Nasza odpowiedź Brunonowi Drweskiemu spotkała się z następującym komentarzem Macieja Przybylskiego na profilu Włodka na fejsie:

„Porządna analiza, ja z takiej trochę płytszej perspektywy, chciałbym jedynie zwrócić uwagę, iż swego czasu Bruno Drweski dokonał jednak istotnego rozróżnienia nacjonalizmów tzn. na narodowo-wyzwoleńcze, które w krajach trzeciego świata z definicji musiały być antyimperialistyczne wymierzone przeciwko polityce kolonialnej lub neokolonialnej i gdzie skutkiem tego kwestia klasowa była zasadniczym elementem jak np. Kuba, Wietnam, od tzw. nacjonalizmów bazujących na sojuszu z USA i z definicji wymierzonych przeciwko ruchom lewicowym w szczególności komunistycznych, jak: Chile, Argentyna, Indonezja. Kwestia nacjonalizmu może więc być wykorzystywana dlatego, że nacjonalizm jako taki jest silnie zakotwiczony w umysłach ludzi i ignorując go, bądź z góry potępiając rezygnuje się z istotnego narzędzia taktyki walki.

Podobnie zresztą jest również z religią. Marksista jest ateistą z definicji, ale nie przeszkodziło to by lewicowe ruchy palestyńskie w pierwszej swej fazie zdecydowanie lewicowe czy komunistyczne nawet, nie występowały przeciwko islamowi, by nie tracić na wejściu niewykształconych zwolenników, których da się w przyszłości wyedukować. Podobnie było z teologią wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej gdzie nawet księża katoliccy chwytali za broń i ginęli w walce z prawicową ekstremą.

Oczywiście ryzyko zagubienia się w tym istnieje, po przegnaniu obcych kapitalistów mogą się na majątku uwłaszczyć właśni, narodowi niczego nie zmieniając w systemie. Jednak świadomość takich zagrożeń może bardziej winna skłaniać do ostrożności, a nie do totalnego wycofania się z wszystkich ideologii które podejmują jakąkolwiek dodatkową kwestię niż klasowa. Oczywiście Polski nacjonalizm chorobliwie rusofobiczny i antykomunistyczny ma charakter reakcyjny, a wszelkie hasła wolności od dominacji zachodu w zakresie gospodarczym, o jakimś kapitalizmie narodowym, mają jedynie populistyczny charakter. Tak samo jak rzekoma walka z emigrantami zarobkowymi w Polsce z jednoczesnym popieraniem systemu kapitalistycznego bazującym na szukaniu obniżki kosztów produkcji w oszczędności na pracy.

Takie rozróżnienie na poziomie taktycznym jest bardzo istotne i tego dowiedziałem się właśnie od Bruna Drweskiego z jednego z jego filmów na YouTube. Zdaje sobie sprawę, że to kwestie daleko powierzchowne w odniesieniu do tak szczegółowej analizy, chciałem jednak na miarę mych skromnych możliwości podjąć się przynajmniej częściowej obrony jego stanowiska.

Pozdrawiam dzięki za ten tekst.”

Ze swojej strony dziękujemy za solidny komentarz, podnoszący ważne aspekty.

Nasza polemika ma miejsce w bardzo konkretnej sytuacji, jako próba podsumowania z naszej perspektywy dyskusji, która dotyczyła osoby Mateusza Piskorskiego w kontekście jego lewicowości. Jest odpowiedzią na pierwszą próbę podsumowania dokonaną właśnie przez prof. Drweskiego.

Konkretność sytuacji dotyczy też szerszego kontekstu – miejsca lewicy na scenie politycznej i oceny przyczyn jej niekwestionowanych słabości.

Kwestia pominiętej przez nas rzekomo subtelności analizy autorstwa B. Drweskiego wyrażająca się w stwierdzeniu, że nacjonalizmy „w krajach trzeciego świata z definicji musiały być antyimperialistyczne wymierzone przeciwko polityce kolonialnej lub neokolonialnej i gdzie skutkiem tego kwestia klasowa była zasadniczym elementem jak np. Kuba, Wietnam” i dzięki temu odróżniają się „od tzw. nacjonalizmów bazujących na sojuszu z USA i z definicji wymierzonych przeciwko ruchom lewicowym w szczególności komunistom jak: Chile, Argentyna, Indonezja” wymaga obszerniejszej odpowiedzi.

