Artykuł A. Buzgalina i A. Kołganowa pt. „Transformacja struktury społecznej późnego kapitalizmu: od proletariatu i burżuazji do prekariatu i klasy kreatywnej?” (z 2019 r., Трансформации социальной структуры позднего капитализма: от пролетариата и буржуазии к прекариату и креативному классу?, profil Альтернативы na facebooku https://www.facebook.com/groups/843018489131703/?source_id=103885741331695) daje naukową podbudowę strategii politycznej współczesnej lewicy, nawiązującą do teorii marksizmu. Autorzy bowiem, wedle własnych słów, stosują współczesną metodologię i aksjomatykę marksistowską.

W tym konkretnym przypadku, polega to na rzuceniu procesu dyferencjacji grup społecznych na bazie rozkładającego się kapitalizmu na analizę procesu stałego rozwoju sił wytwórczych. Co jest, oczywiście, podejściem uzasadnionym, ale… To „ale” polega na konstatacji, że w ten sposób faktycznie przyjmuje się stalinowski sposób rozumienia procesu rozwoju sił wytwórczych – jako ciągły i determinujący proces tworzenia się struktury społecznej. Niby wszystko zgodnie z literą marksizmu. Niemniej, interpretacja mechanizmu owego procesu pomija samą istotę powiązania walki emancypacyjnej z jej specyficznym podmiotem, lekceważy więc dialektyczny charakter tego związku i buduje perspektywę bezklasową na fundamentach, które tej perspektywy nie uzasadniają. W efekcie, rozumowanie uzasadnia przedłużenie klasowych stosunków produkcji i klasowych stosunków społecznych, chociaż w tonacji optymistycznej, cechującej wizje utopijne, gdzie istnieje rozziew między świadomością sprzeczności danego systemu a możliwościami ich przezwyciężenia.

Intelektualiści mają szczególne predyspozycje do właściwej oceny sytuacji, w tym społecznej, ale i skłonność do utożsamiania intelektualnego przezwyciężenia problemu z realnym przezwyciężeniem. Z ich perspektywy opcje zmiany sytuacji są bliższe i prostsze niż z perspektywy właściwego podmiotu emancypacji. Zapewne dlatego, że zadowalają ich rozwiązania, które nie biją w istotę problemu, zadowalając się satysfakcją, by tak rzec – estetyczną.

Autorzy artykułu przyjmują perspektywę innej niż klasycznie marksowska klasy społecznej. Perspektywa emancypacji jest rozpatrywana z pozycji „socjaliatu” (autorskie pojęcie), którego samoświadomość staje się kryterium wizji społeczeństwa bezklasowego. Przy tym, jądro klasy kreatywnej (wiodącej grupy w łonie „socjaliatu”), opłacanej bezpośrednio z budżetu państwa, dostarcza „bezpłatnych” dóbr i usług dla reszty społeczeństwa. Wyznaczając tym samym przyszły model stosunków społecznych.

Autorzy zapominają jednak o drobiazgu (o którym często zapominają autorzy wizji utopijnych, dla których rzeczywiste antagonizmy stanowią jedynie impuls dla snucia własnych koncepcji), a mianowicie o tym, że budżet państwa dysponuje środkami finansowymi pobranymi w wyniku funkcjonowania klasowych stosunków i reguł produkcji w ramach pogardliwie potraktowanego, interesownego, komercyjnego społeczeństwa kapitalistycznego. A jeśli odwołać się do teorii Marksa – środki te pochodzą bardzo konkretnie z wyzysku klasy społecznej wytwarzającej wartość dodatkową. Tak więc, owa „bezpłatna” usługa jest opłacona sowicie przez ową klasę, z czego część, pewnie lwia, idzie na utrzymanie molocha biurokratycznego, a część na utrzymanie „jądra klasy kreatywnej”.

