Strukturę nowoczesnego społeczeństwa Buzgalin buduje w oparciu o specyficzne kryterium. Na tym kryterium opiera się również jego pojmowanie perspektywy budowy społeczeństwa postkapitalistycznego. Wychodzi on od tradycyjnej piramidy, w której wyróżnia się dwie klasy – kapitalistów i robotników – stojących na przeciwstawnych biegunach interesów. Każda z tych klas ma za swoimi plecami warstwy i grupy społeczne, które utożsamiają swoje interesy partykularne z interesem owej, reprezentującej ich wobec zasadniczego antagonizmu, klasy.

Jednocześnie, tradycyjnie, odwołuje się do podziału, który ma swe podstawy w systemie produkcji, a więc do tego, kto z jakich źródeł dochodu się utrzymuje. Z jednej strony mamy więc tych, którzy żyją z zysku i renty, z drugiej – tych, którzy żyją z płacy.

To drugie kryterium podziału społecznego jest obecnie przyjmowane jako absolutne przez nowoczesną lewicę. Faktycznie, odzwierciedla ono najważniejsze zjawisko, które definiuje społeczeństwo klasowe, a mianowicie prywatną własność środków produkcji lub jej brak. W przeciwieństwie do dawniejszych czasów, grupy społeczne wspierające dziś kapitał, jak kler, nie czerpią swego dochodu z własności środków produkcji, jako że było to związane głównie z posiadaniem własności ziemskiej. Kapitalistyczne uprawianie ziemi jest przedsięwzięciem o charakterze przemysłowym, której to działalności kościół jako całościowa instytucja nie zdecydował się podjąć. Zadowala się raczej przedsiębiorczością w dziedzinie usług (usługi są naturalną sferą aktywności kościoła), a więc raczej bankowością czy działalnością typu fundacje itp. stowarzyszenia.

Po stronie żyjących z płacy otrzymywanej za sprzedaż własnej siły roboczej mamy zdecydowaną większość społeczeństwa. Jest to zgodne z tendencją kumulowania własności w nielicznych rękach w społeczeństwie burżuazyjnym, jak i każdym klasowym. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że podobnie jak instytucje wyznaniowe, które stoją za kapitałem, a nie są aktywnie produkującym właścicielem środków produkcji, tak wiele grup społecznych sprzedaje siłę roboczą między sobą, w postaci różnych organizacji, fundacji, instytucji pożytku publicznego itp.

Upraszczająca się struktura społeczna, otrzymana dzięki polaryzacji sprzeczności między właścicielami środków produkcji a pracownikami najemnymi, dialektycznie komplikuje się w ramach tych najogólniejszych ram. Prowadzi to do kompletnego zapoznania kwestii klasowości.

Aleksander Buzgalin, podobnie jak Jerzy Kochan, zwraca uwagę na to, że na pierwszy plan wysuwa się forma własności środków produkcji w postaci własności siły roboczej. Na tym epokowym odkryciu obaj profesorowie opierają swoje dalsze wywody na temat przyszłości i kształtu przyszłego, postkapitalistycznego społeczeństwa.

Chcielibyśmy podkreślić ten element rozumowania, który jednocześnie stanowi teoretyczną podbudowę doktryny współczesnej lewicowości. Wyprzedzająco powiedzmy, że takie ujęcie sprawy uzasadnia zanegowanie tradycyjnej, Marksowskiej koncepcji zniesienia podziału pracy, który leży u podstaw wizji społeczeństwa bezklasowego.

Jeżeli bowiem siła robocza jest rodzajem środka produkcji (a jest nim z definicji teorii Marksowskieji nauki ekonomii jako takiej), to jej własność czyni z jej posiadacza rodzaj kapitalisty. Nie ma wówczas znaczenia, w jakiej sferze gospodarki znalazła zastosowanie owa siła robocza. Wszystko jest produkcją.

