z cyklu „Jaja jak czerwone berety”

 

Kto by se głowę nim zawracał, skoro dynamikę może zmienić wulgarny gest Joanny Lichockiej, wpisany przez redaktorkę Oko.press w Walentynki (oby na zawsze). Ślimak, jak i kryzys, nie kojarzy się z przyśpieszeniem, w przeciwieństwie do ilości, gdy przechodzi w jakość.

Co z tego wynika?

Z pomocą ślizgającemu się po temacie wyczerpanemu nerwowo Olegowi Dwurieczenskiemu przybiegł Dmitrij Tiulin, też z Krasnoj TV (https://youtu.be/x1YZIRmry9Y). Z żarliwością fana nowego apostoła postawił kropki nad „i” oraz doprowadził myśli Mistrza do logicznego… absurdu.

Już na samym wstępie Tiulin objawił Nową Ewangelię : „robotnicy istnieli do czasu, zanim nie pojawili się proletariusze”. Byli to właściciele środków produkcji, którzy zostali z nich wywłaszczeni przez pierwszych kapitalistów i w konsekwencji zasilili szeregi proletariatu. Tiulin szeroko tutaj cytuje Engelsa opisującego proces tworzenia się proletariatu z rozpadającego się społeczeństwa feudalnego. Proletariusze zostali wessani w produkcję manufakturową, która stanowiła wyjątkowo bezwzględny system wyzysku związany z charakterem pierwotnej akumulacji kapitału i bardziej z epoką przejściową (merkantylistyczną) niż z klasycznym mechanizmem kapitalistycznego, wolnego rynku. Prawda, Marks pisze, że okrzepnięcie systemu kapitalistycznego i przejście od manufaktury (wyjątkowo okrutnego mechanizmu wyzysku) do systemu fabrycznego, gdzie powoli zaczynały obowiązywać jakieś regulacje i prawa, w tym wynikające z walki klasowej, stanowiło postęp społeczny.

Jakoś nie było to dla klasyków – w przeciwieństwie do Dwurieczenskiego i Tiulina – powodem do tego, aby odwrócić się z obrzydzeniem od przemysłowej klasy robotniczej i nazwać ją en bloc „arystokracją robotniczą”, chociaż w porównaniu z proletariatem okresu merkantylizmu robotnik to był już ktoś, a przynajmniej nie taki śmieć jak inni. Nie takie „panisko”, jak rzemieślnicy i ich czeladnicy ulegający gwałtownej pauperyzacji i wykluczeniu w okresie przejścia od jednej epoki do drugiej, ale zawsze… Mogli przecież przeżyć z tygodnia na tydzień, a nie z dnia na dzień.

Dość szybko więc pojawiła się grupa pracownicza, którą ochrzczono mianem „klasy robotniczej” i przypisano do fabryk i materialnej produkcji przemysłowej. Pod czym podpisuje się nie tylko Marks, ale i Lenin, a także świadczy szeroki cytat ze Stalina. Co stało się z proletariatem w tej sytuacji? Obaj nasi „archeologowie myśli”, którzy zawstydziliby samego M. Foucault, w tej kwestii milczą.

Możemy, oczywiście, domyślać się, że to miano należało się słusznie wszelkiej maści wykluczonym i zmarginalizowanym, żyjącym na skraju głodu, niezależnie od miejsca w społeczeństwie. Wszelkie grupy uciśnione ze względu na rasę, płeć i przekonania, które wyrażały swój protest przez cały ten czas.

Niejednokrotnie odsądzając Marksa od czci i wiary w ramach swego liberalizmu i demokratyzmu.

Dwurieczenski i Tiulin podkreślają liczebną skromność grupy zaliczanej do proletariatu. To dodatkowo akcentuje jej skrajność we wszelkich aspektach.

Można by pokusić się o wnioski z takiego przedstawienia kwestii: jeśli Marks i Engels orientują się właśnie na proletariat jako na klasę najbardziej rewolucyjną, to podkreślana cecha jej niewielkiej liczebności poniekąd tłumaczy małą skuteczność rewolucyjnej agitacji tak w przeszłości, jak i w teraźniejszości. Tłumaczy to również dalej rzekomą rewolucyjną konieczność terroru itp. ekscesy władzy bolszewickiej. Oczywistą oczywistością jest więc oparcie się na zdecydowanej większości, co gwarantuje pełnię demokratyzmu ewentualnego (r)ewolucyjnego procesu.

Tyle że… lewica nie ma legitymacji większościowej, stąd jałowość jej gry politycznej.

Dwurieczenski chlubi się swym obiektywizmem, który każe mu tak krytycznie analizować słabości współczesnej lewicy, z którą jednakże całkowicie się utożsamia.