Problem utopijnych wizji powstających na bazie marksizmu bierze się więc ze stałych prób udowodnienia, że w ramach ewolucji samego kapitalizmu, zmienił się podmiot pracy wytwarzającej wartość (rzeczywistą, pierwotną, a w gruncie rzecz, w nomenklaturze Marksa – bogactwo społeczne). Klasa robotnicza rzekomo umarła, a wraz z nią jasność co do kwestii, kto to bogactwo wytwarza.

Zapomina się łatwo o tym, że wszelkie grupy, które pretendują do zastąpienia klasy robotniczej w zbożnym dziele, wnoszą własne kryteria oceny systemu kapitalistycznego. Jednocześnie, owi zastępcy nie są wzięci z powietrza, zmienia się konfiguracja i waga grup społecznych, niemniej ich specyficzna relacja do klasy kapitalistów nie jest tożsama ze stosunkiem robotnika przemysłowego. Co pociąga za sobą logiczne przewartościowanie teorii marksistowskiej.

Nie ma w tym nic zdrożnego, jeśli zmianie uległ mechanizm procesu rozwojowego. Co należy dopiero udowodnić.

Dowodu także dopiero oczekuje teza, że zmiana podmiotu emancypacji ani na jotę nie zmienia istoty doktryny marksistowskiej. Co jest logicznie niemożliwe. Dlatego wszelkie rozważania, które posługują się autorytetem marksizmu, a jednocześnie operują innymi podmiotami, są skazane na niekonsekwencje i przedstawianie wizji utopijnych (w sensie podanym wyżej). Wizja utopijna oznacza również lekceważenie problemów rzeczywistej klasy antagonistycznej, zastępując je nieumocowanymi w procesie historycznym, często słusznymi ideami zadowalającymi inne niż ta grupa nurty społeczne.

W odniesieniu do krytyki kapitalizmu, postulowana struktura społeczna utrwala kapitalistyczne, klasowe relacje, a nie sprzyja ich zniesieniu, jak chcieliby autorzy artykułu. Sposób myślenia autorów nie jest nowy, jest nawet wręcz klasyczny, choć nie w sensie marksowskim. Wystarczy odwołać się do koncepcji platońskiej – komunizmu dla elity i niewolnictwa dla mas pracujących produkcyjnie.

Główna (w naszym rozumieniu) teza autorów głosi, że „imperatywem rodzącej się dziś przyszłości staje się wolna praca pracownika kreatywnego, tj. praca człowieka, który swobodnie wybiera sferę swej aktywności i samorealizacji i który jest wolny (nie podporządkowany ani zewnętrznym czynnikom produkcyjnym, ani zewnętrznemu sterowaniu ze strony kapitału i biurokracji) w procesie pracy” (s. 24).

Autorzy nie omieszkali zaznaczyć (bez nachalności) kwestii wyższego wynagrodzenia dla grup społecznych zatrudnionych w sektorach skomercjalizowanych, co sprzyja utrzymaniu owego sektora i wymaga od „kreatorów” bohaterstwa w podjęciu decyzji o wyjściu z tego wyścigu szczurów i zadowolenia się skromną pensją budżetową. W zamian mogą cieszyć się pracą zdezalienowaną, w której własny rozwój jest w cudowny, obiektywny sposób zgodny z prawdziwymi potrzebami społeczeństwa. W ten sposób, analogicznie do niewidzialnej ręki rynku, pozorny egoizm „klasy kreatywnej” staje się błogosławieństwem dla pasywnej i mało kreatywnej reszty.

Skądinąd, moglibyśmy dodać, ta pasywność i brak kreatywności jest wręcz warunkiem utrzymania pozycji „klasy kreatywnej”, wydzielonej w tym uprzywilejowanym położeniu. Albowiem w społecznym podziale pracy, jej funkcją jest kreatywność w imieniu i zamiast pozostałych członków społeczeństwa.

Proletariat jest kreatywny głowami swych najlepszych reprezentantów („socjaliatu”).

