W minioną niedzielę dwie sprawy przykuły uwagę lewicowej rodzinki. Mniejszość skoncentrowała swoją uwagę na Konwoju Wolności, który dotarł już do Ottawy i ma coraz większe szanse, by wyjść na prostą w Stanach Zjednoczonych Ameryki (patrz: Дальнобойщики США начали формировать конвой для марша на Вашингтон).

Nasza zaściankowa większość zajęła się tradycyjnie Orkiestrą Świątecznej Pomocy i obrabianiem dupy Jurkowi Owsiakowi. Odkąd nie stało Marka Kotańskiego to jej stałe zajęcie.

Do tej drugiej grupy dołączył przybysz z prowincji, niespecjalnie zorientowany w sprawach warszawki i w ogóle wielkomiejskiej lewicy, no ale w końcu nastawiony na… wtopienie się w nią i wszechstronne jej poznanie.

Oddajmy głos Arturowi, który tak brzmiał w chórze (który najwyraźniej poddał krytyce): „Owsiak stracił w moich oczach jakąkolwiek sympatię. Swoją drugą głupią wypowiedzią, że nie będzie dawał pieniędzy na nierobów (obcięcie mu pensji o składkę zdrowotną). Jeszcze jak palnął głupotę, że służbie zdrowia konieczna jest terapia szokowa Balcerowicza, to myślałem że nie jest zorientowany, czym ta terapia szokowa była, ile było ofiar itd.
Teraz bredzeniem o nierobach dołączył do chóru pogardy w stosunku do klas niższych.
Ja rozumiem, że klasy najniższe są reakcyjne i mają tendencje faszystowskie. Ale należy zastanowić się dlaczego te klasy niższe powstają i dlaczego ulegają fałszywej świadomości.
No, cóż, brak elementarnej wiedzy na temat rezerwowej armii pracy niezbędnej w kapitalizmie”
(645157246826389).

Na starcie 14 lajków, w tym jedno serce. Możemy mu nawet pozazdrościć. Nam to się ostatnio nie przydarza. A tu proszę – tyle lajków dla prowincjusza.

Przejdźmy jednak do rzeczy i retorycznego pytania – A NIBY CZYM SIĘ RÓŻNI JERZY OWSIAK OD PIOTRA IKONOWICZA?

No dobra, dwiema cechami: primo, działa na większą skalę w ramach tej samej burżuazyjnej filantropii; secundo, w przeciwieństwie do Ikonowicza nie jest politykiem i gada, co myśli. W sumie, różnica nieistotna.

Natomiast orgazm u ukontentowanych wpisem Artura Kozłowskiego przedstawicieli nowoczesnej i postępowej lewicy wywołuje stwierdzenie: „rozumiem, że klasy najniższe są reakcyjne i mają tendencje faszystowskie”. Czyli te klasy, dla których – bez nadziei na wdzięczność – tyrają Owsiak i Ikonowicz. Niby dlaczego więc oburzenie na Owsiaka? Że nie podobają mu się klasy reakcyjne i faszyzujące?

W sumie jego stanowisko jest zrozumiałe: dopóki przekazuje wyłudzone od innych pieniądze na urządzenia (z których będzie korzystała przy okazji też i reakcyjna i faszyzująca klasa niższa i najniższa, obok innych, sympatyczniejszych klas średnich), to jest OK, ale kiedy broni własnych pieniędzy przed „faszystami”, to nagle coś wam nie pasuje. A przecież Owsiak jest tu logiczny z waszą oceną dołów społecznych.

To chyba u was coś z logiką formalną nie tak. Rozumiemy, średnie ogólnokształcące klasy, ale klasa wykształcona, jak Tymoteusz Kochan?

Oczywiście, kpimy sobie z was w żywe oczy.

Skrajnym nieporozumieniem jest bowiem charakterystyka „klas niższych i najniższych” w ujęciu Artura Kozłowskiego. Jeszcze gdyby Kozłowski użył określenia „lumpenproletariat”, to jakoś mogłoby ujść w chórze i tłoku. Klasy niższe bowiem to synonim wszystkiego, co znajduje się poniżej waszej ulubionej „klasy średniej”, inaczej: drobnomieszczaństwa. W tym robotnicy. Zrozumiały orgazm u młodego Kochana, który termin „klasa średnia” wzięty z socjologii amerykańskiej odrzuca…

Jeżeli ktoś nie rozumie, że sytuacja, w której te „klasy niższe i najniższe” głosują i pokładają zaufanie w populistycznej prawicy, jest efektem degeneracji lewicowej alternatywy wobec tejże prawicy, to nie ma rady. Sprowadza się ona do filantropii, bądź obrony LGBT+ z dobrodziejstwem wylewanych nawzajem pomyj.

Najbardziej zmarginalizowane grupy społeczne (lumpenproletariat) oraz robotnicy, znajdujący się w specyficznej sytuacji spowodowanej strukturalnym kryzysem kapitalizmu, radykalizują swoją świadomość społeczną, ale nie klasową. Robotnicy organizują obecnie swoją walkę związkową, która ma tu i teraz marne perspektywy bez podniesienia jej na poziom polityczny.
A w tej kwestii lewica kompletnie nie istnieje, czyli nie staje na wymaganym poziomie.

Dlatego protofaszyzm populistycznej prawicy nie przerodzi się w faszyzm dopóki nie zaistnieje groźba systemowa, do której stworzenia lewica nie jest gotowa ani chętna. Najniższe grupy społeczne nie są żadnym źródłem faszyzmu ani reakcji, jak sugeruje choćby Artur Kozłowski (świadomie lub nie, ale ku zadowoleniu usprawiedliwiającej się przed samą sobą lewicowej rodzinki). Te grupy społeczne są gotowe poprzeć wszelkie hasła, które dotyczą ich sytuacji materialnej, nawet jeśli są bezczelnie okłamywane. Nie mają żadnych tendencji: faszystowskich czy socjalistycznych, kierują się bieżącym interesem klasy-w-sobie. Nie ma lewicy, która by te kłamstwa prostowała, bo jest zajęta wojenkami w ramach obyczajówki i do tego sprowadza „faszyzm”. Żałosne? Zgoda.

Naturalnym rozwiązaniem strukturalnych problemów ekonomicznych na dziś ze strony prawicy jest wojna. Jej wybuch zastanie lewicę równie podzieloną, jak w 1914 r. Powtarza się spektakl „głosowania za kredytami wojennymi”. To zamiast widma „faszyzmu”.

Lewica jest za słaba na groźbę faszyzmu.

Pora faszyzmu nastanie później.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
1 lutego 2022 r.