Prawidłowość jest taka, że na Zachodzie, im bardziej prawicowy i antyestablishmentowy polityk, tym więcej przejawia sympatii do Putina. Jak się zastanowić, to nie ma w tym nic dziwnego.

Nie, żeby tego pokroju politycy popierali politykę putinowskiej Rosji. Nie o to wszak chodzi. Poczynając od Trumpa, który cenił w Putinie przywódcę dążącego do wywalczenia dla swego państwa suwerennej pozycji na światowej scenie politycznej. Co nie oznacza, że nie traktował Rosji jako rywala i konkurenta Stanów Zjednoczonych – słabszego i przez to mniej znaczącego niż Chiny, ale zawsze.

Na tym bowiem polega linia polityczna nacjonalistycznej prawicy: przyznanie każdemu prawa do walki o realizację swoich interesów. Na śmierć i życie… Kosztem poddanych. Ale jednocześnie całkowite utożsamienie się z bezpardonową walką o realizację partykularnych i egoistycznych interesów swojego państwa.

Ta koncepcja polityczna różni się diametralnie od koncepcji leżącej u podłoża powstania i istnienia takiej np. Unii Europejskiej. Tutaj, zgodnie z lewicowymi pomysłami doskonalenia burżuazyjnej demokracji aż do granic jej zanegowania, istota sprawy polega na harmonijnej kooperacji i próbie pogodzenia z natury sprzecznych interesów poszczególnych organizmów państwowych.

Koncepcja, która legła u podstaw takiego ładu w powojennej Europie Zachodniej, na życzenie USA, miała charakter na wskroś kontrrewolucyjny. Wykorzystywała dążenie społeczeństw europejskich, zmęczonych wojną, do zastąpienia starego, kapitalistycznego ładu, ładem nowym, socjalistycznym. W budowie wspólnoty europejskiej w zachodniej części kontynentu wykorzystano nie tyle koncepcje nowego, radzieckiego modelu (to zrobiono we wschodniej części), ale oparto się na wspólnym fundamencie faszystowskiej idei solidaryzmu społecznego, z którą współgrała, nieprzypadkowo, idea państwowej ingerencji w politykę gospodarczą kraju. W ten sposób stworzono budowlę, która opierała się na wewnętrznej sprzeczności – wymuszone sytuacją radykalizacji społecznej elementy polityki prospołecznej plus ograniczona nacjonalizacja podstawowych gałęzi gospodarki urealniająca ową politykę prospołeczną, bez naruszenia fundamentów systemu kapitalistycznego. Jednym słowem, urzeczywistniono reformistyczny program socjaldemokratyczny w szerszych ramach korporacyjnego sposobu zarządzania całością (na modłę faszystowską).

W tym wypadku „faszystowski” nie ma znaczenia epitetu. Model faszystowski sprzed wojny imperialistycznej i obozów koncentracyjnych wykazał się dużym poziomem skuteczności w dziedzinie przezwyciężania kryzysów kapitalistycznych oraz miał nad programem socjaldemokratycznym tę przewagę, że był bardziej radykalny, jako że stanowił odpowiedź na groźbę komunizmu. Dokładnie tego doświadczenia było trzeba Amerykanom, aby zbudować system zdolny stawić czoła nowemu, powojennemu zagrożeniu komunistycznemu.

Przeskakując dekady, stwierdzimy, że całkiem logicznie, w momencie kiedy zagrożenie komunistyczne znikło z horyzontu, system mający dawać mu odpór przestał być potrzebny.

Z naszej perspektywy ważne jest, aby podkreślić, że lewicowa w gruncie rzeczy koncepcja, iż państwa nie muszą ze sobą konkurować na rynku ani na polu walki zbrojnej, była niezbędna dla utrzymania spójności i solidarności Europy Zachodniej, tego najbardziej wysuniętego przyczółka antykomunizmu.

Paradoksalnie, lewica nie zdaje sobie kompletnie sprawy z faktu, że jej walka o utrzymanie powojennych zdobyczy socjalnych jest skazana na niepowodzenie wraz z upadkiem – na naszych oczach – potrzeby utrzymania jedności i solidarności państw europejskich, które na Zachodzie ani na moment nie przestały być kapitalistyczne, zaś na Wschodzie właśnie się w takie przeistoczyły przed 30 laty. Lewica nie zdaje sobie sprawy z zagrożeń, jakie z tego faktu wynikają dla demokracji i dla niej samej.

