Piotrowi Krajewskiemu:

Nieskończony, ilościowy wzrost ekonomiczny jest niemożliwy, co sam widzisz. Prawica, taka jak Trump czy Kaczyński, dostrzega konieczność reindustrializacji dla zachowania suwerenności państwowej. Niemniej, ten program nie przewiduje odrzucenia elitarności jako głównej zasady funkcjonowania społeczeństwa. Wręcz przeciwnie, uderzenie w granicę wydolności Ziemi jest kojarzone z tendencją do upowszechnienia modelu konsumpcji elitarnej na całe społeczeństwo. Formacje klasowych społeczeństw regulowały kwestie nadmiernego wzrostu poprzez wzajemne wojny, będące wszak przedłużeniem polityki, a najważniejszym ucieleśnieniem polityki jest polityka ekonomiczna.

Dynamika kapitalizmu prowadzi ostatecznie (dialektycznie) do jej wygaśnięcia. Owa dynamika przy okazji przyczynia się do wyzwalania klas podporządkowanych. Gospodarka zaczyna być napędzana motywem samoutrzymania i samopodtrzymywania dla wyżywienia coraz liczniejszych grup nie mających żadnego związku z wytwarzaniem dóbr niezbędnych do reprodukcji życia. Oznacza to nie tylko coraz większy wyzysk siły roboczej zatrudnionej w tym sektorze, ale i brak motywacji dla właścicieli środków produkcji. Wartość dodatkowa przekształcana w ich zysk staje się coraz bardziej znikoma (opodatkowanie), a w związku z tym poziom ich życia przestaje różnić się jakościowo od poziomu życia większości społeczeństwa. Może być ilościowo różny – wszystkiego kilka razy więcej, ale żadnych elementów, które by wyróżniały elitarny styl życia od stylu warstw pośrednich, nie ma. Kapitał ma głupie wrażenie, że jak frajer pracuje na resztę, która to wszystko przejada lub przepuszcza na jakieś rozrywki.

Z jednej strony obrazuje to logiczny rozwój formacji, która sama doprowadza do swej nieuchronnej negacji; z drugiej – otwiera możliwość popadnięcia w regres (barbarzyństwo), które jest wyjściem z sytuacji doprowadzonej do absurdu i nie zadowalającej nikogo (tak w starożytnym Rzymie oczekiwano na przyjście barbarzyńców, jak na swego rodzaju zbawienie, jeśli wierzyć Duerenmattowi). Współczesna lewica usiłuje budować na fundamencie tymczasowej, chwiejnej sytuacji, jakby dawała ona nieskończoną perspektywę.

Nauka ma znaleźć rozwiązanie problemu tak naprawdę nierozwiązywalnego poza perspektywą kolonizowania innych planet. Czyli ich niszczenia, tak jak niszczona jest Ziemia. Brak nam pewności, czy jest to perspektywa godna lewicy.

W praktyce, lewica szuka podświadomie rozwiązań nawiązujących do klasowych wzorców, gdzie klasa pracowników produkcyjnych jest poza nawiasem społeczeństwa. Zauważmy, że zgodnie z Marksem, jeśli nie ma żywej siły roboczej, nie ma wartości dodatkowej. Pełna automatyzacja i robotyzacja produkcji prowadzi do sytuacji, w której kapitaliści jako tacy „charytatywnie” kontynuują produkcję dla społeczeństwa. Wartość dodatkowa wyrwana przyrodzie jest rozprowadzana poza ich wolą, a oni muszą się zadowalać wyjściem na zero przy kupnie i sprzedaży środków produkcji i towarów. Ponieważ prowadzą wymianę wyłącznie między sobą (między kapitalistami), czyli tylko kompensują sobie nawzajem wydatki na pozapracowe środki produkcji. Jako klasa nie tworzą więc wartości dodatkowej, a więc i zysku.

Muszą więc walczyć ze sobą na zasadzie sztucznych, np. państwowych podziałów, ale mogą być i podziały religijne i dowolne inne, aby wystarczająco przekonujące. Ostatecznie więc, muszą walczyć o niesprawiedliwy, nierynkowy podział wartości dodatkowej, czyli prowadzić wojny, w których jedne grupy kapitalistów niszczą inne grupy i w ten sposób napełniają swoje kieszenie zyskiem nadzwyczajnym, nieosiągalnym w ich własnym społeczeństwie.

Dlatego jedynym wyjściem jest powrót do gospodarki stagnacyjnej i mozolne budowanie od podstaw możliwości przejścia do dynamiki, która polega na wykorzystywaniu istniejących nierównomierności rozwoju różnych regionów świata.

