Teraz, kiedy histeria wojenna przeszła w całkiem już realną wymianę ognia na Donbasie można się zastanowić, o co tak naprawdę w tej całej awanturze chodzi. W przypadku Rosji, wiadomo było, że jedynym powodem dla Rosji do podjęcia działań zbrojnych byłoby rozpoczęcie przez stronę ukraińską (wspieraną przez demokratyczny, cywilizowany Zachód) masakry na ludności Donbasu.

Pod koniec ub. roku Ukraińcy rozpoczęli gromadzenie użytecznego temu celowi uzbrojenia w pobliżu tzw. samozwańczych republik donieckich. Przez dłuższy czas wcześniej trwało dozbrajanie Ukrainy różnymi rodzajami broni, które zostały przerzucone na wschód kraju. Retoryka wojenna trwa od początku pomajdanowej Ukrainy, podsycana nieustającym konfliktem wokół Krymu. Nic więc nowego nie było, ale dostawy broni mogły się wydawać rekompensatą Ukrainie jej zawiedzionych nadziei dotyczących przyjęcia jej do NATO. Tak pewnie interpretowali to Rosjanie, wyrażając umiarkowane oburzenie.

Niemniej, stosunek sił wojennych między Rosją a Ukrainą w ciągu minionych 8 lat zmienił się na niekorzyść Rosji i to w sytuacji, kiedy Rosja zademonstrowała swoje najnowsze atuty, pokazując, że wyprzedza w niektórych typach uzbrojenia nawet USA. Przy tym Rosja nie wykorzystała sprzyjającej sytuacji militarnej, nawet po słynnych kotłach w Iłowajsku czy Debalcewie. Tylko zła wola pozwala zaprzeczać, że oligarchiczna Rosja gotowa jest na wszelkie upokorzenia, aby tylko zasłużyć na wzgardliwą akceptację Zachodu.

Można więc przypuszczać, że wykorzystanie militarnych atutów w lokalnym konflikcie z Ukrainą, a nie z jej mocodawcami na Zachodzie (głównie USA) spowoduje, że arsenał rosyjski dozna uszczerbku (przemysł rosyjski nie ma tego potencjału mobilizacyjnego, co radziecki, i uzupełnienie nawet wyrafinowanego uzbrojenia nie nastąpi szybko), a w ten sposób wyrówna się zakłócony stosunek sił.

To, że Rosjanie nie zaczną pierwsi starcia, było pewne nie tylko dla obiektywnych obserwatorów, ale i dla zachodnich manipulatorów. Nie było tajemnicą dla samych Ukraińców. Tyle, że ci ostatni mieli nadzieję, iż konflikt odbędzie się na linii Rosja – NATO, gdzie Ukraina będzie w kupie z innymi, co zagwarantuje jej udział w grupowym zwycięstwie i nagrodę w postaci specjalnych rekompensat dla nieszczęsnej, pierwszoplanowej ofiary.  Okazało się jednak, że Ukraina ma sama poradzić sobie z atakiem rosyjskim, a jej mocodawcy zachowają sobie prawo do negocjowania nowych warunków handlu z Rosją. Czyste sumienie zapewnia im zaopatrzenie Ukrainy w broń z demobilu i uroczyste przyrzeczenie, że w razie wojny uderzą w Rosję najostrzejszymi sankcjami. Najwyraźniej Ukraińcy nie są usatysfakcjonowani.

Zapewne to właśnie zdecydowało o fakcie, że ukraiński, prowokacyjny atak na republiki nie odbył się, mimo przekładanego, zachodniego ultimatum dla Ukrainy, że ma to nastąpić do 16 lutego.

*

Z punktu widzenia zachodniej (i rodzimej) propagandy, przewidywany atak Rosji na Ukrainę nie ma charakteru czegoś uzależnionego od zewnętrznych okoliczności. Pewność wtargnięcia opiera się pewności co do charakteru systemu władzy w Federacji Rosyjskiej. Ten system jest definiowany jako fundamentalnie wrogi zachodnim wartościom demokratycznym. Opiera się na wypowiadanym, jak i podrozumiewanym przekonaniu o obcości kultury rosyjskiej kulturze nie tylko politycznej Zachodu, o dążeniu Rosji do dominacji jeśli nie nad globem, to przynajmniej w granicach dawnego imperium carskiego.

