z cyklu „Sranie w banie” lub „Jaja jak czerwone berety”

Wielu ma do nas pretensję, że zajmujemy się płotkami, ignorując wypowiedzi tuzów marksizmu (zagranicznego). W związku z tym przypominamy, że płotki zazwyczaj jaśniej wyrażają zbiorowe opinie niż wyrafinowani myśliciele – chyba, że ci ostatni są na tyle nieostrożni w swej domniemanej wielkości, iż pozwalają sobie na wypowiedzi jasne, bez naukowego bełkotu.

Nasze prostackie idee łatwiej więc wyrazić na tle wyjątkowo prymitywnego rozumowania, nawet jak na akademickiego dupka.

Po pierwsze primo i po ostatnie, marksistą jest się po to, żeby nie plątać się w czysto wewnątrzburżuazyjnym dylemacie wyboru „mniejszego zła”. Ale lewicy burżuazyjnej nie stać na taki horyzont myślowy, stąd miotanie się godne młodego Wertera, tyle że bez poetyckiego wdzięku.

Tym razem w roli młodego Wertera wystąpił na fejsie Tymoteusz Kochan (patrz: załącznik) wprost określając swoją pozycję jako wewnątrzsystemową poprzez skwitowanie swego „marksizmu” jako sprowadzającego się do kwestii opodatkowania kapitału („Jak wiecie jednym z kluczowych postulatów Marksa na rzecz klasowych przemian są progresywne podatki…”).

Część z utopią komunistyczną poprzez rewolucję to bajka podstarzałych braci Marx dla niegrzecznych dzieci. Na szczęście „stary Kochan” odciął się zdecydowanie od tej bajki w 100. rocznicę Rewolucji Październikowej, skutecznie kompromitując „starego Marksa”.
Ciekawe dlaczego jeszcze Stowarzyszenie Marksistów Polskich nie cytuje „młodego Kochana” jako klasyka w swojej Marksizmopedii. Byłaby to nawet ciekawa seria wydawnicza „Od młodego Marksa do młodego Kochana i co z tego wynika”.

Młody Kochan usiłuje nobilitować swój marksizm (alterglobalistyczny) poprzez porównanie prześladowania tegoż do prześladowania LGBT: „… jeśli chodzi o samego Marksa to ludzie z PiS ostro wzięli się za delegalizację KPP, wysłali policję na marksistowską konferencję naukową, a samego Marksa w głównych wiadomościach demonizowali i pokazywali w roli diabła.”

Wynika z tego, że byłoby OK, gdyby burżuazyjne media przedstawiały Marksa jako sklerotycznego i łagodnego dziadunia, ot, taki boomerski artefakt.

Spoko, o to już troszczy się lewica spod znaku Razem, Krytyki Politycznej i Praktyki Teoretycznej, a także ich przydupasy w rodzaju różnych akademickich bubków. Kochan ma nadzieję, że takiego właśnie Marksa ostatecznie zaakceptuje Trzaskowski jako prezydent. I to w pełni satysfakcjonuje tak jego, jak i środowisko SMP – ponoć opiniotwórcze dla polskiego marksizmu.

Gdyby nie prawica, to faktycznie moglibyśmy odpuścić sobie klasyków, bo to, co z nich wyinterpretowała polska (i nie tylko) lewica, prowadzi normalnego marksistę do głębokiej depresji.

Przy okazji, Kochan konsekwentnie nie chce dostrzegać np. prześladowania portalu Władza Rad przez tę samą PiS-owską zgraję (razi Lenin, a może i Trocki, w ikonie portalu?), a zadowala się podkreślaniem prześladowania KPP, która ze swym przedwojennym odpowiednikiem nie ma wiele wspólnego i stanowi melanż najgorszego poststalinizmu PZPR-owskiego plus nowoczesne ogoniarstwo w stosunku do antykomunistycznej tzw. nowej lewicy. Czyli stanowi kwintesencję ewolucji PRL-owskiego, poststalinowskiego marksizmu akademickiego po transformacji lat 90-tych – teorię reprezentowaną w SMP, firmowaną przez „młodego Marksa”, sorry – „starego Kochana”. Takie dialektyczne pogodzenie konfliktu między stetryczałą młodością a starczym doświadczeniem. Kosztem marksizmu.

Kochan pisze: „Klasowo jest to partia stricte elitarna, która w zamian za bardzo skromne transfery socjalne (zresztą wywalczone przez samych pracowników) pcha społeczeństwo w homofobię, nacjonalizm, ksenofobię, antykomunizm i piekło kobiet”. Po co ta pretensja do garbatego, że ma proste dzieci? A może jest całkiem odwrotnie? To obrońcy „swobód obyczajowych” nie obiecują społeczeństwu nawet „skromnych transferów socjalnych”, wręcz przeciwnie.

Nawet „bardzo skromne transfery” (z czyjego punktu widzenia? akademickiego bubka czy niewyedukowanej siły roboczej?) mają w oczach „robola” tę zaletę, że idą do jego kieszeni. Wykształceni „marksiści” za to proponują naukowo uzasadnione wynagrodzenie według zasług, czyli… według wykształcenia. Czyli – kto więcej się przyczynia do bogactwa społecznego w ramach społeczeństwa kapitalistycznego?

Jasne, że „wykształciuchy”.

