Członkowie rosyjskiej OKP (Zjednoczonej Partii Komunistycznej), nie zgadzający się z rezolucją przyjętą na plenum CK OKP pt. „O sytuacji na Ukrainie”, wydali w odpowiedzi swoje Oświadczenie. Oświadczenie podpisali jako „członkowie OKP – Internacjonaliści”, stwierdzając tym samym, że nie zamierzają wystąpić z partii i będą walczyć o swoje poglądy w jej ramach. Zasadniczym powodem wydania odrębnego Oświadczenia jest brak w rezolucji „pryncypialnej oceny prowadzonej przez rząd rosyjski ‘specjalnej operacji wojennej’.” Faktycznie więc, zdaniem autorów, rezolucja jest jej usprawiedliwieniem. Dla autorów rezolucji, nie ulega wątpliwości skrajnie reakcyjny charakter reżymu ukraińskiego oraz to, że jest on popierany przez zachodnie mocarstwa oraz NATO.

Niemniej, polityka rosyjskich władz nie prowadzi w żadnym wypadku do ponownego zjednoczenia narodów byłego ZSRR, co więcej – będzie miała tragiczne skutki dla pracujących tak Rosji, jak i Ukrainy i Donbasu. 

Nasz komentarz: oceny podawane przez lewicę są w zasadniczy sposób nieadekwatne do rzeczywistości, niezależnie od tego, czy lewica ta popiera czy potępia rosyjską agresję wobec Ukrainy. Ocena ta jest dokonywana z jak najbardziej pryncypialnych pozycji, ale w sytuacji, w której te pryncypialne pozycje udowodniają swą zasadniczą nieadekwatność. W ten sposób staja się pozycjami dogmatycznymi i są skazane na obumarcie w najbliższej przyszłości.

To stwierdzenie wynika z pragmatycznego faktu, że lewica już dawno przestała mieć wpływ na kształtowanie rzeczywistości politycznej. Dlatego pryncypialność, o której wspomina Oświadczenie, nie jest stanowiskiem, wokół którego można by budować zorganizowaną siłę lewicową zdolną podjąć na nowo zadanie wpływania na losy społeczeństw świata.

Jest to bardzo ciekawa sytuacja, w której obie strony lewicowego sporu usiłują pryncypialnie znaleźć rozwiązanie kwadratury koła narzuconej przez imperializm. W rozumowanie wrzucane są elementy podrzucane przez imperialistycznych politologów, w tym kwestie narodowościowe. Ta kwestia doszła do poprzednio implementowanej na gruncie lewicowym kwestii demokracji burżuazyjnej, pogłębiając podziały wśród lewicy, która „pryncypialnie” usiłuje wmontować obie te kwestie w swój program.

Jeżeli dziś obserwujemy zjawisko moralnej presji na każdego, kto nie przyjmuje jedynie słusznej argumentacji zbudowanej w oparciu o narrację nowoczesnego „prawa naturalnego”, które obejmuje demokrację burżuazyjną i prawo narodów do samodefiniowania w osobach ich przywódców, to nie powinniśmy zapominać, że jest to wynikiem ponad półwiecznego wtapiania się zachodniej lewicy postmarksistowskiej w burżuazyjny dyskurs antykomunistyczny. I, dodajmy tu, nie chodzi o dyskurs antystalinowski, ale właśnie o dyskurs antyrobotniczy, dopuszczający sojusze z reformowanymi poststalinowcami.

Właśnie w oparciu o to rozwodnienie pryncypialności marksizmu stworzone zostały instrumenty ideologiczne, które dziś czynią ową demagogiczną narrację tak skuteczną.

Na tym tle, poststalinizm wydaje się wielu ludziom obroną pryncypialności poprzez nawiązanie do mało pogłębionej krytyki fałszu zachodnich wartości. Radykalna, antystalinowska lewica, głównie w Rosji, mogła odczuwać tu pewną bliskość z poststalinowcami. Dzięki tym sojuszom, lewica w Rosji mogła jeszcze czuć się graczem poważnej sceny politycznej, mogącym lada moment zdobyć wpływ na masy. W relacji do lewicy zachodniej, która na krajowych podwórkach może stanowić co najwyżej dekoracyjny margines życia politycznego, pozycja lewicy rosyjskiej rokowała pewne nadzieje ze względu – przede wszystkim – na zainteresowanie tzw. mas ludowych, które jeszcze reagują instynktownie na niektóre hasła lewicowe.

Po wojnie z Ukrainą, jak by się nie potoczyła sytuacja w samej Rosji, pewne jest, że lewica straci nawet tę swoją pozycję. Poststalinizm, który był niezręcznym, ale przydatnym przykryciem dla radykalnej lewicy, zostanie zdelegalizowany jako podstawa wielkorosyjskiego szowinizmu, na który spadnie całość odpowiedzialności za wojenną awanturę Rosji. Pryncypialne tłumaczenia o walce oligarchów z kapitalistami, raczej nie mają szansy trafienia do przekonania ani przywódców politycznych, ani szerokich mas.

Wraz z poststalinizmem w Rosji zostanie zdelegalizowana wszelka lewicowość, na którą przyzwolenie da społeczeństwo – jego liberalna część z przyczyn naturalnych, zaś jego „patriotyczna” część, obejmująca najniższe warstwy społeczne, ponieważ będzie uważała lewicę za zdrajcę interesów narodowych.

Nie ulega wątpliwości, że również na Zachodzie zmieni się status lewicy. Z tolerowanego folkloru stanie się ona wrogiem publicznym ze względu na niejednoznacznie potępiające stanowisko wobec Rosji. Argumentem o niejednoznaczności może być zwyczajnie pozycja „równoważenia”, czyli wypominanie NATO jego braku moralnego prawa do wysuwania oskarżeń pod adresem rosyjskiego agresora.

