Nienawiść antytotalitarnej lewicy do ZSRR zasadniczo wyczerpuje wyjaśnienie bezkrytycznego popierania przez nią wszelkiego rodzaju „kolorowych rewolucji”. Jest też wyjaśnieniem pozornie paradoksalnego poparcia dla postawy NATO w konflikcie ukraińsko-rosyjskim. W polskim przypadku, nawet akceptacja PRL-u nie wystarcza dla zachowania krytycyzmu. Sprawa jest dość prosta – poradziecka Rosja nie miała okazji stać się choćby w tendencji i fasadowo burżuazyjno-demokratycznym państwem, jak to ma miejsce w państwach posocjalistycznych.

Zachód, który wygrał Zimną Wojnę, zadbał o to, aby tak się stało. Integracja państw posocjalistycznych ze strukturami UE i NATO wynikała z dążenia do odciągnięcia tych krajów od spadkobierczyni ZSRR. Już w samej strukturze pozimnowojennej Europy został zakodowany zalążek przyszłego konfliktu. Wydaje się, że niekoniecznie było to świadome i celowe działanie Zachodniej Europy. Wszystko wskazuje na to, że raczej to byłe państwa satelickie stworzyły atmosferę histerii antyrosyjskiej, która przełożyła się powoli na postrzeganie tego sąsiedztwa przez wschodnioeuropejskie okulary.

Z naszego punktu widzenia najważniejsze jest, aby podkreślić, że ta histeria nie znajdowała w pewnym sensie oczekiwanego, podatnego gruntu po prawej stronie sceny politycznej. Wręcz przeciwnie, szczególnie nieprzejednane i, by tak się wyrazić, rewanżystowskie stanowisko na gruncie zachodnim przejawiały nurty posttrockistowskie.

W sposób totalnie nieuzasadniony historycznie, nurty te przykładały inną miarę do satelickich społeczeństw byłego bloku wschodniego, w tym i byłych republik radzieckich, a inną do społeczeństwa rosyjskiego. W efekcie, wyszło na to, że o ile inne społeczeństwa zostały zniewolone stalinowskim autorytaryzmem, o tyle wielkorosyjski szowinizm w tej wykładni jest rozumiany jako główne, jeśli nie jedyne i decydujące źródło stalinowskiej degeneracji.

Tego typu rozumowanie nie ma nic wspólnego z marksistowską analizą historyczną zjawiska stalinizmu, ponieważ wprowadza poniekąd zewnętrzne i nie najważniejsze czynniki tłumaczące owo zjawisko. Sprawa jest zrozumiała, jeśli wziąć pod uwagę ewolucję nurtu trockistowskiego na Zachodzie i wpływ obcych tendencji na jego charakter programowy. Objaśnialiśmy nie raz i nie dwa te sprawy w różnych naszych artykułach dotyczących tzw. nowej lewicy i jej powinowactwa z nurtami wolnościowymi, a następnie z ruchem radykalnego drobnomieszczaństwa po II wojnie światowej.

Krótko mówiąc, to postawa nowoczesnej lewicy wobec radzieckiego dziedzictwa sprawiła, że w 30 lat po upadku ZSRR przetrwało pojęcie „grzechu pierworodnego” komunistycznego ruchu robotniczego, które w przypadku ideologów kapitalizmu zostało zmyte aktem bezwarunkowej kapitulacji i przywróceniem prywatnej własności środków produkcji.

Problem w tym, że antytotalitarnej (antykomunistycznej) lewicy ten akt nie mógł zadowalać.

Przede wszystkim, ta lewica nie hołduje już od dawna przesądom i uznaje pluralizm nie tylko polityczny, ale i w sferze gospodarki. Proces decentralizacji, który dla lewicy wolnościowej jest podstawą gwarancji wolności w społeczeństwie, nie objął Federacji Rosyjskiej. Głęboko przeżarty wielkoruskim szowinizmem naród rosyjski z definicji uciska związane z nim jakąkolwiek więzią narody.

Jasne jest, że ewentualna integracja Rosji w strukturach UE jest nie do pomyślenia, ponieważ wielkość Federacji stanowi zagrożenie wchłonięcia i poddania pozostałych państw demokratycznej Europy ciśnieniu wielkoruskiego szowinizmu.

Humorystycznym kontrapunktem tego stanu umysłu nowoczesnej lewicy jest brak tego typu obaw ze strony Zachodniej Europy, która bez problemu przeprowadziła neutralizację wszelkiego zagrożenia ze strony Rosji w ten prosty sposób, że podobnie jak pozostałe kraje posocjalistyczne skutecznie wymusiła na niej likwidację gospodarki budowanej nakładem nadludzkiego wysiłku społeczeństwa radzieckiego przez 70 lat. Federacja Rosyjska stała się surowcowym zapleczem gospodarki europejskiej i amortyzatorem ryzykownego kroku polegającego na dezindustrializacji własnej gospodarki .