Jak to się ma do Marksowskiej koncepcji, w której komunizm oznaczał włączenie się wszystkich w pracę produkcyjną po to, aby każdy mógł się oddawać pracy kreatywnej? Oczywiście, po wypełnieniu społecznego obowiązku przyłożenia się do wytworzenia materialnych podstaw bogactwa, na którym dopiero można będzie rozdzielać środki między zaspokojenie podstawowych potrzeb a zaspokojenie potrzeb wynikających z osiągniętego poziomu cywilizacyjnego czy kulturowego.

Współczesna lewica załatwia tę kwestię prostym stwierdzeniem – robotyzacja i automatyzacja. Czyli – roboty i automaty zniosły ten przeżyty Marksowski imperatyw, któremu jakoś bezpodstawnie Marks nadawał wymiar społeczny, podczas gdy wystarczyłby techniczny. Lub zniosą go w najbliższej przyszłości. Grupa społeczna, której dotyczy alienacja i niewolniczy tryb pracy stała się tak mało liczna, że problem właściwie sam się rozwiązał.

To, że ta drobna grupka bezpośrednich wytwórców jest zatrudniona akurat w sektorze wytwarzającym środki reprodukcji materialnej społeczeństwa jakoś nie stanowi wyzwania poznawczego dla lewicowych myślicieli. W zindywidualizowanym trybie myślenia, gdzie krzywda dowolnej mniejszości jest pretekstem do dezawuowania fundamentów całej budowli społecznej i denuncjowania jej jako symbolu klasowej nierówności, dola pracowników sektora produkcyjnego staje się nagle mało znacząca tylko dlatego, że jest to… mniejszość.

Zauważmy jednak, że to rozumowanie opierało się na dość wyjątkowej sytuacji okresu kapitalistycznej prosperity trwającej przez cztery dekady powojenne i do tego w krajach wysokorozwiniętych. Nie stosowało się to optymistyczne przesłanie do krajów rozwijających się, ale lekceważono tę kwestię z tego powodu, że uznano, iż kraje rozwinięte wskazują modelową drogę pozostałym. Ten optymizm poniekąd zakwestionowała koncepcja Centrum – Peryferie, niemniej potencjał buntu, który stąd wyrastał został przekuty przez dzielnych lewicowców w potencjał gniewu uwarunkowanego kryterium, aby uciśniony był jeszcze odpowiedniej orientacji seksualnej. Współczucie dla uciśnionego robotnika przemysłowego (opłacanego wyżej niż nauczyciel) nie będącego czarnoskórą robotnicą-lesbijką nie wchodziło w grę.

Krach prosocjalnej orientacji systemu kapitalistycznego postawił na porządku dziennym problem reindustrializacji jako sposobu samoobrony gospodarki narodowej w warunkach wzmożonej konkurencji w ramach międzynarodowego, kapitalistycznego podziału pracy. W tych warunkach renesans uprzemysłowienia jako warunku przetrwania w kapitalistycznej konkurencji wyraźnie wskazuje na źródło utrzymania poprzedniej, opartej na budżecie państwa struktury społecznej, do której nawiązują nasi autorzy.

Utopijność owych koncepcji, krążących na lewicy i wywodzących się z wcześniejszej, entuzjastycznej akceptacji przez ową lewicę koniunkturalnego, kapitalistycznego państwa socjalnego, prowadzi do prób zbudowania teorii/koncepcji uzasadniających produkcyjne znaczenie grup tzw. nadbudowy. Jest to próba uzasadnienia w oczach państwowej biurokracji znaczenia owych „klas kreatywnych” dla jej własnego istnienia i funkcjonowania jako zarządcy niekwestionowanych w praktyce interesów kapitału.

W sensie ideologiczno-propagandowym koncepcje te służyć mogą uzasadnieniu wyzysku klas bezpośrednio produkcyjnych, których odtwórcza rola w procesie produkcji nie uzasadnia ponoć w żadnym stopniu wysokich płac (czyli w znanej Marksowskiej formule wartości towaru czynnik V może być redukowany, co powiększa czynnik M, z którego dobrodziejstw korzystają wszak wszyscy członkowie społeczeństwa, pod warunkiem wszakże narzucenia kontroli kapitałowi przez… biurokrację państwową, a nie bynajmniej jakiś system samorządności robotniczej czy, o zgrozo, dyktaturę proletariatu).