Po upadku ZSRR spodziewano się, że zwycięski obóz kapitalistyczny będzie chciał wypalić ogniem resztki ideologii, która mu po raz pierwszy i ostatni poważnie zagroziła. Wpędzone w chaos gospodarczy po intensywnej dezindustrializacji państw posocjalistycznych społeczeństwa usiłowały się zbuntować przeciwko wybranej w ich imieniu drodze kapitalistycznej stagnacji. Te bunty były uśmierzone, jak w Polsce, rękami liberalnej, burżuazyjnej lewicy postkomunistycznej, która dokonała w świadomości społecznej ostatecznej eutanazji socjalistycznej idei. Na to miejsce, w świadomości wciąż niepogodzonych z doktryną kapitalizmu mas społecznych, weszła koncepcja prawicowego populizmu, oparta na nacjonalizmie i konserwatyzmie wykorzystujących argument naturalności ładu społecznego opartego na wolnej grze sił społecznych – oczywiście pod warunkiem, że hierarchia społeczna została już zaklepana, a jej podważenie siłami „natury”, czytaj: rynku, stało się zwyczajnie niemożliwe. Niemniej, jest to prawicowo-populistyczny wariant państwa opiekuńczego, który masom (oraz pogrobowcom stalinizmu) wydaje się tożsamy z socjalistycznym państwem paternalistycznej opieki socjalnej.

Przebudowa Rosji na kształt peryferyjnego państwa kapitalistycznego wydawała się kłaść kres zemście burżuazji. Sprowadzenie Rosji do poziomu zaplecza surowcowego dla gospodarki europejskiej było wystarczające dla umiarkowanie liberalnej i konserwatywnej Europy kapitalistycznej, pragnącej ubijać interesy i nie interesującej się niczym więcej. Gdyby sprawa pozostała na poziomie pragmatycznego biznesu as usual, to prawicowe ugrupowania nacjonalistyczne w Europie Zachodniej pokazały swój brak zacietrzewienia w stosunku do Rosji. Podobnie było w przypadku konserwatywnej partii w USA, co pokazała prezydentura Trumpa. Jednak ten trend okazał się przedwcześnie optymistyczny.

Dokładnie taki sam nacjonalizm w państwach posocjalistycznych miał przeciwstawne interesy niż nacjonalizm zachodnioeuropejski. Oczywisty jest fakt, że dla zachodnioeuropejskiego kapitału (dla którego barwy ideologiczne mają mniejsze, co najwyżej instrumentalne znaczenie) nie tylko Rosja, ale cały obszar wschodniej i środkowo-południowej Europy pozostaje obszarem eksploatacji ze względu na zasoby surowcowe i ludnościowe (tania siła robocza, zastępująca obcą kulturowo i buntującą się siłę roboczą z Azji i Afryki).

W regionie Europy Wschodniej wspólnota interesu wobec wyzyskującego kapitału zachodniego była potencjalnie pożywką dla wzrostu nastrojów klasowych. To w oczywisty sposób nie mogło się podobać wschodnioeuropejskiej klasie nowobogackich milionerów oraz reprezentującej ich klasie politycznej. Dlatego, dla zróżnicowania interesów „klasowych” poszczególnych państw i grup państw, musiała się odrodzić walka ideologiczna.

Taki apokryficznostalinowski pomysł, że w miarę krzepnięcia peryferyjnego kapitalizmu zaostrza się walka ideologiczna między składowymi Peryferii o klauzulę najwyższego uprzywilejowania indywidualnych warunków eksploatacji.

Zasadniczo Polska ma palmę przodownictwa w odrodzeniu walki ideologicznej na naszym kontynencie. Jeśli wśród producentów krajów europejskiej Peryferii rodziła się spontaniczna solidarność wobec eksploatacji zachodniego kapitału, to ideolodzy musieli odwołać się do narodowych tradycji, które na tle owej spontanicznej solidarności mogłyby zasiać silne ziarna niszczące ową solidarność. Kraje, tzw. nowoprzyjęte do Unii Europejskiej stworzyły lobby antyrosyjskie, które skutecznie storpedowało wysiłki integracji Rosji na zasadzie przydatka surowcowego do gospodarki niemieckiej, a więc i europejskiej. Sam fakt uzależnienia gospodarek europejskich od rosyjskich surowców dowodzi tego, że Europa na zasadzie najmniejszego oporu i korzyści podpięła się pod rosyjską kroplówkę, nad którą zachowuje kontrolę dzięki trwałej przewadze ekonomicznej i technologicznej. Tej przewadze nie zagraża żaden rosyjski dyktat. Taka sytuacja ukształtowała się w ciągu dwudziestu pierwszych lat aktywnego podporządkowywania gospodarki rosyjskiej interesom kapitału zachodnioeuropejskiego ku obopólnej korzyści tak zachodnich kapitalistów, jak i rosyjskich oligarchów. Bez liczenia się z kosztami rosyjskiego społeczeństwa, ale to przecież naturalne…

Podpięcie się gospodarek państw poradzieckich oraz byłych satelitów ZSRR pod gospodarkę europejską nie przyniosło społeczeństwom oczekiwanego wzrostu poziomu życia. Te społeczeństwa nie miały poczucia bezpośredniej korzyści z wyzysku rosyjskich zasobów przez oligarchię pracującą na zachodni kapitał. Jak wyjaśnić społeczeństwu, co jest zasadniczą przyczyną jego biedy? Klasowo umocowani po stronie klas panujących i wyzyskujących ideolodzy mieli pod ręką zawsze gotową argumentację o tradycyjnym antagonizmie narodowym z „Ruskimi”. Rosjanie, wedle tej narracji, opanowali ideologicznie Europę poprzez swoje lewicowe macki i doprowadzili do upadku kulturowego i cywilizacyjnego Zachodu. Lewicowe wartości spowodowały upadek tradycyjnych wartości zachodniej cywilizacji, takich jak pracowitość, wartości rodzinne czy zwykła przyzwoitość. Krytyka Zachodu była odczytywana przez część lewicowych idiotów jako krytyka „prawie” klasowa, chociaż prawie czyni różnicę… W ten sposób została zneutralizowana część lewicy, która mogłaby przenosić ideologię nawiązującą bezpośrednio do stalinowskiego ZSRR, a więc mającą zwolenników wśród nostalgików minionej epoki.