Logicznie rzecz biorąc, można by wstecz stwierdzić, że klasa robotników przemysłowych była swoistą klasą kapitalistów, która miała mniej szczęścia w interesach. Jako jednostki, które przybrały postać tzw. arystokracji robotniczej, potwierdziły one kapitalistyczny charakter własności siły roboczej. Dziś, na wzmocnienie tezy o zaniku różnicy między różnymi rodzajami prac w jednej pracy usługowo-produkcyjnej, wykorzystuje się właśnie refleksję o arystokracji robotniczej. Rzekomo stała się ona normą w nowoczesnym społeczeństwie, co – poza automatyzacją i robotyzacją produkcji – ostatecznie znosi kwestię robotniczą jako odrębną od kwestii wyzysku kapitalistycznego w społeczeństwie jako całości. Przy okazji, mimochodem, teza ta znosi sensowność dwustuletniej walki klasowej opartej na ruchu robotniczym.

Stanowi także argument na rzecz tezy o całkowitym braku odpowiedzialności bolszewików, którzy zamiast zadowolić się rewolucją burżuazyjną, podtrzymali do skutecznego końca rewolucję socjalistyczną przy braku odpowiednich warunków społeczno-ekonomicznych. Co prawda, dalsza kolej rzeczy ukazała, że owe warunki nie nastąpiły nigdy później w następnych dziesięcioleciach, przy sprzyjającym stosunku sił i nastrojów społecznych na Zachodzie na korzyść lewicy, ale… to, oczywiście, o niczym nie świadczy. Rozwój akademickiej teorii marksistowskiej dowodzi, że owe braki uwarunkowań nie były sprawą subiektywnej obstrukcji reformistycznej części ruchu robotniczego, ale wynikały z samej istoty procesu historycznego, niemniej rzecznicy takich dowodów nadal uważają się za wręcz ortodoksyjnych marksistów, co prawda nie dogmatycznych. Są po prostu wykształconymi wszechstronnie marksistami, otwartymi i myślącymi.

Drugim aspektem rozważanej kwestii jest uznanie dowolnej aktywności zawodowej za działalność produkcyjną. Produkcyjna jest bowiem wszelka praca, która przynosi zysk. Uczyniwszy ze społeczeństwa jednolity amalgamat, teoretycy muszą na powrót wprowadzić do społeczeństwa jakieś zróżnicowanie. Tak jak do pozbawionego laktozy mleka pasteryzowanego dodaje się garść chemicznie uzyskanych witamin.

Sposób, w jaki Buzgalin pasteryzuje i witaminizuje mleko pozbawione laktozy jest wręcz powalający. Różnicuje on jednolitą masę pracowników (= robotników) na zwolenników i przeciwników nowego, socjalistycznego ładu.

Kochan poniekąd wyjaśnia, skąd bierze się takie myślenie.

Przyszłe społeczeństwo bezklasowe pozostaje jednak, wedle Buzgalina, społeczeństwem klasowym. Lub quasi-klasowym. Nie ma większego znaczenia w sytuacji, gdy wnioskiem z analizy radykalnomarksistowskiej jest to, że zasadniczo zróżnicowanie klasowe jest arbitralnym wywodem prekursorów Marksa, które ten przyjął z powodów zapewne politycznych, dodając do tego pojęcia wyjaśnienie specyficzne, oparte na wnioskach z teorii wartości opartej na pracy, tradycyjnie przyjmowanej deklaratywnie, acz odrzucanej faktycznie przez lewicę. Współcześni marksiści dowiedli bowiem, że robotnik-właściciel siły roboczej jest zasadniczo takim samym co do istoty kapitalistą, jak kapitalista-właściciel innych środków produkcji.

Buzgalin mimochodem zaznacza, że w społeczeństwie komunistycznym nie ma powodu, aby wyzbywać się pieniądza sprowadzonego do jego neutralnej roli miernika wartości dóbr. Pozostaje zróżnicowanie społeczne, pozbawione jednak klasowego charakteru, chociaż nie wiadomo, na jakiej podstawie klasy miałyby zniknąć. Chyba tylko na tej, że klasy są pojęciem teoretycznym, niezbędnym do przeprowadzenia pewnych analiz społecznych, ale faktycznie nie posiadają rzeczywistego desygnatu. Tak jak wedle Margaret Thatcher nie posiada rzeczywistego desygnatu pojęcie społeczeństwa.

