Chyba zgodzimy się z tym, że dla skutecznej walki klasowej niezbędna jest jasność pojęć, bez której nie istnieje jasna teoria. Ostatnio rzecznikiem takiego rozumowania objawił się Radosław Czarnecki. Na łamach strajk.eu popełnił on tekst pt. „Zaostrza się walka klasowa”. Jeżeli socjaldemokrata zauważa walkę klasową i, co więcej, obnaża „solidaryzm społeczny”, to znak, że zapewne na horyzoncie majaczy jakieś widmo komunizmu. Taktyka przyjęta wobec tego zagrożenia jest uderzająco podobna w wypadku prawicy, z uwzględnieniem przesunięć w kierunku prawej ściany: przejmujemy, chłopaki, instrumentarium pojęciowe marksizmu, oczywiście wkładając w nie własną, antymarksistowską treść.

I aby nie być gołosłownym.

Radosław Czarnecki grzmi, z jakże donośnym radykalizmem: „Powszechnie admirowany pracodawca to żaden ‘pracodawca’. Komu on daje pracę? Właściciele kapitału – bo tak się powinno mówić jasno i klarownie (i skala kapitału tu nie ma znaczenia, liczy się usytuowanie na szali społecznych lokalizacji) – kupują pracę od nas, pracowników najemnych”. Co w tym ujęciu nieprawidłowego? Przecież 99% lewactwa podpisałoby się pod tym zdaniem z entuzjazmem.

Otóż, ruch robotniczy wyrósł i odnosił sukcesy na bazie Marksowskiego ujawniania klasowej tendencyjności burżuazyjnej ekonomii. Jednym z tych fake’ów było stwarzanie pozorów pojęciowych, że oto robotnik sprzedaje kapitaliście „pracę”. Robotnik, skorygował Marks, sprzedaje kapitaliście swoją siłę roboczą, nie pracę. Co to znaczy: sprzedać pracę jako taką? Czas pracy? Efekt pracy? Z tej nieprecyzyjności pojęcia wynika bagatelizowanie jej skutków. „Sprzedawanie pracy” jako sprzedaż efektu pracy wspaniale poszerza nam pojęcie klasy robotniczej, obejmujące także baletnicę i Internautę.

Burżuazyjne określenie, że robotnik sprzedaje „pracę”, oddawało burżuazyjny aksjomat, że na rynku pracy mamy do czynienia z dwiema suwerennymi stronami układającymi się dobrowolnie co do sprzedaży czegoś, co da się „wyalienować” od jednostki. W przeciwieństwie do pojęcia „siła robocza”, którego użycie przez marksistów, w ramach papieskiej hipokryzji, było sztandarowym dowodem na to, że marksizm deprecjonuje osobę ludzką – nazywając rzeczy po imieniu, bez obcyngalania się.

Oczywiście, reformistom nie przeszkadza w radykalizmie odwoływanie się do pojęcia „praca” w zastępstwie „siły roboczej”. Ich rozumienie mechanizmu rynku pracy polega na tym, że strony suwerennie się układają, ale jedna (kapitalistyczna) strona jest w tym układzie silniejsza i wykorzystuje tę nierówną sytuację do oszukania strony słabszej. Niesprawiedliwość systemu kapitalistycznego polega na nieuczciwości strony mającej przewagę. Nie polega na mechanizmie gospodarczym, w którym każda ze stron otrzymuje dokładnie to, co uczciwie i rzetelnie przypada jej z układu sił rynkowych.

Stąd radykalizm reformizmu sprowadza się do postulatu gwarancji pracy i odpowiedniej zapłaty za „pracę”. Rynek nie jest tu kwestionowany: gdyby rynek nie był opanowany przez kapitalistów i sztucznie zawężany, to odzwierciedlałby potrzeby wszystkich członków społeczeństwa. Wówczas potrzeby rzeczywiste (nie – popyt efektywny) spotykałyby się z gotowością do ich zaspokojenia. Rynek prawdziwy, nie kapitalistyczny, to mechanizm wzajemnego świadczenia sobie usług, gdzie (jak u Saya) nie jest możliwy brak równowagi.

Problem w tym, że ów model zapomina o jednej drobnej kwestii – wymaga, aby wszyscy uczestnicy wymiany rynkowej byli suwerennymi podmiotami. A to zakłada posiadanie własności środków produkcji. Rynek lokalny stawał się kapitalistyczny właśnie poprzez wywłaszczanie drobnych posiadaczy. Rynek kapitalistyczny jest więc z definicji niezdolny do funkcjonowania jako rynek suwerennych podmiotów.

Lewicowa utopia domaga się od rynku oceny wartości świadczonej pracy wedle kategorii merytokratycznych. Praca robola a praca umysłu kreatywnego to dwa bieguny wartości pracy, którą łaskawie nabywa kapitalista. Wysoko oceniona praca jest wartością sama w sobie, więc należy się za nią odpowiednie wynagrodzenie, choćby i nie znajdowała ona (efektywnego) nabywcy. Głupi naród nie docenia wysokiej kultury i wagi wykształcenia. Należy skorygować ten stan rzeczy poprzez działania państwa, które weźmie na siebie rolę nabywcy efektów pracy. Nacisk na aparat państwa zastępuje tzw. rewolucję, a nawet jest bardziej radykalny w skutkach niż jakaś rewolucja, która odtwarza sytuację wyceniania „pracy” wedle kryteriów ideologicznych, a nie merytokratycznych.