Druga część lewicy, ta związana z nurtami opozycyjnymi wobec ZSRR i stalinizmu, tworząca ów taran na tradycyjne burżuazyjne społeczeństwo bez sięgania do korzeni marksistowskiej krytyki kapitalizmu i poprzestające na nowolewicowej reinterpretacji marksizmu, nie mogła oprzeć się pokusie nawiązania do swej najbardziej oryginalnej cechy, a mianowicie do teoretycznego i praktycznego dowodzenia, że idea imperialna Stalina czyni ją tożsamą z imperializmem w kapitalistycznym wydaniu.

W ten sposób owa nowoczesna lewica gładko wchodzi w ideologiczny dyskurs narzucony przez skrajnie konserwatywny nurt wschodnioeuropejskich, sfrustrowanych elit politycznych. Owa lewica sama określiła ten nurt jako „faszystowski”. Zawęziła jego rozumienie do stanowiska populistycznej prawicy wobec nowych ruchów społecznych typu LGBT+, natomiast bezwarunkowo kupiła ten dyskurs w odniesieniu do kwestii narodowej, w konkretnym przypadku Rosji. Nie kupuje go wszak, jeśli chodzi o inne kraje i narody.

W tym właśnie przywiązaniu do tezy o ZSRR jako państwie imperialistycznym, które to określenie przenoszone jest na Rosję, wyraża się postulowana „pryncypialność” lewicy.

Tymczasem, w odniesieniu do ZSRR istniała różnica stanowisk między neomarksistami (oraz luźno nawiązującymi do marksizmu intelektualistami ze Szkoły Frankfurckiej) a Trockim istniała różnica zdań. Wyrażała się ona w dostrzeżeniu reaktywnej roli ZSRR w stosunku do agresywnej i prowokacyjnej roli imperializmu zachodniego. Ta obserwacja nie stanowiła w oczach Trockiego usprawiedliwienia dla wewnętrznej polityki Stalina, ale mogła – przynajmniej teoretycznie – zachować więź z odczuciami i intuicjami mas społecznych.

Współcześnie, sytuacja się powtarza, ponieważ jest bezpośrednim wynikiem nieprzezwyciężonych sporów teoretycznych z przeszłości. Błędy minionej epoki są dziś podniesione do rangi „pryncypiów”.

Jednak wynikają one z rozbieżnej interpretacji podstawowych kwestii marksistowskiej teorii. Prawidłowe zdefiniowanie podmiotu walki klasowej jest fundamentem prawidłowej interpretacji bieżącej sytuacji i wytworzonych w jej ramach sprzeczności interesów.

Prawdziwa ocena bieżącej sytuacji z pozycji pryncypialnych polega przede wszystkim na określeniu miejsca lewicy w skomplikowanej walce interesów społecznych.

Nowoczesna lewica uważa, że ten problem ma odfajkowany, ponieważ występując o prawa dowolnej grupy społecznej, zawsze występuje w obronie praw pracowników najemnych kapitału. Drugie fundamentalne pryncypium odnosi się do sprawiedliwości dziejowej wobec narodów uciskanych. Przy tym, dla lewicy chodzi tu o ucisk czysto narodowy.

Jeżeli więc lewica usiłuje zachować neutralność wobec „nie swojej wojny”, to przyjmując wyzwanie na poziomie kwestii czysto narodowych, staje – jako lewica – na pozycjach przegranych. Podobnie jak popieranie Rosji radzieckiej, a nawet ZSRR przed wojną przez postępowe grupy opiniotwórcze spełniało rolę motywatora dla podtrzymania opozycji wobec kapitalizmu w skali świata, tak obecnie nagonka na Rosję, dla której oferta kapitalistyczna na początku XXI wieku w ogóle znikła z porządku dnia, dając pożywkę dla odradzania się idei imperialnych, przeniosła się na poziom ideologiczny. Wcześniej wydawała się tkwić na poziomie czysto pragmatycznym, na jakim wciąż postrzegają ją politycy konserwatywni (nie mylić z neokonserwatystami).

A ponieważ odrodziła się płaszczyzna ideologiczna sporu historycznego (dzięki rusofobicznej, nacjonalistycznej prawicy), to dla lewicy musi się to jakoś skończyć. Nowoczesna lewica usiłuje nie dostrzegać problemu, powołując się słusznie na to, że jej lewicowość sprowadza się praktycznie do wspierania instytucji demokracji burżuazyjnej, nawet wbrew chybotliwym nastrojom samej burżuazji. Lewicowość lewicy sprowadza się więc do obrony systemu burżuazyjnego z jego lepszego okresu, nawet jeśli koniunktura nie sprzyja takim oczekiwaniom. Wiara lewicy w wszechwładność kapitału nakazuje jej wierzyć, że nawet w dnie kryzysu strukturalnego, kapitalizm postawi sobie za punkt honoru, aby utrzymać poziom państwa socjalnego. Kapitalizm może temu zadaniu sprostać jedynie za cenę niszczenia, aby potem nadać starczemu uwiądowi pozory odzyskanego na chwilę wigoru.

Z tego powodu, jakie by nie były ruchy na dziejowej szachownicy, wszystkie one są wynikiem pękania wrzodów sprzeczności wewnątrzkapitalistycznych. Dlatego też, jeśli chcemy położyć kres wojnom imperialistycznym, to podstawową drogą do tego celu jest zakwestionowanie imperializmu w jego najbardziej rozwiniętym ogniwie, a nie w dowolnym, wybranym ze względu na osobiste sympatie czy antypatie.