Nie od wczoraj w państwach Europy dojrzewają idee nacjonalistyczne, stanowiące efekt rozkładu warunków sztucznie utrzymujących jedność europejską.

Niemiecki cud gospodarczy po bankructwie Republiki Weimarskiej potrzebował paliwa, którego nie mogła im dostarczyć tradycyjna współpraca z Rosją. Naturalnym efektem była próba zdobycia zasobów ZSRR. Po II wojnie, problem dla Niemiec poniekąd znikł, ponieważ „poszkodowane” pod względem posiadania kolonii Niemcy, w ramach wspólnej Europy miały dostęp do zasobów tradycyjnych państw kolonialnych i odcinały kupony od przynależności do kapitalistycznego Centrum pod amerykańskim patronatem.

Upadek ZSRR stanowił wyzwanie dla USA, ponieważ przed Europą Zachodnią otwierał się dostęp do zasobów, dotąd bardziej utrudniony. Szczególnie miało to wpływ na przewagę gospodarczą Niemiec w Europie. Poza tym, dzięki współpracy z Chinami, kontynent europejski stawał się zbyt silny dla USA, nie mówiąc już o tym, że Europa zyskiwała warunki dla odzyskania swej suwerenności, zawieszonej w sytuacji nieustająco podgrzewanej psychozy zagrożenia ze strony ZSRR i bloku wschodniego. Był to swoisty, samonapędzający się mechanizm sankcji, a w rzeczywistości mechanizm samoograniczania w kontaktach gospodarczych ze Wschodem.

Stosunek Europy Zachodniej do bloku wschodniego był analogiczny do jej dzisiejszego stosunku do Rosji: traktowanie jako pole eksploatacji, bez dopuszczania możliwości ustanowienia równorzędnych stosunków ekonomicznych i politycznych.

Po upadku ZSRR nie nastąpiła normalizacja stosunków z Rosją. W pewnym sensie dla Europy było to kontynuowanie sposobu odnoszenia się do ZSRR. Byli satelici ZSRR zostali rozmontowani ekonomicznie poprzez dezindustrializację. Po 20 latach społeczeństwa straciły nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy, w którym stanowią zaledwie przydatki do gospodarki zachodnioeuropejskiej. Można powiedzieć, że w międzyczasie wymarło pokolenie tzw. przegranych transformacji, których można było oskarżać o nieumiejętność adaptacji do warunków sprzyjających przedsiębiorczym i bystrym. Wymarło w tempie przyspieszonym alkoholizmem i wyniszczeniem. Ale wszak wyrosło nowe pokolenie, wychowane na „prawdziwych” wartościach, które pomagały Polakom (i innym narodom) przetrwać „ponure czasy komunizmu”, a obecnie stały się wręcz obowiązkowo wpajane w szkołach.

Mimo to, jakoś Piotrowi Ikonowiczowi wciąż nie brakuje podopiecznych, a nawet ich liczba rośnie wręcz kaskadowo…

Nic dziwnego w tym, że nastawione na ideały demokratyczne społeczeństwa zaczęły popierać partie prawicowego populizmu, które pierwsze zrobiły użytek polityczny z wiedzy, że w tym systemie nie ma mowy o tym, żeby się coś poprawiło. Dla tych, oczywiście, którzy nie są oligarchami lub ich przydupasami. Dla tzw. szarych ludzi.

Nietrudno było zrozumieć, że w całej tej lewicowej ideologii jedności i solidarności istnieją równi i równiejsi. A przynależność do danego państwa nie jest bez różnicy. Zrozumieli to Polacy, którzy emigrowali za chlebem i lepszymi warunkami bytu. I jakoś, mimo upływu 30 lat, nie mają zamiaru wracać do „drugiej Japonii”.

Prawica populistyczna głosi, że suwerenność narodowa ma znaczenie i że pod pozorem jedności i solidarności unijnej, jedni mają więcej, inni zaś mniej. Trudno walczyć z europejską biurokracją metodami demokratycznymi, stąd reżymy populistyczno-prawicowe na wschodzie Europy mają pod tym względem słusznie złą prasę. Nie sposób jednak odzyskać suwerenności w dziedzinie ekonomicznej czy politycznej metodami demokratycznymi.