Jeżeli jeszcze weźmiemy pod uwagę cytat ze Stalina, gdzie pragmatyczny wódz (ceniony ze względu na swój pragmatyzm właśnie przez zwolenników demokratycznej legitymizacji większościowej) wprost mówi o tym, że aspiracje klasy robotniczej zostały w ZSRR zaspokojone i że osiągnęła ona status klasy panującej i właścicielki środków produkcji (wraz z całym społeczeństwem – wszyscy, czyli nikt, jak nam to tłumaczono w okresie transformacji), to zrozumiemy, że ta klasa nie może stanowić siły pragnącej zmiany ustrojowej. Ma bowiem doświadczenie historyczne grupy społecznej wyraźnie znajdującej się w ustabilizowanej pozycji w podziale pracy, a także doświadczenie „realnego socjalizmu”, gdzie była klasą panującą, posiadającą własność środków produkcji. A w dzisiejszej sytuacji kapitalizmu, klasa ta nie znajduje się w rozpaczliwej sytuacji materialnej ze względu na rywalizację ekonomiczną państw i regionów świata. W porównaniu z innymi, pauperyzującymi się grupami społecznymi nie tylko w Rosji, robotnicy przemysłowi znajdują się w „uprzywilejowanej” sytuacji, podobnie jak to widzi Dwurieczenski i Tiulin za klasykami w odniesieniu do sytuacji z początków XIX wieku.

Jednym słowem, klasa robotnicza istnieje – dziś i historycznie – wyłącznie jako tzw. arystokracja robotnicza. Proletariat zaś to zawsze prekariat.

Tiulin wychodzi od stwierdzenia, że proletariusze nie zawsze istnieli. Trudno zgodzić się z tak ujętą, ogólną myślą, skoro pod pojęciem „proletariusz” rozumie się kogoś, kto nie posiada nic, a w szczególności środków do życia. Tymczasem robotnik oznacza każdego, kto pracuje.

Ciekawy punkt widzenia, bo sprzeciwia się powszechnemu na lewicy poglądowi, że proletariat (tj. klasa pracowników najemnych) stanowi zdecydowaną większość społeczeństwa. Stąd modne poszukiwania na temat „biednych pracujących”, które odzwierciedlają podobieństwo między współczesnością a okresem kształtowania się kapitalizmu z jego proletariatem przedfabrycznym.

Do epoki kapitalizmu, ludzie całkowicie pozbawieni środków produkcji stanowili, np. grupę wyzyskiwanych czeladników, którym coraz trudniej było się wybić na samodzielność i stać pełnoprawnymi mistrzami obranego rzemiosła, lub żyjący w skrajnej nędzy z prac dorywczych, ewentualnie ze zorganizowanej przestępczości. Jednym słowem, byli to mniej lub bardziej wykluczeni ze społeczeństwa. W okrzepłym społeczeństwie, jak choćby w Rzymie proletariusze cieszyli się natomiast przywilejem podstawowego dochodu gwarantowanego, który zapewniała im przynależność do narodu i imperium wyzyskującego pół ówczesnego świata, włącznie z własnymi rolnikami i niewolnikami.

Proletariat nie stanowił historycznie klasy zdolnej do stawienia skutecznego oporu i do zaproponowania praktycznego programu przebudowy społeczeństwa. Także dokapitalistyczna klasa produkcyjna – rolnicy, a następnie chłopi – nie była w stanie zaproponować nieutopijnej wizji takiego społeczeństwa. Dlaczego? Analizowaliśmy ten problem w innym artykule. W skrócie chodziło o to, że intelektualny postulat zniesienia prywatnej własności środków produkcji – dość wcześnie w historii zdiagnozowana przyczyna klasowego charakteru społeczeństwa – nie mógł zejść się z żywiołowym postulatem chłopstwa, aby upowszechnić własność prywatną ziemi (środka produkcji).

Warunki dla przezwyciężenia tej sprzeczności interesów i skuteczności wizji komunizmu zaistniały dopiero wraz z pojawieniem się klasy robotniczej, powołanej do życia przez stosunki kapitalistyczne. Skala produkcji przemysłowej nastawionej na masowego odbiorcę i na rynki globalne, a nie tylko lokalne, powoduje, że nie jest możliwy postulat prywatnej własności środków produkcji. W tym też kierunku działa organizacja pracy, gdzie istnieje zależność jednego ogniwa produkcji od drugiego, co wymusza kolektywny charakter tego procesu zarządzania wytwarzaniem.

Robotnicy nie są więc tożsami z proletariatem i w tym względzie Oleg Dwurieczenski uchwycił istotną cechę rozpatrywanego problemu.

Poza wykluczonymi, w systemach dokapitalistycznych istniały grupy ludzi świadczących usługi, głównie klasom panującym, ale i szerszym rzeszom społeczeństwa. Trudno byłoby ich nazwać pracownikami najemnymi, chociaż wykonywali oni prace, które stanowiły ich tytuł do udziału w podziale bogactwa społecznego. Wszelkiego typu ludzie zajmujący się kulturą, sztuką, nauką czy medycyną stanowili część domowego wyposażenia władcy czy innego panującego. Nie łączył ich z mecenasem stosunek pracy, ale więź osobista, przypominająca bardziej relacje między panem a niewolnikiem, choć raczej w wydaniu rzymskim niż greckim, co wynikało z faktu, że nie byli to niewolnicy używani do produkcji.