Wystarczy sobie zdać sprawę z tego, że najbardziej na wojnie zależy USA oraz peryferyjnym miniimperialistom w rodzaju polskiego rządu, aby zrozumieć, gdzie należy uderzyć, aby z tą wojną skończyć.

Wszyscy, którzy mówią, że są oburzeni horrorem wojny, ale że zanim się ją skończy należy rozprawić się z niezbywalnym genem agresji powszechnym u Rosjan, powinni przyznać się do wyznawania czystej postaci rasizmu. Potępienie dla Rosji uzasadnia się na wszelakie sposoby, od emocjonalnych po spokojne racjonalizowanie i ważenie interesów.

Dla lewicy rozpatrywanie kwestii narodowej w oderwaniu od kwestii interesu walki klasowej nie ma uzasadnienia. Skoro, jak stwierdziliśmy wyżej, dzięki peryferyjnym nacjonalistom z Europy Wschodniej wojna na Ukrainie odrodziła walkę ideologiczną, to na niej powinna się skupić lewica. Ta wojna zmienia świadomość społeczną i rodzi szansę, aby lewica odzyskała swoje znaczenie podmiotowe.

Podstawowym zadaniem lewicy, a przynajmniej lewicy marksistowskiej, powinno być badanie warunków takiego odzyskania podmiotowości. To, oczywiście, oznacza odcięcie się od lewicy burżuazyjnej i obyczajowej, która ustawiła się już na pozycjach prokapitalistycznych, nawet jeśli rozumie pod nimi tylko nacisk na kapitał, aby dzielił się swymi zyskami z ludźmi pracy. Taki program nie przyniesie zmiany stosunków społecznych, zdefiniowanych przez stosunki produkcji.

Kryterium postępowania politycznego lewicy powinno być zrozumienie, jakie działania przyniosą lewicy odzyskanie więzi z podstawową bazą społeczną, czyli z robotnikami sfery produkcyjnej. Tylko sposób organizacji tej sfery, jej uspołecznienie, warunkuje dostosowanie się pozostałych sfer życia społecznego do wymogów tego zasadniczego uspołecznienia. Tylko załatwienie tej sprawy pozwoli na eliminację wojen. Cała reszta działań, to zaklejanie gnijących ran plastrem.

 

W konkretnym przypadku, Rosja nie prowadzi wojny imperialistycznej, ale wojnę obronną. Nawet jeśli jest to wojna obronna systemu odrażającego, to należy zdać sobie sprawę z faktu, że niedemokratyczny system polityczny w Rosji jest wynikiem katastrofalnej sytuacji gospodarczej tego kraju. Oczywiście, mają rację ci, którzy twierdzą, iż system oligarchiczny nie rokuje żadnych perspektyw stworzenia racjonalnej i efektywnej gospodarki. Niemniej, lewicowi zwolennicy rozpadu ZSRR i demokracji w dowolnym, choćby jelcynowskim kształcie z braku szansy na inny, jest lepszym rozwiązaniem niż utrzymanie starego porządku, zaakceptowali taką właśnie sytuację przekreślonych perspektyw z całym dobrodziejstwem inwentarza. W Polsce czy w Rosji nie brakowało ludzi, którzy mieli świadomość tego, iż jest to skazanie kraju na paroksyzmy nierozwiązywalnych, wewnętrznych sprzeczności. Nowoczesna lewica jednak nie podzielała owej świadomości. Miała podstawy do tego sceptycyzmu w koncepcjach teoretycznych zachodniej lewicy, która relacje między systemem demokratycznym a gospodarczym postrzegała dokładnie na odwrót. Rację miała pod jednym warunkiem – że system demokratyczny jest pewnym gwarantem sprawiedliwszego podziału wypracowanego dochodu. Problem w tym, że jeśli system produkcyjny zostanie rozbity, to instytucje demokratyczne mają małe szanse przetrwania i funkcjonowania, a co za tym idzie – można się pożegnać z ideą sprawiedliwego podziału. Jeżeli dostrzega się tylko wierzchołek góry lodowej, to można sobie fantazjować na temat tego, że to system demokratyczny tworzy skuteczną gospodarkę. Cała teoria wartości oparta na pracy temu przeczy, ale cóż – lewica rozprawiła się z nią już piórem Bernsteina.

Również wojowniczość wschodnioeuropejskich sojuszników USA jest związana z ich peryferyjną sytuacją. W kapitalizmie nie ma mowy o trwałych sojuszach. Powstanie Unii Europejskiej było długim i żmudnym procesem prowadzonym w epoce Zimnej Wojny, odwołującym się do gospodarki planowej, której model istniał w realnym socjalizmie. Współpraca w ramach wspólnoty europejskiej wykorzystywała owe wzorce w interesie klasy kapitalistów jako całości. Analogicznie do realsocjalizmu, proces ten stworzył armię biurokracji europejskiej, która podejmowała decyzje niekoniecznie odpowiadające poszczególnym krajom, ale prowadzące do przetrwania całości układu. Unia zaczęła trzeszczeć w szwach, kiedy interesy gospodarcze zostały podporządkowane interesom politycznym. Kryzys 2008-2010 stworzył okazję dla zaistnienia lewicowych rządów w Europie. Pokazały one bez wyjątku swoją indolencję i brak przygotowania do spełnienia owej roli podmiotowej, o którą lewica powinna zabiegać. Wydaje się, że nie ma potrzeby przekonywać, iż jest to wynik teoretycznej katastrofy ruchu lewicowego, jej braku alternatywy dla kapitalistycznego porządku. W tej sytuacji swoją szansę uzyskała populistyczna prawica. Lewicy pozostało wspieranie liberalnego centrum.

