Przyjmuje się milcząco, że brak demokracji w Rosji jest efektem wewnętrznej istoty systemu socjalistycznego. Skoro system socjalistyczny zaprzecza i zabrania rozwijania jednostkowej przedsiębiorczości i indywidualizmu jako najwyższego przejawu realizacji istoty gatunkowej człowieka, to każdy system nieliberalny będzie podlegał kwalifikacji jako niedemokratyczny i nie mogący z przyczyn naturalnych osiągnąć demokracji.

W swoim czasie, w okresie wzrostu wpływów ruchu robotniczego, jasnym i trafiającym do przekonania argumentem było to, że autorytaryzm systemu socjalistycznego wynikał z okoliczności historycznych, które sprawiały, że wrogie posunięcia otoczenia kapitalistycznego skutecznie rozbijały wszelkie uwarunkowania, które prowadziły do zniesienia autorytarnych metod rządzenia.

Dekonstrukcja tego prostego wyjaśnienia, które trafiało do przekonania robotników rozumiejących, że znajdujemy się w samym wirze walki klasowej, była dziełem samych socjalistów. Naturalni wrogowie marksizmu – anarchiści ze szkoły Proudhona, Nieczajewa i Berdiajewa – dołączyli do szkoły rewizjonizmu bernsteinowskiego i położyli podwaliny pod filozoficzne ujęcie problemu, dowodząc wrogości samego Marksa wobec instytucji demokratycznych, co ponoć rzutowało na kształt jego teorii wyzwolenia klasowego.

Sama koncepcja walki klasowej, która nie była zresztą wynalazkiem Marksa, pozostała. Demokraci o liberalnym w sensie politycznym zabarwieniu (a więc różnej maści wolnościowcy) przyjęli za Marksem propagandowo chwytliwą koncepcję wyzysku pracy, która dawała się interpretować w sposób uogólniający na wszelkie typy pracy najemnej. Rozszerzając koncepcję wyzysku w relacjach antagonizmu klasowego na całość najemnych relacji pracy, socjaldemokratom udało się wykorzystać narzędzie Marksa do uzasadnienia tezy, którą sam Marks zwalczał w polemice z wolnościowcami. Interes klasy robotniczej generuje konflikt klasowy, w którym różne grupy i warstwy społeczne zajmują różne pozycje plasując się jako sojusznicy tej czy drugiej klasy antagonistycznej. Rozszerzenie konfliktu antagonistycznego i włączenie do niego wszelkich typów konfliktów towarzyszących temu zasadniczemu powoduje, że antagonizm nie jawi się jako taki ostry. Zdecydowana większość społeczeństwa reprezentuje wedle tej „ulepszonej” interpretacji myśli Marksa pozycję klasową klasy robotniczej (w zmienionej wersji: pracowniczej), a więc antagonizm klasowy staje się z góry przesądzony metodami jak najbardziej demokratycznymi („przegłosujemy burżujów!”)

Z oryginalnej myśli Marksa nie pozostało wiele, by nie rzec nic, poza koncepcją wyzysku klasowego, którego definicja straciła swoją ostrość.

To wszystko pozwoliło na rozmycie jasnej początkowo dla robotników prawdy, że w rewolucji mamy walkę na śmierć i życie między pracą a kapitałem i że wszelkie ekonomiczne sankcje przeciwko Rosji radzieckiej są taką samą śmiertelną bronią kapitału, co czołgi i armaty.

Przywódcy socjaldemokratyczni wytłumaczyli robotnikom, że to nieprawda. Ponieważ walka klas odbywa się na płaszczyźnie całego społeczeństwa, które ma zróżnicowane interesy i utożsamia się w różnej mierze z obiema klasami antagonistycznymi w zależności od momentu historycznego, to instytucje demokratyczne są skuteczną bronią klasy wyzyskiwanej. Rewolucja staje się więc czymś nadmiarowym, a więc jej wybuch należy tłumaczyć przyczynami innymi niż walka klas. Przede wszystkim żądzą władzy dla samej władzy. Aby utrzymać władzę przeciwko społeczeństwu, trzeba odwoływać się do metod autorytarnych, a nawet i totalitarnych, jeśli jest taka potrzeba.

