Jak głosi Alternatywa Socjalistyczna (polska sekcja ISA – International Socialist Alternative – jednej z międzynarodowych tendencji posttrockistowskich): „… kluczowe jest przygotowywanie się do nadchodzących miesięcy z pełną świadomością, że musimy szykować się na wojnę. Oznacza to przygotowanie się organizacji pracowników programowo – w postulaty powstrzymujące ataki na stopę życiową, oraz taktycznie – w struktury pozwalające szybkie reagowanie na działania rządu i biznesu oraz skuteczną mobilizację” (

Organizujmy się przeciwko kryzysowi kapitalizmu!

).

Jak na ALTERNATYWĘ, w dodatku SOCJALISTYCZNĄ, to trochę skromniutko.

Reakcja ugrupowania jest czysto reaktywna. Miejsce i czas – wybrane przez wroga. Ale, w końcu, czy jest możliwe inaczej? Czy mają się rzucać z szablami na czołgi?

„Pandemia koronawirusa przyspieszyła nadchodzący kryzys gospodarczy, ujawniając przy okazji w ekstremalnych formach konsekwencje neoliberalizmu i niezdolność kapitalizmu do zapewnienia ludzkości stabilnego funkcjonowania i rozwoju.”

I dalej:

„Jednocześnie pandemia zdemaskowała kapitalizm w oczach milionów – naszym obowiązkiem jest pomóc każdemu poszkodowanemu przez kapitalizm dojść do wniosków jak możemy z tym systemem walczyć i co proponujemy w zamian. Dlatego walcząc o nasze miejsca pracy, o dach nad głową, o usługi publiczne proponujemy także walkę o nowe socjalistyczne społeczeństwo. O uspołecznioną ekonomię, w której koordynacja wysiłków wszystkich pracujących – innymi słowy demokratyczne planowanie – będzie służyło zaspokojeniu potrzeb społeczeństwa, zdrowia publicznego oraz dobrostanu planety, a nie zyskom miliarderów.”

Trzeba było jakiejś wyjątkowej sytuacji, która pokazałaby społeczeństwu, że jego poczucie bezpieczeństwa w istniejącym systemie jest zwykłym złudzeniem. Dotychczasowe doświadczenia „zwykłych” ludzi nie skłaniały ich do szczególnego buntu. Problemy były możliwe do wytłumaczenia. A to imigranci, a to spuścizna „komunizmu”, a to niepolski kapitał, a to wypaczenia słusznego systemu… Wszystko, przed czym lewica czuje się bezradna. Pewnie czuje się tylko na oczywistym terenie, gdzie władza łamie demokrację i wolności obywatelskie, ponieważ taka jest jej natura.

Lewica przejmuje język propagandy antykomunistycznej i stosuje go pod adresem rządu populistycznego. W końcu pasuje, jak ulał. Nasza legitymacja musi być krystalicznie czysta, oczywista nawet dla wroga klasowego. Dlatego nienawidzimy populistów, albowiem zbyt łatwo przykleić nam łatkę braci-bliźniaków. Dla liberałów populiści to komuniści, PiS to bolszewicy. Alternatywa socjalistyczna (nie organizacja, tylko cały nurt ideowy), nie ma wyboru, musi czekać na przypadek, żeby ujawnić się z nieśmiałą propozycją, nie wychodzącą jednak poza ramy luźnej koalicji z lewicą antykomunistyczną, zawiązaną w czasach niecierpliwego oczekiwania.

Trzeba było wirusa, żeby odważnie wykrzyczeć, że neoliberalizm jest przyczyną, dla której kapitalizm nie jest w stanie „zapewnić ludzkości stabilnego funkcjonowania i rozwoju”.

AS oznajmia tym samym, że jej jedyną motywacją ideową jest humanistyczne przesłanie zapewnienia ludzkości możliwości stabilnego funkcjonowania. W sumie może się na tę motywację powoływać każdy, od Trumpa po Putina. Jak „zwykły” człowiek może się połapać, czy prawdą jest, iż winien jest „kapitalizm”, a może jednak Putin, a może Trump? Ostatnio wychodzi na to, że koronawirus.

Warstwy pośrednie, drobnomieszczańskie, są skłonne wierzyć, że wirus. Zasadniczo chciałyby powrotu do „normalności” sprzed pandemii, która obejmuje możliwość podróżowania i zwiedzania świata, upowszechnienia pracy zdalnej i gwarancji podstawowego zabezpieczenia, które pozwoli na realizację tych aspiracji.

