Między przemówieniem Putina (22 lutego) o uznaniu republik donieckiej i Ługańskiej a atakiem na Ukrainę (24 lutego) minęły niespełna dwa dni, ale Borys Kagarlicki zdążył w międzyczasie wykluczyć zbrojny konflikt z tego samego powodu, co zawsze – władze Rosji nie mają pojęcia, co zrobić z Ukrainą po ewentualnie wygranej wojnie.

Wszakże nawet Zachód nie jest w stanie uporządkować spraw w tym kraju, podśmiewa się Kagarlicki. Tu chciałoby się westchnąć równie ciężko, co Putin w trakcie przemówienia: czy rzeczywiście ten lewicowy, poważny aspirant do wielkiej polityki, naprawdę wierzy w to, że Zachód jest na Ukrainie po to, aby tam coś porządkować? Budować autostrady, odbudowywać gospodarkę rozwaloną w trakcie kapitalistycznej transformacji…

To się nazywa słuchać i nie słyszeć. Akurat w kwestii przedstawiania prawdziwych motywów dla planowanej, choć jeszcze w przemówieniu niezapowiedzianej akcji militarnej Rosji, Putin mówił do rzeczy i konkretnie. Chociaż nie było to powiedziane wprost, całe przemówienie Putina jednoznacznie ogłaszało, że interwencja na Ukrainie będzie i to wkrótce. Kagarlicki tego nie usłyszał. To duży błąd jak na człowieka aspirującego do bycia poważnym analitykiem bieżących wydarzeń.

Dla Kagarlickiego niezrozumiałym jest, po co takie długie przemówienie, jeśli chodzi tylko o uznanie obu republik? Otóż, drogi Borysie, długie było po to, aby uzasadnić akcję zbrojną, pokazać, że Rosja nie może dłużej czekać, ponieważ USA chcą ją zdławić ekonomicznie i politycznie, i że to stało się jasne dla Putina. Analogicznie do jego zrozumienia w 2000 r., podczas spotkania z Clintonem, że Rosja nie wejdzie do NATO. Następne lata pokazały, że Rosja nie wejdzie, ani nawet nie ma szans na stowarzyszenie z Unią Europejską. Sankcje ekonomiczne uniemożliwiają jakąkolwiek współpracę z zachodnią Europą, nawet na zasadzie poddostawcy, półkolonii Niemiec.

Putin, oczywiście, nie rozumie, że sankcje amerykańskie są głównie wymierzone przeciwko Europie, a szczególnie Niemcom. Ale powinien to rozumieć Borys Kagarlicki, jakże nowoczesny marksista.

Kagarlicki wyśmiewa się z Putina, że niby ten wierzył w możliwość integracji z Zachodem. Kagarlicki nie jest w stanie zrozumieć sytuacji, ponieważ rozpatruje ją z całkowicie odlecianej perspektywy. Argumentuje swoją krytykę w ten sposób: skoro cały ten Zachód jest taki podły i zły, to dlaczego niby Rosja chciałaby tam wejść? Jakby od Rosji to zależało. Nie bierze pod uwagę tego prostego faktu, chociaż ma elementy układanki w ręku, kiedy wspomina o „zapomnieniu” przez Putina osoby swego protektora, Borysa Jelcyna. Tak, Gorbaczow i Jelcyn ślepo wierzyli w to, że ich osobiste zasługi dla podporządkowania ZSRR kapitalizmowi zapewnią Rosji takie traktowanie, jak nie przymierzając Polski. W końcu Polska to mały pryszcz, a oddanie ZSRR to przecież tysiąc razy większa zasługa. A więc, tak, Jelcyn wierzył, że Rosja ma świetlane perspektywy, które obejmują nie tylko członkostwo w NATO, ale i zapewne we wspólnej Europie. Putin wierzył Jelcynowi. Ale przekonał się w 2000 r., że wierzył głupio. I to było dla niego szokiem, do czego się przyznał w przemówieniu. A Kagarlicki stroi sobie żarty. Dlaczego? Ponieważ tak samo jak Jelcyn i tak samo jak młody Putin ślepo wierzy, że Rosja może spełnić jakieś bliżej nieokreślone warunki, na jakich… zostanie przyjęta w skład zachodniej demokracji.

Jeżeli Putin dojrzał, to na pewno nie przytrafiło się to Kagarlickiemu. Powinien więc skierować epitet infantylizmu sam przeciwko sobie. Gdyby był uczciwy wobec siebie i swoich słuchaczy.

