Jakby nie patrzył, odkąd skończyła się epoka, w której na lewicy przewodził ruch robotniczy, lewicę należy stale przekonywać do aktywizmu i do utożsamiania się z interesami emancypacji.

W ruchu robotniczym, sprawa była dość oczywista: bezpośredni producent znajdował się na dole drabiny społecznej i miał twardo zdefiniowane interesy klasowe, przeciwstawiające go klasie wyzyskiwaczy. Nie było nigdy tak, żeby te interesy były bezwarunkowo uznawane przez warstwy i grupy społeczne zbliżone położeniem do klasy robotniczej. Obserwacja wyzysku w społeczeństwie nie była czymś charakterystycznym dla marksizmu, ale miała dość szerokie spektrum wyznawców.

Niesprawiedliwość społeczna wyrażała się bardzo różnie i mogła mieć bardzo różne interpretacje. Istniały niesprawiedliwości odziedziczone po ancien régimie, kiedy to pewne pozycje uprzywilejowane, np. cechowe, traciły swój status i ulegały proletaryzacji. Wrogość między liberalno-demokratycznymi nurtami politycznymi, które skupiały się na niesprawiedliwości rozumianej jako coś, co obraża poczucie moralności, a marksizmem, który miał to nieszczęście, że pojęcie wyzysku klasowego ujął w sposób naukowy, tj. oparł na obiektywnym zbadaniu zjawiska, zrelatywizował w tym znaczeniu, że zamiast na subiektywnym poczuciu moralnego oburzenia oparł się na fundamencie relatywizacji pojęcia wyzysku do danego sposobu produkcji.

W tym ujęciu, w ramach kapitalizmu, z istoty tego konkretnego sposobu produkcji wywodzi się naukowa, zobiektywizowana koncepcja wyzysku klasowego, który ma odniesienie do formacji kapitalistycznej i jej charakterystyk.

Początkowo koncepcja Marksa nie odbiegała zbytnio od typowych liberalno-demokratycznych koncepcji politycznych swego czasu. Charakterystyczne jest rozejście się Marksa i Proudhona, kontynuowane we wrogości między anarchizmem Bakunina a koncepcją dojrzałego już Marksa. Proudhon zresztą, jak zaświadczają znawcy tematu, przeszedł ewolucję charakterystyczną dla całości formacji politycznej liberalno-demokratycznej i odstąpił od swej początkowej, jakże radykalnej tezy o tym, że własność jest kradzieżą. Wręcz przeciwnie, jak zaświadczają prawdziwi obrońcy wolności i demokracji, własność jest warunkiem i to warunkiem koniecznym wolności i demokracji.

Marksizm stał się wrogi prawdziwym demokratom i obrońcom wolności z chwilą, kiedy zawęził zjawisko walki klasowej do relacji między kapitalistą a bezpośrednim producentem, robotnikiem.

Drobny właściciel podlega dławieniu przez konkurencję ze strony wielkiego kapitału przemysłowego, a następnie finansowego. Regulacja prawna, która zabraniałaby owej konkurencji w tej mierze, w jakiej zagraża ona drobnemu właścicielowi, jest kwintesencją działalności politycznej tzw. lewicy, czyli ruchu, który jest spadkobiercą idei liberalno-demokratycznych, przeciwstawnych teorii ekonomicznej i koncepcji politycznej marksizmu Marksa i międzynarodowego ruchu robotniczego.

Z tej perspektywy ruch robotniczy, który nie skupia się na żądaniu ograniczenia monopolizacji ze strony wielkiego kapitału i wręcz czerpie swą siłę z konsolidacji przedsiębiorstw kapitalistycznych, które sprzyjają konsolidacji ruchu robotniczego, jest z definicji wrogi ideom wolności i demokracji. Dokładnie, jak sam Marks był oskarżany o zamordyzm i autorytaryzm, zaś ruch robotniczy – o ciążenie ku totalitaryzmowi i zasadzie wodzostwa.

W pewnym sensie to nieporozumienie brało się stąd, że siła wynikająca z masowości i powszechności ruchu robotniczego szła w parze z zawężaniem się obszaru bezpośredniego wyzysku klasowego w rozumieniu konkretnohistorycznego zjawiska do relacji właściwej wysokorozwiniętemu stadium kapitalizmu.

Paradoks, jaki stąd wynika jest następujący: w efekcie gwałtownego rozwoju produktywności przemysłu mamy do czynienia z możliwością rozrostu nadbudowy kulturowej, co ma swoje uzasadnienie w solidnej bazie ekonomicznej społeczeństwa. Jednocześnie rośnie liczba obywateli, którzy opuszczają szeregi pracowników produkcyjnych i domagają się coraz lepszego wynagrodzenia w ramach osiągniętego potencjału gospodarczego. Ich roszczenia nie opierają się na wykazaniu zasług dla rozwoju produkcji (a przynajmniej nie bezpośrednio), ale na zasługach w sferach należących do kulturowej nadbudowy. Przy okazji jednak roszcząc sobie pretensje do udziału nie tyle i nie tylko w podziale dóbr kulturowych, ale przede wszystkim w podziale dóbr konsumpcyjnych i to konsumpcji podstawowej, materialnej.