Będzie ona jednocześnie pogłębieniem naszej polemiki z Bruno Drweskim.

Teza wypowiedziana przez Macieja Przybylskiego określa sedno rozbieżności. Interesy antyimperialistów z pobudek klasowych i narodowej burżuazji, która nie ma możliwości rozwijać się jak normalna klasa kapitalistyczna, są w tej konkretnej sytuacji i na tym konkretnym etapie zbieżne. Możliwy jest sojusz oparty na tym wspólnym interesie. Pytanie za 10 punktów – która strona tego sojuszu będzie wygrana po osiągnięciu owego wspólnego celu, jakim jest pozbycie się bezpośredniego podporządkowania obcej burżuazji? Pytanie za kolejne 20 punktów – która strona uzna, że osiągnięcie tego celu nie kończy jej walki, zaś dotychczasowy sojusznik przestanie nim być, ba, zamieni się we wroga, tak, tak, klasowego?

Przytoczone przykłady historyczne ilustrują ten problem: Chile, Argentyna, Indonezja dowodzą, że odsuwanie od siebie świadomości ograniczonego charakteru warunkowego sojuszu, w którym robotnicy poświęcają własne życia po to, aby wywalczyć dla narodowej burżuazji jej suwerenność, kończy się tym, że faktycznie walczą oni w imieniu chwilowego sojusznika, który po osiągnięciu celu natychmiast wykorzystuje sytuacje, aby już samodzielnie zakończyć walkę klasową, zanim ona się jeszcze nie zaczęła. W warunkach osłabienia klasy robotniczej, która już poniosła ofiary i musiałaby dopiero się zregenerować do kolejnego etapu walki, tym razem z narodową burżuazją.
Każda chwiejność w tym względzie kosztuje konkretne i liczne życia. Wystarczy pamiętać o utopionym we krwi powstaniu robotniczym w Szanghaju w 1927 roku – symbolicznym końcu chińskiej robotniczej rewolucji 1925-1927 (https://ru.wikipedia.org/…/%D0%A8%D0%B0%D0%BD%D1%85%D0%B0%D…).

Informacji o tej rzezi próżno szukać w polskiej Wikipedii.

Czy to oznacza, że postulujemy niezawieranie tymczasowych, ograniczonych sojuszy?

Bynajmniej. Dyskusja pod anonsem wywiadu z Mateuszem Piskorskim wyraźnie dopuszcza, a nawet zaleca, dyskusję z przeciwnikami politycznymi. Szkopuł tkwi w tym, że lewica przyjmująca za swoje kryterium tożsamościowe postulaty populistyczne, odróżniające się od populizmu prawicowego wyłącznie przywiązaniem do demokracji (n.b. burżuazyjnej), nie stawia żadnych warunków, nie obstaje przy żadnych pryncypiach. Poza ww. demokracją burżuazyjną, której cechą charakterystyczną jest jej zawieszanie każdorazowo, kiedy pojawia się zagrożenie dla „ładu i porządku konstytucyjnego” państwa jak najbardziej burżuazyjnego. A to zagrożenie pojawia się natychmiast w chwili, kiedy robotnicy usiłują kontynuować walkę emancypacyjną, na tym etapie skierowaną przeciwko opresji ze strony własnej burżuazji.

Należy odnotować przy okazji istotną sprawę, że również umiarkowani (np. socjaldemokratyczni) liderzy lewicy i klasy robotniczej także uważają walkę za zakończoną na pierwszym etapie, na później przewidując działania rutynowe dla burżuazyjnego państwa demokratycznego. Jeżeli istnieje wrzenie i względnie silne wpływy radykalniejszej części lewicy na robotników, wówczas kończy się to tragicznie dla lewicowych partnerów „zgniłego” sojuszu. Jak np. w Chile.