Ostatecznie, okazało się, że lewica, która zwykła posługiwać się określeniem „faszyści” w stosunku do populistycznej prawicy, kiedy ta atakowała parady równości, jest zgodna z nią w chwili, gdy chodzi o podejście do kwestii wojny rozpoczętej przez Rosję. Oczywiście, istnieją pewne rozbieżności – istnieje sprzeciw wobec ewentualnej, bezpośredniej interwencji NATO oraz deklaracje o konieczności deeskalacji zbrojeń, rzecz jasna przełożonej na okres pokoju. Nie ma mowy o haśle wyrzucenia baz NATO z Europy, a nawet NATO ma szansę rozszerzyć się po tej wojnie. W tej sytuacji nie ma nawet mowy o perspektywie najmniejszego blokowania rozszerzania NATO po zakończeniu działań. Z polityki „równoważenia” stanowisk lewicy nie pozostanie nawet śladu.

Jeżeli nie teraz żądać likwidacji NATO, to po wojnie nie będzie na to atmosfery.

 

Kolejnym argumentem autorów Oświadczenia jest stwierdzenie, że państwo, które sprawuje „faszystowską” władzę nad pracownikami, nie może przeprowadzać denazyfikacji. Ogólnie zgoda, niemniej takie postawienie sprawy jest demagogiczne, ponieważ w ten sposób można by określić przygniatającą większość państw kapitalistycznych, jeśli nie wszystkie. Oraz 100% państw niekapitalistycznych.

Jak wspomnieliśmy wyżej, nowoczesna lewica używa określenia „faszyści” w odniesieniu do populistycznej prawicy o konserwatywnych wartościach, nie przyjmujących do wiadomości koncepcji feministycznych, ani tym bardziej genderowych. W przypadku Ukrainy, określenie „faszyzm” odnosi się do reżymu, który prześladuje „większościową mniejszość” posługującą się językiem rosyjskim, a w tym prześladowaniu nie waha się przed użyciem metod ludobójczych. I to od 8 lat.

Rosyjscy lewicowi krytycy separatyzmu donbaskiego podpierają swoje stanowisko argumentacją, którą dałoby się najlepiej i najpełniej wyrazić za Aleksandrem Szubinem. Powołuje się ono na niewątpliwe prawo narodu ukraińskiego do pielęgnowania swojej odrębności kulturowej i narodowej. Szubin przedstawia skomplikowane dzieje przeplatania się języków rosyjskiego i ukraińskiego w społeczeństwie. Biorąc pod uwagę świadomą dwujęzyczność wprowadzaną przez bolszewików, możemy dodać, że sytuacja jest na Ukrainie co najmniej złożona i paradoksalna. W związku z tym, że ludność ukraińskojęzyczna tradycyjnie żyła na wsi w tamtym okresie, zaś rosyjskojęzyczni byli mieszkańcy miast, i że następował proces industrializacji z migracją ludności wiejskiej, władze promowały dwujęzyczność w celu ułatwienia wzajemnej komunikacji między owymi grupami skazanymi na przeplatanie się. W efekcie bardzo poszerzyła się znajomość języka ukraińskiego, inaczej niż w sytuacji innych obszarów świata, kiedy to migracje kojarzyły się raczej z wykorzenianiem migrantów.

Rdzenna ludność ukraińska, która przyszła do miasta i zatrudniła się w zawodach robotniczych, zaczęła naturalnie mówić po rosyjsku, zyskując w ten sposób dostęp do innej kultury i traktując to jako awans. To też był naturalny proces, któremu zapobiegała troska o pielęgnację ukraińskiej kultury. Zupełnie inaczej niż w krajach kapitalistycznych, gdzie wykorzenienie wynikało poniekąd ze wstydu związanego z wiejskimi korzeniami. Ludność wiejska, która przyszła z ukraińskiej wsi do miasta, stała się nosicielką języka rosyjskiego, zaś wśród inteligencji miejskiej, z korzeniami rosyjskimi, nastąpiła moda na kulturę ukraińską. Można powiedzieć, że naród ukraiński doznał w swej historii podwójnego upokorzenia – raz jako ludność wiejska posługująca się rzekomo niepełnowartościowym językiem drugi raz – jako miejscy robotnicy posługujący się językiem rosyjskim, który zastąpił ukraiński w roli niepełnowartościowego. Próba przezwyciężenia historycznej niesprawiedliwości nie powiodła się ze względu na naturalne dążenie grupy społecznej, uprzywilejowanej klasowo, do zachowania swej odrębności od ludności o kulturze „niepełnowartościowej”. Jakby więc nie obracał sprawy, wszędzie wychodzi kwestia socjalna, jakby powiedziała Róża Luksemburg.

 

Putin w swoim przemówieniu stanowiącym wstęp do działań wojennych dokonał znamiennego odcięcia się od przeszłości symbolizowanej przez bolszewików i Rewolucję Październikową. Przyjął narrację sowietologiczną, podzielaną także przez zdecydowaną większość zachodniej lewicy, która w Rewolucji widzi li tylko ambicję imperialną Rosji, współcześnie utożsamioną z ambicją imperialistyczną. Trudno wymagać czegoś innego od Putina. Niemniej fakt, że lewica wchodzi jak w masło w prowokację Putina, jest znamienny.

Dla rzetelności warto dodać, że część lewicowych organizacji próbowała powiedzieć, że w działaniu bolszewików naprawdę nie chodziło o pomnażanie problemów narodowych, ale o zneutralizowanie kwestii narodowej, która groziła załamaniem fali rewolucyjnej. Teza Putina na to, że bolszewicy skomplikowali kwestię narodową, została przez współczesną lewicę wsparta ważkim argumentem. Albowiem ci dziedzice Rewolucji pokazali, że ta właśnie kwestia ma dla nich znaczenie pierwszorzędne. Jednym słowem, zamiast zaprotestować przeciwko postrzeganiu konfliktu w kategoriach narodowych, lewica zawiązała sobie ręce.