Jeżeli grupy i warstwy społeczne wytwarzające (kreujące) w sferach pozaprodukcyjnych domagają się udziału w produkcji dóbr materialnych (ogólnie: bogactwa społecznego), to oznacza, że stają po stronie wyzyskiwaczy, którzy w ten sam sposób pozbawiają już wcześniej bezpośrednich producentów owoców pracy ich rąk.

Elementarny antagonizm klasowy polega bowiem na możliwości zniewolenia części społeczeństwa poprzez pozbawienie jej dostępu do środków umożliwiających im produkcję dóbr niezbędnych dla własnego utrzymania i zmuszenie dzięki temu do produkcji środków utrzymania wrogiej klasy panującej i wyzyskującej. Nie ma w tej perspektywie miejsca dla liberalnego, idyllicznego obrazu podziału pracy wewnątrz społeczeństwa. Chłopi, później zastąpieni lub raczej nieco zdjęci z piedestału przez klasę robotniczą, są wraz z robotnikami jedynymi klasami w historii, które uczestniczą w konflikcie klasowym o charakterze antagonistycznym. Chłopi są bezpośrednimi potomkami tych, którzy zostali pozbawieni własności środków produkcji na określonym etapie historycznym. Utopijność koncepcji politycznej chłopstwa polega na dążeniu do odtworzenia relacji drobnej własności, która powinna zastąpić kapitalistyczną akumulację i monopolizację własności w coraz mniej licznych rękach.

Utopijność wynika więc z tego, że ignoruje ta koncepcja ewolucję cywilizacyjną, proponując zatrzymać w niemożliwym bezruchu sytuację rywalizacji właścicieli w miarę, jak poszerza się rynek i wciąga coraz szersze grupy społeczeństwa. Ostateczną, logiczną konsekwencją wywłaszczenia pierwotnych właścicieli jest przekształcenie ich w producentów całkowicie pozbawionych własności. Poza własnością swojej siły roboczej. W społeczeństwach przedkapitalistycznych wywłaszczeni przechodzili w pewnym sensie na własność wywłaszczycieli. Ostatecznie, nie istniały w społeczeństwie grupy społeczne, pozbawione własności środków produkcji, które by nie były „własnością” jakiegoś arystokratycznego domu. Skoro nie zarabiano pracą najemną, to dostęp do dóbr konsumpcyjnych był umożliwiony wyłącznie poprzez pozarynkowe formy więzi z właścicielem środków produkcji.

Powstanie klasy robotniczej, prototypu pracownika najemnego par excellence, było logicznym (po heglowsku logicznym) efektem pierwotnego wywłaszczenia wolnego rolnika w ramach mechanizmu cywilizacyjnego. Robotnik przestaje być własnością właściciela odebranych mu środków produkcji. Wywłaszczyciel nareszcie, w długim procesie historycznym, przeżuł i przyswoił cudzą, przejętą przez siebie własność, i wypluł trzymającego się kurczowo ex-własności jej pierwotnego właściciela, który – aby nie dać się oderwać od swej niegdysiejszej własności – dał z siebie zrobić niewolnika lub poddanego.

Wraz z rozwojem przemysłu, właściciel środków produkcji przestał mieć jakiekolwiek zobowiązania wobec podległych sobie grup i warstw społecznych. Ponieważ właściciel zaczął płacić producentowi traktując go jako równorzędny podmiot rynkowy (choć totalnie pozbawiony cech, atrybutów, które czyniłyby z niego podmiot rzeczywiście równorzędny, a więc – własności środków produkcji), to podzielił się z nim odpowiedzialnością za utrzymanie pozostałych grup i warstw społecznych.

Sfera pozaprodukcyjna nie ma wkładu w produkcję dóbr służących bezpośredniej konsumpcji służącej reprodukcji jednostek, a co za tym idzie – społeczeństwa. Kapitalista płaci robotnikowi tyle, ile wynika z mechanizmu popytu i podaży na rynku pracy przemysłowej siły roboczej. Historycznie płaca robocza kształtuje się na niskim poziomie, ponieważ liczebność rezerwowej armii pracy jest wielka, a nie dlatego, że jest to praca nisko czy wysokokwalifikowana. Jest to praca podstawowa, materialna i oceniana niekoniecznie w zależności od jej kwalifikacji. Koncepcja kwalifikacji ma natomiast zasadnicze znaczenie dla pracy nieprodukcyjnej. Jej wartość kształtuje się w zależności od potencjału konkurencyjnego z innymi pracownikami władającymi podobnymi kwalifikacjami. Tu również znaczenie ma liczebność dostępnych pracowników kreatywnych, ale nieco mniej niż w przypadku pracowników produkcyjnych.