Kagarlicki ironizuje dalej na temat tego, że przez uznanie LDNR nic się wszakże tam nie zmieni. Ma rację. Ani gospodarka nie wzrośnie, ani szemrane rządy republik nie staną się lepsze dla obywateli, mniej zbiurokratyzowane. Ale nie ma racji, kiedy uważa, że wywóz cywilów z tamtego obszaru był wyłącznie manewrem propagandowym. W świetle wojny, która wybuchła dwa dni później, ta prześmiewcza hipoteza Kagarlickiego padła na mordę. Na jak długo ci ludzie mieli wyjechać, dlaczego nie ma informacji dla nich – to wszystko traci znaczenie w zaistniałej po przemówieniu Putina sytuacji. Rosja stworzyła sytuację, w której ci ludzie mogą wracać do domów. Pytania Kagarlickiego zawisają w niezręcznej próżni.

Warto przypomnieć sobie, że nowoczesna rosyjska lewica z Borysem Kagrlickim na czele nie zrobiła nic, aby przymusić swój rząd do prawdziwej pomocy republikom, ani nawet nie zorganizowała się sama dla pomocy republikom tworząc alternatywę dla prawicowej ideologii „ruskiego miru” narzuconego mieszkańcom Donbasu. Nie, słuszna lewica ograniczała się do rozpatrywania kwestii republik w kontekście słusznych lub niesłusznych koncepcji federalizacji Ukrainy. Wykazując dużo zrozumienia dla ukraińskiego dążenia do utrzymania państwa w integralnej całości, chociaż oznaczało to faktyczne ludobójstwo dla mieszkańców wschodniej części Ukrainy.

Jeśli już trzymać się historycznych analogii, to rosyjska lewica zachowała się wobec republik jak zachodnioeuropejska lewica w stosunku do Rosji radzieckiej – podjęła „konstruktywną” krytykę republik, kwestię „pomocy” pozostawiając do rozstrzygnięcia przez interesy kapitału zachodniego. W sytuacji, która narastała i którą należało rozumieć w kategoriach szerszych niż tylko rosyjskie, polityczne ruchy Kagarlickiego łaszącego się do liberałów i do Nawalnego pokazują, że nie jest on w stanie stanowić samodzielnej siły politycznej. A powielonych odbić stereotypowych, uwikłanych politykierów jest wystarczająco dużo bez Kagarlickiego.

Jednocześnie, Kagarlicki lekceważy sankcje. Może udawać, że je lekceważy Putin – to zrozumiałe napinanie muskułów, ale nie opozycja. Szczególnie jeśli rozumie się, że sankcje nie są skierowane przede wszystkim przeciwko Rosji. Skąd wynika takie nastawienie myślowe, które zakłada, że wystarczy coś tam zrobić, aby sankcje zostały zniesione, a Putin, nie wiedzieć czemu, upiera się przy niewypełnianiu żądań Zachodu? Wystarczyłoby wyrzec się ambicji imperialnych.

Problem w tym, że za umownego Jelcyna Rosja wyrzekła się tychże ambicji i co? Nawet do NATO nie przyjęli. Jeżeli dziś niektórzy politycy niemieccy przebąkują (przynajmniej przed rosyjskim uderzeniem na Ukrainę), że należałoby rozwiązać Pakt i stworzyć nowy sojusz wojskowy, w którym Rosja znalazłaby miejsce, to USA rozumieją natychmiast, że nie wolno dopuścić do utrzymania resztek europejskiej jednomyślności. Rosja i Ukraina służą temu zadaniu i nie są dla USA ważne z jakiegokolwiek innego powodu.

Głębsze podłoże sposobu myślenia lewicy, w tym i Kagarlickiego, polega na tym, że lewica w ogóle myśli w kategoriach, że to rząd ma dać, coś zrobić, i najlepiej, żeby nam się to podobało. Schizofrenia lewicy polega na wyobrażeniu, że wystarczy obalić rząd, który nie działa zgodnie z naszymi (społeczeństwa niby jakimś cudem jednolitego pod względem interesów) wymaganiami i wyobrażeniami i ustanowić rząd demokratyczny, to znikną powody dla sprzeczności interesów tak na arenie krajowej, jak i międzynarodowej. Równie cudownym sposobem, co dla lewicy znikły sprzeczności interesów na poziomie 99% samego społeczeństwa jak najbardziej obywatelskiego.

Przekonanie to wyraża się w mantrze, jaką lewica z upodobaniem powtarza – za utrzymanie Nord Stream 2 i w ogóle za wszelkie projekty gospodarcze czy dowolne inne płacą podatnicy. Ten sposób myślenia ma wbudowany mechanizm zniewolenia intelektualnego, przeciwstawny marksizmowi, negowany przez marksizm, ale – jak widać – bez powodzenia na lewicy, w tym podobno marksistowskiej. Ba, nowoczesnej i jakże krytycznej.

