Ikonowicz pisze: „To prawda, że w doktrynie wojennej NATO i USA Rosja zawsze była wrogiem i fakt, że stała się krajem kapitalistycznym, prawie niczego tu nie zmienił. To prawda, że wbrew wcześniejszym zapewnieniom NATO otacza Rosję coraz ciaśniejszym pierścieniem”. I z tego wyciąga wniosek: „I to poczucie zagrożenia wykorzystał Putin, by przekonać swych rodaków o konieczności swojej ‘operacji specjalnej’.” (Piotr Ikonowicz: Przeklinać Putina – rp.pl).
Czy Ikonowicz chce przez to powiedzieć, że Putin niesłusznie uznał, że NATO tylko stroi sobie żarty? Dał się ponieść nerwom pod wpływem „szczekania piesków” pod swoimi drzwiami? A przecież NATO pod dyktatem USA tylko może trochę niezręcznie żartowało…
Można wyliczyć państwa, które po II wojnie światowej miały do czynienia z amerykańskim poczuciem humoru.
W końcu, jak z kolei żartował prof. Mearsheimer, żyjemy w XXI wieku i przecież nikt nie będzie rozpętywał wojny… No tak, te w byłym Trzecim Świecie się nie liczą. Rosja nie ma się czego bać.
W sumie, myślenie lewicy akceptującej wartości zachodnie, tj. przede wszystkim uznającej projekt ekspansji demokracji, opiera się na rasistowskim przekonaniu, że rozwiązanie militarne jest dopuszczalne w przypadku społeczeństw nienawykłych, ze względu na swą historię, do instytucji demokratycznych. I tu mamy rozwiązanie zagadki – Rosja leży częściowo w Europie, ale nigdy nie zaznała instytucji demokracji. W tym sensie można ją potraktować jak kraj Trzeciego Świata.
Argument o naturalnej skłonności społeczeństwa rosyjskiego do życia w warunkach tyranii jest czymś normalnym w lewicowym leksykonie. Nawet w stosunku do krajów Trzeciego Świata można napotkać zróżnicowanie postaw, poszanowanie dla odmienności kulturowej – wielka wartość zachodnia: uznawanie Inności (koniecznie z dużej litery). Zastanawia, dlaczego ta polityka lewicowej tolerancji nie znajduje zastosowania wobec Rosji. Część lewicy nie może zrozumieć własnych podwójnych standardów lewicowych wobec Rosji. O podwójnych standardach w elitach burżuazyjnych wszyscy mamy dobre pojęcie. Ale nie mówi się zbyt wiele o podwójnych standardach w środowisku lewicy.
Wszyscy lewicowcy, którzy wyważają swoje stanowisko i odżegnują się od jednoznacznego potępienia Rosji, poczuwają się do konieczności podkreślania swego potępienia dla rosyjskiej agresji. Słusznie potępiają. Dziwaczna jest tylko sytuacja, w której zabierający głos odczuwają przymus nieustannego podkreślania owego potępienia. Tymczasem, rozwiązanie pokojowe, które powinno być cywilizowaną alternatywą dla działań wojennych, akurat było proponowane przez Rosję. Wysiłki dyplomacji rosyjskiej, aby nagłośnić swój punkt widzenia, swoje argumenty, były w sposób pogardliwy ignorowane przez Zachód. Niemałe znaczenie w tej kwestii ma zakaz nagłaśniania rosyjskiego punktu widzenia przez, chociażby, Russia Today. Papież Franciszek, osoba raczej nie sympatyzująca z Putinem, określił to obrazowo jako obszczekiwanie Rosji. Wiadomo, jak pies ujada, to nie słucha.
Argumenty Rosji zostały natychmiast po ich zgłoszeniu określone jako „ultimatum Putina”. Zupełnie, jakby to Rosja okrążała Amerykę Północną na zachodniej półkuli.