To przekonanie kłoci się z popieranymi przez Zachód tendencjami lat 90-tych, występującymi w Rosji okresu Jelcynowskiego i kształtowania się drapieżnego systemu oligarchicznego na gruzach gospodarki radzieckiej, co doprowadziło większość społeczeństwa rosyjskiego do zaznania uroków bezrobocia i utraty środków do życia. I nie przedstawia uzasadnienia zmiany perspektywy na diametralnie inne postrzeganie Rosji jako niereformowalnego chuligana.

Szokowa terapia po rosyjsku nie doprowadziła społeczeństwa do życia na poziomie zachodnich Europejczyków i odnowiła niekonsekwentną nostalgię za ZSRR. W przypadku Polski Europa niwelowała analogiczną nostalgię poprzez zastrzyki środków na przekupywanie społeczeństwa. W tym pierwszym okresie, kiedy w Rosji upadł przemysł i gospodarka zaczęła orientować się na dopełnianie gospodarki kapitalistycznego Centrum o zasoby surowcowe, nie nastąpiło – naturalne w tym kontekście oczekiwanie – przyłączenie rosyjskiej gospodarki do systemu gospodarki europejskiej. To zaniechanie było przyczyną braku alternatywy rozwojowej dla Rosji. Zresztą nie tylko dla Rosji. Państwa posocjalistyczne, które znalazły się w Unii Europejskiej i w szczęśliwszej sytuacji, miały możliwość skorzystania z pomocy europejskiej, która złagodziła skutki upadku gospodarczego na dwie dekady. Dopiero obecnie, w sytuacji ogólnego kryzysu kapitalizmu, efekt cieplarni dla społeczeństw państw nowoprzyjętych do Unii zaczyna pękać.

Gdyby Unia zdecydowała się na przyjęcie Rosji, nie podołałaby kosztom tego przedsięwzięcia. Gdyby nie wymuszony upadek gospodarki radzieckiej, Europie zagrażałaby zapewne utrata ekonomicznego status quo na rzecz jakiejś formy hegemonii niemiecko-rosyjskiej na kontynencie. Na pewno zaś USA utraciłyby możliwość utrzymania swej przewagi ekonomicznej w świecie, której wyzwanie i tak już rzuciły Chiny.

W tej sytuacji Rosja pozostała niestrawionym i niestrawnym kąskiem, który utracił radziecką zdolność do autarkicznego rozwoju. Utrata wypracowanych latami więzi z krajami Trzeciego Świata, odpuszczenie ich na żer globalnego kapitalizmu, spowodowała niemożność oparcia się Rosji (jak niegdyś robił to ZSRR) na współpracy z tymi krajami i przezwyciężania izolacji. Problem Rosji zrobił się nierozwiązywalny – za duża, aby ją wchłonąć, za słaba i zbyt zależna zewnętrznie, aby pozostawić ją samą sobie.

Logicznym ruchem ekipy Putina, która starała się podnieść kraj z katastrofy, jaką zafundował jej Jelcyn z nuworyszowskimi oligarchami, było odbudowywanie więzi ekonomicznych w obszarze poradzieckim. Przeorientowanie się na wschód, na współpracę z Azją, było posunięciem racjonalnym, ale z perspektywy geopolitycznej nie służącym interesom przede wszystkim USA.

Zniknięcie bloków spowodowało, że mogło się uruchomić więcej ośrodków mających ambicję, aby wybić się na suwerenność. Kraje Trzeciego Świata, w XX wieku traktowane przez imperializm jako puste miejsca, a przez ZSRR jako potencjalni sojusznicy w samoobronie przed Zachodem, straciły alternatywę dla zachodniej, konsumpcyjnej kultury w postaci odległego mirażu socjalizmu, który był atrakcyjny dla społeczeństw, a jednocześnie nie odrzucał osiągnięć nowoczesnego społeczeństwa.

W tej sytuacji, wyrazistym przeciwieństwem dla zachodniego konsumpcjonizmu była ideologia radykalnego islamu, zalecająca oparcie się na wartościach przeciwstawnych wartościom cywilizacji zachodniej, odrzucanych nawet przez część (konserwatywną) mieszkańców Zachodu jako przejaw degeneracji.

