Ogłoszona w 1992 r. tzw. doktryna Wolfowitza ustalała raz na zawsze, że warunkiem utrzymania pokoju i rozwoju demokratycznego świata jest niekwestionowane przywództwo Stanów Zjednoczonych, obejmujące przewagę tak gospodarczą i polityczną, jak i militarną.
Aksjomatem doktryny jest przekonanie, że co dobre dla USA, to dobre dla świata. Podłożem dla takiego wnioskowania jest przekonanie, że wzorcowym modelem systemu demokratycznego są i pozostają Stany Zjednoczone, zaś każdy inny reżym stanowi bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa USA. Ponieważ USA monopolizują pojęcie demokracji, cała plejada odmiennych systemów społeczno-ekonomicznych z definicji jest anty-demokratyczna. A więc, w myśl doktryny, stanowi zagrożenie – realne lub potencjalne. Z tym, że potencjalne zamienia się, prędzej czy później, w realne siłą rzeczy
W analizach dotyczących strategii systemu demokratycznego nie używa się pojęć, takich jak sprawiedliwość społeczna, sprzeczności klasowe i sprzeczności interesów, ale wyłącznie przeciwstawia się systemy demokratyczne systemom niedemokratycznym. Z tym, że system demokratyczny – jeśli spojrzeć z boku – całkiem naturalnie może okazać się systemem klasowym, czyli systemem niesprawiedliwości społecznej. Problem ten jest usuwany jednym zniecierpliwionym ruchem ręki, który wyraża zniecierpliwienie brakiem zrozumienia, że sprawiedliwość społeczna jest złudzeniem, złośliwie przesłaniającym fakt, iż w społeczeństwie demokratycznym każdy ma równe szanse na osiągnięcie sukcesu ekonomicznego. Tak więc, sprawiedliwość społeczna nie jest problemem, a raczej pozostaje problemem zastępczym.
Stąd też głębokie, ideologiczne przekonanie, że celem bolszewików, którzy stworzyli system radziecki, z definicji nie mogła być społeczna sprawiedliwość (pojęcie puste w istocie rzeczy), ale system, w którym sukces miałby wynikać z mechanizmów przeciwstawnych racjonalnemu zachowaniu gospodarczemu, które – wedle podręczników burżuazyjnych – wiodą prostą drogą do indywidualnego sukcesu ekonomicznego. Budowanie systemu, w którym zabezpieczenie społeczne nie byłoby tworzone wysiłkiem jednostki konkurującej z innymi jednostkami, ale skoordynowaną, zaplanowaną działalnością biorącą pod uwagę interes ogólny, jest procesem fundamentalnie sprzecznym.
Tekst Wolfowitza przemyca tezę o tym, iż system radziecki upadł pod ciężarem własnych sprzeczności. Rzecz jasna, sprzeczności wspomnianego typu.
Dla nas zasadnicze znaczenie ma fakt, że nawet system, który w założeniu miał program sprawiedliwości społecznej, jest uważany z definicji za system niedemokratyczny. Nie ma możliwości dyskusji o modelu społecznym innym niż model kapitalizmu wolnorynkowego, opartego na zasadzie powszechnej konkurencji i indywidualistycznym egoizmie.
Co więcej, można zauważyć, że w konstrukcji Wolfowitza, prostej jak drut, schemat globalnego bezpieczeństwa odwzorowuje dokładnie ów model stratyfikacji społecznej każdego społeczeństwa demokratycznego. Musi istnieć hierarchia sukcesu, która jest ucieleśnieniem pojęcia wolności. Ta hierarchia tworzy się pod wpływem swobodnej konkurencji, w której wygrywający gromadzi w swoim ręku coraz większą przewagę (ekonomiczną, polityczną, militarną), co pozwala mu na osiąganie prawdopodobieństwa sukcesu, graniczącego z pewnością.
To, że Wolfowitz przewiduje trwałość przewagi przywódczej USA w świecie demokratycznym, odzwierciedla tylko fakt, że w świecie wolnej konkurencji, zgodnie z zasadą dialektyki, sam mechanizm prowadzi do zanegowania swobody konkurencji ze względu na rosnącą monopolistyczną sytuację wygrywającego. Nie ma tu myśli o tym, że przywództwo mogłoby się zmieniać w zależności od zmiennych kolei losu. Nie, przecież zmiana przywództwa oznaczałaby tylko, że wygrywający, a więc najdoskonalej odzwierciedlający prawidłowości wolnej konkurencji, mógłby przegrać. A to jest niemożliwe, ponieważ stosując zasady demokracji można tylko bez końca je doskonalić. Każda zmiana lidera doskonałego w grze demokratycznej oznacza logicznie wygraną mniej doskonałego. Co byłoby sprzecznością samą w sobie systemu najlepszego z możliwych.
Przyznanie tego byłoby równoznaczne z dywersją ideologiczną, to jest z przyznaniem, że systemy w ogóle są obarczone wewnętrznymi sprzecznościami w sposób naturalny (znowu ta dialektyka!), a nie tylko system radziecki.