Polega on na przekonaniu, że państwo jest neutralnym aparatem biurokratycznym, służącym do obsługi interesów swobodnie umawiających się stron, które owszem mają sprzeczne interesy, ale właśnie ich uzgadnianiu służy biurokracja państwa. W ekonomice burżuazyjnej, produkt krajowy jest naliczany w ten sposób, że do dochodu wlicza się wynagrodzenia sfery nieprodukcyjnej. Praca w tej sferze jest więc z definicji produkcyjna. Od tych wynagrodzeń obywatele płacą podatki, czyli zrzucają się na utrzymanie aparatu biurokratycznego, od którego oczekują w zamian spełniania wyrażanych demokratycznie postulatów.

Wszystko wygląda przekonująco.

Kiedy jednak przychodzi do pełnienia funkcji rządu, okazuje się, że aby były środki na wypłatę wynagrodzeń sfery nieprodukcyjnej, potrzebne są realne dochody. Pracownicy kreatywni stwarzają dochód, jeśli ich wyniki są z zyskiem sprzedawane na zewnątrz. W wielu przypadkach, pracownicy, np. nauki, prywatyzują swoje wyniki sprzedając je na własne konto, a nie na konto budżetu ogólnokrajowego. Natomiast zastosowanie wyników pracy kreatywnej przez państwo wymaga dobrego stanu gospodarki jako takiej. Po zniszczeniu gospodarki poradzieckiej, podstawą dla funkcjonowania budżetu i obrotu pieniężnego wewnątrz kraju pozostaje sprzedaż surowców. Sprowadzenie gospodarki posocjalistycznej do zaplecza surowcowo-roboczego we wszystkich krajach transformujących się było podstawą, na jakiej można było dopiero rozpocząć rozmowy o integracji z Zachodem.

Praca kreatywna w Rosji ma więc jeszcze mniej szans przynoszenia dochodu niż w innych krajach i jej wyniki są w większym zapewne stopniu prywatyzowane przez pracowników umysłowych.

Pierwszą rzeczą jest więc zapewnienie funkcjonowania gospodarki. Lewicowe myślenie jednak opiera się na niemarksowskiej, ale za to burżuazyjnej tezie o tym, że każda „praca” przynosi dochód. Przynosi, ale dochody jednostkom, pod warunkiem, że zostaną kupione efekty. Są one kupowane za środki otrzymanie z zewnątrz albo – i tu jest sedno konfliktu klasowego – za środki odbierane innym grupom społecznym. Podatki są burżuazyjną formą wtórnego podziału bogactwa, a nie tylko zasobem utrzymującym biurokrację, ani tym bardziej zasilającym środki dostępne w obrocie wewnętrznym. Co najwyżej budżet służy zmianie relacji podziału, które wytworzyły się żywiołowo w gospodarce.

Dlatego nawet szczera lewica, po dojściu do władzy, musi zrewidować swój stosunek do postulatów swoich własnych wyborców.

Aby zaspokoić postulaty niezadowolonego społeczeństwa rosyjskiego, władza musi gimnastykować się z zarządzaniem gospodarką surowcami. A tutaj sankcje są dotkliwe, tak jak były dotkliwe w stosunku do Rosji radzieckiej. Imperializm stosuje sprawdzoną taktykę walki. O tym, oczywiście, Putin milczał. Za to lewica może na własne oczy przekonać się, gdyby chciała patrzeć, że za autorytaryzm i zbrodnie stalinizmu jest odpowiedzialna w decydującym stopniu nie ekipa różnych mniej czy bardziej skorumpowanych i karierowiczowskich elit siedzących w Kremlu, ale zachodni imperializm.

Nawet tego nie chcąc, Kagarlicki przyznaje jedno – putinowska Rosja obiektywnie nie ma najmniejszego interesu w wojnie z Ukrainą ani w opieraniu się Zachodowi. Ale podjęła wojnę. Czyli sam przyznaje, że musiała to zrobić nie z własnego impulsu, ale w wyniku nacisku, któremu już nie mogła się oprzeć. Skoro sankcje nie zadziałały, Zachód zgromadził arsenały zbrojne na Ukrainie. Nawet jeśli Ukraina nie ośmieliłaby się zaatakować bezpośrednio samej Rosji, to los mieszkańców obu republik był przesądzony. Ci, którzy by nie zginęli w wyniku zmasowanego ostrzału Donbasu, zginęliby w wyniku masowej czystki etnicznej, która rozpoczęłaby się po wejściu ukraińskich oddziałów do pokonanych „ludowych republik”.

To, że Rosja nie weszła na ścieżkę demokracji w zachodnim stylu, było wynikiem odtrącenia Rosji w momencie, kiedy nie było po temu żadnych przeciwwskazań z punktu widzenia Zachodu, czyli w okresie rządów Jelcyna. Tak jak Ukraina nie weszła do UE po obaleniu Janukowycza i nie została przyjęta przez całe 8 lat od tamtej pory. Nie o to szła rzecz. Ale Zachód nie musi się tłumaczyć. Wszyscy przyjmują to jako normalną sprawę.