W porównaniu z robotnikami, którzy raczej zadowalają się złudzeniem, że wyrzucenie „obcych” zabezpieczy ich miejsca pracy i pozwoli zracjonalizować organizację życia gospodarczego w interesie jednego wszak narodu, warstwy pośrednie mają o wiele szersze horyzonty i nie zadowalają się zachowaniem status quo Złotej Ery. Warstwy te są ofensywne i domagają się poszerzenia swoich praw i przywilejów, stając się awangardą ruchów kontestacyjnych.

To wyjaśnia dlaczego lewicy robotniczej trudno wstrzelić się ze swoimi celami programowymi. Zbyt trącą konserwatyzmem, rażą brakiem radykalizmu, a przede wszystkim – są zbyt trudne, wieloaspektowe, złożone, dialektycznie niejednoznaczne, a przez to mniej chwytliwe niż proste, jednoznaczne i oczywiste hasła drobnomieszczańskie, które nie muszą się liczyć z jakąkolwiek racjonalnością. Są czystym, spontanicznym, żywiołowym roszczeniem do pełni, szczęścia i wolności. Jak z tym konkurować?

AS rozpatruje więc propozycje Tarczy Pracowniczej, zgłoszonej przez OZZ IP w odpowiedzi na rządową tarczę antykryzysową zachowując w pamięci te wszystkie ograniczenia, a jednocześnie pragnąc akceptacji. Akrobacja.

AS chwali rozwiązania związkowe, zadowalając się ostrożnym podsuwaniem tzw. kilku dobrych rad, które sprawią, że „wasze postulaty udoskonalenia gospodarki kapitalistycznej staną się lepsze”.
Bardzo dobrze widać to już przy okazji pierwszej „dobrej rady”.

AS chwali demokratyczne kierownictwo walki z cięciami, przywołując jednak stan realny:

„Pracownicze sztaby antykryzysowe to znakomita inicjatywa. Jednak biorąc pod uwagę stan ruchu związkowego w Polsce i biurokratyzację organizacji związkowych, proponujemy rozszerzyć formułę sztabów – naszym zdaniem nie powinny być to wąskie ciała nierozliczanych przez nikogo biurokratów związkowych, powinny natomiast opierać się na demokratycznych komitetach w zakładach pracy, miejscach nauki, usługach objętych cięciami itd. Nie możemy pozwolić na to, by w tak kluczowym momencie wśród kierownictwa związkowego wygrała rutyna i bierność – muszą one działać przejrzyście i pod demokratyczna kontrolą”.

Tekst AS jest w pewnym sensie kuriozalny. Wiadomo jak będą działali związkowcy reprezentujący pracowników. AS proponuje, aby reprezentacja pracownicza była jednak autentyczna, aby się nie gięła pod naciskiem pracodawców czy przedstawicieli władzy. Zapominają jednak o prostym fakcie, że nie mając wglądu w sytuację gospodarczą i polityczną na szczeblu ogólnokrajowym, nawet autentyczne komitety, nie mające za sobą wsparcia organizacji politycznej i w braku sytuacji rewolucyjnej, nawet obdarzeni najszczerszą motywacją reprezentanci będą musieli uznać argumenty tych, którzy mają szerszą perspektywę. Zabezpieczeniem jest reprezentowanie interesów załogi przez fachowców, którzy nie dadzą się zbić z tropu. Ale to oznacza, że mogą oni wchodzić w konflikt z szeregowymi gwarantami demokratycznego charakteru danego komitetu, którzy reprezentują zdrowy rozsądek, a nie szerszą perspektywę.

Instancją regulującą tego typu problemy jest instytucja organizacji politycznej, np. partii, gdzie jest czas i miejsce na tłumaczenie i uzgadnianie stanowisk. A przede wszystkim – na trzymanie azymutu na hierarchię interesów, jakie mają być reprezentowane.

Warunek demokratyczności – jakże przekonujący – ale bez stwierdzenia, jaka jest hierarchia interesów, będziemy mieli do czynienia ze zwykłą przepychanką, w której (co pokazało doświadczeni Pierwszej Solidarności – kolejne już nie musiały przełamywać oporu robotników) robotnicy zostaną zakrzyczeni przez bardziej wygadane grupy pracownicze.

AS zgłasza własne zabezpieczenia: „pierwszym tabu kapitału jaki musimy złamać jest tajemnica handlowa – jeśli udałoby się zrealizować postulat o pracowniczym udziale w sztabach antykryzysowych w zakładach pracy, bez dostępu załogi do informacji finansowej firm reprezentacja pracownicza nie będzie w stanie zweryfikować usprawiedliwiań kapitalistów do atakowania warunków pracy”.