Wartość wkładu „klasy kreatywnej” w warunkach nieprzezwyciężonego kapitalizmu polega na zwiększaniu konkurencyjności własnej gospodarki we wrogiej konfrontacji z gospodarkami innych państw. Na ten kierunek stawiają, np. w Rosji tacy reprezentanci lewicy, jak W. Kołtaszow i A. Korjakowcew. Jako filozof, A. Korjakowcew jest jak najbardziej zainteresowany kwestią dezalienacji pracy, która jest istotnym motywem tego typu rozważań wśród inteligencji rosyjskiej.

Biurokracja stawia na utylitarne wyniki badań naukowych, o czym informuje sektor naukowy za pomocą kryteriów przyznawania grantów, co skutkuje uzasadnionym odczuciem krzywdy ze strony humanistyki. Przykre jednak, gdy lewicowa humanistyka zajmuje się uzasadnianiem tezy o zanikającym znaczeniu pracowników bezpośrednio produkcyjnych, czyli – w utylitarnym aspekcie – uzasadnianiem utrzymywania wyzysku w tym sektorze produkcji.

Z pozycji marksistowskich należy zauważyć, że sam pomysł usprawiedliwienia takiego podejścia przez odwołanie do marksistowskiej koncepcji rozwoju sił wytwórczych jest sam w sobie mało kreatywny, albowiem nawiązuje do uproszczonej wizji procesu historycznego autorstwa Stalina.

Zauważmy, sam pomysł przedstawienia ewolucji struktury społecznej na tle procesu rozwoju sił wytwórczych jest jak najbardziej uzasadniony. Moglibyśmy jednak wejść tu w spór o to, czy ten sposób nadaje się tylko do wyjaśniania procesów, które już zaszły, a niekoniecznie do predykcji przyszłej ewolucji. Oczywiście, przy założeniu liniowości rozwoju, możemy tak postąpić, pamiętając jednak o koniecznej ostrożności. Nasi autorzy, oczywiście, nie są pierwszymi naiwnymi i podają ostrzeżenia o hipotetyczności ich wywodów.

Nie w tym rzecz.

Z perspektywy „czystej nauki”, ich podejście jest jak najbardziej uzasadnione. Podejmują pewne ryzyko wysuwania hipotez, które niekoniecznie muszą się potwierdzić. Niemniej, metoda Marksa, ramy jego koncepcji naukowej, nie sprowadzały się do empirycznego badania i weryfikacji lub falsyfikacji tez możliwych do wysnucia z kreatywnych głów uczonych. Rozważania Marksa na temat kapitalizmu obejmowały twierdzenie o granicznym doświadczeniu związanym z tym systemem. Kapitalizm miał stanowić doświadczenie o charakterze jakościowym. Wszak daje, wedle Marksa, możliwość przejścia do systemu bezklasowego. Możliwość nie intelektualną, nie utopijną, ale rzeczywistą.

Ten aspekt właśnie stanowi punkt rozejścia się między rozumieniem kapitalizmu przez Marksa a rozumieniem go przez II Międzynarodówkę oraz… Stalina. Co stanowi zasadniczą i niepomijalną cechę odróżniającą jego marksizm od marksizmu Lenina (i – konsekwentnie – samego Marksa).

Ten aspekt całkowicie umyka z pola widzenia naszych autorów. Stąd nasze spostrzeżenie, że ich rozumowanie mieści się raczej w tradycji stalinowskiej, a nie marksowskiej i leninowskiej.

