W swoim tekście „Rewizja Manifestu komunistycznego”, opublikowanym w 1979 r., a obecnie przypomnianym w „Nowej Krytyce” (39/2018, s. 11), E. Balibar zastanawia się nad strategią polityczną klasy robotniczej w świetle Manifestu komunistycznego i jej zmianą w wyniku doświadczeń ruchu robotniczego po jego ukazaniu się.

Nie będziemy się tu zajmować szczegółowo ciekawym tekstem Balibara, a skupimy się na zasadniczym wątku, tj. na kwestii stosunku klasy robotniczej do instytucji państwa. Kwestia ta skupia się niczym w soczewce w pojęciu dyktatury proletariatu. W czasie, kiedy Balibar pisał swój tekst, pojęcie to jeszcze nie zostało wygnane, z poszanowania dla przyzwoitości, ze słownika lewicowego. Uwagi Balibara na ten temat są z dzisiejszej perspektywy bardzo pouczające, chociaż – dla wielu zapewne – mają charakter scholastycznego ćwiczenia. Na lewicy bowiem nie ma już problemu klasy robotniczej ani dyktatury proletariatu, które to pojęcia zostały zastąpione przez szeroko rozumianą kategorię klasy pracowników najemnych oraz przez pojęcie radykalnej demokracji.

https://youtu.be/aNskMN1djSA

Balibar, cytując Lenina (także jeszcze w owych czasach dopuszczanego do głosu przez grono „przyzwoitych” marksistów, nie wyganiających krytycznych wobec nich kolegów z „ich” stowarzyszeń): „Jedyna ‘poprawka’, jaką Marks uznał za konieczne wnieść do Manifestu komunistycznego, została przezeń wprowadzona na podstawie rewolucyjnego doświadczenia komunardów paryskich” (s. 14), konkretyzuje to stwierdzenie Lenina cytatem z K. Marksa i F. Engelsa z przedmowy do Manifestu: „W szczególności Komuna dowiodła, że klasa robotnicza nie może po prostu zawładnąć gotową machiną państwową i uruchomić jej dla własnych celów”, który właściwie jest cytatem z pracy Marksa Wojna domowa we Francji.

Umiejscowienie cytatów jest ważne, ponieważ wskazuje na teksty należące do klasyki marksologicznej w jej głównym nurcie, a nie do pobocznych rozważań o mniejszej wadze gatunkowej. Balibar zdaje sobie sprawę z faktu, że: „…właśnie ta istotna poprawka została wypaczona przez oportunistów i sens jej na pewno nie jest znany dziewięciu dziesiątym, jeżeli nie dziewięćdziesięciu dziewięciu procentom czytelników Manifestu komunistycznego. (…) utarte, wulgarne ‘pojmowanie’ przytoczonej przez nas słynnej wypowiedzi Marksa sprowadza się do tego, jakoby Marks podkreślał tu ideę powolnego rozwoju w przeciwieństwie do zagarnięcia władzy itp.

W rzeczywistości rzecz ma się wręcz odwrotnie. Myśl Marksa polega na tym, że klasa robotnicza powinna rozbić, zdruzgotać ‘gotową machinę państwową’, a nie poprzestać jedynie na jej zagarnięciu” (s. 14).

Nie będziemy tu streszczać nadal aktualnych uwag Balibara, do których czytelnik może łatwo sięgnąć dzięki publikacji w „Nowej Krytyce”. Od czasu pierwszej publikacji tekstu pod koniec lat 70-tych ub. wieku nastąpił istotny regres w myśli marksistowskiej i warto skonfrontować wnioski Balibara ze współczesnymi „oczywistymi prawdami” marksizmu.