Nie dlatego zgniłego, że został zawarty, ale dlatego, że został zawarty na warunkach burżuazji.

W przypadku Kuby czy Wietnamu mieliśmy do czynienia bardziej ze specyfiką ówczesnej sytuacji, która polegała na konieczności oparcia się na ZSRR, co wymuszało jasną świadomość, że nie jest możliwy kompromis z narodową burżuazją (która nie okazała się na tyle narodowa, aby nie odwołać się do opieki swego „wroga”, kapitału północnoamerykańskiego). Tak że widzimy, że ten szczery patriotyzm burżuazji narodowej jest mocno umowny.

We wspomnianych przypadkach kierownictwo klasowe bynajmniej nie było inne niż pozostali przywódcy socjalistyczni, którzy z chęcią nie uciekaliby się do metod zaliczanych do autorytarnych, zwłaszcza przez opiniotwórcze media kontrolowane przez wielki kapitał. Czyli – „chętnie” podzieliłyby losy Allende, ale na szczęście dla nich rolę kryterium klasowej nieprzejednania odegrały interesy (imperialne) stalinowskiego ZSRR. Ze skutkiem takim, że przez kilka dobrych dekad kraje te były zakładnikami nacjonalistycznego interesu ZSRR, który służył legitymowaniu władzy biurokracji partyjno-państwowej w kraju. Czyli – losy tych krajów zostały ponownie podporządkowane interesom (innego) mocarstwa i rozgrywane na szachownicy Zimnej Wojny.

Oczywiście, istnieje spora pokusa, aby absolutyzować sytuację krajów-proletariuszy i krajów-kapitalistów (imperialistów). W swoim czasie Chiny maoistowskie miały ambicję przejęcia kierownictwa w światowym ruchu emancypacyjnym. Świadomość warunków, na jakich prowadzona jest walka i zawierane są różne sojusze, lawirowanie w skomplikowanych konfiguracjach, tak jak ją w sobie wytworzyła kadra chińskich przywódców, teoretycznie spełniała kryteria, o których wspominaliśmy wyżej. Dyplomacja chińska rozgrywała swoje bez zwodniczego zaufania do „partnerów” zachodnich.

Problem w tym, że istniała specyfika sytuacji społeczno-klasowej Chin. W otoczeniu i w konfrontacji z kapitalistycznymi stosunkami produkcji sytuacja ta jeszcze bardziej się komplikuje. Chłopstwo jako warstwa wyzyskiwana jeszcze w okresie przedkapitalistycznym przenosi do walki klasowej, w której przewodzi z powodu słabości powstającej dopiero klasy robotniczej, swoje wyobrażenia emancypacyjne. Te wyobrażenia zostały przez klasyków marksizmu ocenione jako utopijne, co nie stoi w sprzeczności z radykalizmem i zaciekłością chłopskiego oporu. Niemniej, interes klasowy chłopstwa, choć zbliżony, nie jest tożsamy z interesem klasy robotniczej, mimo że pozycja obu dużych grup społecznych jest definiowana ich wyzyskiem i w swoich formacjach stanowią one jeden z biegunów antagonizmu klasowego.

W warunkach zderzenia z systemem kapitalistycznym i w walce z kapitałem, chłopstwo nie reprezentuje jednak adekwatnej, potencjalnej świadomości klasowej, która wynika z miejsca w kapitalistycznym sposobie produkcji. Jedną z cech utopii, które cechują epokę przedburżuazyjną, jest dominacja dążenia do zachowania własności prywatnej środków produkcji pod warunkiem jej upowszechnienia. Ta cecha tym łatwiej czyni partyjną doktrynę skłonną do lekceważenia wyraźnej linii odgraniczającej klasę wyzyskiwaną od drobnej burżuazji i podatną na kompromisy, w których wykazuje się naiwnością podyktowaną nadzieją na utopijne upowszechnienie własności.