Zgodnie z hierarchią społeczną wewnątrz danego społeczeństwa, dalej idą wygrani systemu, ale nie tak w pełni osiągający sukces wpisany w „wolne instytucje” jak elita wygranych, na koniec zaś wloką się gdzieś w ogonie przegrani tegoż systemu. Są oni z natury wrogo nastawieni do systemu demokratycznego, ponieważ nie pozwala im osiągnąć sukcesu. Im bardziej system się petryfikuje w obronie jedynego modelu demokracji, który odpowiada aktualnym wygranym pragnącym powtarzać w nieskończoność swoją epopeję sukcesu, tym bardziej zatyka się proces wolnej konkurencji, który dawałby szansę niższym grupom społecznym.
Rzecz w tym, że taka szansa rodzi się wyłącznie w momentach historycznego przełomu, by nie nazwać tego momentu rewolucją. W momentach rewolucyjnych, bunt przeciwko zastałym strukturom jest wyrazem demokracji, natomiast w okresie społecznej stagnacji wynikłej z zaszłej już zmiany warty na poziomie elit panujących, każdy bunt jest antydemokratyczny. Na tym stereotypie opiera się demokratyczne przesłanie doktryny Wolfowitza.
Zwolennicy demokracji, z prawa i z lewa, uznają tę doktrynę za swoją.
Interes lidera jest więc interesem struktury demokratycznej jako takiej. Grupa państw sprzymierzonych z liderem globalnym jest odpowiednikiem tzw. klasy średniej w społeczeństwie, czyli grupy wygranych, choć bez zawrotu głowy od sukcesów. Ta grupa domaga się stale udrożnienia kanałów awansu lub możliwości czerpania korzyści z globalnego panowania danej struktury imperialistycznej. Grupa ta czuje się głównie zagrożona przez tzw. doły społeczne, które nie odczuwają dobrodziejstwa demokratycznych instytucji utrwalających tylko ich nieustanne tkwienie w sytuacji totalnie przegranych.
Państwa, które nie załapały się na burzliwy rozwój kapitalizmu przez ostatnie 500 lat, muszą siłą rzeczy pozostać na stanowisku bytów antydemokratycznych. Jedyne, co posiadają, to bogactwa naturalne (odpowiednio dla struktury społecznej: ręce do pracy, czyli siłę roboczą), których nie mogą sami uruchomić we własnym interesie, ponieważ wymagałoby to zmiany globalnego mechanizmu gospodarczego. Czyli – rewolucja, czyli terror, czyli brak demokracji, czyli – brak demokracji dla wrogów demokracji.
Tak jak niewyobrażalne jest sabotowanie społeczeństwa burżuazyjnego od środka, tak nie są tolerowane próby sabotowania globalnego ładu kapitalistycznego przez społeczeństwa zepchnięte do pozycji pariasów.
*
Doświadczenie z Rosją po upadku ZSRR jest ciekawe z różnych powodów. Weźmy, np. przytoczony przez Wolfowitza z satysfakcją przykład wojny w Iraku, czyli pierwszego konfliktu zbrojnego po zakończeniu Zimnej Wojny. Efektem tego wygranego przez Zachód, a głównie przez USA, konfliktu jest – wciąż uśmiechnięty Wolfowitz – możliwość pozyskiwania taniej ropy nie tylko irackiej. Porównajmy to z dobrowolną sprzedażą przez Rosję za pół darmo swojej ropy i gazu do Europy Zachodniej (także i do Europy Wschodniej, nie mówiąc już o okresie powojennym, do transformacji). Rosji nie trzeba było bombardować, aby mieć ropę i gaz tanio. I tu leży pies pogrzebany. Tanie surowce dostępne dla każdego chętnego są wrogim działaniem przeciwko liderowi systemu światowego. Okazuje się bowiem, że tanie surowce z Rosji są pułapką dla Europy. Bo uzależniają europejską gospodarkę.
Zrozummy dobrze, uzależnia tania ropa sprzedawana dobrowolnie. Ale już nie uzależnia tania ropa z Iraku, bo nie jest tania dobrowolnie. Trzeba było ją wywalczyć „własną” krwią. Można więc spokojnie i demokratycznie uniemożliwić krajowi, aby środki ze sprzedaży (jakiej sprzedaży? Zwyczajny rabunek!) były przeznaczane na rozbudowę własnej gospodarki. To właśnie byłby przejaw mechanizmu wolnej konkurencji i wykorzystywania okoliczności, mniej lub bardziej przypadkowych. Ale ponieważ podkopują one hegemonię hegemona, to są sprzeczne z mechanizmami demokracji.
Bogacący się kraj nie musiałby pozostawać – niestety – antydemokratyczny i nie musiałby opierać się w przeważającym stopniu na przemocy, dla utrzymania wewnętrznej spójności. Dlatego interes hegemona polega na tym, aby nie dopuścić do demokratyzacji krajów podległych. Poziom demokracji w nich musi odpowiadać miejscu w międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy. Inaczej pozycja hegemona ulega zachwianiu.