Ten ostatni został zdominowany przez zasygnalizowany wyżej nurt oportunistyczny w ruchu robotniczym. Ujmując sprawę pokrótce, w historii ruchu, w wyniku stalinizacji międzynarodowego ruchu robotniczego, utrzymało się słownictwo i sfera pojęciowa marksizmu, niemniej po śmierci Lenina ustały faktyczne zmiany w odniesieniu do instytucji państwa, które szłyby w kierunku realizacji uwag zawartych w wymienionych wyżej pracach Marksa.

Równolegle do stalinizacji ruchu, istniał w nim nurt oportunistyczny, który interpretował Manifest w duchu przedstawionym powyżej.

W efekcie zdławienia rewolucji w Europie i w efekcie stalinizacji międzynarodowego ruchu robotniczego, zginęła większość świadomych klasowo działaczy robotniczych. Partia komunistyczna przestała być partią należącą do szerokiego spektrum partii robotniczych, w których interakcji następował rozwój świadomości klasy robotniczej; zaczęły w niej przeważać cele i interesy faktycznie zewnętrzne w stosunku do robotników, co przyczyniło się do zatracenia idei przewodniej marksizmu w ruchu.

Jeszcze w latach 60. XX wieku nie posługiwano się w ruchu komunistycznym pojęciem klasy pracowniczej. Istniała świadomość odrębności różnych grup społecznych od klasy robotniczej, co widać tak w odległej w czasie pracy Balibara, jak i we współczesnej Andrieja Koriakowcewa. W praktyce również odróżniano klasę robotniczą, choćby i negatywnie, jako zburżuazyjniałą i ciężką do rozruszania przez drobnomieszczańskich rewolucjonistów, którzy za nic mieli teoretyczne wnioski płynące z prac klasyków.

Zasadniczym elementem nowego, radykalno-lewicowego światopoglądu, stała się oportunistyczna koncepcja socjaldemokratyczna, która już w czasach Engelsa wychodziła z założenia, że cele ruchu robotniczego mają charakter ogólnospołeczny, a więc realizują się jako bezpośrednio ogólnospołeczne działania, z konsekwencjami wynikającymi stąd dla stosunku wobec państwa. Zamiast skomplikowanej taktyki liczącej się z uwarunkowaniami, których nie sposób przeskoczyć woluntarystycznie i natychmiastowo, drobnomieszczańscy rewolucjoniści buntowniczych lat 60. kierowali się pomysłem, aby przejąć nie tylko i nie przede wszystkim władzę państwową (por. Balibar, idem), ale szczególnie jego aparat biurokratyczny jako najlepszy sposób na realizację swych rewolucyjnych i socjalistycznych planów – „długi marsz przez instytucje” (patrz: T. Kochan, „Rewolucja bezpodmiotowa a filozofia stanu wyjątkowego”, „Nowa Krytyka” nr 39/2018, s. 65).

Odrzucanie wyróżnionej roli klasy robotniczej dokonywało się równolegle i zgodnym chórem w nurcie socjaldemokratycznym (tradycje ogólnospołecznych celów partii socjaldemokratycznej), w nurcie stalinowskim oraz w antystalinowskim („antysowieckim”). Na koniec przyszła pora na nurty wywodzące się z tradycji trockistowskiej, które ostatecznie zakończyły swój akces do koncertu lewicowego na początku XXI stulecia.

Kwestię tę poruszaliśmy nie raz i nie dwa razy w naszych tekstach. Jedną rzeczą jest odrzucanie roli klasy robotniczej na podstawie jej domniemanej „zdrady” ideałów socjalizmu, drugą – dorabianie post factum teorii o tym, że klasa robotnicza nigdy nie była wyodrębnionym podmiotem. Koncepcją pośrednią jest twierdzenie, że zmiany w świecie pracy, szczególnie od czasów II wojny światowej, były na tyle duże i głębokie, że uczyniły to rozróżnienie zbędnym.