Tę linię rozumowania wspiera obserwacja, że Rewolucja Październikowa wybuchła w kraju, który nie był dojrzały do budowania systemu socjalistycznego. Zapomina się przy tym, że brak wybuchu rewolucji socjalistycznej w krajach jak najbardziej do tego przygotowanych nie był dziełem przypadku, ale świadomej polityki socjaldemokracji, która wcześniej już stwierdziła, że do socjalizmu można przejść przy wykorzystaniu instytucji demokracji burżuazyjnej. Jeżeli więc moralnie czyści przedstawiciele lewicy wolnościowej zarzucają Rosji radzieckiej brak demokracji, to przechodzą do porządku dziennego nad tym, że dawno już odrzucili samą ideę rewolucji jako narzędzia zmiany ustrojowej.  W związku z tym, nie ma większego znaczenia – z perspektywy walki klasowej – czy rewolucja wybucha w kraju przodującego kapitalizmu, czy w kraju zacofanym. Rewolucja nie jest prawomocnym narzędziem politycznym i basta! Zbędność rewolucji uzasadniono teoretycznie już przed wybuchem I wojny światowej, ale to jeszcze nie dotarło do niektórych lewicowych socjaldemokratów jak Róża Luksemburg czy Lenin. Nie dotarło jeszcze również do robotników, stąd usilna praca wychowawcza socjaldemokracji w okresie międzywojnia.

Jeżeli więc Bieljajew słusznie podkreśla podział między lewicowymi krytykami a wielbicielami ZSRR, to poza tym banałem nie wnosi nic nowego i twórczego w swoim rozumowaniu. Przyjmuje bowiem w logice dotychczasowych, jałowych sporów na lewicy, że istota sprawy sprowadza się, do oceny poziomu demokracji. Rosja radziecka nie mogła być systemem demokratycznym w warunkach wojny i wrogiej interwencji zbrojnej, a następnie – w wyniku gospodarczej izolacji i sankcji Zachodu.

Patrz: https://marxist.news/novosti/mysli-k-stoletiyu-sssr/?fbclid=IwAR1-H0afyvdhvA8Z2QjYbyDKt3pdVHgKUsl4KQ-aOfQg44bVgvVU2lN0J4Q

Odpowiedź jest prosta – nie trzeba było się brać za rewolucję, jeśli nie można było skonstruować natychmiast systemu wzorcowego dla reszty świata. Dopóki system radziecki był wzorcem dla klasy robotniczej całego świata w zakresie tego, jak walczyć ze swoją burżuazją, to już sukces w gnojeniu gospodarki radzieckiej w latach 20-tych przekreślił szansę bycia bezwarunkowym modelem dla warstw pośrednich. W oczach klasy robotniczej autorytet ZSRR nadal trwał i rozumiano problemy, usprawiedliwiano ewentualne wypaczenia, najczęściej zaprzeczając wielu informacjom, które można było zasadnie postrzegać jako antyradziecką propagandę.

Po II wojnie wydawało się, że propaganda zachodnia straciła dynamikę i autorytet ZSRR, który był jedynym – jak by nie było – jedynym przykładem skutecznego zanegowania władzy kapitału na świecie, odzyskał na krótki czas swój blask. Wojna kapitalistyczna była mocnym argumentem na rzecz tezy, iż kapitalizm, mimo swego poziomu rozwoju i instytucji demokratycznych, nie wyzbył się zasadniczego charakteru systemu agresywnego, zaś wolny rynek (podstawa wolności indywidualnej) nie jest żadnym czynnikiem łagodzącym konflikty wynikające z ekonomicznej, zajadłej rywalizacji.