Możliwość osiągnięcia takiego poziomu sił wytwórczych (dzięki kapitalistycznej gospodarce), że realnym staje się oderwanie ludzi od pracy reprodukującej społeczeństwo na rzecz prac bardziej twórczych, zostało zastąpione uzasadnieniem (niekwestionowanej skądinąd) wagi pracy twórczej (zamkniętej w osobnej grupie społecznej – „klasie kreatywnej”, a nawet – w jeszcze bardziej zawężonej grupie stanowiącej „jądro klasy kreatywnej”).

Jednak waga tego elementu jako czynnika kulturotwórczego, a jego waga jako czynnika rewolucyjnego – to dwie całkowicie odrębne sprawy.

Oczywiście, nasi autorzy są ludźmi nie tylko wykształconymi, ale i znakomicie myślącymi, więc doskonale widzą sprzeczności wewnątrz samej tej klasy, którą określają mianem nie tyle klasy, co protoklasy. Przewidują ukształtowanie się „socjaliatu” (określenie autorskie A. Buzgalina i A. Kołganowa), którego ledwie zarodki dostrzegamy współcześnie. Jednocześnie, rozumując w ten sposób, sami autorzy przyznają, że stracili z oczu wymiar antagonizmu klasowego, a raczej wymiar bezklasowości, który jest powiązany z rozumieniem procesu historycznego przez Marksa, w przeciwieństwie do Stalina, u którego liniowy proces rozwoju sił wytwórczych jest daną autonomiczną i fundującą pozostałe procesy społeczne.

Co więcej, w stalinowskim, optymistycznym duchu, autorzy postrzegają rozwiązanie sprzeczności kapitalistycznej gospodarki (kryzys ekologiczny, o strukturalnym nie wspominając) jako wynik naturalnej ewolucji systemu. W czym nie różnią się od reszty nowoczesnej lewicy. Co jest zresztą wytłumaczeniem nienaturalnej wręcz zgody między nurtami poststalinowskimi i posttrockistowskimi.

Okazuje się, że kompromis zostaje zawarty kosztem antystalinizmu. Czym posttrockiści niechętnie się chwalą, zaś poststalinowcy rosną w siłę, jednocześnie przeobrażając się na modłę nowej lewicy. Pewnie w ramach dialektyki procesu dziejowego…

Podsumowując: u Marksa rozwój sił wytwórczych, stymulowany przez dynamikę gospodarki kapitalistycznej, dał możliwość emancypacji od pracy bezpośrednio produkcyjnej klasy, która do tej roli była niewolniczo przypisana (czy to przymusem fizycznym, czy ekonomicznym). Sens marksizmu wyraża się w tym, w jaki sposób urzeczywistnić tę teoretyczną możliwość.

Sens krytyki współczesnej lewicy i jej myśli teoretycznej sprowadza się do tego, że owa lewica – pod pretekstem traktowania marksizmu jako nauki, a nie jako utopijnej spekulacji – porzuciła tę perspektywę. Co więcej, całkiem otwarcie przyznają to, posługując się określeniem chociażby „klasa kreatywna”, dzięki czemu podkreśla się ciągłość klasowego charakteru rzutowanego w przyszłość społeczeństwa. Jest to naukowo uzasadnione badanie. Co więcej, faktycznie, z takiej interpretacji teorii wynika kontynuacja klasowego charakteru owego społeczeństwa. W tym sensie, analiza Buzgalina i Kołganowa jest obiektywna i prawdziwa. Nieuzasadnione są tylko optymistyczne wnioski z niej wyciągane.

Jasne jest, że bez świadomej ingerencji w proces historyczny nie osiągniemy niczego więcej, jak tylko kontynuacji społeczeństwa klasowego, albowiem żywiołowe procesy społeczne opierają się na adaptacji do warunków gospodarczych. Analiza Buzgalina i Kołganowa pokazuje nam jak na dłoni, że istnieją możliwości wykorzystania przez kapitalizm wszelkich chwiejnych i dwuznacznych zmian społecznych dla własnej chwały i rozwoju kosztem żywotnych sił procesów historycznych. Przechodzenie od jednego systemu klasowego do drugiego ma długą historię. Przejście od systemu klasowego do bezklasowego ma doświadczenie heroiczne i udane, czego nie umniejsza fakt, że efekty tego doświadczenia zostały rozmontowane pod koniec ubiegłego stulecia.

