcyjna w skali globalnej pozwoliła na utrzymanie warstwy twórców kultury, nauki i sztuki, tworzących naszą cywilizację. Minione trzydzieści lat wskazuje na niezbity fakt, że ewolucja kapitalizmu nie przebiega w sposób wieszczony przez socjaldemokrację, a potwierdza teorię Marksa. I tu właśnie kryje się główny element rozbieżności Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy ze zrewidowaną teorią wartości dodatkowej II Międzynarodówki i Bernsteina.

Jeśli spojrzeć na naszą rzeczywistość świeżym okiem, to nietrudno zauważyć, że wszystko stanęło na głowie. Rządy walczą o utrzymanie miejsc pracy. Tak bardzo przywykliśmy do tego stwierdzenia, że nawet nie zauważamy jego absurdalności.

Podstawą utrzymania społeczeństw od starożytności było rolnictwo. Można do tego dodać jeszcze gospodarowanie surowcami i zasobami ziemi, przyrody. Postęp technologiczny umożliwił oderwanie części (rosnącej) społeczeństwa od uprawy ziemi, czyli od pozyskiwania środków utrzymania bezpośrednio od przyrody. Warunkiem możliwości utrzymania się z pracy pozarolnej (pozaprodukcyjnej w ówczesnych warunkach społeczeństwa przedkapitalistycznego) było pozyskiwanie dochodu umożliwiającego zakup płodów rolnych itp. przez ludzi tzw. wolnych zawodów. Właściciele ziemscy liczą się natomiast w kategorii klasy produkcyjnej, ponieważ pozyskują (nieważne, że cudzymi rękoma) materialne środki utrzymania wprost ze swojej własności.

Wzrost liczebności tzw. wolnych zawodów szedł w parze ze wzrostem wydajności pracy produkcyjnej. Wiązało się to ze wzmożonym wyzyskiem tej pracy, którą świadczyli ludzie wywłaszczeni na różne sposoby z posiadania kawałka ziemi służącemu własnemu utrzymaniu. Ideologią grup społecznych stanowiących wolne zawody jest zawsze postulat zwiększenia puli wartości dodatkowej z pracy produkcyjnej, ponieważ ta pula właśnie wchodzi do podziału wtórnego dochodu i dochodów. Innymi słowami, im tańsze są produkty materialnego utrzymania (wytworzone w dziale I gospodarki, dziale produkcji rolnej oraz, obecnie, przemysłowej), tym łatwiejsze jest utrzymanie się z pracy pozaprodukcyjnej. Wzrost mechanizacji rolnictwa i ogólnie jego uprzemysłowienia (utowarowienia) sprzyjał wzrostowi przemysłowej klasy robotniczej. Przemysł pozwolił na uczynienie z produkcji rolnej bezdusznego przemysłu rolno-spożywczego, gdzie coraz mniej było czynników naturalnych, a coraz więcej chemii przemysłowej.

Ignorowanie reguły, że działalność produkcyjna decyduje o wydolności danej cywilizacji doprowadziło do kryzysu ekologicznego. Uprzemysłowienie, które stało się częścią pracy produkcyjnej, odnoszącej się do ziemi i przyrody w ogólności, przez dłuższy czas umożliwiało ignorowanie owej żelaznej zasady cywilizacyjnej. Przesuwało granice wydolności przyrody poza wszelkie racjonalne przedziały.

Świadomość ekologiczna społeczeństw zderza się z paradoksem – jak narzucić sobie ograniczenia, które wynikają z powyższej reguły? Społeczeństwa przeszłości dają nam prostą odpowiedź na to pytanie – podziały klasowe, gdzie rozrzutność  i marnotrawstwo dotyczą jedynie znikomej części społeczeństwa, jego najwyższego wierzchołka władzy i bogactwa, są rozwiązaniem. Nurty konserwatywne cofają nas więc do nowego feudalizmu, w którym normy spożycia uzależnione od statusu społecznego będą funkcjonowały jako wyraz racjonalności ekonomicznej. Innym rozwiązaniem jest konflikt zbrojny, w którym część globalnego społeczeństwa uzyska status Centrum żyjącego kosztem nowych Peryferii.