Odpowiedzią na postulaty było uznanie przez Zachód, że Rosja nie ma prawa narzucać Ukrainie wyboru sojuszy. Problem w tym, że nikt nie zastanawia się nad absurdem istnienia Paktu wojskowego w sytuacji, kiedy nie ma żadnego innego, wrogiego paktu, który byłby mu przeciwstawny. Zapewnienie USA, że Pakt nie jest wymierzony w Rosję było przyjęte przez tę ostatnią ze zrozumiałym sceptycyzmem, który spotęgowało odrzucenie nieoficjalnej propozycji Rosji, że dołączy do NATO. Trudno nie uznać tego odrzucenia jako zaprzeczenia zapewnieniu, iż Pakt nie jest wymierzony w Rosję. Powtórzmy – w kogo więc miałby być wymierzony?
Zapewne w Marsjan.
Prof. Mearsheimer twierdzi, że takie zachowanie wobec Rosji musiało doprowadzić do eskalacji, która musiała się skończyć tak, jak się skończyła. Nieważne, co przywódcy NATO sądzą o zagrożeniu bezpieczeństwa Rosji, ważne co Rosja sądzi o swym bezpieczeństwie.
Z drugiej strony, trudno nie rozumieć specyficznej części lewicy, nawiązującej do sowietologii okresu Zimnej Wojny. Faktycznie, jej reprezentant w Polsce, Ikonowicz, myśli w następujący, typowy sposób: eksport demokracji w przypadku Rosji może być skuteczny wyłącznie w sytuacji, kiedy zostaną zniesione przeszkody dla zasadzenia sadzonek wolności i demokracji w kraju, którego historyczne warunki (wewnętrzna kolonizacja nie pozwalająca na rozwój demokracji w społeczeństwie kolonizującym – przeciwnie niż w państwach kolonizujących odległe terytoria, mogące budować demokrację na wyzysku owych kolonii) skazują na wieczne niepowodzenie w dziele krzewienia demokracji.
Bez zbędnych słów, jest to klasyczne rasistowskie postulowanie zmiany genotypu społeczeństwa, które obraża się sugestią, iż jest do demokracji zwyczajnie niezdolne, genetycznie niezdolne. Jest to pogląd całkowicie zbieżny z myśleniem prawicowym, który tę myśl wyraża otwarcie, bez zażenowania. Koncepcja ta jest na lewicy wsparta autorytetem różnych solidnych znawców problematyki rosyjskiej, w tym i prof. A. Walickiego.
Co więcej, okres radziecki nie jest żadnym dowodem na to, że społeczeństwo rosyjskie było zdolne do odrzucenia niewolniczej mentalności skażonej autorytaryzmem, pełniącym rolę powietrza, jakim oddychało społeczeństwo. Jeżeli więc wobec Rosji stosuje się podejście, jak do krajów Trzeciego Świata, to jest to doskonale uzasadnione kształtem społecznej mentalności. Ba, kraje Trzeciego Świata, które podlegały polityce kolonizacyjnej, są tu nawet traktowane bardziej ulgowo, ponieważ przeszły przez zbawienny trening kolonizacji, a więc zaznały cywilizacyjnej misji „białego człowieka”. Instytucję demokracji znały więc poniekąd z widzenia i zostało im zakorzenione dążenie do ich przyswojenia. Znamy dylematy Marksa dotyczące niejednoznaczności owej misji. Wykorzystuje je w zależności od potrzeby chwili, nie po głębszym przemyśleniu. Szczególnie działacze pragmatyczni, kochający działactwo.
Trudno nie zauważyć, że elity społeczeństw trzecioświatowych chętnie i szybko wdrażały demokrację i zachodnie wartości w sposób nieprzymuszony. Z ludem było nieco gorzej, co dawało lewicy pole do popisu w obnażaniu niedostatków burżuazyjnego wdrażania niepodlegającego krytyce projektu demokratycznego. Społeczeństwa trzecioświatowe nie odrzucały projektu demokracji wdrażanej metodami zastępującymi ekspansję kolonialną, co wystarczało lewicy do samoograniczenia w swej krytyce polityki NATO – ekspansjonistycznej jak świat długi i szeroki.