Wracając do wstępnego przedstawienia przez Buzgalina stratyfikacji społecznej społeczeństwa burżuazyjnego, widzimy, że grupy nie posiadające środków produkcji mogą spokojnie utożsamiać swoje interesy z interesem klasy kapitalistów. Powinniśmy więc zadać sobie pytanie o mechanizm, który powoduje, że takie utożsamianie jest możliwe.

To prowadzi nas do bardziej złożonej analizy historycznej społeczeństwa, która pokazuje, że sojusze klasowe tworzą się na wcześniejszych etapach. Klasy różnicują się w procesie historycznym, zachowując podstawową jedność interesu. Marks odtworzył ten proces społeczno-ekonomiczny kierując się kryterium zasadniczego podziału klasowego: miejsca w systemie produkcji.

Podział klasowy o charakterze fundamentalnym, zakorzenionym w systemie produkcji, ma dla Marksa znaczenie poprzedzające tworzenie się formacji, które ucieleśniały różne formy instytucjonalizacji kulturowo-cywilizacyjnej ludzkości. Łączy on wszystkie ustroje klasowe i stanowi zasadniczy wyróżnik dla ustroju bezklasowego. To kierowałoby nas ku przekonaniu, że system bezklasowy trudno wywieść ewolucyjnie z systemu klasowego. Tworzenie się warunków dla stosunków bezklasowych w łonie społeczeństwa klasowego wymaga szczególnie ostrożnej analizy.

Marks podaje takie uwarunkowania wstępne, mówiąc o tym, że już w kapitalizmie dokonuje się uspołecznienie systemu produkcji przy zachowaniu prywatnego charakteru zawłaszczania. Najprostsze – i dlatego tak ukochane przez wysoce zinfantylizowaną lewicę współczesną – byłoby wyprowadzenie z tego wniosku, że wystarczy uspołecznić podział. I nie dziwi nas, że infantylna lewica dokładnie idzie tym tropem.

Uspołecznienie produkcji oznacza, rzecz jasna, że wszelka produkcja wymaga wspólnego, solidarnego wysiłku całego społeczeństwa. Przyswajanie przyrody wymaga naukowej wiedzy, aby służyło całej ludzkości, a nie było wyłącznie prostym rabunkiem. Wedle Marksa oznaczało to, że należy kapitalistom odebrać zabawkę w postaci narzędzi eksploatacji przyrody i przejąć sprawę produkcji w swoje ręce. Tj. przekazać ją w ręce klasy robotniczej, pracującej w sferze produkcji na styku z przyrodą. Walka o podział dóbr wytwarzanych w tym właśnie sektorze stanowi sedno walki klasowej. Nikt nie toczy walki klasowej w imię zawłaszczenia jak największej liczby książek Kochana czy Buzgalina. Jakby to nie było przykre i nie dowodziło beznadziejnego prymitywizmu ogłupionego przez Kaczyńskiego do spółki z Putinem społeczeństwa.

Przejęcie systemu produkcji przez klasę robotniczą stawia pytanie o to, czy klasa robotnicza nie będzie wykorzystywała swej monopolistycznej pozycji w sferze produkcji i nie dyktowała reguł podziału (jako że stosunki produkcji wyznaczają stosunki podziału). Realsocjalizm i arystokracja robotnicza uzasadniają te obawy drobnomieszczaństwa w dostatecznym stopniu, aby czuły się one w prawie do kwestionowania hegemonii kulturowej i politycznej „robola”.

Postulowane przez autorytety naukowe lewicy uspołecznienie siły roboczej oznacza więc w praktyce zniewolenie siły roboczej w sferze produkcji. Owszem, bierze ona odpowiedzialność za sprawy produkcji, ale wara jej od stosunków podziału. Te mają się kierować kryterium wartości pracy. Pracy, czyli siły roboczej wydatkowanej w dowolnej innej sferze działalności gospodarczej i pozagospodarczej. Oznacza to utrzymanie sytuacji, w której bezpośredni producent jest pozbawiony własności efektywnej, czyli prawa do dysponowania całością produkcji, którą wytworzył.