Lewica ma jednak słuszność postrzegając pewną łatwość przeobrażenia systemu klasowego w bezklasowy na obecnym poziomie sił wytwórczych. Wynika to z ogólnego, dialektycznego charakteru kapitalizmu jako ustroju społeczno-gospodarczego. Niemniej, struktura społeczna, która jest współcześnie narosłym balastem i, jednocześnie, niedoskonałym wyznacznikiem perspektywy socjalistycznej, stanowi masę inercyjną, która może pomóc w utrwaleniu zdobyczy, ale bardzo przeszkadza w manipulowaniu tym ciężarem. Dlatego tak ważny jest problem przyłożenia dźwigni. Właściwe przyłożenie powoduje, że ciężar staje się dużo bardziej manipulowalny. W obszarze nas interesującym, jak widać, choćby z analizy naszych autorów, dźwignię należy przyłożyć tam, gdzie znajduje się istota stosunków klasowych. Bez tego, obecne stosunki klasowe przekształcą się w innego typu stosunki klasowe – można rozważać na ile progresywne w stosunku do tego, co istnieje obecnie. Może będą się one wydawały lżejsze, ale klasowa istota pozostanie.

Problem będzie się więc powtarzał w nieskończoność albo zakończy się katastrofą cywilizacyjną – nie pierwszy raz w historii. Współczesne wydarzenia nakazują nam jednak przewidywać, że rozwiązaniem problemu kapitalizmu będzie rezygnacja z ekstensywnego poziomu sił wytwórczych, co uwidoczni się jako brak wystarczających zasobów dla utrzymania dotychczasowego poziomu życia. Wówczas ewolucja kapitalizmu przestanie mieć charakter łagodny i bezkonfliktowy. A to spowoduje, że przewidywania naszych autorów zostaną zmiecione wiatrem historii. Przejście do innego typu systemu klasowego będzie równoznaczne z załamaniem źródeł utrzymania dla większości społeczeństwa.

Oczywiście, można grać na siłę aparatu przymusu państwowego, który przejmie funkcję bezpośredniego egzekutora wartości dodatkowej od bezpośredniego producenta. Na taką siłę można było zawsze w historii liczyć. Niemniej, bierze w łeb perspektywa skończenia z systemem klasowym.

Dlatego dźwignia pozostaje wciąż w tym samym miejscu – w sercu stosunków produkcji, gdzie jest miejsce antagonizmu klasowego. Przyłożenie jej tam powoduje, że inercja mas pośrednich przeważa szalę na korzyść systemu socjalistycznego. Dopóki jednak trwamy na osiągniętym poziomie sił wytwórczych, który dotyczy materialnych warunków bytu ludności.

*

Z tym większą przyjemnością odnotowujemy ukazanie się w 2020 r. artykułu A. Kołganowa (А.И. Колганов. Изменение социальной структуры современного капиталистического общества, https://www.facebook.com/notes/альтернативы/аи-колганов-изменение-социальной-структуры-современного-капиталистического-общес/578859719416174/), w którym przedstawiono czytelnikowi zgoła odmienną i odzwierciedlającą rzeczywistość faktyczną, a nie życzeniową, wizję ewolucji współczesnej struktury społecznej.

Kołganow analizuje całościowy przekrój społeczeństwa, nie migając się od wyjaśniania wątpliwości, które mogą być nieco kłopotliwe, w tym do kwestii miejsca i roli drobnomieszczaństwa.

„Klasyczny marksizm zakładał – pisze A. Kołganow – że wyparcie manufakturowej wytwórczości i drobnego rzemiosła przez wielkie przedsiębiorstwo kapitalistyczne czy drobnych gospodarstw chłopskich przez wielkich, kapitalistycznych farmerów doprowadzi w całkiem bliskiej perspektywie historycznej do niemal całkowitego wyparcia drobnomieszczaństwa jako znaczącej warstwy społecznej.”