Oczywiście, klasom panującym trudno jest w tej sytuacji grać w otwarte karty. Ich strategia ukrywa się za hasłami, które mogą być atrakcyjne dla odbiorców: demokracja (dyktat najlepszych demokratów, którzy przy okazji okazują się najskuteczniejszymi hegemonami) lub nacjonalizm, w ramach którego zróżnicowanie klasowe idzie w zapomnienie w obliczu zagrożenia dla przetrwania całego narodu – jak to się przedstawia. Ta ostatnia wymaga odwoływania się do pogrzebanych już dawno ideologii, do których można skutecznie nawiązywać pozostawiając odbiorcom troskę o dośpiewanie do koniunkturalnej potrzeby zachowania władzy odpowiedniej bogoojczyźnianej, militarnej ideologii.

Jako marksiści nie będziemy się wdawać w teorie spiskowe, ponieważ wiemy, że rzeczywistość niejednokrotnie zawstydza najbardziej pomysłowych spiskowców. Wychodząc z Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy musimy przyjąć do wiadomości, że nie jest możliwe kontynuowanie polityki gospodarczej, jaką znamy z XX wieku. Zwolennicy państwa socjalnego pozostali haniebnie w tyle za dynamicznie rozwijającą się historią, za procesem społecznym, którego znaczenia upierają się nie pojmować.

Rozpad dotychczasowego ładu pociąga za sobą konieczność stworzenia nowego. Każda taka próba musi z koniecznością pociągać za sobą utratę korzyści przez jednych na rzecz innych graczy politycznych. Nie jest to możliwe na zasadzie dobrowolnego porozumienia, kiedy w grę wchodzą własne interesy. Porozumienia można uskuteczniać (czytaj: narzucać) w odniesieniu do innych, nie do siebie. Stoimy więc w obliczu konfliktów wojennych, dla których jedyną alternatywą jest przewrócenie stolika, na którym idzie rozgrywka szachowa. Jedyną drogą powstrzymania szaleństwa wojennego jest stworzenie nieprzewidzianego przez klasy panujące frontu walki klasowej. Daje to możliwość powrotu do koncepcji, która w XX wieku stwarzała szansę przygotowania się na nieuchronność wyhamowania dynamiki wzrostu kapitalistycznego bez utraty zdobyczy cywilizacyjnych.

Obiektywna rzeczywistość wydaje się negować taką możliwość – konflikty o mniejszym lub większym natężeniu wybuchają w różnych miejscach. Rosja stanowi szczególnie łakomy kąsek dla upadającego, europejskiego Centrum, ponieważ stanowi zaplecze dla utrzymania resztek europejskiej gospodarki jako samodzielnego gracza na światowym rynku. Faktyczny rozpad Unii Europejskiej powoduje, że gospodarka niemiecka nie reprezentuje już kontynentu. Wewnętrzne niesnaski są wywołane ambicjami poszczególnych państw europejskich bojących się utraty pozycji w wypadku nieprzewidywalnych zmian w światowym rozkładzie sił. Podobnie, jak Putin w Rosji utrzymuje chwiejną równowagę między żrącymi się grupami oligarchów, tak hegemonia USA utrzymuje kruchą równowagę między rywalami na kapitalistycznym rynku. Hegemonia ta jest jednak coraz bardziej podważana. Wszystkie te procesy rodzą konflikty wewnątrz establishmentu, osłabiając klasowe panowanie kapitału. Są to warunki sprzyjające globalnej strategii ruchu robotniczego.

Konflikty o podłożu nacjonalistycznym, które wybuchają w różnych miejscach obszaru poradzieckiego, mają na celu przygotowanie gospodarki rosyjskiej dla jej wykorzystania w walce między rywalizującymi, rozwiniętymi gospodarkami. Ponieważ te gospodarki i państwa są wciąż słabe, taktyka sprowadza się bardziej do uniemożliwiania rywalom korzystania z zasobów surowcowych Rosji niż do narzucania własnego przejęcia tych zasobów. W Rosji istnieje świadomość konieczności i możliwości przeciwstawienia się temu procesowi, rodząca opozycję wobec panującej kasty, której hasłem naczelnym jest kompradorskie organizowanie grabieży gospodarki rosyjskiej na korzyść konkretnych grup konkurujących oligarchów.