To, co nie dawało się wcisnąć w ramy projektu demokratycznego, było nazywane terroryzmem politycznym. O ile domaganie się ludów objętych projektem NATOwskiej demokratyzacji, aby realizowano wartości sprawiedliwości społecznej, miało akceptację zachodniej lewicy, o tyle każda próba odrzucenia walki o radykalizację demokracji w imię jakichś wartości obcych europejskim wartościom zasługiwała na miano reakcjonizmu. I faktycznie, bywała takim reakcjonizmem do szpiku kości. Monarchistyczne i autorytarne reżymy bliskowschodnie, społeczeństwa oparte na prawie szariatu, kult voodoo i różne formy przestarzałych społeczeństw patriarchalnych, w rodzaju kultowego społeczeństwa tybetańskiego, to wszystko to były przejawy klasowych społeczeństw rodem z epoki przedkapitalistycznej. Przy których społeczeństwo burżuazyjne stanowiło postęp, co z tego, że ograniczający się do wolności jednostkowej.
Szkopuł w tym, że te reakcyjne społeczeństwa, w przeciwieństwie do społeczeństwa kapitalistycznego były oparte na zrównoważonej formie gospodarowania. Nierównej, niesprawiedliwej, okrutnej w swej surowości, z więzami bezpośredniej zależności i lojalności osobistej, która prowadzi nierzadko do otumanienia i zbydlęcenia. Jako jedyną korzyść dając zabezpieczenie na niskim poziomie. Równowaga była krucha, ale do czasu kapitalizmu pozostawała względnie stabilna, ponieważ system gospodarczy nie był rozrywany ciągłymi konwulsjami dynamiki właściwej dla formacji kapitalistycznej.
Rosja jest uważana przez lewicę za twór w podobnym stylu. Ideolodzy ruskiego miru, podobnie jak ideolodzy polityki opartej na założeniach islamu, są gdzieś w podświadomości uznawani za identycznych. Identyczność ich polega na tym, że przeciwstawiają się wartościom cywilizacji zachodniej opartej na burżuazyjnym fundamencie, gdzie wolność jednostki odgrywa zasadniczą rolę. Wspólnotowość może być dobra albo zła, ale w stosunku do wolności burżuazyjnej oznacza zawsze to samo: zakwestionowanie samodzielnej wartości wolności jednostkowej na rzecz wspólnoty. Trudno nie przyjąć do wiadomości tego rozumowania.
Z Rosją problem jest jednak trochę bardziej skomplikowany. Nie chodzi o ocenę ruskiego miru, który w ocenie lewicowej jest zbieżny z dowolnym totalitaryzmem, a nawet z faszyzmem – z tego samego, wspólnotowego powodu. Rosyjskie elity, w okresie transformacji lat 90-tych, podobnie jak elity innych krajów trzecioświatowych, były gotowe na przyjęcie instytucji demokracji. Ba, były gotowe na przyjęcie konieczności i nieuchronności rozpadu „imperium”, które wyrażało się już tylko w ogromnym terytorium kraju. Ten rozpad był konieczny ze względu na to, że gwarantował brak możliwości odbudowy społeczeństwa, które w wyniku integracji kolonii wewnętrznych nie mogło przejść skutecznie procesu demokratyzacji.
Mamy nieprzeparte wrażenie oparte na obserwacji, że elity rosyjskie są całkowicie świadome tego koniecznego warunku integracji z systemem zachodniej demokracji. Dlatego na te elity nie działa argument, że Rosja nie została zintegrowana ze strukturami europejskimi. Rozpad Federacji musi poprzedzić tę integrację.