System kapitalistyczny przyjął nawet parę rozwiązań zaczerpniętych z modelu radzieckiego, jak np. tworzenie przedsiębiorstw strategicznych, pozostających w gestii państwa, a nie indywidualnego kapitalisty (przykład EDF we Francji, przedsiębiorstwa, które sami Francuzi z wrodzoną megalomanią nazywają jedynym przykładem efektywnego przedsięwzięcia komunistycznego), czy planowanie, a także system powszechnych ubezpieczeń społecznych.

Okazało się jednak, już po XX Zjeździe KPZR, że wojna nie wybuchła dlatego, że jakaś tam konkurencja kapitalistyczna, ale dlatego, że pakt Ribbentropp-Mołotow. Hitler, w sposób oczywisty, był wszak socjalistą. Co z tego, że narodowym, a ZSRR zawsze było do obrzydzenia kosmopolityczne, zaś narodowym odchyleniem popisali się socjaldemokraci przed I wojną? Co z tego, że USA popierały Hitlera do załamania się jego tryumfalnego pochodu przez Europę i do lania, jakiego Hitler doznał w ZSRR? USA załapały się na bombardowanie Francji – wiadomo reżym Vichy, nie wspominając już o przegrywających bezapelacyjnie Niemczech czy zrzuceniu moralnie słusznych bomb jądrowych na Japonię. Już de Gaulle nie chciał brać udziału po wyzwoleniu w świętowaniu lądowania Aliantów w Normandii, mając do nich stosunek mniej więcej taki sam, jak dowódcy AK do armii radzieckiej na przedpolach Warszawy w 1944 r. W 70 lat po wojnie dowiedzieliśmy się z tuby propagandowej, jaką było i pozostaje Hollywood, że to Amerykanie wyzwolili Oświęcim…

Problem z interpretacją wydarzeń jest taki, iż jeśli coś nie bezwarunkowo dobrego zrobili przeciwnicy komunizmu, to jest to pomyłka, błąd, zjawisko, które nie chciano, ale nie przewidziano konsekwencji. Natomiast druga strona ma zawsze, ale to zawsze, jak najgorsze intencje, nie ma przypadku ani złożoności sytuacji, która do tego doprowadziła. Taktyka odczłowieczania przeciwnika ma rywala jedynie w taktyce jego demonizowania. Nawet jeśli przeciwnik osiąga jak najgorsze skutki swoich działań, to jest to tylko dowód na jego perwersyjną skuteczność. Bo przecież katastrofalne skutki dla własnego kraju są ostatecznym kryterium powodzenia planowanej polityki totalitarnego reżymu, który tylko marzy o tym, aby naród mu się non stop buntował.

Gdyby reżym totalitarny mógł zapewnić swojemu społeczeństwu życie na cudzy koszt, jak to miało miejsce w kolonialnej i neokolonialnej epoce kapitalizmu z obliczem państwa dobrobytu, to żaden z nich nie omieszkałby zrealizować ten scenariusz. Cały dowcip przodującego kapitału polega na tym, aby nie pozwolić innym na powielenie swego modelu. Bo kto byłby wówczas Trzecim Światem? Kto miałby mordę reżymu autorytarnego?

Zapisywanie ryz papieru i wypełnianie gigabajtów Internetu lewicowymi rozważaniami na temat demokracji i socjalizmu na bazie kapitalizmu (bo nie ma demokracji bez dobrobytu, a nie ma dobrobytu bez efektywnej gospodarki, a tej nie ma bez kapitalistycznych stosunków produkcji) nie przybliża nas ani o jotę do chociażby postawienia problemu zmiany ustrojowej. Pozostaje biciem piany i sposobem na życie klasy tzw. kreatywnej.