Zasadniczo jedyną alternatywę przedstawił Marks jako społeczeństwo bezklasowe, gdzie jedynym prawem do zapłaty jest udział w produkcji dóbr reprodukujących życie. Bo o te właśnie dobra toczą się wojny i walki klasowe. O ile koncepcja liberalizmu ekonomicznego w jej najkonsekwentniejszej postaci jest utopijna, bo wymaga, aby każdy był właścicielem zdolnym się wyżywić samodzielnie, o tyle koncepcja marksistowska, w której udział we własności polega na prawie i obowiązku uczestniczenia w pracy produkcyjnej jest nieutopijną wersją tego samego postulatu, uwzględniającą społeczny charakter człowieka gatunkowego. Liberałowie widzą jednostkę i to im przesłania horyzont.

Odejście od marksizmu przez lewicę skutkuje zapomnieniem, że to stosunki produkcji decydują o stosunkach podziału. Kwintesencja lewicowej mądrości polega na rozdzieleniu tego aspektu, który przykrywa się argumentem o tym, że produkcyjni są wszyscy bez różnicy. Bezsens tego argumentu najlepiej zobrazował eksperyment Pol Pota, który – można by rzec – pozwolił na wolną wymianę wartości produkowanej przez drobnomieszczańskie grupy społeczne na dobra produkowane przez chłopów.

Myślę, że nikomu z nas nie marzy się powtórzenie tego doświadczenia.

Oczywiście, te rozważania mają tylko schematyczną postać, opartą na ekstrapolacji bieżących sytuacji i modelów stworzonych wcześniej, a procesy społeczne potrafią nas zaskakiwać, niemniej, nie potrafimy myśleć naukowo bez takich schematów.

 

Wiktorowi Kotelnikowowi:

Z powyższego zdefiniowania klas wyłania się obraz społeczeństwa podzielonego na równorzędne grupy, które władają różnymi możliwościami. Klasa produkcyjna przestaje być klasą, którą stworzył historyczny proces odebrania (fizycznego, przemocą i utrwalony prawnie przemocą prawodawstwa) właścicielom środków produkcji własności owych środków, pozostawiając im tylko „własność” siły roboczej, której nie mają do czego przyłożyć bez pozwolenia właściciela narzędzi i surowców.

W tej postaci, własność siły roboczej jest równorzędna z własnością środków produkcji. Argumentuje się to formalną równością pojęć prawnych, ignorując fakt, że siła robocza nie jest takim samym środkiem produkcji, jak każdy inny. Dopiero ustanowienie stosunków klasowych i prywatnej własności środków produkcji czyni z siły roboczej coś, czego można być właścicielem. Czyli czegoś, co można sprzedać. Czyli sprzedać siebie, ponieważ siły roboczej nie sposób oderwać od osoby.

W pewnym sensie, można zrozumieć ten tok rozumowania, ponieważ faktycznie w procesie historycznym zmieniło się odczuwanie i rozumienie siły roboczej. W toku rozwoju cywilizacji, pojawiły się grupy ludzi, które środki do życia uzyskiwały dzięki sprzedaży owoców twórczego zastosowania swej własnej siły roboczej. Te grupy zostały stworzone przez możliwość sprzedaży w społeczeństwie klasowym swoich efektów pracy twórczej, nieprodukcyjnej. Nie zostały im odebrane możliwości utrzymania się z zastosowania narzędzi do dostępnych ogólnie surowców. Różnica między tymi dwiema siłami roboczymi jest pierworodna niczym grzech Adama i Ewy, a więc nie do obejścia.

Została im natomiast odebrana możliwość bezpośredniej sprzedaży swych dóbr bezpośrednim producentom, ale głównie dlatego, że owi producenci nie byli w stanie pozwolić sobie na zakup ich wytworów. W końcu przywrócono tę możliwość wraz z demokratyzacją społeczeństwa. Dopiero współcześnie, grupy te utraciły lub tracą dostęp do zasobów przyrody, które umożliwiają im wykonywanie swej pracy, np. swobodne zbieranie ziół.

W społeczności bezklasowej, jeszcze przedcywilizacyjnej, wymiana między takimi grupami społecznymi była jak najbardziej możliwa. Była to wymiana bezpośrednia, czyli niezapośredniczona przez właściciela wcześniej ogólnie dostępnych surowców. Prywatyzacja zasobów w ramach pierwszych miast-państw spowodowała możliwość wzrostu i wykarmienia owych grup niezatrudnionych bezpośrednio w produkcji, ponieważ producenci byli zmuszeni do pracy ponad swoje potrzeby. To jest definicja sytuacji, w której powstaje wartość dodatkowa. Grupy kreatywne lub związane z twórczością o charakterze kulturalnym są więc opłacane z wartości dodatkowej tworzonej przez producentów bezpośrednich.

Aż do kapitalizmu, nie było co do tego wątpliwości. Jak jednak pisał Marks, kapitalizm narzucił na jawne stosunki przemocy w sferze produkcji woal, przez który wszystko zaczęło się wydawać inne niż w rzeczywistości. Rynek zrównał wszystkich uczestników, formalnie. A więc, ideologicznie, skutecznie.

