Po kolejnej druzgocącej klęsce kandydata Lewicy w wyborach prezydenckich przeważająca część nowej radykalnej lewicy – ratując co się da – zapowiada tradycyjne już głosowanie na „mniejsze zło”, choćby dr hab. Filip Ilkowski z Pracowniczej Demokracji, córki brytyjskiej SWP, który na szalę kładzie nawet swój autorytet naukowy, o politycznym nie wspominając.

Podobnego zdania jest choćby Jacek Nowakowski, który ma inne dobrze znane przymioty – tradycyjnie za nic ma odmienną postawę w tej kwestii Piotra Ikonowicza, który tym razem odseparował się od wyborów prezydenckich na dobre już przed pierwszą rundą, by abdykację potwierdzić ponownie wraz z utratą charyzmy na tle drugiej tury.

Jak podkreślaliśmy KLĘSKA LEWICY NIEKONIECZNIE JEST DLA REWOLUCYJNEJ LEWICY PROBLEMEM (http://www.1917.net.pl/node/23800), podobnie jak „parcie na szkło”. Ale takowym stać się może – gdy krytyczne poparcie nie uwzględnia aspektu politycznego – szybciej politykierski.

Mówiąc o krytycznym poparciu mamy na myśli wspieranie programowe tych sił społecznych, które OBIEKTYWNIE ciążą ku rozwiązaniom socjalistycznym, co wynika z ich obiektywnego miejsca w systemie produkcji kapitalistycznej. Świadomość natomiast pozostaje na poziomie zradykalizowanej świadomości społecznej, nie doskakując do świadomości rewolucyjnej – z powodu braku odpowiednio przygotowanej lewicy.

Ta ostatnia ani obiektywnie, ani subiektywnie nie dorasta do swych zadań. Od lat bowiem poszukuje zamienników dla „klasy, która odeszła”. Marksowski podmiot historyczny w końcu zastąpił mityczny elektorat, czyli w gruncie rzeczy nieco rozbrykane grupy społeczne (drobnomieszczaństwo i pozostałe ponad miarę rozbudowane warstwy pośrednie), które interes obiektywny spycha do poziomu sojuszników mieszczaństwa i kapitału. Stąd głosowanie na „agenta szemranego eurobiznesu” (określenie użyte przez Jana Hermana).

Kryteria wyboru politycznego są tu czysto drobnomieszczańskie i nie mają żadnego przełożenia na domniemane, późniejsze korzyści dla antykapitalistycznego ruchu „pracowniczego” (o robotniczym w ogóle nie ma mowy), które pojawią się ponoć w momencie, kiedy burżuazja i kapitał okrzepną dzięki, m.in. poparciu lewicy obyczajowej, za którą wlec się będzie tzw. nowa radykalna lewica.

Lewica, której czasy stalinizmu podcięły poczucie tradycji i jej ciągłości, traktuje samą siebie jako dziejowy podmiot walki klasowej – co dobre dla niej, dobre dla sprawy!

Jednak osiągnięcia drobnomieszczańskie nie zastąpią zdobyczy socjalizmu i zdobyczy robotniczych. Drobnomieszczaństwo nie chce zniesienia kapitalizmu, tylko poprawienie jego funkcjonalności z korzyścią dla potrzeb tegoż drobnomieszczaństwa. Walka klasowa toczy się na zupełnie innym polu, którego lewica radykalna nie potrafi dostrzec, ponieważ przeszkadza jej w tym spaczona perspektywa teoretyczna, którą lekceważy tylko po to, aby bezkrytycznie poddać się bez reszty propagandzie lewicy burżuazyjnej.

Drobnomieszczaństwo chętnie oddaje kontrolowanie kwestii ekonomicznych kapitałowi, uważając – zgodnie ze swym drobnomieszczańskim horyzontem światopoglądowym – że istota sprzeczności odbywa się na poziomie sprzedawca – konsument, a nie kapitalista – bezpośredni producent. Kapitał pośredniczy między bezpośrednim producentem a grupami pozostającymi poza sferą produkcji materialnej, o której efekty cała rzecz się rozchodzi.

Kapitał (dzięki własności środków produkcji) pilnuje, aby bezpośredni producent nie rościł sobie praw do uczestniczenia w DZIELENIU wytworzonej przez niego WARTOŚCI DODATKOWEJ (w postaci materialnej).

Grupy nieprodukcyjne wywalczyły, aby państwo (socjalne) wypełniało funkcję instytucji dzielącej bogactwo materialne społeczeństwa – dlatego za nic w świecie lewica burżuazyjna nie dopuszcza do siebie pomysłu o zastąpieniu burżuazyjnego państwa przez zorganizowanych politycznie robotników (dyktatura proletariatu).

W ten sposób robotnicy są zniewoleni i wyzyskiwani przez kapitał i przez państwo pospołu.

To jest ABC lewicy marksistowskiej.

Jeżeli ktoś głosi, że najważniejszą sprawą jest walka o święty spokój dla manifestacji obyczajowych i uwiecznienie takiego systemu podziału, który spycha poza margines zainteresowania klasę bezpośrednich producentów dzielonego bogactwa, to świadomie opowiada się za kapitałem i jego państwem.

Zamiast wykorzystywać sytuację największej jasności, na jaką stać sytuację rzeczywistą, aby można było uchwycić istotę konfliktu klasowego.

Walka o zamazanie tej jasności po to, aby zaczynać od zera jakąś donkiszoterię w sytuacji, która na powrót sprawi, że zniknie jasność podziałów, jest polityką drobnomieszczańskiego tchórzostwa i oportunizmu, skrywanego pozorami „politycznego realizmu”.

Drobnomieszczanin chce, aby sytuacja sprzyjała jego wygodzie, a wtedy on się zastanowi i może się ruszy, chociaż, jak widać historycznie, nie będzie już wiedział ani po co, ani w jakim kierunku.

Pozostaje tylko bezradność podnieść do rangi wielkiej cnoty w walce o pusty tron, na którym wciąż spoczywa Piotr Ikonowicz wraz ze swą kancelarią siłą bezwładu.

Tymczasem gospodarka – łubudu bum (https://nsn.fm/economy/prognoz-mvf-o-padeniya-vvp-rossii-v-2020-godu-uhudshilsya?fbclid=IwAR20b2o2LG-pdFRu8e7bZwAt-pwiLCd2S8o9RoFeFB-aJJGWlKteeyWY_OY).

Według prognoz MFW ożywienia gospodarki dla tle głębokiej recesji należy oczekiwać pod koniec roku. Do czasu pęknięcia baniek spekulacyjnych w USA – według niektórych ekonomistów, w tym Michaiła Dielagina w 2021 r. – możemy spać spokojnie.

Włodek Bratkowski
4 lipca 2020 r.