Z wywodów E. Balibara z końcówki lat 70. wynika, że to rozróżnienie było zawarte w samej koncepcji Marksa. Inaczej nie mają sensu jego rozważania dotyczące dyktatury proletariatu. W szczególności rozważania dotyczące kwestii nie przejmowania machiny państwa. Gdyby rzecz rozchodziła się wyłącznie o kwestię oporu garstki kapitalistów, nie byłoby potrzeby budowania całej skomplikowanej strategii działania obliczonej na wciągnięcie pozostałej części społeczeństwa w sprawę robotniczą, nie byłoby potrzeby podkreślania, że rewolucja ma charakter procesu, w którym zmiany uwarunkowań ekonomicznych pociągają za sobą niezdeterminowany w przyczynowo-skutkowym sensie, z góry nieprzewidywalny, rozwój sytuacji w kierunku społeczeństwa bezklasowego.

Bez sensu byłyby pytania Andrieja Koriakowcewa o zabezpieczenie celów proletariatu przed narzuceniem im celów zewnętrznych, wniesionych przez mieszczańskich, zawodowych rewolucjonistów. Gdyby nie było rozróżnienia między klasą robotniczą a resztą „prekariatu” (używając dzisiejszego słownictwa), ta tożsamość celów byłaby dana z góry. Wszyscy pracownicy najemni są bowiem, wedle współczesnych kanonów naukowych, w tej samej sytuacji społecznej.

Pozostaje argument o zmianach w systemie pracy, które dokonują takiej uniformizacji sytuacji społecznej różnych grup pracowniczych.

I tutaj nadal możemy czerpać ze skarbnicy najnowszego numeru „Nowej Krytyki”, który w zasadniczym zestawie tekstów (Balibar, obaj Kochanowie i Tittenbrun) podejmuje polemikę w tym właśnie punkcie forsowanej przez nas, niechcianej dyskusji na lewicy.

Koncepcje Jacka Tittenbruna (patrz: „Marksizm divisus”, „Nowa Krytyka” nr 39/2018, s. 151) biorą pod uwagę zmiany, które zaszły w systemie pracy po II wojnie światowej, niemniej nie powodują one u niego wycofania się z rozróżnienia między specyficznymi grupami pracowniczymi i odrzucenia umocowanego teoretycznie kryterium tego rozróżnienia. Tekst Tittenbruna powstał, co prawda, w latach 80., niemniej, jak nam wiadomo, autor ten nie wycofał się ze swoich twierdzeń aż do śmierci w bieżącym roku.

Z tezami tymi polemizuje już wówczas Jerzy Kochan, odnosząc się do teoretycznych argumentów J. Tittenbruna. W szczególności zarzuca on Tittenbrunowi „naturalizację” pojęć marksowskich. Warto przytoczyć szerszy cytat:

„Jednym z fundamentalnych założeń przedstawionej koncepcji jest specyficzne rozumienie pracy produkcyjnej. Wspominając o występowaniu u Marksa takiego jej rozumienia, które wiąże ją w warunkach społeczeństwa kapitalistycznego z ruchem kapitału, Tittenbrun w swoich rozważaniach koncentruje się jednak na – również występującym u Marksa – ogólnoteoretycznym określeniu pracy produkcyjnej. Tego też typu pojmowanie pracy produkcyjnej staje się dla autora podstawą do przeprowadzenia podziałów klasowych w ramach społeczeństwa kapitalistycznego, a później także socjalistycznego. Przejawia się w tym, jak sądzę, skłonność do swoistego naturalizmu w interpretacji tego pojęcia, naturalizmu omijającego historyczno-społeczną formę występowania pracy produkcyjnej w ramach poszczególnych formacji i prowadzącego do traktowania jej jako ponadformacyjnego czy też nawet ogólnofilozoficznego terminu oznaczającego bezpośrednie, osobnicze przekształcanie przyrody. Tymczasem występujące u Marksa określenie pracy produkcyjnej tam, gdzie pisze on o pracy produkcyjnej w systemie produkcji kapitalistycznej, nie ma wiele wspólnego z ogólnoteoretycznym jej rozumieniem, które abstrahuje od konkretnej formy społecznej jej realizacji. Jak pisał Marks:

‘Produkcyjna jest zatem – w systemie produkcji kapitalistycznej – taka praca, która wytwarza wartość dodatkową dla tego, co ją zatrudnia, czyli inaczej mówiąc, taka praca, która obiektywne warunki pracy przekształca na kapitał, a jej posiadacza – na kapitalistę; jest to więc praca, która własny swój produkt wytwarza jako kapitał. Dlatego mówiąc o pracy produkcyjnej, mamy na myśli pracę społecznie określoną, pracę, która zawiera ściśle określony stosunek między nabywcą pracy a jej sprzedawcą’ (3)” – formułuje swój zarzut J. Kochan, i dookreśla interpretację, która utrzymuje się wśród marksistów, niezmiennie od tamtego czasu:

„Marksowskie rozumienie pracy produkcyjnej, wiążące jej sens [z] analizą specyficznej kapitalistycznej formy jej istnienia, pozwala uznać za pracę produkcyjną pracę pisarza piszącego ‘na sposób fabryczny dla swego wydawcy’, pracę śpiewaczki – o ile pomnaża ona kapitał. Określenie ‘praca produkcyjna’ zdaniem Marksa ‘nie ma absolutnie nic wspólnego z określoną treścią pracy, z jej szczególną użytecznością, czyli specyficzną wartością użytkową’(4)” (s. 141-142).

Na co J. Tittenbrun odpowiada:

„… Uwagi [J. Kochana] … muszę odnieść do sposobu potraktowania przez Kochana problemu pracy produkcyjnej. Najpierw przyznaje on, że u Karola Marksa występuje to, co nazywa ‘ogólnoteoretycznym określeniem pracy produkcyjnej’. Kilkanaście wierszy dalej owo rozumienie, mające występować również w mojej książce, staje się ‘rozumieniem niehistorycznym, ponadformacyjnym’. Przeciwstawia Kochan powyższemu rozumieniu owo ‘właściwe’ ujęcie pracy produkcyjnej jako wytwarzającej kapitał. … opozycja między tym, co nazywa ‘ogólnoteoretycznym’ czy nawet ‘ogólnofilozoficznym’, a ‘specyficzno-kapitalistycznym’ pojęciem pracy występuje może w jego własnej myśli, ale na pewno nie w mojej książce” (s. 154).

I dalej: „Kochan nie precyzuje, co właściwie rozumie przez rzekomo występujące we Wprowadzeniu… ‘ogólnoteoretyczne’ ujęcia pracy produkcyjnej, charakteryzując jedynie za pomocą epitetów: ponadformacyjne, ahistoryczne, naturalistyczne itd. To, że praca bezpośrednio produkcyjna (to określenie bardziej konkretne niż praca produkcyjna w ogóle) występuje we wszystkich ekonomicznych formacjach społeczeństwa, nie jest moim (czy Marksa) wymysłem, lecz po prostu obiektywnym faktem historycznym. Pojęcie takiej pracy, jak i innych typów prac produkcyjnych nie zakłada wcale abstrahowania od ‘historyczno-społecznej formy jej występowania’. Praca bezpośrednio produkcyjna może być elementem niewolniczego czy poddańczego sposobu produkcji, może być zorganizowana według reguł kapitalistycznych stosunków produkcji itd.” (s. 154-155).

Podsumowując: „O ile poprzednio występowanie produkcji w całej historii ludzkości skłoniło go [J. Kochana] do odrzucenia przydatności kategorii produkcji w analizie konkretnego typu formacji, o tyle obecnie istnienie usług w całej historii kapitalizmu jest traktowane jako warunek konieczny uznania ‘istotnego znaczenia’ tej sfery dla podziałów klasowych” (s. 153).

