Jakiś czas temu przedstawialiśmy naszym czytelnikom video zespołu Fil d’Actu, w którym omawiano matactwo dotyczące liczenia PKB (francuski
PIB). Niezauważalne, bo pozornie tylko lingwistyczne, przejście od liczenia produkcji krajowej brutto do liczenia produktu krajowego brutto było uzasadnione zmianą polityki ekonomicznej. Zmiana wiązała się bowiem z zapoczątkowanym 50 lat temu procesem powolnej, ale konsekwentnej dezindustrializacji gospodarki francuskiej. Ta polityka stanowiła logiczną konsekwencję demontażu powojennej polityki powrotu do uprzemysłowienia gospodarki francuskiej i przejście do gospodarki opartej na wzroście znaczenia usług nieprodukcyjnych oraz wzroście znaczenia kapitału finansowego kosztem kapitału produkcyjnego (patrz tekst:

CREATIO EX NIHILO

).

Zespół został zaproszony do udziału w dyskusji na temat reindustrializacji Francji. Temat ten jest ostatnio żywo dyskutowany z powodu przeżywanych przez społeczeństwo francuskie poważnych trudności ekonomicznych związanych z całkowitym nieprzygotowaniem francuskiej gospodarki do stawienia czoła znanym trudnościom, odpowiedzialność za które zrzuca się tradycyjnie na Rosję i jej perfidną politykę uzależniania (od czasów jeszcze Zimnej Wojny) gospodarki zachodnioeuropejskiej od dostaw tanich nośników energii. Konsekwencja, z jaką Rosja kontynuuje tę perfidną strategię powoduje, że mimo sankcji do Europy Zachodniej nadal płynie rosyjski gaz tranzytem przez gazociągi na terenie objętej wojną Ukrainy. Tyle, że Europa woli pięć razy droższy i jakże ekologiczny gaz łupkowy ze Stanów… Wiadomo, trudno się od niego uzależnić bez popełnienia samobójstwa.

Rzecz jasna, temat ten jest podejmowany w kręgach prawicowych, a kompletnie ignorowany w środowiskach lewicy. O przyczynach tego stanu rzeczy pisaliśmy w naszych artykułach wcześniej, więc nie będziemy powracać do tematu. Zaznaczmy tylko, że nie ma nic dziwnego w tym, że temat jest podejmowany przez prawicowy populizm na tej samej zasadzie, na której ten nurt polityczny przejmuje na swoje konto koncepcje lewicy, które ta ostatnia porzuciła w pogoni za św. Graalem idei nowolewicowych.

Dyskusja, w której brał udział ekonomista Jacques Sapir oraz członek zespołu Fil d’Actu, Tommy Lasserre, jest jednocześnie pouczająca i trochę rozczarowująca z perspektywy lewicowej. Jacques Sapir, specjalista od gospodarki radzieckiej i rosyjskiej, odegrał niezupełnie chcianą rolę autorytetu w dziedzinie marksizmu. Tommy Lasserre, ze swoją rewolucyjną jak na nowoczesną lewicę koncepcją dostrzegania w produkcji materialnej źródła bogactwa społecznego, zaś w sferze usług niematerialnych uwarunkowania dla produkcji, w gronie konserwatywno-populistycznych (co nie wyklucza zdolności do poważnego myślenia politycznego) zachował pozycję skromną i pełną uszanowania dla autorytetów, których nie trzeba przekonywać do samej idei.

W tej atmosferze wzajemnego zrozumienia nie wybrzmiały zapowiedzi Lasserre’a – w odpowiedzi na żonglowanie Sapira Gramscim – o tym, że za koncepcjami politycznymi kryją się interesy polityczne, które nie dają się sprowadzić do różnicy zdań między intelektualistami. Stary wyga Sapir, co to z niejednego pieca chleba jadł i w dyskusjach radzieckiej epoki też orientuje się nienajgorzej, od razu poczuł pismo nosem i zbił argumentację Lasserre’a stwierdzeniem, całkiem zresztą słusznym, że nikt nie ma bezpośredniego, niezapośredniczonego w pojęciowej reprezentacji, dostępu do istoty procesów społecznych. Nawet bezpośrednie interesy są postrzegane w otoczce pojęciowej, która uniemożliwia pełną zbieżność między obiektywnym a subiektywnym.

Dlatego też, zamiast postulować rewolucję umożliwiającą dokonanie reindustrializacji w imię dobrze pojętych interesów określonej klasy społecznej, należy zastanowić się nad możliwymi kompromisami i sojuszami prowadzącymi do realizacji tego zamierzenia, które jest konieczne z punktu widzenia… interesu Francji. Sapir nie ujmuje tego w ten sposób, ale możemy domniemywać, że pod pojęciem abstrakcyjnego interesu Francji, który dość niedaleko pada od krytykowanego przezeń – znowu słusznie – interesu narodu czy społeczeństwa francuskiego, mamy całkowicie przekładalny na język racjonalności indywidualnej bezinteresowny interes dowolnego pracownika administracji państwowej czy intelektualisty zajmującego się wyłącznie własnym projektem badawczym (czyli sobą i swoim bezpośrednim interesem) polegający na jak najlepszym wykonaniu pracy, do której zostali oni zatrudnieni.