Powstała paradoksalna sytuacja. Nowolewicowa koncepcja, deklaratywnie odrzucająca konsumpcjonizm, a jednocześnie traktująca ów konsumpcjonizm jako rzecz naturalną i należną z definicji w społeczeństwie obywatelskim, znalazła swój image kontrkulturowy w nowej kulturze posttożsamości i indywidualizmu, który pozostaje wartością na wskroś burżuazyjną, a jednocześnie ma charakter strażnika wolności i antytotalitaryzmu jako takiego. Instytucja demokracji stała się hasłem, które, w tej nowej konfiguracji nadającej nowe znaczenia starym terminom, połączyło indywidualizm, liberalizm z nowym elementem – postulatem oderwania roszczenia obywatelskiego wobec państwa od pracy.

Warto zauważyć, że w stosunku do dawniejszych koncepcji lewicowych, które postulowały demokratyzację przez zniesienie państwa (jako aparatu zniewolenia klasowego), współczesna lewica liberalna odeszła od tego punktu programowego, wynosząc je wręcz do poziomu gwaranta demokratycznego udziału w wyzysku produkcyjnej siły roboczej. Swojej lub obcej – najchętniej tej drugiej.

Ta nowa lewica, pogodzona z liberalizmem, przejmująca zadanie obrony kapitalizmu jako systemu efektywnego ekonomicznie i zapewniającego sprawiedliwy (wedle kanonów społeczeństwa klasowego) podział nadwyżki ekonomicznej, znalazła się w konieczności obrony owych wartości (burżuazyjnych) w obliczu nowej formy wyrażania się relacji nierówności społecznej. Zarówno islam, jak i konserwatyzm zachodni, nie są adekwatnymi instytucjami wyrażania interesów klasowych bezpośrednich producentów, niemniej wyrażają odczucia społeczeństw-proletariuszy oraz klas i warstw społecznych, które odczuły sprzeczność interesów z grupami społecznymi, powiązanymi z konsumpcją, a nie produkcją materialnego bogactwa.

Rosja, jako spadkobierczyni ZSRR, przez długi czas cieszyła się nieuzasadnionym zaufaniem państw peryferii i półperyferii, zwłaszcza w sytuacji realnego jej konfliktu z Zachodem. Konfliktu, dodajmy, całkowicie niespowodowanego przez Rosję, która niczym większa Ukraina święcie wierzyła i wierzy jeszcze w niektórych swoich segmentach, że ostatecznie zostanie przyjęta do UE i do NATO. Pod warunkiem, że zdoła przekonać Zachód (głównie USA), że odżegnała się od „bolszewickiej” przeszłości.

Nawet jeśli brzmi to przekonująco dla części Zachodu, to wraz z przyjęciem punktu widzenia państw, takich jak Polska czy kraje bałtyckie, wybrzmiał nowy argument za niemożnością wkomponowania Rosji w obieg europejski, a to za sprawą narodowych animozji od czasów rozbiorów (w przypadku Polski). Nostalgicznie radziecka, czy nostalgicznie carska, Rosja pozostaje w tej optyce Rosją, która stanowi zagrożenie samym swoim istnieniem.

Rosja niewchłonięta ekonomicznie czy politycznie nie ze swej „winy” nie może istnieć, ponieważ izolowana będzie musiała z przyrodniczą koniecznością odbudowywać swój status imperium. Inaczej nie może trwać. W postaci sprawnego państwa, choćby i niekłamanie demokratycznego, jest zagrożeniem dla europejskiego status quo. Jedyną formą zagospodarowania Rosji jest zagospodarowanie jej terytorium i zasobów, tak jak europejscy imigranci zagospodarowali w swoim czasie Amerykę. Im sprawniejsza, im bardziej stabilna dzięki poparciu społeczeństwa dla linii demokratycznej, tym większe zagrożenie stanowi dla starych, niewiarygodnych w oczach własnych wyborców, elit.

Gdyby państwa europejskie cieszyły się większą niezależnością, mogłyby pokusić się o współpracę z Rosją i podbudować własne struktury. Każde jednak zderzyłoby się nie tylko z oporem USA, ale i sąsiadów, lękających się przewagi jednego spośród siebie.