  1. Kochan uzasadnia więc teoretycznie brak różnicy między robotnikiem a dowolnym pracownikiem najemnym. Uzasadnienie to, jak i przykład podany przezeń, to locus communis współczesnej refleksji marksistowskiej.

O ile trudno byłoby wmawiać Marksowi, że w jego czasach nie istnieli pisarze czy śpiewaczki i tylko dlatego posłużył się on w Kapitale, jako ilustracją swoich tez, przykładem robotnika fabrycznego, o tyle sprawa zasługuje na coś więcej niż tylko na lekceważące wzruszenie ramion, na jakie stać dzisiejszych marksistów.

Rzecz w owym „naturalizmie”, w kwestii przewijającego się na przestrzeni historii procesu wyzysku bezpośredniego producenta. Teoretyczne odparcie tego zarzutu należy do J. Tittenbruna, natomiast my chcielibyśmy zwrócić uwagę czytelnika na fakt, że dopiero w kapitalizmie tzw. usługi nieprodukcyjne zostały wessane przez system ekonomiczny w orbitę komercjalizacji. Właśnie w odróżnieniu od stałej sytuacji wyzysku klasy bezpośrednio produkcyjnej, której cechą charakterystyczną było wytwarzanie środków reprodukcji materialnej społeczeństwa, usługi nieprodukcyjne, wcześniej elitarne, były wynagradzane z wartości dodatkowej wytwarzanej przez owych producentów bezpośrednich, zawłaszczanej przez właścicieli środków produkcji. Jak pisał Marks, stosunki wyzysku miały w okresie poprzedzającym kapitalizm formę bardziej jawną i niezafałszowaną, chociaż istota sprawy pozostała nie zmieniona.

Nie zmieniły się też zasady wynagradzania usług nieprodukcyjnych z wartości dodatkowej, chociaż pojawiła się kategoria kapitalistów obsługujących kapitalistów produkcyjnych i kapitalistów, którzy urządzili swój biznes w sferach, o których wcześniej nie pomyślano, że nadawałyby się do komercjalizacji. To, że kapitalizm kształtuje wszelkie relacje społeczne na swój obraz i podobieństwo nie jest tajemnicą – wstyd jednak mylić pozór z istotą zjawiska. A już niegodnym jest wmawianie Marksowi takiej grubiańskiej pomyłki, wbrew oczywistości.

Dla kapitalisty nieważne jest, w jakiej sferze robi zysk. Wydawałoby się, że w dobie dobitnego bicia po oczach różnicą między gospodarką realną (opartą na pracy produkcyjnej) a gospodarką wirtualną (polegającą na spekulowaniu środkami pochodzącymi z wtórnego podziału wartości dodatkowej) tak spektakularne pomyłki nie powinny dotyczyć lewicy. Niestety, każda epoka ma taką lewicę, na jaką zasługuje.

Tradycja przechodzi z ojca na syna.

W podsumowaniu swojego artykułu, Tymoteusz Kochan wyciąga wniosek z doświadczeń ruchu robotniczego: „Zaniedbana problematyka rewolucji poprzez rewolucję w kulturze staje się dziś jeszcze bardziej aktualna i wciąż będzie cofać nas ku teorii i praxis zaczytanych w teorii Marcusego lewicowych radykałów” (s. 73).

Nie ma potrzeby wyzwalania pracy produkcyjnej, ta kwestia została w historii cywilizacji zachodniej ostatecznie rozwiązana i zepchnięta do lamusa: „realną funkcję socjalizmu sprawuje już zaawansowana gospodarka kapitalistyczna” (s. 73).

Przynajmniej szczerze. Na tym tle, bajdurzenia E. Balibara z 1979 r. brzmią jak dysonans, jak scholastyczne ćwiczenie. Nie widzimy innego powodu ich przywołania w 2018 r., jak tylko nieprzeparty przymus wzięcia udziału w dyskusji, w której redaktor naczelny „Nowej Krytyki” za nic w świecie udziału brać nie chce.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
9 września 2018 r.