Jak rozwiązać tę kwadraturę koła? Ktoś musi produkować dobra potrzebne całemu społeczeństwu, a jednocześnie pozostawienie mu dyspozycji owymi dobrami skazuje na ewentualność śmierci głodowej resztę społeczeństwa.

Całe społeczeństwo jawi się więc pełnoprawnym dysponentem tak wytworzonej puli dóbr podstawowych, służących reprodukcji społecznej. Wszyscy członkowie społeczeństwa świadczą usługi, za które przysługuje im wynagrodzenie. Do takiego rozwiązania nie jest potrzebna zmiana kapitalizmu na inny system. Wystarczy powalczyć o bardziej sprawiedliwe zasady podziału, aby kapitał zwiększył poziom łożenia na budżet państwa. Lewica, podobnie jak większość społeczeństwa, ma więcej zaufania do demokratycznej presji wywieranej na kapitalistę niż do demokratycznej presji wywieranej na robotnika. Ciekawe, nieprawdaż?

Rzecz w tym, odpowiedzą nam socjaldemokraci, że społeczeństwo burżuazyjne sumienniej przestrzega reguł demokracji niż społeczeństwo realsocjalistyczne. Wszak doświadczenie historyczne uczy nas, że realny socjalizm miał mocno na bakier z demokracją. Może przesadą byłoby twierdzić, że to klasa robotnicza wymuszała na „swojej” biurokracji sposób podziału, ale większości inteligencji poststalinowskiego chowu tak właśnie się wydawało, co legło u podstaw późniejszego ruchu Solidarności. Robotnik musiał dowieść prawdziwości swego przywiązania do demokracji, odżegnując się od dyktatury proletariatu jako idei dyktatu równego dyktatowi faszystowskich reżymów totalitarnych. Obawiamy się, że nie ma w tym stwierdzeniu stanu umysłów radykalnej lewicy owego czasu (w Polsce i na Zachodzie) polemicznej przesady.

Próbami rozwiązania tego dylematu, odległymi od recepty Marksowskiej (czytaj: totalitarnej) były koncepcje anarchistyczne, gdzie w ramach mikrospołecznych wydawało się możliwym przezwyciężenie trudności pogodzenia interesu bezpośredniego wytwórcy z interesami członków społeczności trudniącymi się pracą pozaprodukcyjną. Rzecz w tym, że tego typu rozwiązania, bez opieki militarnej ze strony autorytarnego państwa, jakoś nie miały szansy w starciu z kapitalistyczną ripostą.

Na tej anarchistycznej, mającej bardzo rozległe warianty zarówno prawicowe, jak i lewicowe, kończą się alternatywy wobec marksizmu. Nowoczesna lewica usiłuje wypracowywać zbliżone do anarchizmu warianty lewicowe, zachowujące jakieś elementarne analogie do marksizmu, czyli uwzględniające realizm polityczny i geopolityczny. W przypadku profesury nie mamy do czynienia z jakimiś jakościowo innymi rozwiązaniami.

Dla współczesnej, marksizującej lewicy oznacza to, że należy obstawić kapitalistów specjalistycznymi doradcami ds. produkcji zgodnej z wymogami naukowej ekologii i to załatwia kwestię postawienia kropki nad „i” w sprawie ostatecznego uspołecznienia systemu produkcji.

Zróżnicowanie wewnątrzklasowe, prowadzące do wyodrębniania się grup charakteryzujących się niekiedy sporą autonomią i jasną specyficzną tożsamością na bazie kulturowej, dostosowuje się jednak wciąż do podstawowego kryterium, które stawia naprzeciw siebie dwie antagonistyczne klasy wyróżnione wedle kryterium umiejscowienia w relacjach produkcyjnych.