Jest to ciekawie zbieżne z najbardziej prawicowymi tezami zwolenników PiS-u (wystarczy poczytać sobie wpisy niejakiego Zbigniewa Szczęsnego, a jakże członka szacownego środowiska akademickiego).
I tu zaczyna się problem dokładnie taki sam, jak w przypadku innych społeczeństw trzecioświatowych: integracja kapitalistyczna leży w interesie burżuazji kompradorskiej (oligarchii), a także w interesie elit (twórczych), ale już nie w interesie dołów społecznych. Musimy przyzwyczaić się do myśli, że dla demokratycznej lewicy problem rosyjskiego sprzeciwu wobec rozpadu Federacji oznacza zwyczajnie kolejny problem z terroryzmem. Jakie by nie były wysuwane argumenty, dla Ikonowicza sprzeciw wobec rozpadu tradycyjnego systemu wewnętrznego kolonializmu w Rosji jest identyczny z problemem światowego terroryzmu. A więc Putin jest tożsamy z Chomeinim, ewentualnie z Bin Ladenem. Ci ostatni też nie mieli wiele wspólnego z interesami ludu, chociaż mieli ludowe poparcie. Z przyczyn wskazanych wyżej. Ogólnie, z tej przyczyny, że doły ludowe zawsze mają do wyboru mniejsze zło, które może się okazać gorszym…
Mamy więc do czynienia z klasycznym problemem klasowym. Jeżeli uznamy, że eksperyment radziecki był próbą poradzenia sobie z kwestią zapewnienia zrównoważonego rozwoju, to był to postulat ludu. Lud, z kolei, był przyzwyczajony do form podległości patriarchalnej i buntował się zwyczajowo i bez większego przekonania. Coś, jak współczesna lewica radykalna buntuje się przeciwko władzy kapitału, pod którego adresem kieruje różnorakie petycje, jak do dobrego cara. A to obłożyć kapitał większym opodatkowaniem, a to pogonić szczególnie wrednych urzędasów, a to zapewnić środki na wprowadzenie gwarantowanego dochodu podstawowego… Bez cara ani rusz.
W sumie nie ma większej różnicy między starczym systemem kapitalistycznym a społeczeństwami przedkapitalistycznymi. Zarówno elita, jak i lud domagają się od odpowiednich klas panujących pewnych przywilejów związanych z systemem zrównoważonej gospodarki. Rzecz tylko w tym, w interesie której grupy społecznej będzie budowana stabilność i zrównoważona gospodarka. Tradycyjne społeczeństwo przedkapitalistyczne zapewniało nędzne, ale stabilne warunki wyzysku mas ludowych. Kapitalizm odbiera ludowi pracującemu stabilność, zaś przywileje darowuje warstwom pośrednim, elitom tego czy innego typu. Mamy tu więc do czynienia ze sprzecznością społeczną, klasową, która tłumaczy dlaczego doły społeczne odrzucają hojny dar wolności jednostkowej na rzecz wspólnotowego zniewolenia. Ze świadomością, że jest to zniewolenie.
W przypadku Rosji, nowa klasa polityczna związana interesami z oligarchią, jak najbardziej aprobowała odrzucenie starych wartości na rzecz wartości zachodnich. Tym bardziej niezrozumiałe było dla tej klasy, dlaczego Zachód izoluje Rosję. W końcu lud to potrafimy trzymać za mordę.
Z jednej strony, Europa trzymając Rosję w izolacji broniła się przed pułapką zrobienia z niej wewnętrznej kolonii. To by ją postawiło w sytuacji analogicznej z sytuacją samodzierżawnej Rosji z wszelkimi konsekwencjami dla wewnętrznej demokracji. Z drugiej strony, Europa chętnie zrobiła z Rosji kolonię zewnętrzną, czerpiąc z tej sytuacji same korzyści, bez konieczności rozwiązywania jej problemów. Niemal ziściło się odwieczne marzenie Niemiec, aby zdobyć wreszcie własną kolonię. Nie było potrzeby integrować Rosji ani ekonomicznie, ani politycznie. Ale ta lukratywna sytuacja nie mogła trwać wiecznie.