Sytuacja jest więc patowa.

Szczerze mówiąc, jedynym rozwiązaniem jest metoda Damoklesa. Należałoby odrzucić burżuazyjne zasady funkcjonowania społeczeństw i oprzeć je na nowych, likwidujących rywalizację i wprowadzających współpracę. Jednym słowem, należałoby wprowadzić… socjalistyczne stosunki społeczne oraz gospodarkę socjalistyczną.

Alternatywą jest narastanie sprzeczności interesów między państwami kapitalistycznymi, co stanowi rzeczywistą podstawę dla obaw o pokój globalny.

Wojny prowadzone przez Stany Zjednoczone z poparciem zachodnich sojuszników konsekwentnie prowadzą do zmieniania obszarów planety w tereny zamieszkiwane przez faunę plus dzikusów (w tej kolejności), które podlegają zagospodarowywaniu przez zachodnią cywilizację i dynamiczny kapitalizm. Konieczność doprowadzenia do takiej sytuacji, czyli sztuczne spowodowanie odtworzenia stanu, w którym wszystko poza Europą było terenem ekspansji, bez liczenia się z cywilizacjami, które zmiatano po drodze, wynika stąd, że inaczej nie jest możliwe odzyskanie przez kapitalizm swej dynamiki, która zapewniała mu możliwość istnienia.

Alternatywą dla tego projektu jest konserwatywny program odbudowy gospodarki niedynamicznej, stabilnej i zrównoważonej, ale jednocześnie zniewalającej jednostkę w ramach wspólnoty, która jest dla niej środowiskiem zapewniającym wszystko, czego może oczekiwać.

Tymczasem, projekt marksistowski opiera się na idei, że społeczeństwo bezklasowe wytraca niewątpliwie samodestrukcyjną dynamikę gospodarki kapitalistycznej, ale nie wraca do gospodarek epok przedkapitalistycznych, które – mówiąc słowami Engelsa – wtrącały większość społeczeństwa w „kretynizm życia wiejskiego”. Tj. w zależności osobistego typu, które jawią się przy dzisiejszym stopniu odpersonalizowania relacji społecznych jako relacje prawdziwie humanistyczne. I stanowią o atrakcyjności konserwatywnej propozycji.

Pogodzenie obu tendencji jest możliwe w procesie ewolucji, w której nie zmienia się istota społeczeństwa, polegająca na jego klasowości. Rozwiązanie jest już dziś dostrzegalne w pogłębiającym się zróżnicowaniu społecznym. Przezwyciężenie społeczeństwa klasowego wymaga przewartościowania zasady, która jest utożsamiana z wolnością jednostki, a mianowicie tej, że społeczeństwo powinno stworzyć warunki, w których dowolne działania jednostki nie są w stanie znieść takiej samej możliwości innych jednostek. Definicja wolności nieprzypadkowo jest ściśle związana z definicją wolnego rynku. Oznacza ona wolność podejmowania dowolnego działania, bez niebezpieczeństwa przekroczenia ograniczonego, jednostkowego zasięgu skutków owego działania. Jest to zasada przeniesiona z pierwotnego postrzegania świata przyrody, który tak bardzo przewyższa wszystko, co człowiek może zrobić, że ten ostatni nie jest w stanie zmienić reguł jej działania ani jej unicestwić.

Społeczeństwa klasowe w rosnącym stopniu odsuwały granice takiej sytuacji dzięki temu, że pełnią wolności mogła się cieszyć tylko wąska elita, zaś reszta społeczeństwa miała granice wolności zakreślone przez reguły kulturowe, a nie przyrodnicze. Społeczeństwo kapitalistyczne jako pierwsze stworzyło warunki przekroczenia tego ograniczenia. Na tym polega nieograniczona wolność jednostki. Zasada mówiąca, że granica wolności jednostki kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej jednostki w prosty sposób prowadzi nas do konieczności zauważenia, że pola wolności poszczególnych jednostek są sobie nierówne. Im silniejsza jednostka, tym większe pole jej wolności. Określanie z zewnątrz egalitarnych pól wolności przeczy istocie elitarnej wolności jednostki, która może być określana tylko przez ową jednostkę lub okazuje się formą totalitaryzmu.