A przecież można było postawić sprawę w kategoriach walki społecznej. Lewica powinna była odmówić postrzegania konfliktu w kategoriach narzuconych przez Putina i zachodni imperializm. Tylko takie postawienie sprawy uczyniłoby lewicę samodzielnym podmiotem politycznym. W pewnym sensie słabe przejawy takiej postawy istniały w stanowisku lewicy związkowej. Oczywiście, taka postawa miałby reperkusje w postaci skonfliktowania lewicy z tzw. opinią publiczną, niemniej przyczyniłaby się do międzynarodowego działania lewicy na rzecz pokoju.

Oświadczenie w kwestii nieadekwatności reżymu Putina do prowadzenia akcji w imieniu wyzyskiwanego ludu pracy jest słusznym spostrzeżeniem, ale nie płyną z tego żadne stosowne wnioski.

Ta postawa lewicy rosyjskiej nie jest zaskoczeniem po upływie 8 lat trwającej wojny na Donbasie. Już 8 lat wcześniej, przy okazji donbaskiego antymajdanu nastąpił podział stanowisk w tej kwestii na rosyjskiej (i nie tylko) lewicy. Sprzeciw wobec euromajdanu w Kijowie został przez większość nowoczesnej lewicy odebrany zwyczajnie wrogo. Owa lewica z entuzjazmem witała wszelkie przejawy „kolorowych rewolucji” w dowolnych zakątkach świata. Niechęć do społeczności, która przeciwstawiła się modnemu trendowi, nie była więc przypadkowa. Jeśli więc w Oświadczeniu wspomina się o „mówieniu” o problemie Donbasu, to warto pamiętać, że poza „mówieniem” niewiele więcej z tego wynikało. Lewica, która w proburżuazyjnych „kolorowych rewolucjach” dopatrywała się bezskutecznie jaskółek postępowych społecznie przemian, bunt Donbasu postrzegała jako pozbawiony tego postępowego społecznie elementu. Ludność republik, odwołująca się z braku innych lewicowych do symboliki i tradycji radzieckich, nie mogła zostać potraktowana przez jakże nowoczesną na wskroś lewicę inaczej jak relikt „sowieckości”. Niechętnie wspierana przez reżym Putinowski, ludność Donbasu przez 8 lat żyła w stanie wojny. Niechęć reżymu do problemu wynikała z dążenia władz Rosji do bycia akceptowanymi przez cywilizowane państwa Zachodu, niemniej musiały one zachować postawę udawanej troski ze względu na spore i wpływowe lobby „patriotyczne”, czyli to, które hołubiło ciągoty imperialne. Stan zawieszenia, w jakim znajdowała się Rosja mamiona nadzieją na akceptację Zachodu i ciągle faktycznie odrzucana, nie mógł trwać w nieskończoność. Brak lewicowego poparcia dla ludności Donbasu, porównywalnego chociażby z poparciem jakiego lewica udziela Palestynie czy Rojavie, wynikał z oceny, że pomajdanowy reżym Ukrainy jest mimo wszystko bliżej Zachodu niż reżym rosyjski. W tej sytuacji katastrofalna sytuacja Donbasu była systematycznie lekceważona, zaś akceptowana została teza o tym, iż ludność ta składa się z separatystów, którzy popierają reżym moskiewski. Ta sama mentalność ujawniła się w chwili, gdy zostało przeprowadzone referendum na Krymie. Gros lewicy rosyjskiej, podobnie jak lewica światowa, nie uznała wyboru ludności Krymu widząc w nim mniej lub bardziej zasadnie fikcję. Niemniej, zasadnicze znaczenie miała ocena Ukrainy jako państwa dążącego do Europy. Gdyby w grę wchodziło państwo o odmiennych dążeniach, stanowisko lewicy światowej zapewne byłoby bardziej zróżnicowane, jeśli wręcz nie odwrotne.

Co więcej, ta postawa wobec Ukrainy zdecydowała o przyjęciu tezy ukraińskich nacjonalistów, iż na Donbasie mamy do czynienia z rosyjską interwencją, zaś ludność składa się z separatystów, którzy konsekwentnie z tym poglądem działają na szkodę państwa, którego są częścią. Stąd współczucie dla ludności Donbasu miało i ma nadal wymiar bardzo ograniczony i wyrażane jest w formie udekorowanej zastrzeżeniami.

Władze Ukrainy od 8 lat konsekwentnie odrzucają argument o tym, iż wojna na Donbasie nie jest wojną domową, jak twierdziła propaganda kremlowska, ale obcą interwencją zbrojną. Lewica nie zauważa, iż twierdzenie, że jest to wojna domowa jednoznacznie wskazuje na pozycjonowanie się Rosji w tym konflikcie jako strony formalnie oddającej Donbas Ukrainie. Ustępstwem na rzecz rosyjskiego obozu patriotycznego jest tu tylko ujmowanie się za ludnością Donbasu jako przejaw rosyjskiego humanitaryzmu. Rosja nie wykorzystała możliwości, jakie dała jej nieoficjalna interwencja w konflikcie na terenie Ukrainy przy okazji próby zabezpieczenia połączenia Krymu z lądem. Wszystko to było pomyślane jako sygnał „dobrej woli” Rosji wysyłany w stronę zachodnich „kolegów i partnerów”.

Dokładnie takie same sygnały pod adresem zachodniej opinii publicznej i zachodniej lewicy wysyłała rosyjska lewica manifestująca ostentacyjnie swój brak zainteresowania problemem Donbasu. Donbas został odpuszczony na żer dla zwolenników obozu „imperialnego” tak przez Kreml, jak i przez lewicę.