Taka postawa jednak już zakłada negocjowalność warunków pracy, aby były dobrze uzasadnione.
Ta postawa jakże odbiega od jednoznacznej postawy drobnomieszczaństwa, które nie widzi żadnych możliwości negocjowania swoich postulatów, jak np. bezwarunkowy dochód gwarantowany. Nieważne, czy się to osiągnie, czy nie, radykalne drobnomieszczaństwo nie wchodzi w negocjacje z wrogiem. Korzysta z dobrze sprzedającego się PR: „my za wszystkim, co dobre, przeciwko wszystkiemu, co złe!”

Klasa robotnicza może negocjować wyłącznie w sytuacji, kiedy ma za sobą siłę polityczną, która sprawia, że ustępstwa nie stają się chaotycznym odwrotem, ale tym, co w wojskowości nazywają „wycofaniem się na wcześniej wyznaczone pozycje”. Inaczej, nie ma możliwości zapobiec rutynizacji i biurokratyzacji komitetów, tylko proces biurokratyzacji po prostu zachodzi w przyspieszonym tempie.

Poza tym, brak hierarchii interesów powoduje, że ten sam model działania jest zalecany dla wszystkich grup pracowniczych.

Środowiska naukowe pokazały, że mając wszelkie warunki dla samorządzenia się na dole, nie są do tego zdolne. Pasuje im feudalna struktura podległości, w której pełną odpowiedzialność bierze na siebie wybrany na swoją kadencję „suweren”, zaś załoga organizuje się w lobbystyczne środowisko odwołujące się do zasad demokracji burżuazyjnej i państwa obywatelskiego, a nie do idei samorządności. Z ideą samorządności kłóciłaby się koncepcja fachowości i kompetencji, a więc postulat jest co najmniej nierealny w praktyce. Szczególnie, że „awangarda” (AS) nie wydaje się świadoma sprzeczności interesów i żyje w błogim stereotypie cechującym środowiska liberalne, bynajmniej nie socjalistyczne.

Sytuacja przypomina nieco piosenkę „Żaby, raki i ryby” i gotowość tytułowych zwierząt do wspólnej akcji.

Idea dochodu gwarantowanego nie bierze się z pragnienia powiązania wyników pracy z jej wynagradzaniem, wręcz przeciwnie – chodzi właśnie o zerwanie tej więzi. Ten postulat nie opiera się więc na szczeblu podstawowym, zakładowym, ale na akcji ogólnokrajowej, na mobilizacji abstrahującej od konkretnych zakładów pracy.

Jeżeli działacze polityczni nie mają świadomości, że ich postulaty w duchu tradycji idą w poprzek aktywizmu nowych (względnie) ruchów społecznych, to w praktyce będą zmuszeni dalej dostosowywać się do tendencji ogólnej. Niczego bardziej nie obawiają się bowiem, jak tego, aby nie znaleźć się w izolacji ze swą pewnością, że jako awangarda to klasa robotnicza będzie stanowiła oś przyciągania dla pozostałych grup społecznych, a nie odwrotnie.

AS rzuca argument nacjonalizacji, który jest do przełknięcia w sytuacji kryzysu. Ale i tu stawia utrudnienie, które dla „mas” nie jest zrozumiałe, a więc nie służy odróżnieniu programu socjalistycznego od programu polityki ratującej kapitalizm.

Znowu, nie dlatego, że nie jest słuszne, ale dlatego, że bez jasnej świadomości odrębności interesów klasy, w której interesie leży nacjonalizacja (uspołecznienie), o którym pisze AS, szczerzy działacze będą musieli ustąpić przed demokratyczną większością, która tych niuansów nie rozumie i nie chce rozumieć. Tym bardziej, że w logice całości, uspołecznienie rozumiane jest jako demokracja w interesie szerokiego (99%) społeczeństwa, czyli jako dyktat innych grup społecznych wobec robotników.

I tak: kapitaliści „mogą spróbować wywozić kapitał lub w inny sposób zagrozić interesowi społecznemu. Konieczne jest naszym zdaniem powrót do arsenału związków zawodowych i ruchu robotniczego postulatu nacjonalizacji. Będzie to ostatecznie jedyna skuteczna broń przeciwko wszechwładzy korporacji. Nacjonalizacji musi towarzyszyć kontrola pracownicza – nacjonalizacja pod kontrolą załogi nie ma nic wspólnego z parodią uspołecznienia gdy upaństwowione przedsiębiorstwa są zarządzane przez partyjnych kacyków, których zarządzanie nie różni się niczym dla załogi od rządów prywaciarzy.”