Rozwiązanie marksizmu wynika ze świadomości tego paradoksu. Dlatego kwestia swobodnych negocjacji na temat granic wolności jednostkowej jest pozostawione do uzgodnienia między zainteresowanymi. Tak naprawdę, to marksizm jako krytyka kapitalizmu i społeczeństw klasowych w ogóle, zawęża zagadnienie do warunków, w jakich owe negocjacje, zmienne w czasie i w zależności od przeważającego kanonu kulturowego, będą się toczyć. Egalitaryzm w odniesieniu do zabezpieczenia powszechnych warunków życia, w których toczą się właściwe nadbudowie negocjacje – konkretne i bieżące, stanowi aksjomat społeczeństwa bezklasowego.

Marksizm więc uchyla się od przesądzania o konkretnych formach rozwiązań kwestii, które – jak pokazuje nasza współczesność – ewoluują co do treści i znaczenia im przypisywanego. Najczęściej w zależności od mody kulturowej. Marksizm trzyma się rzeczywistości materialnej, która warunkuje stosunek sił między jednostkami. Zniesienie klasowych podziałów jest uzależnione od zniesienia przypisanej konkretnym jednostkom niezmiennej pozycji w relacji społecznej. Wytyczna traktowania przyrody jako czegoś, co nas ogranicza, i czemu należy stale rzucać wyzwanie, aby zachować wolność, w relacjach społecznych konkretyzuje się jako stygmatyzowanie danej grupy społecznej jako reprezentanta ograniczającej przyrody. Tak jak z żalem niszczymy przyrodę w imię wolności, która wymaga ofiar (nie od nas, ale od niej), tak samo z żalem przystajemy na konieczność wyzysku. Gdyby wolność oznaczała wolność od potrzeb materialnych, wówczas trwałaby krótko, ale byłaby pełna.

Kapitalizm mógł poszerzyć zasięg społeczny wolności jednostkowej, ponieważ poskromił i podporządkował przyrodę w pewnym zakresie zabezpieczenia potrzeb materialnych. Dialektycznie jednak prowadzi to do zniszczenia przyrody. Przezwyciężenie dialektycznej sprzeczności między coraz efektywniejszym wykorzystywaniem przyrody a nieuchronnym jej oporem w postaci unicestwienia części siebie wraz z niemożliwym do przezwyciężenia czynnikiem patogennym polegałoby na wykroczeniu poza tę sprzeczność. Zniesienie społeczeństwa klasowego jest przezwyciężeniem tej sprzeczności – syntezą dialektyczną – wyjściem poza sprzeczność. Konieczna jest zmiana społecznego paradygmatu, aby zachować zasadę wolności rozumianej jako niewystępowanie samoograniczeń jednostki. Wolność polega na przezwyciężaniu ograniczeń stawianych z zewnątrz, poprzez doskonalenie samego siebie. To doskonalenie siebie staje się niezamierzonym, ale faktycznym celem. Społeczeństwo bezklasowe nie jest społeczeństwem bez ograniczeń. Ograniczenia powszechne nie przeczą możliwościom jednostki, aby przezwyciężać własne ograniczenia, co w gruncie rzeczy jest istotą wolności jednostki w obiektywnych warunkach. Tutaj nie ma mowy o samoograniczeniu.

Przeciwnicy społeczeństwa bezklasowego proponują znane, przedkapitalistyczne rozwiązania elitarne. One także zakładają społeczną niemożliwość naruszenia struktury społecznej z pełną wolnością jednostki jako mocowania się z obiektywną rzeczywistością. Tyle, że ta rzeczywistość jest klasowa, niesprawiedliwa, ponieważ jednostki należące do różnych klas społecznych rozwijają swój potencjał w całkowicie odmiennych warunkach, które z góry determinują różny jakościowo model dostępnego wzorca przypisanej im „istoty gatunkowej”. O to właśnie chodzi – w społeczeństwie klasowym mamy do czynienia z różnymi „istotami gatunkowymi”.

O to właśnie toczy się walka klas.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
17 lutego 2022 r.