Demokracja, jak ją rozumieją elity europejskie ze starych, tradycyjnych systemów demokratycznych, służy redystrybucji budżetu unijnego. To pozwoliło powstrzymać wybuchy społeczne w krajach tzw. młodej demokracji czy nowoprzyjętych do grona europejskiej rodziny. Ale nie pozwoliło na zbudowanie modelu gospodarczego, który stwarzałby tym krajom i ich społeczeństwom warunki dla stabilnego rozwoju.

Nie podkreśla się, ani nawet nie zauważa, że kraje Europy Zachodniej także nie mają suwerenności gospodarczej czy politycznej w stosunku do globalnego hegemona. Dla potrzeb prowadzenia polityki wewnętrznej wystarczy obnażanie tego, że kraje rozwinięte nie pozwalają na rozwój pozostałych.

Jakby tego nie było wiadomo od zawsze, jeszcze w czasach tzw. słusznie minionych, co uważano za wrażą, komunistyczną propagandę. Widocznie trzeba się zawsze samemu przekonać osobiście, żeby uwierzyć.

Detonatorem prawicowo-populistycznej koncepcji zamiany Europy solidarnej i zjednoczonej na Europę suwerennych narodów stała się wojna rosyjsko-ukraińska. Rozbiła ona bezpieczny system, w którym kontynuowano do pewnego stopnia korzystny układ z okresu Zimnej Wojny – eksploatacja wschodniego wroga, który nie przestał być wrogiem mimo ogłoszenia kapitulacji.

W momencie, kiedy ten bezpieczny system został rozsadzony, powstał problem przewagi gospodarczej Niemiec w Europie. Sukces Niemiec przestaje być sukcesem Europy, a staje się solą w oku konkurentów. Tak jak jest postrzegany jako przeszkoda dla własnego rozwoju przez kraje, takie jak Polska. Tym bardziej, że nawet zwasalizowana Rosja w związku z Niemcami stanowi wciąż atawistyczne zagrożenie dla każdego polskiego nacjonalisty.

Warunki zmieniły się i nie ma już woli USA, aby utrzymać jedność europejską.  A bez amerykańskiej woli politycznej nie ma racji bytu Unia Europejska. Wracamy do okresu sprzed I wojny światowej i do państw suwerennych i działających zgodnie z partykularnym interesem.

Zasadniczo, za utrzymaniem UE opowiadają się struktury biurokratyczne Unii oraz rządy państw, które dotychczas cieszyły się w UE przewagą polityczną.

Mamy więc paradoksalną sytuację. Społeczeństwa zachodnie, buntujące się wobec zagrożenia ostatecznej utraty państwa socjalnego (powoli demontowanego od 30 lat w wyniku politycznej zmiany sytuacji i zniknięcia „widma komunizmu”), czyli buntujące się wobec własnych rządów, tylko przyspieszają upadek systemu socjalnego jako czynnika programowego. Same te rządy są rozdarte między lojalnością wobec idei unijnej a narzucanym przez wiatr historii przymusem szukania drogi suwerenności narodowej. Utrzymanie pozorów unijnych służy już właściwie tylko temu samemu, czemu służyło przed 24 lutego 2022 r., a mianowicie wyprzedzeniu innych w zapewnianiu sobie najkorzystniejszych warunków zmiany systemu europejskiego. Wygrywają ci, którzy najszybciej orientują się, że obecnie trzeba się nastawić nie na spokojne ponoszenia ewentualnych strat związanych z koniecznością utrzymania wspólnego rynku, np. elektryczności, ale na niedopuszczenie konkurentów, aby przejrzeli na oczy zbyt szybko i wycofali się wcześniej.

W pewnym momencie tama puści i wszystkie państwa rzucą się na siebie, aby nie dać się wyprzedzić.

W sumie, Amerykanom to wisi. Nawet gdyby Chiny miały utrzymać wpływ na Europę, to i tak niewiele z tego wyniknie, bo Europa straci znaczenie – ze względu na destabilizację ogólnej sytuacji politycznej i rozkład gospodarczy.

Lewica nie ma życia w takim układzie. Nie ma miejsca na demokrację przez dłuższy czas. Przywrócenie idei państwa narodowego wymaga metod działania całkowicie nieczułego na urok instytucji demokratycznych.

Problem nie w tym, że będzie to sytuacja sprzyjająca rewolucji, ale w tym, że lewica zburżuazyjniała. Współczesna lewica ma w genach zrozumienie dla kwestii narodowej – od I wojny światowej do ukraińskiego patriotyzmu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 lutego 2023 r.