W takiej optyce mamy więc sytuację, w której wedle samego rządu ukraińskiego nic się specjalnie nie zmieniło w sytuacji na wschodzie kraju. Wojna, która trwa wedle ukraińskiego oficjalnego stanowiska od 8 lat, nie mogła wybuchnąć 24 lutego 2022 r. Tym bardziej niespodziewanie. Jedyną niespodziewaną sytuacją po 24 lutego było to, że Putin postanowił nie ograniczyć się do obszaru Donbasu. Zgodnie z jego zapowiedzią, „specjalna operacja wojenna” miała na celu ukaranie reżymu, który przez 8 lat prowadził regularne ludobójstwo na terenie Donbasu, a nie kolejne bombardowanie tamtejszej ludności. Dzięki jednak postawie międzynarodowej opinii publicznej, której lewica (ani rosyjska, ani żadna inna) nie próbowała nawet wytłumaczyć sytuacji, ostatecznie operacja wraca na umęczone ziemie Donbasu. Lewica rosyjska nie dostrzegała nawet tego, co widzieli reporterzy zagraniczni, którzy jednak w ciągu tych 8 lat zaglądali do Donbasu i przywozili stamtąd dokumentację prowadzonego przez rząd w Kijowie ludobójstwa (np. Anne-Laure Bonnel, Patrick Lancaster).

Jeżeli mówimy o tym wszystkim, to nie po to, aby stawać po stronie imperializmu rosyjskiego jako mniejszego zła, chociaż w elemencie sprawczości jego rola jest ułamkiem roli, jaka odgrywa imperializm amerykański. Interesuje nas przede wszystkim postawa lewicy i to, że podmiotowości lewica nie zdobędzie zlewając się z wewnątrzimperialistyczną, rozpisaną na głosy narracją, która z góry uniemożliwia wydostanie się z tego zaklętego kręgu. Wysiłek lewicy powinien skoncentrować się na tym, aby z tego zaklętego kręgu wyrwać się i narzucić własną optykę. Z tym jest trudność, ponieważ fundamentalnym założeniem nowoczesnej lewicy jest pozostawanie w zgodzie z szerokim społeczeństwem.

Jest to całkowicie pozbawiona sensu strategia. Tradycyjna, marksistowska koncepcja zakładała podział w poprzek społeczeństwa, po liniach klasowego podziału i jednoczenie ponadnarodowe, które paraliżowało z tego punktu widzenia ewentualne konflikty narodowe i narodowościowe. Tymczasem ograniczanie programu lewicowego, tak aby obejmował 90% społeczeństwa, jest jednocześnie odrzuceniem podziału klasowego wewnątrz danego społeczeństwa. Każdy podział pociąga za sobą tworzenie się sojuszów po różnych stronach barykady. Jeżeli barykada przebiegająca wewnątrz obejmuje zbyt wielką różnorodność interesów po stronie lewicy, to w decydujących momentach walki sojusze społeczne pękają. Widać to dziś na przykładzie postawy społeczeństwa wobec wojny. Stanowisko lewicy, potencjalnie radykalne i antynatowskie, w realnym starciu traci poparcie. Zamiast konfrontacji ze stanowiskiem rządowym (w Polsce), staje się wobec niego mało odróżnialne, a zradykalizowane masy gromadzą się w danym temacie wokół stanowiska bardziej zdecydowanego. W Rosji, stanowisko wobec wojny, gdyby próbowało być zniuansowane, byłoby całkowicie bez znaczenia, zaś stanowisko radykalne w tym temacie musi grać na budowanie opozycji liberalnej, antypracowniczej.

Z tego punktu widzenia, nie stanowisko wobec wojny jest tym, które ma budować konsekwentną lewicę. W tej kwestii tylko zdecydowany opór wobec akceptacji jakiejkolwiek formy eskalacji konfliktu ze strony, która ją faktycznie eskaluje, tj. ze strony NATO, jest dla lewicy akceptowalną postawą. Taka postawa nie wynika z potrzeby doprowadzenia do jakiejś pozorowanej sprawiedliwości, której wartość zweryfikują badacze za jakieś dwadzieścia lat od ustania konfliktu, ale z konieczności budowy samodzielności i podmiotowości lewicy.

Lewica godna tego miana postulowałaby przeobrażenie konfliktu w sprzeciw społeczeństw wobec kapitalistycznego wyzysku. Nie jest to możliwe, ponieważ nowoczesna lewica nie ma w programie zastąpienia kapitalizmu innym systemem produkcji. Nie jest więc alternatywą dla kapitalizmu.

 

Dla autorów Oświadczenia, nie ulega wątpliwości, że wojna jest wynikiem sprzeczności interesów między oligarchicznym kapitałem rosyjskim a kapitałem zachodnim. Niestety, spośród wszystkich tez Oświadczenia, które wymagają zniuansowania lub dopowiedzenia, ta teza akurat jest aktualnie całkowicie fałszywa. Oczywiście, oligarchia jest formą kapitału w jego peryferyjnej, podporządkowanej postaci. Jednak ani Rosja Putina jako całość, ani żaden z oligarchów z osobna nie przeciwstawia się Zachodowi i jego prawom do korzystania z bogactw Rosji niczym ze swego. Propaganda stanowiąca podstawę sankcji ekonomicznych usiłuje wmówić społeczeństwom, że Rosja narzuca swoje warunki przy sprzedaży surowców, od których Europa jest uzależniona. Gdyby tak było faktycznie, zachodnioeuropejskie przedsiębiorstwa nie byłyby tak niechętne, aby zerwać współpracę z Rosją. Nie od dziś wysuwamy tezę, iż sankcje ekonomiczne są wymierzone głównie w gospodarkę zachodnioeuropejską, w tym głównie niemiecką, i mają na celu zdestabilizowanie kooperacji. Przedsiębiorstwa, których zyski zależą od regularności i pewności funkcjonowania i produkowania, tracą nie tyle na mitycznych cenach, którymi rzekomo manipulują rosyjscy politycy, ale na niepewności i zwiększonym do granic niemożliwości ryzyku. W dzisiejszych warunkach uzależnienia finansowania przedsiębiorstw od tzw. inwestycji, czyli od spekulacji na ekonomicznym funkcjonowaniu biznesu przez tzw. inwestorów, stabilność napływu dywidend ma znaczenie decydujące. Sankcje przeciwko Rosji nie są wymierzone w gospodarkę rosyjską, ale w gospodarkę europejską, którą zmusza się do odejścia od najbardziej opłacalnej i racjonalnej więzi z rosyjskimi surowcami.