W obronie demokracji u siebie, USA nie mogą dopuścić do swobodnego rozwijania się demokracji na pozostałym obszarze globu.
Lewica nie rozumie: przecież starczy dla wszystkich. Jeżeli będziemy sensownie planować wtórny podział i szanować ekologię, to model konsumpcji tzw. klasy średniej upowszechni się. Nie będzie sprzeczności między interesami powszechnej klasy średniej wszystkich państw świata. Problem w tym, że nie jest to możliwe w warunkach gospodarki kapitalistycznej, ponieważ kapitalistyczny rozwój (gwarantujący rosnącą stopę zysku, choćby wirtualnego) opiera się od zawsze na nierównomierności potencjałów. Jest to mechanizm naczyń połączonych, który stale zderza się z sytuacją wyczerpania dynamiki (monopole ograniczające logikę wolnej konkurencji), a więc potrzebuje życiodajnego utrzymywania sztucznych nierówności. Próba zadekretowania wiecznego trwania tej sytuacji jest właśnie zawarta w tzw. doktrynie Wolfowitza.
Jak mocna była narastająca presja stłumionych procesów wewnątrz świata pariasów można sobie wyobrazić na podstawie (nieoczekiwanych przez hegemona) reakcji państw Globalnego Południa na bezpośrednią konfrontację Zachodu z Rosją. Rosja awansowała do pozycji lidera światowej rewolucji antysystemowej mimo woli, a nawet – wbrew woli. Prawa dialektyki przepychają się przez każdy możliwy por procesu dziejowego, czy się to nam podoba, czy nie.
Podsumowując: warto sobie uświadomić, że doktryna Wolfowitza, która leży dziś u podstaw amerykańskiej krucjaty mającej na celu utrzymanie stabilności Tysiącletniego Królestwa Bożego (tj. amerykańskiego) na świecie, otwarcie zaleca utrzymywanie dyskryminacyjnej struktury ekonomiczno-politycznej, która skutecznie hamuje możliwy rozwój ekonomiczny najbiedniejszych regionów.
Sytuacja jednak wymknęła się poniekąd spod kontroli Zachodu w momencie, kiedy elity rządzące uwierzyły lewicy demokratycznej, że decydującym atutem pozwalającym na utrzymanie przewagi w garści nie jest przemysł i rolnictwo, dwa sektory gospodarki tworzące prawdziwą wartość materialną. To skutkowało odpuszczeniem rozwoju przemysłowego w Azji, w tym w Chinach, ze skutkami znanymi z dzisiejszych żalów i pretensji Zachodu.
Ta lewicowa doktryna ma jako skutek ideologiczny dodanie kolejnego argumentu do łańcuszka pobożnych życzeń do św. Antoniego od Kapitału, że w warunkach społeczeństwa burżuazyjnego można swobodnie osiągnąć sukces dzięki tylko własnemu talentowi. Skoro wartość tworzy się niezależnie od własności środków produkcji materialnej…
Ta lewicowa totalna niezdolność do powiązania możliwości istnienia powszechnego instytucji demokratycznych z dynamiką rozwoju kapitalistycznego skutkuje dziś w popieraniu, niekiedy ku własnemu zdumieniu, imperialistycznej logiki Zachodu zainteresowanego wyłącznie utrzymaniem status quo globalnego wyzysku. Z lewicowym listkiem figowym…
Lewicowa dezercja od sprawy socjalizmu i społeczeństwa bezklasowego skutkuje także łatwą indoktrynacją przegranych systemu. Łatwo ich bowiem przekonać do tego, że skoro bogactwo wynika z możliwości swobodnej konkurencji, nieograniczonej monopolami, to należy odblokować możliwości owej konkurencji. Konkurencja zakłada, że konkurują jakieś byty. Najprościej – narodowe. Nie należy się więc dziwić, że reakcja przeciwko kapitalizmowi zmonopolizowanemu w imię kapitalizmu wolnej konkurencji odbywa się w szatach interesu narodowego.
Globalną, możliwą rewoltę zakumulowanych nacjonalizmów tym bardziej może wziąć w karby tylko nacjonalizm „wybrany” przez Boga i Historię, a mianowicie nacjonalizm gospodarczy USA.
Grupy wykluczone popierają więc nacjonalistyczny wybór, bo w ramach ustabilizowanego systemu nie mają najmniejszych szans na zmianę swej sytuacji. Drobnomieszczaństwo popiera wybór hegemonistyczny z USA na czele, ponieważ tylko ten układ daje szansę (nie pewność, ale ledwie szansę), że wygrana zapewni na jakiś czas profity z polepszenia systemu wtórnego podziału – skoro zwiększy się wyzysk regionów wykluczonych z powszechnego współczucia, a więc mieszkańców społeczeństw niedemokratycznych – sami są sobie winni!
A ponieważ dla przytłaczającej większości społeczeństwo bezklasowe pozostaje czystą utopią, nie ma sił, które by przełamały te społeczne i ideologiczne uwarunkowania.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
29 maja 2023 r.