Nowolewicowa ideologia genialnie idzie w parze z tym mechanizmem usprawiedliwiania gwałcenia wszelkich norm etycznych i wszelkiego humanizmu dzięki najgłębszemu przekonaniu, że demokracja jest bytem immanentnym światu, niezależnym od okoliczności. Do demokracji się nie dochodzi, dojrzewa czy się jej nie zdobywa przebojem. Demokracja jest tu i teraz, a jeśli gdzieś nie ma demokracji, to znaczy, że ktoś ją celowo zniszczył.

Dopuszczalny jest tylko taki brak demokracji, który służy utrzymaniu warunków demokracji na Zachodzie. Gorzej, jeśli USA nagle orientują się, że nieopatrznie oddały warunki utrzymania swojej demokracji Chinom. Uzależniając się, stają się wrażliwe na ewentualne nieprzyjazne pociągnięcia. A każdy sądzi innych wedle siebie. Taka psychologiczna projekcja. Więc USA muszą wygrać wyścig o odbudowę przemysłu z Europą Zachodnią. Stąd poświęcenie gospodarki europejskiej w ramach retorsji polityki zachodnich sankcji wobec Rosji.

Problem dla wielbicieli demokracji polega na tym, że narasta konflikt całkowicie logiczny w ramach sytemu kapitalistycznego: walka konkurencyjna o hegemonię, która daje panowanie nad dystrybucją światowych bogactw oraz wartości dodatkowej w ramach systemu finansowego. Demokracja przestaje obowiązywać w krajach, które arbitralnie stanowią normy demokracji.

Ponieważ jednak demokracja jest istotą społeczeństwa zachodniej cywilizacji, to najbardziej nawet gwałtowne protesty przeciwko łamaniu zasad demokracji nie mogą z definicji wychodzić poza granice demokracji. Obie strony barykady (władza i społeczeństwo) posługują się tym samym systemem wartości, chociaż interesy władzy pozostającej na usługach kapitału powodują nierzadko konieczność łamania instytucji demokratycznych. Niemniej, aksjomatem lewicy akceptującej porządek formalnej demokracji burżuazyjnej pozostaje przekonanie, iż prawne gwarancje demokracji są metodą stawiania granic interesom ekonomicznym. To znaczy, że prawne regulacje i prawne gwarancje instytucji demokratycznych są skutecznym narzędziem łamania obrony ekonomicznych interesów kapitalistycznych.

Tego narzędzia nie było w krajach realnego socjalizmu i to jest powód, dla którego obrona systemu była pozbawiona sensu. System był pozbawiony demokratycznego jądra, zaś reformy gospodarcze prowadzące do efektywnej gospodarki narodowej nie wymagają zmian w kierunku demokracji. Efektywnością ekonomiczną mogą się wykazywać społeczeństwa całkowicie niedemokratyczne. Natomiast w systemie demokratycznym można zawsze reformować gospodarkę biorąc pod uwagę zasady demokracji jako filary, jako punkty odniesienia i kryterium powodzenia przedsięwzięcia.

Jednym słowem, w nowych warunkach pojawiło się niebezpieczeństwo prawicowego populizmu, który stanowi zagrożenie dla tego pozornie bezpiecznego modelu, w którym protesty społeczne, nawet najgwałtowniejsze, nie są w stanie naruszyć instytucji demokratycznych, zmieniając jednak rzekomo stosunek sił między światem pracy a światem kapitału.

Zagrożenie populistyczne jawi się więc nie jako reakcja świata pracy na system ekonomiczny, ale jako reakcja na instytucje demokratyczne. W ten sposób populizm jest postrzegany nie jako reakcja na brak perspektywy socjalistycznej jako alternatywy dla kapitalizmu generującego sprzeczności i konflikty, ale jako efekt zamachu na swobody demokratyczne.