Pojawił się bowiem problem: gospodarka europejska pod wodzą Niemiec stanowić mogła niebezpieczną konkurencję dla gospodarki amerykańskiej. Integracja Rosji (jako kolonii) stanowiła jednocześnie zagrożenie dla demokracji europejskiej. Korzystna sytuacja zewnętrznej kolonii na obrzeżach Europy nie mogła dłużej trwać.
Spójność systemu ekonomicznego UE rozpadała się wraz z upływającym czasem od rozpadu ZSRR i bloku wschodniego. Skutek jest taki, że państwa unijne zaczęły traktować się wzajemnie jak groźni konkurenci. Przewaga gospodarcza Niemiec przestała być argumentem na rzecz spójności Unii. Polityka sankcji, prowadzona przecież na długo przed agresją rosyjską na Ukrainę, miała na celu powstrzymanie konkurencji przed zebraniem śmietanki z bieżących inicjatyw i posunięć. W efekcie więc, mamy w istocie sytuację, w której wojna między Rosją a Ukrainą jest zastępczą wojną, co przyznaje już niemal cała opinia publiczna i eksperci. To, czego nie chcą powiedzieć, to tego, że inaczej wybuchłaby między krajami zachodnimi o zachowanie wyłączności na korzystanie z rosyjskiej kolonii. Przy okazji też z kolonii ukraińskiej czy białoruskiej.
W świetle tego, co zostało powiedziane, można zauważyć, że walka o stworzenie warunków dla demokratyzacji Rosji poprzez jej rozpad, straciła sens. W efekcie faktycznego rozpadu UE Rosja nie ma gdzie się zintegrować. Nie ma też sensu zachowanie jedności, ponieważ jedność była warunkiem zachowania przez Europę uprzywilejowanego dostępu do rosyjskiej kolonii. Rozpad daje możliwość konkurencji o kawałki terytorium z ich bogactwami. Utrata Rosji jako europejskiej kolonii pozbawia Europę statusu Centrum kapitalistycznego, jednego z kilku centrów. Uprzywilejowaną pozycję będzie miał ten kraj, który będzie reprezentował interesy amerykańskie na kontynencie. Klasyka chaotyzacji sytuacji geopolitycznej w danym regionie, gdzie nikt nie osiąga decydującej przewagi, dzięki czemu USA zachowuje decydujący wpływ na zachowanie elit panujących regionu.
W sumie, można powiedzieć, że odrzucenie znaczenia i wartości radzieckiego doświadczenia epoki ZSRR, z całym dobrodziejstwem inwentarza rządów biurokratycznych, skazuje kontynent europejski na destabilizację. Dzieje się tak dlatego, że jedynym skutecznym i trwałym rozwiązaniem pozostaje rozwiązanie socjalistyczne i stworzenie systemu zrównoważonej gospodarki, która będzie odpowiadała interesom bezpośrednich producentów. Socjalizm łączy planowy (zrównoważony) charakter systemu ekonomicznego ze zniesieniem systemu klasowego, co stanowi model demokracji odmienny od demokracji burżuazyjnej.
Nastąpiła globalizacja kolonializmu, obejmująca regiony, które niegdyś same były kolonizatorami. Świat stał się wewnętrzną kolonią bogacących się klas panujących i satelickich wobec nich elit. Ale to oznacza, zgodnie z koncepcją wewnętrznej kolonii, że nie ma przestrzeni dla demokracji. Sami się spolemizowaliście, koledzy i partnerzy na lewicy.
W sumie to, co proponujemy lewicy, jest lepsze niż preferowane przez obecne władze Rosji, modnie ufryzowane szamańskie zaklęcia:
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
9 maja 2022 r.