Ręka w rękę ze skrajną, antydemokratyczną, by nie rzec, „faszystowską” prawicą, antykomunistyczna lewica poparła alarmistyczne tezy, iż to UE jest uzależniona od Rosji, a nie odwrotnie. Rosja została sprowadzona do poziomu państwa neokolonialnego i jedynym sposobem na wyzwolenie się z tego stanu pozostaje, jak w przypadku krajów postkolonialnych, rewolta mas społecznych. Jak bardzo jest ona trudna i narażona na sabotaż ze strony własnej burżuazji kompradorskiej i wspierających ją przywódców – a jakże, demokratycznie wybranych w przeciwieństwie do reprezentujących interesy narodów puczystów z militarnego nadania – wskazuje przykład buntującej się Afryki.

Nie przeczymy, iż w ramach kapitalistycznej ewolucji kontynentu europejskiego, można się spodziewać różnych zwrotów historycznych, w tym zaskakujących. Niemniej, w przypadku nowoczesnej lewicy, analiza i stawka na ruchy społeczne pozostaje skrajnie uboga: obejmuje wyłącznie schemat oparty na gwarantowanych instytucjach burżuazyjnej demokracji. Nie ma w tym schemacie miejsca ani potrzeby wyjścia poza te instytucje. Dokładnie na wzór krytyki Rewolucji Październikowej, serwowanej przez nurt posttrockistowski.

Jeżeli więc w okresie ostatniego 30-lecia narastał problem zawieszenia Federacji Rosyjskiej w próżni po rozpadzie ZSRR i bloku wschodniego, to był on wynikiem świadomej gry na izolowanie Rosji przez unijne elity, uznawane powszechnie za emanację lewicowo-demokratycznego projektu politycznego. Brak rozwiązania NATO po rozpadzie ZSRR jest logiczny wyłącznie w kontekście utrzymania doktryny o zagrożeniu reprezentowanym przez specyficzny charakter narodu rosyjskiego jako nosiciela szczególnie niebezpiecznej formy nacjonalizmu, a mianowicie wielkorosyjskiego szowinizmu. Ta retoryka, ukrywana za parawanem oskarżeń Rosji o brak instytucji demokratycznych, została uzupełniona przez równie ważny aspekt rosyjskiego nacjonalizmu.

Skoncentrowana na aspekcie ekonomicznym zachodnia prawica nie ma problemu ze zrozumieniem, iż instytucje demokratyczne są pochodną sukcesu gospodarczego. A nie odwrotnie, jak to widzi nowoczesna lewica. Wbrew naukom Marksa, zresztą.

Utrzymywanie Rosji w izolacji musiało doprowadzić do impasu, którego ofiarą jest społeczeństwo bardziej niż kapitał. Co widać i czuć po postawie oligarchów. Jeśli nie rewolucja proletariacka, której nowoczesna lewica nienawidzi równie mocno, co stalinizmu, to pozostaje wyłącznie nacjonalizm. Widzimy go w hasłach i emocjach, które powodują działaniami Afrykańczyków ogarniętych ideą wyrwania się spod neokolonialnych więzów. Idea rewolucyjna nie rodzi się z niczego. Nie rodzi się w środowisku, w którym nie ma wrogów czy konkurencji. Nacjonalizm jest jednym z konkurentów i wrogów. Przeciwstawianie jednego nacjonalizmu drugiemu, pod pretekstem, że jako słabszy jest mniej szkodliwy i dlatego godny wsparcia stanowi tylko i wyłącznie zdradę ideałów rewolucyjnych. To normalka dla nowoczesnej lewicy. Małe nacjonalizmy są równie szkodliwe, co wielkie, szczególnie jeśli służą interesom wielkiego, hegemonicznego kapitału.

Spieranie się na tym polu jest jałowe. Nowoczesna lewica dawno już zrejterowała z pola rewolucji robotniczej. Przykro stwierdzić, ale poza oczywistym epigoństwem wobec XIX-wiecznych idei wolnościowych, mieszczących się całkowicie w burżuazyjnym horyzoncie intelektualnym, jest ona główną odpowiedzialną za brak alternatywy dla nacjonalizmów w zradykalizowanej świadomości społecznej.

Swoją drogą, już raz narodowy socjalizm uratował Europę przed wielkorosyjskim szowinizmem.

Antonio das Mortes i Omega Doom
10 października 2022 r.