Jak odróżnić nacjonalizację od uspołecznienia w kontekście rozumowania autorów?

Otóż, rozumie się tę różnicę na sposób bynajmniej nie marksistowski, ale jako zagwarantowanie demokracji. W wypadku zakładów pracy, demokracja ta będzie polegała na faktycznej realizacji postulatu kontroli pracowniczej. W jaki sposób najlepiej ośmieszyć i zniechęcić ludzi do idei takiego uspołecznienia? Wystarczy zaproponować demokratyczne przegłosowanie decyzji dotyczących bieżącej działalności danego zakładu. Decyzje operacyjne, podejmowane przez kompromis, nie prowadzą do efektywnych rozwiązań. No to powołuje się reprezentantów, którzy mają pojęcie o zarządzaniu zakładem. Jak ustanowić nad nimi skuteczną kontrolę, aby decyzje podejmowane były zgodne z interesem – no, właściwie czyim? Załogi? Czyli chodziłoby o maksymalizowanie zysku? No to po co robić fikcję uspołecznienia?

Decyzje powinny być zgodne z interesem społeczeństwa – odpowie ktoś.

Ale społeczeństwo głosuje na program polityczny, który najlepiej odzwierciedla jego interesy. Jest wiele partii, ponieważ istnieje wiele, niekiedy całkiem sprzecznych interesów w społeczeństwie. Jakiego segmentu społeczeństwa miałby to być interes, którego należałoby pilnować już na szczeblu zakładu pracy?

Ustalenie tak pojętego interesu wymagałoby od demokratycznej społeczności zakładu postawienia na równi partykularnych interesów wszystkich grup społecznych pracujących w zakładzie: od sprzątaczki po dyrektora. W praktyce mielibyśmy powtórzenie pierwszego scenariusza: realizowany byłby interes tej grupy społecznej, z którą utożsamia się szczebel menedżerski zakładu, ponieważ to fachowcy.

Partia (robotnicza) była predestynowana do tego, aby na dowolnym szczeblu pilnowała interesu klasy robotniczej, niekoniecznie PEŁNEGO interesu tych, konkretnych robotników w tej, konkretnej fabryce. Dlatego kontrola partyjna miała charakter polityczny, a nie demokratyczny. To miała być realizacja postulatu dyktatury proletariatu. Interes klasy robotniczej jest ustanawiany na szczeblu ogólnokrajowym, ogólnopaństwowym, a nie jest zlepkiem partykularnych interesów wszystkich załóg pracowniczych.

Jeżeli więc AS powtarza anarchistyczno-liberalne zarzuty pod adresem kacyków partyjnych, to bez dodania wyjaśnienia, wpisuje się w tradycję polityczną, która niewiele ma wspólnego z opartym na marksizmie ruchem robotniczym.

Wybór tradycji jest jednak łatwo wytłumaczalny – wyjaśnianie niuansów byłoby niepragmatyczne, zaś nowoczesna lewica pragnie dotrzeć do wszystkich (99%) członków społeczeństwa, ponieważ demokratyczną legitymację dawałoby poparcie jedynie na tym poziomie. Tworzenie partii reprezentującej interesy wszystkich, całego społeczeństwa, zazwyczaj rozdzieranego sprzecznymi interesami i wzajemną nienawiścią, jest tradycją antykomunistycznych nurtów w ruchu robotniczym. AS wpisuje się w tę właśnie tradycję.

Oczywiście, istnieją wszystkie te niebezpieczeństwa biurokratyzacji i degeneracji partii komunistycznych, o których należy pamiętać. Głupiutkie i naiwne krytyki polegające na odrzucaniu trudnego dziedzictwa ruchu robotniczego pod hasłem, że tak łatwo było tego wszystkiego uniknąć, gdybyśmy tylko kierowali się demokracją i miłością, pasowały do okresu niezasłużonej przez kapitalizm powojennej prosperity. Obecnie mamy okres, w którym powinno nastąpić przyspieszone dojrzewanie działaczy pragnących nawiązać do tradycji marksistowskiego ruchu robotniczego. Dostrzegamy bowiem na własne oczy, jak trudną sztuką jest uprawianie polityki, kiedy chce się wniknąć w głąb, a nie pozostawać na poziomie błyskotliwych sloganów i łatwych rozwiązań, atrakcyjnych dla wszystkich.

Oficjalna propaganda przyzwyczaja nas do opinii, że kryzys jest wynikiem pandemii, chociaż od dłuższego czasu zbliżający się kryzys o wymiarach dorównujących, bądź nawet przewyższających, kryzys z lat 30-tych ub. wieku, nie był tajemnicą. Dlatego też, propagandowa praca nie idzie na marne i w oczach większości „zwykłych” ludzi, kryzys został wywołany przez wirusa.