I chociaż „można jeszcze spotkać nielicznych rzemieślników, to można powiedzieć, że drobne chłopstwo zachowało się już tylko w niektórych krajach. Niemniej, drobna burżuazja nie znikła.”

Drobni rolnicy nie znikli, ale ich trwanie zawdzięczamy w głównej mierze polityce państwa, jego subsydiom na wsparcie tego typu produkcji, a nie mechanizmowi gospodarki kapitalistycznej. Ten ostatni podporządkowany jest logice, którą modelowo przedstawił Marks w swoich rozważaniach. Jednak teoria jest szara, a drzewo życia wiecznie zielone…

Co więcej, nawet te pozostałości dawnych czasów stały się dodatkiem do produkcji typu kapitalistycznego, wytwarzając produkty, na które zapotrzebowanie zgłasza wielki kapitał.

Kołganow zwraca uwagę na to, że jeszcze do lat 80-tych XX w. zdecydowana większość (90%) ludności miała status pracowników najemnych, co uległo zmianie wraz z wkroczeniem w lata 90-te, kiedy to wzrosła liczba pracowników tzw. samozatrudnionych. Tendencja ta ulega wyhamowaniu na początku XXI wieku, choć może w Polsce akurat została podchwycona.

Ta większość społeczeństwa, która w odniesieniu do kapitału wydawała się przynależeć do tej samej klasy, w rzeczywistości jest ogromnie zróżnicowana, obejmując zarówno top-menedżerów, jak i sprzedawców czy pomoc domową. Niemniej, poszczególne grupy społeczne, mieszczące się w kategorii pracowników najemnych nie znajdowały się w jednakowym położeniu względem kapitału. W miarę, jak rosło znaczenie fachowego zarządzania firmami kapitalistycznymi, dawni właściciele coraz bardziej stawali się warstwą rentierską, zadowalającą się otrzymywaniem określonej części zysku z tytułu własności, pozbywając się obowiązków wobec firmy, które dotychczas spadały na właściciela kapitału. Dodajmy od siebie, że o ile w klasycznym modelu kapitalista był związany koniecznością zaspokajania jakichś potrzeb swojego kraju, po to, aby firma mogła usprawiedliwić swą użyteczność dla owego kraju, który inaczej nie dbałby o interesy swoich przedsiębiorstw, o tyle w warunkach skutków „rewolucji menedżerskiej” kryterium sukcesu w zarządzaniu firmą stało się uzyskiwanie zysku do podziału między akcjonariuszami, niezależnie od zastosowania owego kapitału. Na znaczeniu zyskały więc operacje finansowe. Finansjalizacja gospodarki nie oznaczała jednak poddania sfery produkcji kontroli finansjery, ale tylko uczynienie z operacji finansowych głównego źródła dochodu, przy zachowaniu znaczenia menedżerów, którzy swą wagę zawdzięczają wciąż faktowi, że zarządzają sferą gospodarki realnej.