Stosunki wymiany w kapitalizmie przybrały ujednoliconą postać. Była to swoista mimikra. Co nie oznacza, iż rzeczywistość nie kipiała spod tego krótko skrojonego przykrycia.

Oczywiście, kapitalizm przyczynił się do umasowienia kategorii pracownika pozaprodukcyjnego, którego cena (jego siły roboczej) odpowiednio spadła. W sferze kapitału nieprodukcyjnego mamy do czynienia z wytwarzaniem (z punktu widzenia danego kapitalisty) zysku, ponieważ kapitalista tak właśnie postrzega cel zaangażowania swojego kapitału. Niemniej, z perspektywy społeczeństwa jako całości, mamy do czynienia ze skapitalizowaną formą rozprowadzania wartości dodatkowej, wytworzonej w sferze produkcyjnej, w reszcie społeczeństwa. Zmieniła się i skomplikowała forma tego rozprowadzania, ale nie istota, która istniała już w państwie egipskim.

Wystarczy przypomnieć, że rozwiązania dla tej kwestii sprawiedliwości wobec pracownika produkcyjnego, socjaldemokracja szukała na zasadzie nie tyle rozwiązania w ramach stosunków produkcji, ale w rekompensacie pracownikowi produkcyjnemu jego wyzysku poprzez przyznanie mu praw w ramach społeczeństwa demokratycznego. Jako obywatel mógł korzystać na równi z innymi z owoców własnej pracy, poza otrzymaną płacą roboczą.

Doświadczenia tzw. państw dobrobytu wskazują, że ten system opierał się efektywnie na podatkach potrącanych w sferze produkcji (odbijanych sobie przez kapitał na klasie robotniczej). Kiedy zreformowano system podatkowy, państwo dobrobytu zaczęło się chylić ku upadkowi. W związku z tym, warstwa społeczna, która jest opłacana z budżetu, znajduje się na utrzymaniu wartości dodatkowej wytworzonej w sferze produkcji lub z wartości dodatkowej nadzwyczajnej, uzyskanej z eksploatacji gospodarek mniej rozwiniętych i gorzej ulokowanych w międzynarodowej wymianie.

Część kapitału zaangażowanego w sektor usług bazuje na dochodach owych grup zasilanych bezpośrednio z wtórnego podziału dochodów, a także z opłat, które wnoszą bezpośredni producenci oraz sami kapitaliści. Wszystkie grupy wydatkują tu swoje dochody. Pandemia ujawniła, że wystarczy drobne zakłócenie, aby sfera usług znalazła się na krawędzi bankructwa i unicestwienia, a ludzie tam zatrudnieni – na krawędzi śmierci głodowej. Pokazuje to, jak bardzo umowna jest formalna równorzędność wszelkich form aktywności ludzkiej, jeśli chodzi o zabezpieczenie podstawowego bytu.

Rewolucjoniści zwracali więc uwagę na zasadniczy problem, jakim było przejęcie przez nich podstawowych zakładów produkujących dobra służące stałej i nieprzerwanej reprodukcji bytu społecznego. Niechęć warstw inteligenckich wobec rewolucji wynikała z uzasadnionego w jakimś stopniu przekonania o tym, że emancypacja klasy bezpośrednich producentów zniesie ich, żałosną nierzadko, ale i nierzadko sporą, przewagę w relacjach klasowych. Z drugiej strony, udział inteligencji w ruchu robotniczym miał ogromne znaczenie dla podniesienia stanu świadomości robotników, a przede wszystkim w uświadomieniu im, o co tak naprawdę toczy się walka. Czy tylko o ulepszenie klasowego sposobu podziału dochodu i dochodów, czy o jego zniesienie.

Współczesna lewica odrzuciła ten dylemat i opowiedziała się za socjaldemokratycznym z gruntu rozwiązaniem liczącym na cudowne zaistnienie kapitalizmu bez kapitału i wartości dodatkowej rozprowadzanej na dotychczasowych, klasowych warunkach.

Twierdzenie, że tak w ogóle zmienia się znaczenie tych czy innych sił wytwórczych (raczej elementów sił wytwórczych, bo siły wytwórcze to całość możliwości produkcyjnych społeczeństwa, na które składają się środki – maszyny, inne narzędzia i surowce – oraz siła robocza i jej kwalifikacje), a odpowiednio do tego zmienia się rola poszczególnych klas, a więc konkretne klasy zyskują przewagę nad innymi, czyni z pojęcia klasy coś czysto przypadkowego. Jest to dowód na to, że pojęcie klasy rozmywa się, jeśli nie dawać mu znaczenia osadzonego w relacjach systemu produkcji.

Walka klas staje się problemem technicznym, a nie społecznym, co nie jest jakimś wielkim odkryciem, ponieważ takie przekonanie istnieje tak długo, jak podział polityczny w łonie ruchu robotniczego.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
5 września 2021 r.