W jakiejś mierze, w tę samą tubę propagandową dmie i lewica domagająca się, aby prostymi i łatwymi posunięciami państwa kapitalistyczne zapewniły ochronę ludziom pracy najemnej. Twierdzą oni w ten sposób, że gospodarka kapitalistyczna była i jest sprawna, tylko należy skorzystać z okazji i wymusić sprawiedliwy podział bogactwa wypracowanego przez kapitalistyczne przedsiębiorstwa.

Do podobnego wniosku prowadzi postulat kontroli nad zarządzaniem firmami – „zwykli” ludzie postrzegają w tym odruch zgłaszających taki postulat, aby wypiąć pierś do orderu za cudze zasługi. Samo kontrolowanie i marudzenie jest zwykle słusznie odbierane jako przeszkoda na drodze do skuteczności.

Postulat uspołecznienia, podany tak enigmatycznie i nielogicznie (co wykazywaliśmy wyżej), przekona co najwyżej już przekonanego, ale na pewno nie „zwykłego” obywatela.

Postulat nacjonalizacji zapala w umysłach „zwykłych” ludzi czerwone światełko: „po co psuć to, co jako tako funkcjonuje?” Zmiana może być na gorsze. Szczególnie, że wyjaśnianie sensu nacjonalizacji zazwyczaj prowadzi do zaciemnienia kwestii niż do jej wyjaśnienia, ewentualnie do zrejterowania wyjaśniającego ze wszystkich zajmowanych pozycji ideologicznych.

Zwłaszcza, że nacjonalizacja w okresie kryzysu (wywołanego ponoćprzez złośliwego drobnoustroja, a nie przez mechanizm gospodarki kapitalistycznej jako taki) budzi w ludziach skojarzenie (oparte na racjonalnej podstawie), że chodzi tu o uratowanie firmy kapitalistycznej, którą następnie zwróci się właścicielowi. Jak sobie chcecie mieć uspołecznioną fabrykę, to ją sobie sami zbudujcie!

Podsumowując i posługując się prostym językiem, który dochodzi do „zwykłych” ludzi, „zwykłych” robotników, warto zwrócić uwagę na to, że dużo lepszy instynkt klasowy wykazuje… prawica.
Ilustruje to postawa republikańskiego senatora z Missouri, Josha Hawleya, który w wywiadzie dla „New York Times” tak mówi:

„Wierzę, że jako republikanie, konserwatyści, musimy być bohaterami pracujących, ludzi, którzy stanowią szeroką większość, siłę roboczą w moim stanie, i, szczerze mówiąc, w kraju. Wielu z tych, którzy przy okazji nie mają ukończonych koledżów. Nie bardzo mogą pracować zdalnie, z domu. Tak, żeby – ‘hej, właśnie wywaliłem laptopa i siedzę sobie na kanapie i wiem, że wrócę bezpiecznie do swojej roboty za sześć tygodni czy za sześć miesięcy’. To nie jest większość siły roboczej w moim stanie czy w moim kraju.

Moim zdaniem, musimy mówić w imieniu pracowniczych rodzin i zwykłych robotników, niebieskich kołnierzyków. To oni są tymi, którzy, jak sądzę, są najbardziej narażeni w czasie pandemii”(https://www.nytimes.com/…/politics/josh-hawley-missouri.html).

Oczywiście, jest to obłudne – nawet jeśli sam senator Hawley jest szczery – podejście polityczne. Niemniej, konserwatyści mają jasną świadomość, na czym polega kryzys gospodarki kapitalistycznej i gdzie on się rozgrywa. Nie w sferze redystrybucji dochodu i dochodów, ale – po marksistowsku – tam, gdzie powstaje bogactwo społeczne.

Tymczasem, Josh Hawley został okrzyczany za swoją wypowiedź jako „skończony socjalista”. Nie chodzi o to, że jego wypowiedź w jakiś sposób odznaczała się niesamowitym radykalizmem w czasie kryzysu, kiedy to grają najróżniejsze emocje. Nie powiedział nic takiego, co by wychodziło poza ramy, ale zrobił jedno – przeciwstawił „niebieskie kołnierzyki” innym grupom społecznym, zajmującym inne miejsce w systemie produkcji i pozyskującym dochody z innych źródeł. Antykomuniści niezawodnie rozpoznali, czym to pachnie.

Nie pachnie tylko lewicy.

Dlatego lewica nie pachnie socjalizmem. Pachnie za to Sandersem.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 maja 2020 r.