Jeden przedstawiciel klasy kreatywnej tworzy o wiele więcej bogactwa niż wielu przedstawicieli prostej siły roboczej. O nierównościach związanych z kryterium merytokratycznym pisze nie od dziś Thomas Piketty, bynajmniej nie marksista. Taki marksizm robol może tylko o kant dupy potłuc.

Ot i mamy wyjaśnienie tajemnicy, dlaczego doły społeczne mają gdzieś światłych „marksistów”, a lewicy burżuazyjnej dobrze się wiedzie w społeczeństwie, takim jakie jest. Pozostawanie na pozycji prześladowanej klasy progresywnej jest bardzo cool, należy tylko zadbać o to, aby pałę policyjną trzymała władza demokratyczna („lepiej protestować, kiedy u władzy jest PO”). Robi się taka, znana z wczesnego dzieciństwa, zabawa w „gangsterów i policjantów”, obiekt nostalgii wiecznych Piotrusiów Panów akademickiego marksizmu.

Oczywiście, panowie akademicy mają dla nas ripostę, że jesteśmy niereformowalnymi wielbicielami tzw. robociarstwa. Sorry, ale nie do nas z takimi argumentami. Wielbiciele „robociarstwa” to poputcziki ruchu rewolucyjnego, widzące w spracowanych ramionach robola odpowiednik efektu chodzenia do fitness-clubu lub na siłownię.

Można zemdleć z wrażenia, niezależnie od płci.

Przy okazji pozdrawiamy Jarka Pietrzaka, który w Holandii ma problem ze znalezieniem odpowiedniej siłowni.

W przeciwieństwie do wmawiania przez „młodego Kochana”, że wkładem Marksa w ekonomię jest podniesienie znaczenia podatków, podkreślamy, że marksizm postuluje upowszechnienie siłowni dla każdego zdolnego do pracy, co skutecznie znosi potrzebę niezdrowego mdlenia na widok robolskiego kaloryfera. Jednocześnie, postuluje upowszechnienie twórczości, kreatywności jako swobodnego rozwoju osobowości każdego członka społeczeństwa. To, z kolei, skutecznie eliminuje możliwość czerpania dochodów z wykonywania pracy kreatywnej i różnicowania owych dochodów w zależności od poziomu intelektualnego czy zdolności przedsiębiorczych (sprzedawania samego siebie i swojej kreatywności jako forma nowoczesnego niewolnictwa, niekiedy lukratywnego, ale zawsze niewolnictwa).

Korzyści z istnienia społeczeństwa klasowego są spore. Przede wszystkim, życie elit jest pozbawione najczęściej elementu prawdziwości związanego z rzeczywistą walką o byt. Namiastką takiej walki, psychologicznym odpowiednikiem owej walki, jest świadomość, że większość ludzkości jest na tę walkę skazana. Swoją sytuację nieliczna elita może więc traktować jako szczęśliwy przypadek (związany z zasługą tego lub poprzedniego pokolenia). To przekonanie o szczęśliwym trafie jest podminowane niepewnością utrzymania wyróżnionej pozycji, co zastępuje emocje związane z walką o byt. Dla mózgu, jak mówią specjaliści, nie jest ważne, co wywołuje emocje (może to nie być nawet związane z realnością), ale same emocje. Dlatego, dla zdrowia psychicznego elity konieczne jest utrzymanie przekonania o tym, że normalną kondycją ludzkości jest walka o byt, a elitarne wyłączenie z tej walki jest niepewne.

Dlatego, jak mawiał klasyk, tyle że nie marksistowski, zawsze mamy dość siły, aby znieść cudze nieszczęście. Dodajmy, że własne szczęście możemy znieść tylko wówczas, gdy jest ono zrównoważone niefartem innych. Dlatego też, jak mawiał jeszcze inny klasyk, piekło nie jest możliwe, bo człowiek by się w końcu przyzwyczaił. Raj wówczas też nie, bo brak niepewności (piekła) doprowadziłby mieszkańców raju do obłędu.

Krytyka marksizmu jako utopii polega właśnie na przekonywaniu, że jest to wizja „raju”, w którym nie istnieją już żadne sprzeczności.

Sorry resory, ale zniesienie sprzeczności klasowych nie oznacza jeszcze zniesienia pozostałych sprzeczności. Niewątpliwą zasługą marksizmu kulturowego jest udowodnienie nam, że zawsze można znaleźć sprzeczności rozdzierające autentycznie ludzką duszę, a niezwiązane wyłącznie z przerzucaniem ton towaru czy obsługiwaniem taśmy produkcyjnej.

Otóż sam fakt, że marksizm (Marksa, nie „marksistów”) nie odnosi się do znoszenia sprzeczności obyczajowych czy kulturowych, ale wyłącznie do zniesienia sprzeczności klasowej między właścicielem środków produkcji a bezpośrednim wytwórcą wartości, powoduje, że powyższe oskarżenia mają się nijak do marksizmu. Nowa lewica wpędziła marksizm w konieczność opędzania się od tego typu oskarżeń, ale jednocześnie pchnęła nieco do przodu kwestię wyjaśnienia „utopii marksistowskiej”, czyli wizji komunistycznego społeczeństwa. Tyle zasługi tego nurtu lewicy.

Niemniej, bardzo dziękujemy!

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
11 lipca 2020 r.