Aktualny kryzys kapitalizmu nie znajduje już tymczasowego rozwiązania dzięki posunięciom interwencjonizmu państwowego. Gdyby tak było, już by go przezwyciężono. Tymczasem postulaty współczesnej lewicy są adekwatne do minionego etapu, na którym keynesizm jeszcze funkcjonował.

Stąd mamy wysyp pomysłów typu „gwarantowany dochód podstawowy” u zwolenników gospodarki rynkowej (oczywiście – społecznej). „Praca” jest zbyt wzniosłym pojęciem, aby jego wycenę pozostawić rynkowi pracy. Na rynku pracy każdy jest „siłą roboczą”. Podobnie, jak w przypadku pozostałych towarów, rynek radzi sobie w lot z bezduszną wyceną jakości całkowicie do siebie nieprzystających.

I to jest nie do przyjęcia. Dla reformistów. Dlatego się radykalizują. Całkowicie nie w duchu Marksa.

Podobnie jak w przypadku skrajnej prawicy, która styka się ideowo z reformizmem lewicowym na gruncie przejmowania pojęć pseudomarksistowskich. Ba, reformizm wymościł prawicy drogę czerwonym dywanem. Skrajna lewica w wykonaniu wkurzonego drobnomieszczaństwa spotyka się wpół drogi ze skrajną prawicą na gruncie rytualnego mordu na marksizmie. Efektem może być wyłącznie podporządkowanie drobnomieszczaństwa spójniejszej politycznie koncepcji prawicowej. Nie ma między nimi żadnego prześcieradła… poza stosunkiem do LGBT+.

Trudno jednak chwalić za to Boga. Kryterium LGBT nie przysporzy zwolenników ruchowi robotniczemu ani marksizmowi, nawet w przypadku nieuniknionego konfliktu w łonie „sojuszu ekstremów”. Natomiast z punktu widzenia prawicy spełni swoje zadanie – zneutralizuje lewicę.

Nie chcielibyśmy, aby mózgi reformistów eksplodowały od zbytniego wysiłku, ale świat naprawdę jest bardziej skomplikowany niż by wynikało z tekstu nie tylko Radosława Czarneckiego.

Protest kierowców ciężarówek w Kanadzie, podchwytywany w USA, wpisuje się politycznie w walkę Republikanów z Demokratami. Ze względu na antyrobotniczy charakter Demokratycznej Międzynarodówki, która wzorem stalinowskiej hegemonii w złamanym, komunistycznym ruchu robotniczym, narzuca swój program światowej lewicy, tradycyjni robotnicy są łatwym łupem prawicy. Jak to było ze stalinowskim ruchem robotniczym. Lewica z jej preferencjami, które wyrażają się w instrumentarium pojęciowym (pasującym prawicy), nie jest w stanie ich do siebie przyciągnąć. Nawet w Europie, gdzie zwyczajowo robotnicy trzymali się partii socjaldemokratycznych, przejmuje ich bez problemu skrajna, nacjonalistyczna prawica. Dla socjaldemokracji robotnicy byli zawsze złem koniecznym, taranem dla stworzenia porządku skonstruowanego wedle kryterium interesu ogólnospołecznego (co jest możliwe, jeśli pomija się złożoność struktury klasowo-warstwowej w społeczeństwie i wynikającego stąd zróżnicowania interesów).

Dostrzeganie globalnego fermentu przez Czarneckiego, nawet jeśli wyraża się radykalnie: „O zaostrzaniu się walki klasowej w naszym kraju, gdzie świadomość przeorano i splantowano przez 30 lat neoliberalnej, antypracowniczej i antyspołecznej propagandy, świadczy najlepiej wzbierająca fala strajków płacowych. Pracownicy najemni nie chcą już pracować ‘za miskę ryżu’…” (patrz: Radosław Czarnecki, Zaostrza się walka klasowa https://strajk.eu/zaostrza-sie-walka-klasowa/?fbclid=IwAR2GN-x2APOfWpujSjdMFzCtlrLIgCEY2n0aMOJj3tH5zsrBk5hXORsj0-Q”), to pozostaje na stałym poziomie reformistycznej świadomości społecznej. Zwyczajnie, robole się ruszyły i mogą wspomóc walkę reformistyczną (o podwyżki płac) grup pośrednich (które właśnie ostatecznie tracą aspiracje do klasy średniej). Ta lewica nie zrobi nic, dokładnie nic, dla podniesienia świadomości robotników do poziomu świadomości klasowej, ponieważ sama ta lewica ma świadomość na poziomie tradeunionistycznym.

Demokratyczna lewica amerykańska zauważa, że kierowcy ciężarówek bynajmniej nie podnoszą haseł socjalnych, nie wpisują się w działania związków zawodowych. Natomiast bardzo zauważalnie propagandowy wydźwięk ich protestu jest przejmowany przez polityczne siły prawicy, w tym przez zwolenników ex-prezydenta Trumpa. Antysystemowość robotników jest zagospodarowywana przez prawicę, której antysystemowy projekt pozostaje projektem klasowym, chociaż raczej modyfikowanym i przedkapitalistycznym, patriarchalnie opiekuńczym i nacjonalistycznym. Dla tego projektu lewica nie ma alternatywy. Wobec zdecydowanie wstecznej propozycji prawicy, może ona tylko upierać się przy kapitalizmie, który ma cechę postępowości w porównaniu z systemami przedkapitalistycznymi.

System pojęciowy, jakim posługuje się lewica, jest tylko zewnętrznym objawem jej wewnętrznej istoty. Pojęcia to tylko słowa, jednak słowa mogą służyć ukryciu myśli równie dobrze, co wyrażać bezwstyd mętlika teoretycznego.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
9 lutego 2022 r.