Powtarzamy, nie Rosja i tym bardziej nie Ukraina są celem. Celem jest gospodarka europejska i potencjalna szansa Niemiec na wysforowanie się na przodujące mocarstwo ekonomiczne.

Jeśli chodzi o kwestię leninowskiej polityki narodowościowej, to pisaliśmy już o tym odrębnie. W przeciwieństwie do Putina, lewica rozumie tę kwestię w jej historycznym kontekście, niemniej na samej lewicy różnie się interpretuje to zrozumienie. Większość lewicy, podobnie jak Kagarlicki, nie rozumie podłoża tej kwestii w obecnej sytuacji politycznej. Dlatego świadomość lewicową bez problemu przejmuje narracja nacjonalistyczna.

Trafna złośliwość Putina niespecjalnie dotrze do młodego pokolenia Ukraińców, których wychowały już przepisane na nowo podręczniki historii, w których nacisk kładzie się na zupełnie inne źródła ukraińskiej narodowości i państwowości. Ukraińcy narzucili swojemu państwu patrona w postaci nie Lenina, ale Bandery. Putinowi powołanie się na Lenina służy raczej jako pretekst do gorzkiego stwierdzenia, że ta polityka podłożyła bombę pod konstrukcję gmachu radzieckiego. Tyle, że z gmachem radzieckim ekipa Gorbaczowa-Jelcyna pożegnała się bez żalu. Jak teraz uważa Putin – przedwcześnie.

Niemniej, tacy rewolucjoniści jak Róża Luksemburg również uważała, że kwestia narodowa będzie stale tykającą bombą dla nowego społeczeństwa. Uśpienie tej kwestii jest pochodną sukcesu ekonomicznego, a stworzenie nowego modelu ekonomicznego jest sensem nowego ustroju. Jest sensem każdego ustroju, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Unia Europejska również pęka po szwach narodowościowych. Aby nie była taką bombą, jedynym sposobem, jakim dysponują rządy, jest i pozostaje autorytaryzm. Im silniejsze dławienie z zewnątrz, tym bardziej bezwzględny system represji. Odpuszczenie – powoduje wybuch nastrojów nacjonalistycznych i rozpad, jak wyciąga wniosek Putin. Zawsze jest jakieś wyjście.

W przypadku Rosji, demokratyczna opozycja proponuje, aby Rosja jeszcze bardziej nie stawiała oporu. Problem w tym, że Rosja go nie stawia w ogóle. Za prezydentury Trumpa było widać, że Rosja nie chce opierać się nawet USA. Z Niemcami – w podskokach. Ale jest szkopuł: USA nie mają siły, aby połknąć Rosję. Za wszelką cenę nie dopuszczą jednak do tego, aby zamiast nich zrobiły to Niemcy.

I to jest zasadnicza przyczyna wojny: zachodni imperializm toczy ją rękami Rosji i Ukrainy.

Lewica powinna w tej sytuacji z całą mocą obnażać politykę swoich rządów, pokazując korzenie problemu. Pokazując faktyczne wybory stron konfliktu swoich rządów, nie dając się zwodzić deklaracjom. Ale nigdy nie będzie potrafiła tego zrobić, jeśli nie wyzbędzie się fałszywych teorii, które ją skutecznie oślepiają.

Kagarlicki nie jest wyjątkiem.

Jaskrawym dowodem na to, jak się przestrzelił w swoich analizach jest następujący cytat z jego video: „Rosyjscy patrioci myśleli, że jak Putin przemówi, to nazajutrz pójdą do ataku rosyjskie samoloty, czołgi, drony, flotylla. Wszystko to zwali się ze wszystkich stron na Kijów, zmieni reżym i ustanowi… co, no właśnie co?”

Zgoda, że Rosja tak długo nie podejmowała działań, bo zdawała sobie sprawę z podniesionych przez Kagarlickiego trudności. Ale fakt empiryczny jest taki, że się na to właśnie zdecydowała. Jasne, że wbrew swej woli – jak o tym wiarygodnie powiedział Putin – i swym interesom. Takie wybory podejmuje się w sytuacji, kiedy trwające od 30 lat dobrowolne oddawanie się każdemu, kto zechce, zostaje odrzucone z powodu… impotencji gwałciciela.

Mamy do czynienia z impotencją starczą kapitalizmu. Szkopuł w tym, że lewica dokonała w międzyczasie samokastracji.

A więc pat. Na scenę wkracza nacjonalistyczna prawica. Niestety, jest to opcja także banderowskiej Ukrainy. „Koncert mocarstw” europejskich z mocnym oparciem w reakcyjnej Rosji jest dziś podminowany radykalizmem ideologii nacjonalistycznej, nie socjalistycznej. Nawet jeśli narodowcy przejmują „tylko” lewicowe instrumentarium pojęciowe.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
25 lutego 2022 r.