Lewica rosyjska jest wciąż na dawno minionym etapie liberalno-lewicowej siły w polityce państw Zachodu i widzi swoją szansę w taktycznym sojuszu z siłami liberalnymi, które stawiają na utopijny pomysł upodobnienia Rosji do zachodnich demokracji, które właśnie się sypią. Słabość lewicy w Rosji i nie tylko powoduje, że mrzonką wydaje się koncepcja samodzielności lewicy, jej wyrazistości na tle pozostałych sił politycznych. Tymczasem jest to jedyna taktyka, która może umożliwić lewicy przetrwanie, a nawet przejęcie inicjatywy w sytuacji narastającego chaosu.

Klasa robotnicza w skali świata będzie gwałtownie dojrzewała w warunkach zaostrzenia walki klasowej. Tak naprawdę, to brakuje siły politycznej, zdolnej teoretycznie przetrawić zadania i strategię walki klasowej i przekuć je w program działania. Punktem wyjścia musi być marksizm i zdefiniowanie pola walki na podstawie wniosków wynikających z teorii wartości opartej na pracy, ponieważ te wnioski dotyczą całości społeczeństwa i ewentualnych sojuszy klasowych opartych na obiektywnych interesach różnych grup. Interes klasowy klasy robotniczej jest obiektywnie interesem grup społecznych utrzymujących się z własnej pracy. Rozwinięte cywilizacyjnie społeczeństwo nie może składać się z właścicieli małych działek, które zapewniałyby utrzymanie rodzinie. Potraktowanie robotników produkcyjnych jako właścicieli środków produkcji dałoby podstawy do planowania rozwoju społecznego – zrównoważonego i harmonijnego. Idea klasy robotniczej jako rzeczywistego właściciela środków produkcji jest definicją dyktatury proletariatu.

Warto zauważyć, że tzw. pracownicy kreatywni nie mają obiektywnie interesów sprzecznych z interesem klasy robotniczej. Sprzeczność wynika z koniunkturalnych zawirowań, w ramach których zaniżenie wartości siły roboczej w produkcji sprawia, że tanieją dobra codziennego utrzymania dla innych grup społecznych. Grupy te domagają się wzmocnienia wyzysku siły roboczej w produkcji, obiecując im rekompensatę w ramach ogólnej taniości utrzymania. Ale to jest oszustwem wobec robotników produkcyjnych, którzy ostatecznie tracą. Jednocześnie, koniunkturalny popyt na siłę roboczą w ramach reindustrializacji skończy się rychło wraz z pauperyzacją drobnomieszczaństwa, które zasili proletariat. Tak więc, interesy obu grup społecznych przeplatają się ze sobą. Można wygrywać koniunkturalne różnice. Do tego potrzebna jest partia, która potrafi wyjaśnić długofalowe korzyści przyjętej strategii, nie zawsze widoczne nieuzbrojonym teoretycznie okiem. Związki zawodowe nie są w stanie spełnić tej funkcji, ponieważ z założenia przyjmują optykę siły kontrolującej i kierującej klasą robotniczą, co wynika ze skuteczności walki związkowej, a nie odwrotnie – siły, która wychodzi poza ramy pragmatyzmu bieżącej walki i nadaje jej szerszą perspektywę.

Warto pamiętać o złożoności relacji między grupami społecznymi, ponieważ mamy nierzadko do czynienia z neofitami nawróconymi na antyinteligenckie koncepcje po zawodzie, jaki przeżyli w wyniku wcześniejszego obdarzania inteligencji nadmiernymi oczekiwaniami i przymiotami. Swoje rozczarowanie obracają w równie bezwartościową postawę antyinteligencką, co poprzednio – bałwochwalczą. Jest to charakterystyczna cecha drobnomieszczańskiego radykalizmu – kierowanie się emocjami zamiast solidnie ugruntowaną teorią.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski 
11 października 2020 r.