Ten czysto biurokratyczny, wręcz Weberowski, typ racjonalności zastępującej idealistyczny, bezpośredni dostęp do własnego interesu ekonomicznego zwykłych członków społeczeństwa, których zadaniem życiowym – w odróżnieniu od biurokratów – jest po prostu życie, a nie techniczny cel usprawniania działania machiny państwowej, rozwiązuje więc filozoficzny problem bezpośredniego dostępu do własnego interesu członków społeczeństwa. Ten cel jest po prostu zapisany w umowie o pracę urzędnika. Mamy wspaniale, wręcz po Heglowsku, rozwiązany problem Kantowskiego, niedostępnego bezpośredniości noumenu. Biurokratycznie. Z najwyższym wykwitem w postaci pruskiej biurokracji.

Cała subtelność pozostaje niedostępna zwykłym śmiertelnikom. I o to chodzi.

Całkiem słusznie dyskutantka z sali – zapewne Tatiana Ventose – przypomniała Sapirowi, że intelektualista nie identyfikujący się z określoną klasą jest skazany na identyfikowanie się ostatecznie z klasą hegemoniczną w ramach bloku historycznego, ale w wypowiedziach zespołu Fil d’Actu zabrakło prostego samookreślenia: z jaką klasą społeczną utożsamiają się członkowie tego zespołu?

Z naszego punktu widzenia sprawa jest oczywista: mając świadomość znaczenia produkcji materialnego bogactwa dla reprodukcji społecznej, możemy się utożsamiać jedynie z klasą bezpośrednich producentów. Zespół Fil d’Actu stosuje jednak uniki i utożsamia się z… szerokim społeczeństwem i narodem francuskim. Co spotyka się z uzasadnioną krytyką ze strony Jacques’a Sapira, jak pokazano wyżej. Ta krytyka prowadzi do stwierdzenia, że bezpośrednie interesy znajdują swój technokratyczny wyraz w zadaniach stojących przed urzędnikami państwa i intelektualistami, których zadaniem jest krytyka owych zadań. To prowadzi nas do prostego wniosku, że interes narodowy jest kompromisem negocjowalnym w ramach dyskusji między ludźmi, których rolą życiową i profesjonalną jest urzeczywistanianie owego niedostępnego interesu powszechnego.

Sapir zdaje sobie sprawę z tego, że wypracowanie kompromisu i zawieranie sojuszy będzie wymagało jasnego określenia jakie grupy społeczne będą beneficjentami postulowanych zmian, a które zapłacą koszty owej zmiany. Ta kwestia zostanie rozwiązana w sposób biurokratyczny, bo inaczej się nie da, ponieważ nie mamy bezpośredniego dostępu do obiektywnych interesów poszczególnych klas.

Owszem, będzie to wymagało pewnej walki, ale świadomość sojuszy może nam pomóc. Sapir przywołuje przykład okresu powojennego, rzucając pozornie paradoksalne stwierdzenie, że fakt kolaboracji bankowej sfery finansowej z rządem Vichy bardzo ułatwił sprawę narzucenia bankom nacjonalizacji i sfinansowania rozwoju przemysłowego. Obecnie mamy wojnę i pełzające kryzysy, które się mnożą i powodują, że społeczeństwa są skłonne zaakceptować recepty, których by nie przyjmowały w innych okolicznościach.

Dla specjalisty od problemów gospodarczych nie ulega wątpliwości, że w sytuacji, w której kraje dotychczas podporządkowane w ramach międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy nie chcą dłużej ponosić kosztów dobrobytu społeczeństw zachodnich, należy się bronić poprzez względną samowystarczalność w produkcji niezbędnych dóbr.

Sapir nie ukrywa, że nastawienie się na reindustrializację zakłada powrót do walki konkurencyjnej między kapitalistami o zyski płynące ze wzrostu produktywności swojego kapitału. To z kolei prowadzi do monopolizacji i zagrożenia wojnami konkurencyjnymi. Jednak z perspektywy bieżącej konieczności obrony, to zagrożenie jest odsuwane i nie będzie wchodziło w skład propagandy reindustrializacyjnej.

Oczywiście, jest możliwość postulowania poszerzenia ram racjonalnej negocjacji i wypracowanie międzynarodowego podziału pracy nie opartego na kapitalistycznym sposobie produkcji. Najlepszym przybliżeniem takiej sytuacji był okres radziecki, kiedy to wzajemna wymiana opierała się na komplementarności gospodarek, a nie na ich wzajemnej konkurencji.

Jak by nie patrzył, z tego punktu widzenia, docelowym modelem racjonalności postulowanej przez Sapira jest biurokratyczny model radziecki. Co zgadza się poniekąd z nastrojami społeczeństwa francuskiego, które po dekadach dobrobytu aspiruje nieśmiało do przaśnego, ale pewnego dobrobytu w ramach realnego socjalizmu.

Dlatego, jak by się Sapir nie zaklinał, jego polityczna teza o tym, że skuteczna reindustrializacja nie wymaga wprowadzenia socjalizmu nie trzyma się kupy. Jeżeli nie zostanie wprowadzona z perspektywą realizacji interesu obiektywnego klasy robotniczej, będzie realizowana zgodnie z biurokratyczną reprezentacją interesu powszechnego, co prowadzi do wojen lub do zdegenerowanego realnego socjalizmu ze skutkami znanymi z przeszłości.

Ewa Balcerek
3 października 2023 r.