Skoro to instytucje demokratyczne są gwarantem postępu społecznego i możliwości wymuszania na kapitale bardziej sprawiedliwej polityki redystrybucyjnej, więc należy poszerzać repertuar postulatów radykalnej demokracji jako jedynego narzędzia utrzymania demokracji jako istoty systemu istniejącego. Postulaty obyczajowe utrzymują bowiem legitymizację ruchu roszczeniowego w ogóle i sprzyjają niedopuszczaniu do przeciwstawnej legitymizacji usztywnienia państwa wobec ruchów podkopujących istniejący system. Radykalizacja demokracji utrzymuje więc legitymizację dowolnej formy roszczeń poszerzających zakres instytucji demokratycznych. Jedną z możliwości jest zmiana systemu ekonomicznego z systemu faworyzującego kapitał kosztem pracowników na system, który faworyzuje pracowników kosztem kapitału. Przejście jest niemal niezauważalne, jeśli kryterium wartościowania jest postęp demokracji, a nie uspołecznienie własności środków produkcji. A prowadzi do tego samego. Przynajmniej w wyobrażeniu wolnościowców.

Tamę ruchom populistycznym można postawić wyraźnie i radykalnie na płaszczyźnie obyczajowej, ponieważ na płaszczyźnie ekonomicznej lewica dawno już zatraciła powód do utrzymywania wyraźnej odrębności. Wedle jej przekonania, charakter gospodarki i jej losy są pochodną demokratycznej lub autokratycznej istoty danego społeczeństwa, a nie odwrotnie.

Ta koncepcja jest niewywrotna, ponieważ zagrożeniem realnym dla zachodniego dobrobytu i demokracji jawi się faszystowska, populistyczno-prawicowa reakcja. Dla lewicy stanowi to dowód, że owa reakcja objawia się jako zamach na swobody demokratyczne, co stanowi zasadniczy element jej tożsamości, a to prowadzi do zastopowania lewicowej polityki nacisku na kapitał w celu wymuszenia sprawiedliwej redystrybucji. Likwidacji bowiem ulegają demokratyczne instytucje, które legitymizowały ów nacisk.

Współczesna lewica ma duże szanse na to, aby stać się kozłem ofiarnym strukturalnego kryzysu kapitalizmu, bez możliwości skutecznego oparcia się na sile obiektywnie zainteresowanej obaleniem kapitalizmu nawet metodami niedemokratycznymi, czyli na klasie robotniczej. Ta ostatnia bowiem stała się łatwym celem manipulacji ze strony prawicowego populizmu, który tym się różni na korzyść od współczesnej lewicy radykalnej, że nie w demokratycznych instytucjach burżuazyjnego społeczeństwa widzi gwarancję likwidacji antagonizmu mieszczącego się w relacjach produkcji, ale odwrotnie, w zmianie stosunków produkcji dostrzega gwarancję możliwości instytucji demokratycznych, służących likwidacji stosunków klasowych, a nie tylko lepszego i bardziej równościowego redystrybuowania wartości dodatkowej.

Alians z prawicowym populizmem jest w przypadku pracowników produkcyjnych sojuszem nietrwałym, ponieważ ta koncepcja ideologiczna nie stawia jako cel likwidacji klasowych stosunków produkcji. Ponieważ klasa pracowników produkcyjnych jest tą grupą społeczną, której wyzysk jest warunkiem materialnym utrzymania instytucji demokratycznych (zależnych od stopy wartości dodatkowej), to sprzeczności interesów różnych państw narodowych są szansą ulżenia w wyzysku pracowników produkcyjnych, jeśli „nasze” narodowe państwo podporządkuje sobie pozostałe państwa i ich klasę robotniczą. Innego rozwiązania problemu antagonizmu klasowego, klasa robotnicza jako klasa w sobie nie dostrzega i nie może dostrzec – poza polityką tradeunionistyczną i nacjonalistyczną.

