Ludzie widzą, że w sklepach są potrzebne im produkty. Jednak nie mają dość pieniędzy, aby sobie pozwolić na ich zakup. Nie mają też dość pieniędzy, aby opłacić rachunki za niezbędne usługi.

Niemniej Keynesowski model pobudzania popytu za pomocą inflacji nie zdaje dotychczas egzaminu, ponieważ potencjalni nabywcy nie są potrzebni kapitałowi jako ewentualna siła robocza. Jednocześnie, potencjalni nabywcy nie mają możliwości wesprzeć swej siły nabywczej środkami pochodzącymi spoza gospodarki opartej na kapitale. I tak wytwarza się sytuacja patowa.

Kapitał usiłuje więc zaradzić sytuacji poprzez reindustrializację. Przeniesienie produkcji na peryferie systemu spowodowało, że tam również jest skoncentrowane zainteresowanie kapitału. Wzrost klasy robotniczej w tamtych obszarach przenosi ciężar walki klasowej poza Centrum. Upadek obozu socjalistycznego zniósł konieczność neutralizowania świadomości własnych interesów pracowników różnych sektorów gospodarki w krajach rozwiniętych.

Trudno, aby wyraźniej uwidoczniło się to, że mimo szaleńczego wzrostu nakładu pracy w sektorze usług, możliwość opłacania owych usług uzależniona jest od wielkości wartości dodatkowej wyciskanej z pracy produkcyjnej wykonywanej na Peryferiach. Sam kapitał przyznaje to stawiając na reindustrializację – w obliczu niepewnej sytuacji politycznej i zagrożenia bezpieczeństwa w skali globalnej.

Upadek ZSRR spowodował, że ustała polityczna wola utrzymywania pokoju społecznego w Centrum za cenę bardziej egalitarnego podziału wartości dodatkowej uzyskiwanej głównie, choć nie wyłącznie, na Peryferiach i półperyferiach systemu kapitalistycznego. Upada w ten sposób mit o tym, że w wytwarzaniu wartości dodatkowej można zastąpić pracę produkcyjną dowolnym rodzajem pracy najemnej. Mit ten był podtrzymywany przez wolę polityczną kapitału, a lewica uległa atrakcyjności owego mitu.

Do wprowadzenia w życie koncepcji dochodu gwarantowanego (który jest tylko innym sposobem odwoływania się do keynesizmu) potrzebna jest wola polityczna. Motywacja musiałaby dorównać tej z okresu istnienia ZSRR lub choćby kryzysu z lat 1929-1933.

Ale sama motywacja nie wystarczy. Wprowadzenie dochodu gwarantowanego ma sens tylko w sytuacji, kiedy staje się współczesnym zamiennikiem keynesizmu (kopanie dołów i ich zasypywanie jako pretekst do rozdawnictwa pieniędzy). To znaczy ma sens wyłącznie w sytuacji, kiedy jego celem byłoby pobudzenie gospodarki (produkcji). Inaczej byłoby to żądanie od kapitału, aby potraktował społeczeństwo jak rentierów, a to – bez tytułu własności – jest niemożliwe.

Paradoksalnie więc, keynesizm, a więc i dochód gwarantowany, zakłada reindustrializację. Bez tego – jest utopią.

Zapewne kraje, które szykują się do konfrontacji w ramach zapewnienia sobie najlepszej pozycji w przypadku wybuchu globalnego kryzysu, są zainteresowane utrzymaniem pokoju społecznego na zapleczu. Jakaś forma dochodu gwarantowanego, jeśli okaże się sukcesem w pionierskim kraju, może służyć jako zaraźliwy przykład.

Rzecz w tym, że najpewniejszą formą wprowadzania takiego rozwiązania byłaby gospodarka upaństwowiona – liczenie na samoopodatkowanie się kapitału jest bowiem utopią w sytuacji, kiedy trzeba działać szybko. Ponadto trudno liczyć na to w odniesieniu do sektora finansowego – w odróżnieniu od sektora przemysłowego.

Nie jest bowiem możliwe, aby znaleźć środki na to rozwiązanie inne niż ściągnięcie owych środków z wartości dodatkowej wytworzonej przez robotników znacjonalizowanych przedsiębiorstw.

Należy więc zdać sobie sprawę z tego, czym są osierocone protesty we Francji, których jak na razie nikt nie chce przygarnąć.

W sytuacji, kiedy lewica nie jest przygotowana na zagospodarowanie protestów, a nawet przejawia raczej coś na kształt lekkiego obrzydzenia na myśl o solidaryzowaniu się z Ciemnogrodem, elektoratem populistycznej prawicy, ksenofobiczną, białą klasą niższą średnią i niższą niższą, ruch sprowadza się do naśladowania poprzedników sprzed Rewolucji Francuskiej i śle petycje, w których trudno się dopatrzyć ładu i składu, nie mówiąc już o jakiejś linii przewodniej.