Analogicznie do sytuacji w partiach stalinowskich, w partiach prochińskich i w samej chińskiej mamy do czynienia z naprzemiennymi okresami luzowania i kompromisów z okresami koniecznego zaostrzenia kursu w obliczu rozkładu systemu władzy opartego na braku świadomości, gdzie znajdują się pryncypia, a gdzie kwestie przypadkowe, wynikające z reakcji na bieżącą sytuację.

Nie jest wiernością pryncypiom akceptowanie twardego kursu w przeciwieństwie do luzowania, ani odwrotnie. Są to zygzaki polityczne znane z dziejów stalinizmu. Nic dziwnego w tym, że mimo sukcesu polegającego na przetrwaniu okresu upadku, katastrofalnego dla biurokracji wschodnioeuropejskiej, biurokracja chińska skończyła jako grupa społeczna skutecznie budująca kapitalizm. Jeśli może to stanowić pocieszenie, biurokracja chińska pozostała wierna utopijnemu, drobnomieszczańskiemu dążeniu do zachowania w tym dziele suwerenności.
W tym sensie utopia chłopska spotyka się z nacjonalizmem, które jest programem drobnomieszczaństwa jako całości. W tej postaci stoi w sprzeczności z programem proletariatu, którego najbardziej konsekwentnym wyrazem jest program robotniczy.

Współczesna lewica cofnęła się do etapu radykalno-liberalnego ruchu demokratycznego odzwierciedlającego w swym radykalizmie okres poszerzania się mas proletariackich, z których dopiero wyłoniła się klasa robotnicza zastępująca chłopstwo w epoce panowania kapitalistycznych stosunków produkcji. Lewica odzwierciedla świadomość proletariacką, czyli nieprzezwyciężoną świadomość drobnomieszczańską, ciągnącą się w ślad za grupami proletaryzującymi się w ramach procesu tworzenia się stosunków kapitalistycznych. W tym sensie drobnomieszczaństwo krajów rozwiniętego Centrum postrzega radykalizm drobnomieszczaństwa utrzymywanego w niedorozwoju obszaru Peryferii jako swój program maksimum. Sprzeczność z programem robotniczym, który wykłada na sztandary internacjonalizm rozumiany jako hasło, że robotnicy nie mają ojczyzny, jest tu widoczna.

To hasło nie oznacza nic innego, jak odrzucenie ojczyzny burżuazyjnej, zbudowanej na podstawie nacjonalizmu gospodarczego, niezbędnego etapu do przejścia do podporządkowywania sobie rywali. Albowiem system kapitalistyczny nie dopuszcza utopijnego, chłopskiego upowszechnienia własności. Zrównoważony system rynku lokalnego stoi w sprzeczności z dynamiką kapitalizmu. W tym sensie drobnomieszczaństwo staje w sprzeczności z wielką burżuazją, która reprezentuje interes kapitalistycznej dynamiki. W tej sytuacji drobnomieszczaństwo łudzi się co najwyżej, że ma jakiekolwiek wspólne interesy z wielką burżuazją. Rzeczywistym gwarantem jego interesów jest klasa robotnicza, ale pod warunkiem podporządkowania swego interesu interesowi klasy robotniczej. Ta klasa nie staje w poprzek ewolucji stosunków produkcji w kierunku kapitalizmu, ale jednocześnie dostosowuje się do nieuchronnej dalszej ewolucji systemu i ma możliwość przejęcia kontroli nad tym procesem ewolucji.

Łagodzenie kantów kapitalizmu w oparciu o minioną utopię wyraża się w praktyce w prawicowej wierze, że „swój” kapitalista jest lepszy niż zagraniczny, zaś na lewicy – w wierze w to, że program społeczny socjalizmu to konsekwentna rozbudowa polityki populistycznej.
Dlatego w jakimś sensie odpieranie ofensywy prawicy populistycznej jest nierozerwalnie związane z walką z lewicowym populizmem przedstawianym jako konsekwentny program lewicy społecznej. W tym znaczeniu, w tę lewicę jak w masło wchodzą koncepcje drobnomieszczańskie, oparte na kompromisie z drobną, nacjonalistyczną burżuazją.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
16 maja 2020 r.