Ogromne i mające skutki klasowe zróżnicowanie w łonie warstwy pracowników najemnych jest faktem. Zasadnicza część tej grupy, pracownicy sfery usług, pozostaje zbiorem jednostek, nie przekładając się na działania zbiorowe. Doświadczyły tego zjawiska różnorodne inicjatywy związkowe, które okazały się całkowitym niewypałem. Kołganow podkreśla, że odstępstwem od tej reguły mogą być grupy wysokokwalifikowanych pracowników najemnych ze sfery usług typu: edukacja, ochrona zdrowia, nauk itp. Niemniej, dodając już od siebie, swym położeniem grupy te zbliżają się bardziej do grupy wysokokwalifikowanych specjalistów bezpośrednio obsługujących kapitał. To tłumaczy ich skłonność do porównywania się z tymi właśnie segmentami rynku pracy. Roszczeniowość owej grupy wynika głównie z faktu, że z kolei ona sama jest ogromnie niejednorodna. Z jednej strony, jej kwalifikacje predestynują ją do podzielania losu top-menedżementu, z drugiej, z racji obsługi nie wyłącznie wielkiego kapitału i wierzchołka piramidy pracowników najemnych stojącej najbliżej wielkiego kapitału – ich dochody odzwierciedlają wagę, jaką kapitał przypisuje usłudze wykonywanej dla ludności. Mamy tu wyraźną ilustrację nienowej tezy, że wtórny podział jest twardo kształtowany przez podział pierwotny. Grupa owych usługodawców ulega dynamicznemu podziałowi, który obserwujemy na własne oczy, na usługodawców obsługujących tzw. wyższe warstwy społeczeństwa oraz usługodawców świadczących usługi na rzecz tzw. zwykłych obywateli. Podział ten wskazuje na to, że mamy do czynienia z warstwą drobnomieszczańską, której ogólna świadomość jest definiowana przez grupy zajmujące wyższą pozycję dochodową i do której położenia aspirują niższe szczeble.

Względne zmniejszenie ilościowe klasy robotniczej dotyczy przede wszystkim krajów, jak je nazywa Kołganow, wysokorozwiniętego „jądra”. Polega to na przesunięciu produkcji przemysłowej poza obręb owego „jądra”, tak że w skali globalnej kurczenie się tej grupy społecznej jest nieznaczące. Kołganow podkreśla przy tym, że ta właśnie klasa pozostaje w zasadniczej, antagonistycznej sprzeczności interesów z klasą kapitalistów. Obstaje więc przy utrzymaniu klasycznej tezy o miejscu, w którym przechodzi zasadniczy front walki klasowej. Podsumowując, oświadcza one, że klasa robotnicza (przemysłowa) pozostaje klasą antagonistyczną wobec kapitału tak długo, jak trwa sam kapitalizm.

Jeżeli Kołganow dotyka kwestii społeczeństwa postindustrialnego, to bynajmniej nie stawia tezy o jego globalnym wymiarze, ale wyraźnie podkreśla, że jest ono wynikiem nierównomierności kapitalistycznego rozwoju w skali globalnej.

Jego rozumowanie wpisuje się więc w nasze analizy ogólnego mechanizmu procesu dziejowego, w którym podkreśla się, że antagonizm klasowy dotyczy nie przejściowych form organizacji sposobu obsługi aktualnych struktur społecznych, ale sprzeczności interesów w łonie produkcji środków materialnej reprodukcji społeczeństwa.

Tym samym, artykuł A. Kołganowa stanowi w pewnym sensie odcięcie się od tez przedstawionych w omawianym w pierwszej kolejności artykule dwojga autorów: A. Buzgalina i A. Kołganowa z 2019 roku.

Przedstawienie wniosków z mechanizmu wewnętrznego różnicowania się warstwy pracowników najemnych stoi w wyraźnej sprzeczności z wnioskami z poprzedniego artykułu, w którym podkreślano rolę wysokokwalifikowanych specjalistów obsługujących społeczeństwo (nauczyciele, uczeni, lekarze i tzw. zawody inteligenckie w ogóle) w kształtowaniu zrębów przyszłego społeczeństwa postkapitalistycznego. Funkcja ta miałaby im bowiem przypadać ze względu na ich opłacanie ze środków budżetowych („socjaliat”). Ten błąd metodologiczny wynika z dyskwalifikującego z punktu widzenia marksizmu traktowania państwa jako tworu „neutralnego” w antagonizmie klasowym. Błędu tego wystrzega się Kołganow w swoim samodzielnym artykule (choćby w ten sposób, że w ogóle nie dotyka owego problemu, chociaż jego ujęcie kwestii zakłada przynajmniej możliwość klasowej interpretacji roli państwa).

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
29 maja 2020 r.