Zasadniczy antagonizm wynikał historycznie z odebrania bezpośrednim właścicielom środków produkcji, którzy pracowali osobiście wykorzystując narzędzia pracy i surowce i inne materiały, własności owych pozapracowych czynników produkcji. Na tej podstawie rozwinęła się cywilizacja, albowiem klasowa forma produkcji zmusiła bezpośrednich producentów do wydatkowania pracy ponad ich osobiste potrzeby. Stworzone w ten sposób grupy społeczne, które mogły się dzięki temu pierwotnemu zawłaszczeniu ukształtować i utrzymać, musiały dostosować formę swych roszczeń do udziału w podziale wartości dodatkowej do każdorazowej formy danego społeczeństwa. W feudalizmie był to klientelizm wobec władców feudalnych, w społeczeństwie burżuazyjnym – sprzedaż na wolnym rynku własnych usług. W miarę wzrostu bogactwa idącego w parze ze wzrostem poziomu sił wytwórczych, sposoby uczestnictwa komplikowały się tworząc współczesną mozaikę różnych form zarabiania. Niezmiennym pozostaje to, że zasadniczo wszelkie te formy zarobkowania mają na celu uczestnictwo w podziale dóbr wynikających z działalności produkcyjnej, czyli przetwarzającej przyrodę dla zaspokojenia głodu i pozostałych podstawowych potrzeb człowieka.

Tymczasem, lewica współczesna – kierując się marksizmem naukowo poprawionym przez autorytety, takie jak Buzgalin czy Kochan – uważa różnorodne formy uczestnictwa w podziale wytworzonej wartości dodatkowej za formy różnicowania klasowego.

Przede wszystkim, zupełnie ignoruje fakt, że również w łonie kapitału dokonało się zróżnicowanie na kapitał zastosowany w sferze przetwarzania przyrody i ten, który rozprowadza wartość dodatkową wytworzoną w tej pierwszej sferze na zasadach zgodnych z kapitalistycznymi regułami gry. Te reguły gry, które grają po stronie kapitału, jak i po stronie pracy najemnej, są uważane za na równi za podstawowe mechanizmy ekonomiczne. Stąd wynika potrzeba poszukiwania zróżnicowania klasowego w zjawiskach wtórnych, jak np. stosunek do perspektywy socjalizmu.

Kochan, jak i Buzgalin, uzasadniają to jako poszukiwanie zalążków przyszłych form stosunków produkcji w obecnie istniejących. Uspołecznienia upatrują oni więc w publicznej formie redystrybucji wartości dodatkowej, a nie w uspołecznieniu środków produkcji (chyba że chodzi o uspołecznienie siły roboczej). Uspołecznienie pozostałych środków produkcji znika jakoś dziwnie z horyzontu rozważań. Rozumie się, że skoro zasadniczej wagi nabiera własność siły roboczej, to uspołecznienie środków produkcji zaczyna się sprowadzać do kwestii uspołecznienia siły roboczej. W ten to sposób dokonuje się owa sztuczka.

Tak, jak zalążki przyszłych stosunków produkcji można było znaleźć już w porach społeczeństwa przedkapitalistycznego, tak w społeczeństwie kapitalistycznym znajdujemy zalążki przyszłych stosunków produkcji. Polegają one na rozszerzeniu bezpłatnego dostępu do wszelkich usług ważnych dla społeczeństwa jako całości, jak np. edukacja, służba zdrowia, opieka przedszkolna czy nad osobami starszymi lub niepełnosprawnymi. Wyrazem sprzeczności klasowej, wedle Buzgalina, jest więc zwyczajnie fakt, że istnieje cała sfera usług całkowicie zbędnych z punktu widzenia potrzeb społecznych, jak np. obsługa systemu bankowego czy przerośnięta administracja państwa. Walka o poszerzanie sfery bezpłatnych usług społecznie niezbędnych jest tym, co współcześnie lewica rozumie pod pojęciem walki klasowej.

Udoskonalanie sposobów produkcji jako takiej, tak aby była ona bardziej proekologiczna, jest tym, czego oczekujemy od specjalistów, a nie od robotników. Zapoznaniu uległa cała koncepcja, wedle której bezpośredni producent będący jednocześnie właścicielem środków produkcji najlepiej zadba o ekologię, ponieważ od równowagi w korzystaniu z niej zależy jego byt.