Rewolucja Francuska miała swoich Wściekłych, dziś za wściekłego robi proboszcz w żółtej kamizelce, który w protestujących dostrzega poczciwe, zagubione dzieci odwołujące się do prezydenta Macrona czym pasują go na… ojca narodu, na cara-batiuszkę, chciałoby się rzec, aby sprawę ująć w perspektywie globalistycznej.

Trudno jednak lewicy wywyższać się nad Żółtymi Kamizelkami, skoro postulat gospodarki społecznej i planowej majaczy tej lewicy zaledwie w postaci petycji do władz o dochód gwarantowany (reformizm i keynesizm). To taka sama petycja. Znamienna różnica polega na tym, że buntownicy nie chcą jałmużny: chcą pracować i zarabiać, natomiast warstwy społeczne, które żyją z wtórnego podziału dochodu narodowego uważają za rzecz naturalną podział z już istniejącej masy wartości dodatkowej.

Sięgając do wartości dodatkowej uzyskiwanej z przemysłu zdelokalizowanego do Peryferii, żądanie dochodu gwarantowanego sprowadza się do faktycznego żądania przedłużenia dotychczasowej sytuacji wyzysku krajów nierozwiniętych przez rozwinięte. Reindustrializacja natomiast spowoduje, że dochód gwarantowany będzie mógł być realizowany z podziału wartości dodatkowej osiąganej kosztem zaniżania płac bezpośrednich producentów.

Ta druga sytuacja wymaga rozwiązania, które będzie uwzględniało ten mechanizm, czyli wprowadzenie systemu, w którym interesy bezpośredniego producenta będą w jakiś sposób zagwarantowane instytucjonalnie. Co przywodzi na porządek dnia postulat dyktatury proletariatu, której celem jest niedopuszczenie do wyzysku producenta bezpośredniego. Oznacza to zapewnienie przyzwoitego poziomu płacy roboczej, ale szczególnie zabezpieczenie funkcjonowania systemu funduszów spożycia zbiorowego, co pozwoli na zmniejszenie obciążenia dochodem gwarantowanym obliczanym na zasadzie indywidualistycznej.

Możecie powiedzieć, że koniec roku skłania nas do dostrzegania optymistycznych scenariuszy – ku pokrzepieniu serc! Sam fakt, że nastroje społeczne ulegają radykalizacji jest optymistyczny.

Lewica radykalna, której zasadniczym elementem programu jest odgrzewany niczym kotlety „marsz przez instytucje” (europejskie), nie widzi nic optymistycznego w ruchu Żółtych Kamizelek. Lewica rewolucyjna natomiast może patrzeć dalej i perspektywa, jaką dostrzega nie jest, oczywiście, perspektywą deterministyczną, ale pewną możliwością, której realizacja będzie możliwa pod warunkiem umiejętności owej lewicy, by przybliżyć ją tym segmentom społeczeństwa, które będą skłonne poprzeć program robotniczy.

Jak na razie, jak pisze „Lutte de classe”: „… w aktualnym stanie rzeczy, gdzie większość proletariatu nie czuje się tak naprawdę zaangażowana, nie mamy ani siły, ani zaufania, aby wpływać w tym kierunku. Lecz naszym priorytetem pozostaje proletariat skupiony w wielkich przedsiębiorstwach. Tych robotników pociągają Żółte Kamizelki, za wyjątkiem może imigrantów, którzy nie czują się w tym ruchu na swoim miejscu (…)

Znamy liczne przedsiębiorstwa, gdzie robotnicy, po pracy, lecą na tę czy inną blokadę, aby przynajmniej spędzić tam trochę czasu. O ile stoi przed nimi kwestia uczestnictwa w ruchu żółtych kamizelek, o tyle rozpoczęcie zawieruchy w swoich przedsiębiorstwach przeciwko ich właścicielom wydaje się im jak na razie niemożliwe. (…)

Nie chodzi o to, aby mnożyć wezwania do zatrzymań pracy czy do jednej lub innej manifestacji. Kiedy pracownicy zechcą naprawdę zastrajkować, będą potrafili to powiedzieć i to zrobić” („Lutte de classe” nr 196, s. 6).

Nie w tym bowiem rzecz, aby lamentować nad wstrzemięźliwością klasy robotniczej. Tak już jest, że klasa ta nie ma w zwyczaju lekkomyślnie podejmować decyzje, które ważą nie tylko na jej losie. Ale jeżeli już się ruszy, to będzie to na poważnie. Problem w tym, aby lewica prorobotnicza potrafiła wyartykułować kierunek walki. W przypadku ruchu robotników, nie będzie to bowiem petycja do władz, tylko propozycja zmiany systemowej.

Gdyby lewica rewolucyjna potrafiła stanąć na wysokości zadania, to rok 2019 rysowałby się nader optymistycznie.

 

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

31 grudnia 2018 r.