Warto zauważyć, że cywilizacja powoduje, iż liczebność pracowników umysłowych jest relatywizowana w wyniku wzrostu liczby pracowników bezpośrednio produkcyjnych, którzy powinni mieć dostęp do dóbr wyższego rzędu, zapewnianych przez pracowników nieprodukcyjnych. Podobnie, jak w epoce przedkapitalistycznej, jednostki zajmujące się pracą nieprodukcyjną sprzedają swoją pracę po to, aby zyskać środki utrzymania materialnego. Czyli, aby móc uczestniczyć w owocach produkcji sektora produkcyjnego. O ile przed kapitalizmem całość kosztów utrzymania siły roboczej nieprodukcyjnej spadała na właściciela środków produkcji, bo nikt inny nie mógł wytwarzać dóbr podstawowego, materialnego utrzymania, bo nie miał po temu środków (narzędzi i materiałów), o tyle w kapitalizmie pracownik produkcyjny brał na siebie część kosztów utrzymania usługodawców. Kapitalista kupował usługi nieprodukcyjne, które były potrzebne jemu, a nie robotnikowi, który już nie był jego „domownikiem”, a wobec którego miał niegdyś pewne zobowiązanie, choćby i na głodowym poziomie.

W rozwój cywilizacji musiało wtrącić się państwo, które też miało swoje zapotrzebowanie na obsługę nieprodukcyjną. Jednocześnie, na opłacenie kosztów własnej obsługi państwo brało środki bezpośrednio z podatków.

W systemie realnego socjalizmu państwo czerpało bezpośrednio z wypracowanej wartości dodatkowej przedsiębiorstw. Podstawową część dostarczały przedsiębiorstwa produkcyjne, ponieważ nic się nie zmieniło – nieprodukcyjna część społeczeństwa potrzebowała przede wszystkim zapewnienia jej środków do życia, do materialnego przetrwania. Sytuacja była dość jasna – nie były obciążane dochody indywidualne, ponieważ państwo dzieliło wartość dodatkową podobnie jak przedkapitalistyczna klasa panująca dzieliła zawłaszczoną wartość wedle swej subiektywnej oceny przydatności poszczególnych kategorii pracowników, a ściślej mówiąc – służby (stąd: służba państwowa). Rynek pracy nie istniał, bo nie istniała burżuazyjna fikcja równorzędności nieprzystających do siebie podmiotów gospodarujących.

Po odrzuceniu Marksowskiego rozumienia ruchu robotniczego jako sprowadzającego się do antagonizmu klasy robotniczej z kapitałem w ramach kapitalistycznych stosunków produkcji i zwycięstwie liberalno-demokratycznej interpretacji konfliktów społecznych, w której antagonizm klasowy i inne typy sprzeczności interesów zostały sprowadzone do jednego poziomu, walka klasowa straciła impet, maskowany przez radykalizm postulatów społecznych, które dotyczyły kwestii innych niż problematyka stosunków produkcji.

W rzeczywistości jednak bardzo trudno jest utrzymać poziom radykalizmu ruchu pracowniczego, jeśli doktryna, jaką ten ruch się kieruje, akceptuje racjonalność i efektywność kapitalistycznego sposobu produkcji, a buntuje się tylko przeciwko niesprawiedliwemu podziałowi wypracowanej wartości dodatkowej. W tej sytuacji mamy rozejście się chwilowych sojuszników, ponieważ dzielą się oni na drobnych właścicieli oraz na pracowników żyjących wyłącznie z wynagrodzenia za sprzedawanie swej siły roboczej. Również tu są dalsze, szczegółowe podziały grupowo-warstwowe, które dalej rozbijają wspólnotę interesu. Sam ruch nie jest zorganizowany wokół interesu klasy robotniczej, która w specyficznym systemie kapitalistycznym reprezentuje najdalej idący postulat zmiany sposobu produkcji, a w związku z tym nadaje dynamikę całemu ruchowi. Nie ma nic dziwnego w tym, że lewica, która deklaratywnie opowiada się za marksizmem, a faktycznie albo go totalnie nie rozumie, albo fałszuje, rozbija się o wewnętrzne sprzeczności wyznawanej przez siebie koncepcji.