Natomiast uniwersalizm nowoczesnej lewicy zakłada po cichu globalny charakter utrzymania podporządkowania klasy produkującej materialne bogactwo, które jest warunkiem istnienia i trwania instytucji demokratycznych dla większości społeczeństwa. Ale wciąż jest to większość związana z klasą panującą i korzystająca z bogactwa społecznego na zasadzie przywileju przyznawanego przez klasę panującą (postulaty pod adresem kapitału), a nie na zasadzie obalenia panowania klasowego.

Tyle byłoby analizy tekstu Beljajewa. Zasadniczą myślą tego tekstu pozostaje to, że doświadczenie ZSRR ocenia się z perspektywy instytucji demokracji.

Współczesna lewica nie postrzega problemu w kategoriach faktu, że zmiana ustrojowa nie mogła się dokonać, dopóki klasa producentów bezpośrednich, przemysłowa klasa robotnicza nie stała się podmiotem decyzyjnym w kwestii podziału wartości dodatkowej, a więc w kwestii jej redystrybucji. A, jak wiemy, dla nowoczesnej lewicy kwestia redystrybucji wartości dodatkowej (dochodu i dochodów) ma zasadnicze znaczenie i wymaga utrwalenia instytucji demokratycznych.

Koncepcja Marksowska wychodzi z całkiem odmiennego założenia – kryterium prosocjalistycznego podziału wartości dodatkowej jest i pozostaje przekazanie dyspozycji wartością produkcji przez samego producenta.

Ta koncepcja stoi w bezpośredniej sprzeczności z poczuciem nowolewicowej sprawiedliwości redystrybucyjnej, a mianowicie ogranicza ona prawo społeczeństwa jako takiego do dysponowania wartością dodatkową. Uspołecznienie własności jest rozumiane jako oddanie owej dyspozycji w ręce wszystkich pracowników najemnych danego kraju. Pomija się fakt, że taka zasada pozbawia producenta bezpośredniego wyłączności dysponowania swoim produktem, wytworzoną przez siebie wartością dodatkową.

W koncepcji Marksa, ta wyłączność dyspozycji robotniczej ma charakter przejściowy. Nie jest tożsama ze zniesieniem systemu klasowego, ale jest konieczna w okresie przejściowym. W socjalizmie realnym biurokracja przejęła ów przywilej klasy bezpośrednich producentów właśnie w imię realizacji prawa całego społeczeństwa do dysponowania bogactwem materialnym społeczeństwa.

W ten sposób oczywiście nie można osiągnąć celu zakładanego przez Marksa, a mianowicie zniesienia klasy robotniczej wraz ze zniesieniem klasy kapitalistów. Biurokracja nie jest zainteresowana zniesieniem klasy robotniczej, skoro dysponuje już produktem wytwarzanym przez inną grupę społeczną. Jednocześnie, postępowanie biurokracji realnego socjalizmu nie stoi w sprzeczności z logiką działania i walki lewicy antytotalitarnej. Jeśli ta lewica może postulować, aby klasa kapitalistów podjęła decyzję o sprawiedliwszym podziale wytworzonej (przez robotników, a nie przez kapitalistów, ani przez biurokratów) wartości dodatkowej, to rzecz idzie wyłącznie o tym, w jaki sposób zmusić kapitalistę lub biurokratę do uczciwej redystrybucji.

Tak więc spór nowoczesnej lewicy z systemem biurokratycznym nie ma charakteru istotnego, jak to ma w przypadku koncepcji Marksa, który w dyktaturze redystrybucyjnej klasy robotniczej widział mechanizm zniesienia owej klasy równolegle do zniesienia klasy kapitalistów. Dla nowoczesnej lewicy zarówno biurokracja, jak i kapitaliści są niezbędnym narzędziem redystrybucji w przypadku, kiedy bezpośredni podział w ramach zdecentralizowanych, małych komun wytwórczych i konsumenckich okazał się raczej sympatyczną utopią niż funkcjonalnym mechanizmem działania społeczeństwa.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 stycznia 2023 r.