Ta sytuacja mogłaby być okazją dla lewicy, aby we współdziałaniu z lewicą zachodnią narzucić program socjalistycznej alternatywy dla systemu produkcji kapitalistycznej, która dziś nie spełnia swych funkcji społecznych i dodatkowo służy destabilizacji nie tylko gospodarki europejskiej, ale i pokoju na tym kontynencie, jednak lewica nawet nie zarysowuje szkicu takiego programu. A to byłaby już konstruktywna odpowiedź na sytuację, w której społeczeństwa dały sobie wmówić, że poza wojną nie ma innego wyjścia.

Autorzy Oświadczenia zachowują pryncypialną pozycję zalecającą w konflikcie imperialistycznym zwrócenie się przede wszystkim przeciwko własnym rządom. Ma to sens, pod jednym wszak warunkiem – że to zwrócenie się przeciwko własnym rządom jest poparte programem socjalistycznym, a nie racją nie popartego niczym pacyfizmu. Jest to kolejny wyraz typowej dla współczesnej lewicy strategii działania polegającej na zgłaszaniu wobec rządów kapitalistycznych bogobojnych postulatów.

Oczywiście, opozycja ma zawsze szansę, aby wykorzystać moment przewrotu pałacowego dla przeprowadzenia operacji odsunięcia od władzy rządzącej kliki. W tej sytuacji jednak lewica, taka jaka jest, powinna być przygotowana na wewnętrzny chaos i oczekiwania społeczeństwa, wykraczające poza granice burżuazyjnej demokracji. Jednocześnie, nie znikną zewnętrzne uwarunkowania, które czynią integrację gospodarki rosyjskiej niemożliwą w ramach gospodarki europejskiej. Wymagałoby to przewrotu w krajach Europy Zachodniej i zrzucenia jej elit oraz zależności od amerykańskiego dyktatu. Taki rozwój wypadków mógłby jednak łatwo eskalować w rozlanie się wojny na całym terytorium z wszelkimi tego konsekwencjami.

Pomimo skłonności mocarstw zachodnioeuropejskich do kooperacji z Rosją, uzbrojenie dotarło do terenów, gdzie rządzą elity polityczne zdecydowanie wrogie unormowaniu sytuacji z Rosją. Zabezpieczenie własnego interesu w tym chaosie pociąga za sobą działania, które będą wynikały nie z mocy traktatów, ale z tworzenia faktów dokonanych. A w takiej mętnej wodzie  może mieć miejsce wiele sytuacji nieplanowanych i niekontrolowanych. Zamiast zakończenia wojny mielibyśmy do czynienia z jej rozszerzeniem się. Przewidywalny byłby rozpad Unii Europejskiej, a nawet realizację ambicji separatystycznych różnych regionów, które od dawna dążą do uzyskania niezależności. W pewnym sensie, Europa Zachodnia przeszłaby przez proces analogiczny do rozpadu bloku wschodniego z możliwym wyzwoleniem konfliktów lokalnych ma wzór tego ostatniego.

W obecnej sytuacji trudno nie przygotowywać się nawet na takie scenariusze. Dlatego lewica musi w trybie przyspieszonym nauczyć się samodzielności i nie liczyć na to, że do końca dni swoich jej rola będzie się sprowadzała do wymyślania i przedkładania rządom burżuazyjnym swoich pobożnych postulatów.

Podsumowując: brak integracji Rosji (a także i Ukrainy) jest obiektywnym wynikiem kryzysu kapitalizmu, który chciałby tego dokonać, ale nie jest w stanie. Dalsze konsekwencje tego kryzysu prowadzą do wojen i do zawężania enklaw gospodarczego rozwoju i poszerzania otoczenia stanowiącego obszar ekspansji. Alternatywą wobec tego scenariusza pozostaje socjalizm.

 

Oświadczenie takoż i stawia powyższy cel. Jednak ten cel wymaga nakreślenia programu alternatywnego systemu produkcji, a nie tylko postulowania sprawniejszych instytucji do składania petycji pod adresem rządów burżuazyjnych. Wojna wywołana przez Rosję, wbrew swym deklarowanym celom, jest podporządkowana jednej logice: uwolnić państwa Europy Zachodniej od dyktatu USA, które blokują wymianę poprzez politykę sankcji.

Państwa, których ambicje mocarstwowe (lokalne mocarstwa), takie jak Polska czy Ukraina są podsycane przez amerykańskie obietnice pełnego zaopatrzenia do czasu uzyskania stanu pełnej niezależności od rosyjskich surowców. Pojawiające się analizy nie są jednak w tej kwestii optymistyczne, co chwilowo nie różnicuje się z powodu wojny. Jednak pęknięcia wewnątrz europejskiej solidarności dają się coraz wyraźniej dostrzegać. Narasta wrogość między państwami, które dotychczas przewodziły zjednoczonej Europie na korzyść państw, które cieszą się bezpośrednim wsparciem Waszyngtonu. Nie mniej poważne jest zagrożenie konfliktu między dwoma amerykańskimi prymusami: Polską i Ukrainą, które nie mogą równocześnie odgrywać roli lidera tego samego regionu po wygranej z Rosją.

 

W stopniu niemniejszym niż wobec lewicy rosyjskiej należy się w tym momencie zwrócić do lewicy polskiej i ukraińskiej, albowiem ich odpowiedzialność jest równie wielka.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 kwietnia 2022 r.