Postulaty społeczno-obyczajowe czy społeczno-kulturowe akceptują fundament gospodarki kapitalistycznej. Warunkiem tej akceptacji jest utrzymanie demokratycznego porządku politycznego, co daje lewicy poczucie, że nie sprzeniewierza się swoim zasadom. Problem w tym, że instytucje demokratyczne mogą prawidłowo funkcjonować w warunkach sprawnie działającej, a więc efektywnej gospodarki, co w miarę upływu czasu coraz bardziej prowadzi system do narzucania swojej hegemonii innym gospodarkom (równie kapitalistycznym, tyle że nie mającym szczęścia zajęcia odpowiedniego miejsca w międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy (MKPP) w odpowiednio wczesnym etapie. Tak więc, aby nadrobić zaległości historyczne, reżymy tych państw muszą odłożyć na bok zasady demokracji, ponieważ budowa stosunków kapitalistycznych zawsze polega na wywłaszczaniu szerokich grup społecznych z celem ich pauperyzacji i proletaryzacji, co nie budzi ich entuzjazmu. Jednocześnie wybór innej drogi (niekapitalistycznego) rozwoju wymaga stłamszenia rodzącej się kasty oligarchicznej, która dopiero z czasem (długim, historycznym) przerodzić się może w szacowną burżuazję. Albo i nie, jeśli MKPP nie pozwala na przejście danego kraju do kapitalistycznego Centrum. Przejście do elity jest możliwe w przypadku oligarchów, którzy doszlusowują do klasy szacownych kapitalistów, ale relacje wewnątrz ich ojczystego kraju mogą nieskończenie trwać w fazie przejścia od rozkładu starego systemu do rozkładu systemu przejściowego, transformowanego bez nadziei na powodzenie.

Lewica, której jedynym wspólnym postulatem pozostaje demokracja, nie jest w stanie rozpatrywać dialektyki różnych współistniejących systemów w ich wzajemnej relacji. Sztywno trzyma się zasady popierania i tworzenia instytucji demokratycznych niezależnie od etapu budowania (niemożliwego) spójnego systemu społeczno-ekonomicznego.

Obecnie mamy sytuację, w której tzw. stare demokracje, ze względu na swój upadek ekonomiczny, przyspieszony realizacją interesów hegemonii amerykańskiej na starym kontynencie, mają coraz większe trudności z utrzymaniem nędznych resztek pozorów demokracji. Oczywistym jest więc, że główną troską lewicy pozostaje utrzymanie status quo, a więc popieranie amerykańskiej hegemonii pod pretekstem, że jest to Ojczyzna Demokracji Nowożytnej.

Nietrudno zauważyć, że konserwatyzm nowoczesnej lewicy idzie doskonale w parze z neokonserwatyzmem amerykańskim. Coraz wyraźniej widać, że lewica nie jest nosicielką idei rewolucyjnej, tylko wzmocnienia bata na każdego buntującego się. Spora część społeczeństwa, które nie wiedzieć czemu miałoby popierać lewicę, mając nierzadko sprzeczne wewnętrzne interesy, dostrzega konieczność ochrony swego interesu poprzez ochronę takiej czy innej formy prywatnej własności środków produkcji, które stają się coraz wyraźniej głównym zagadnieniem dla wszystkich myślących w sposób realny ludzi. Niestety, częściej spotyka się takich po prawej stronie sceny politycznej, ale ich program polityczny w żaden sposób nie prowadzi do realizacji celów stawianych przez marksistów. Po prostu prawica dostrzega stawki gospodarcze bardziej realnie, ponieważ nie zatrzymuje się na powierzchni podziału, a drąży kwestię produkcji. Dlatego społeczeństwo odrzuca lewicę, a wydaje się bardziej popierać prawicowy, zdroworozsądkowy realizm.

Niestety, współczesna lewica nie reprezentuje realizmu opartego na naukowych podstawach, tylko idealistyczne myślenie życzeniowe, co zostało już dawno rozpracowane przez większość społeczeństwa. Lewica w efekcie stapia się z wielkim kapitałem globalistycznym, który jest jej jedyną nadzieją na zachowanie status quo. Lewica nowoczesna jest zapleczem intelektualnym dla projektów globalnych z utopią demokracji lokalnej, przyjmowanej przez wielki kapitał z przymrużeniem oka, na zasadzie, że życie i tak wyrówna, zaś użyteczni, lewicowi idioci wykonają robotę propagandową. Front walki społecznej przechodzi więc całkowicie poza horyzontami intelektualnymi lewicy.

Nic dziwnego, że lewica nowoczesna nie jest w stanie sama siebie zdiagnozować i stworzyć program polityczny, który pozwoliłby jej nie dostać się pod nieuchronny lincz ze strony tak kapitału, jak i społeczeństwa. Nowoczesna lewica staje się coraz bardziej irytująca, przejmując na siebie złość społeczną wywołaną przez kapitalistyczne stosunki produkcji. Siedząc na wulkanie nie dostrzega, że kurzy się już pod stopami.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
22 czerwca 2023 r.