Oczywiście, można powiedzieć, że bezpośredni producent ma interes w nadmiernej eksploatacji przyrody, ponieważ tak zwiększa swój zysk. Zapomina się tu o tym, że przeczy temu proekologiczne zachowanie społeczności przedklasowych. Maksymalizacja zysku jest wymuszana przez stosunki społeczne. Jednocześnie, nie ma człowieka z jego cywilizacją bez jakiejś postaci eksploatacji przyrody. Dopóki ta zależność istnieje, będzie istniał problem sposobu produkcji, czyli problem stosunków społecznych ustawiających bezpośredniego producenta w konkretnym miejscu w hierarchii relacji wynikającej z procesu produkcji.

Nie od dziś porównujemy stosunek lewicy do kwestii stosunków produkcji ze zjawiskiem „czarnej skrzynki”. Lewica jest bowiem zainteresowana wyłącznie kwestiami podziału, sferę produkcji pozostawiając kapitałowi i – ideologicznie – prawicy. Prawica natomiast forsuje swoje racjonalne poniekąd rozwiązanie proekologiczne, polegające na doprowadzeniu do systemu gospodarki stagnacyjnej i do redukcji liczebności ludzkości do stanu niezbędnego do obsługi nowych-starych klas właścicieli środków produkcji. A ponieważ lewica odpuściła całkowicie kwestię własności środków produkcji, to nie stawia w tym względzie prawicy większego oporu, by nie rzec – żadnego. Brak oporu w kwestii zasadniczej, najistotniejszej z punktu widzenia teorii marksistowskiej, jest graniem na przegraną. Stąd łapanie się kwestii obyczajowych i formalnoustrojowych (radykalizacja instytucji demokracji), skoro na płaszczyźnie zasadniczego sporu lewica nie ma nic do powiedzenia.

Oczywiście, część warstwy tzw. klasy kreatywnej pozostanie potrzebna klasie właścicielskiej na zasadach znanych z epok przedkapitalistycznych. Ta wizja nie jest jakoś szczególnie wstrętna intelektualistom, którzy mają realne szanse utrzymania swej pozycji, a nawet jej polepszenia wskutek przemian społecznych w przyszłości ewoluującego kapitalizmu. Popyt na usługi klasy kreatywnej pozostanie także i w kwestiach dotyczących sfery produkcji – jej udoskonalenia i proekologicznych zachowań przy zakonserwowaniu stosunków klasowych. Z pozycji klasy kreatywnej, klasowa pozycja podporządkowania bezpośrednich producentów jest uzasadniona technologicznie i nie budzi kontrowersji ze stanowiska naukowego. Pozycja bezpośredniego producenta w systemie społecznym jako takim będzie zależała od obrazu życia społecznego społeczeństwa jako całości. Jeżeli formy wynagrodzenia zyskają na demokratycznej jasności i sprawiedliwości uzasadnionej naukowo (czyli tego, co opłacalne z punktu widzenia całości społeczeństwa), to nie ma powodu, aby uważać, że podporządkowanie producenta bezpośredniego jest jakimś jego upośledzeniem. Nie będzie bardziej upośledzeniem niż pozycja pozostałych członków społeczeństwa quasi-klasowego, gdzie wysokiej rangi specjaliści i propagandyści będą mieli naturalnie lepszą pozycję. Analogicznie do tego, co miało miejsce zanim pozycja specjalisty nie uległa dewaluacji w wyniku upowszechnienia wykształcenia i wzrostu masy gorszej jakości specjalistów ds. niekoniecznie ważnych, jak np. doradcy finansowi.

Perspektywa zarysowana przez filozofów, takich jak Kochan czy Buzgalin, kieruje nas ku społeczeństwu wciąż klasowemu (z ich perspektywy – quasiklasowemu), ponieważ wynagrodzenie będzie nadal zależało od ilości i jakości pracy z wahaniami wynikającymi z niedoskonałości natury ludzkiej i stworzonych przez nią instytucji. Dopiero pewna masa krytyczna otwiera oczy na to, że jest to niedoskonałość klasowo uwarunkowana, ale wówczas trzeba będzie odkrywać marksizm na nowo, aby uczynić zeń skuteczne narzędzie walki klasowej. Współcześnie lewicowa interpretacja marksizmu służy wyłącznie jego dalszej i pogłębiającej się kastracji, aż do niezdolności do wykorzystania w owej walce.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
1 września 2021 r.