Istnienie tych grup, podobnie jak istnienie i wysokość świadczenia emerytalnego, jest zależne od aktualnego stanu gospodarki krajowej. Jest otoczką luksusu danego społeczeństwa, wskazującą na jej faktyczny (socjalizm) lub rzekomy (klasowo zróżnicowany) dobrostan. Te grupy powoli powiększały się i poszukiwały odbiorcy w innych kręgach społecznych (zachęcane do tego zresztą przez samych władców, którzy tworzyli prawa nakazujące ludności korzystanie z owych usług, czego najbardziej pamiętanym przejawem jest prawo propinacji, ale też tworzenie szkół, które wypuszczały ludzi szukających rynku na swoje umiejętności). Te grupy także zasiliły proletariat epoki kształtowania się kapitalizmu.

Wbrew prostym ekstrapolacjom procesów, w miarę jak kapitalizm w ośrodkach europejskich krzepł, proletariat przestał automatycznie przekształcać się w robotników fabrycznych i zasilił warstwy, które zawsze stanowiły o dobrostanie danego społeczeństwa, czyli grupy świadczące usługi.

Poziom życia owych grup zależy w głównej mierze od prosperity kapitalistów-właścicieli środków produkcji, od ich zdolności do wyduszania wartości dodatkowej w sferze produkcji przemysłowej, czyli tej, która wytwarza środki reprodukcji materialnej społeczeństwa.

Dobrobyt tych grup nie jest uzależniony jednoznacznie od stopnia wyzysku robotników, ponieważ nawet duża wartość dodatkowa nie musi być rozprowadzana przez kapitalistów zgodnie z potrzebami sfery usług. Szczególnie z potrzebami tego segmentu sfery usług, który obsługuje nie-kapitalistów. Dochody tej grupy usługodawców zależą nawet w prosty sposób od zamożności ich klientów ze sfery produkcji materialnej i na tym procesie opierał się burzliwy rozwój sfery usług dla szerokiej ludności.

W potocznej świadomości jednak sfera usług ma wbite w głowę, że źródłem bogactwa społecznego są podatki, a więc liczna sfera usług finansuje bezproduktywny i deficytowy przemysł. Radykalizm grup drobnomieszczańskich może szybko osiągać wysoki poziom, ale jest on skanalizowany w nurt domagający się od klasy panującej skuteczniejszego wykonywania jej funkcji poganiacza bezpośrednich producentów dla korzyści kapitalistów. Biurokracja państwowa ma trudne zadanie neutralizacji niezadowolonego społeczeństwa, które cierpi z powodu koniunkturalnie uwarunkowanej, mniejszej efektywności ekonomicznej krajowej gospodarki, a jednocześnie musi wspierać rodzimy kapitał w rywalizacji globalnej. Stąd każda partia, jaka by nie była lewicowa, wraz z dojściem do władzy musi obiektywnie przestawiać się na politykę neoliberalną, gdyż każda inna, o jakiejkolwiek skuteczności, oznaczałaby rewolucję proletariacką i zaprowadzenie gospodarki centralnie planowanej.

Współczesna lewica, w odróżnieniu od tradycyjnej i w swoim czasie skutecznej, posługuje się ahistorycznym rozumieniem pojęcia „proletariat”, utożsamiając je z pojęciem braku bogactwa, z kondycją paupra.

Oczywiście, prekaryzacja wynikająca z ogólniejszych problemów kapitalizmu na jego obecnym etapie, budzi obawę, iż los ludzi pracy najemnej może stać się w najbliższej przyszłości analogiczny do losów grup wykluczonych czy zmarginalizowanych, jakie znamy z historii. Nic też dziwnego, że grupy te odwołują się do programów i wizji społecznych, które są charakterystyczne dla proletariatu historycznego. A więc do postulatów sprawiedliwego rozdziału w ramach istniejącego systemu społeczno-gospodarczego.

W tym też względzie, lewica cofnęła się do czasów przedmarksowskich w poziomie rozwoju świadomości. Jest na etapie tworzenia koncepcji utopijnych, opartych na wierze w trwałość chylącego się ku upadkowi ładu cywilizacyjnego.

Większość lewicy głosi więc przedmarksowskie postulaty „sprawiedliwości” czy „równości”, czyli opiera się na neokantowskich postulatach etycznych, które fundamentalną niesprawiedliwość i nierówność aktualnych stosunków produkcji przyjmują jako naturalną konieczność, a więc coś istniejącego poza wglądem praktycznego rozumu.

O ile w okresie prosperity widok wyzysku zewnętrznego otoczenia nie ranił oczu Europejczyka, to obecnie, przy postępującym procesie reindustrializacji trudno będzie powstrzymać konflikt wewnątrz obozu oponentów kapitału.

Współczesny „proletariusz” (tj. tzw. przedstawiciel klasy kreatywnej) nie może nie rozumieć pod postulatem zniesienia prywatnej własności środków produkcji niczego innego, jak postulat zniesienia własności prywatnej w ogóle, ponieważ własność intelektualna jest nieodłączną częścią jego osoby. W tym przypadku oba typy własności tworzą w systemie kapitalistycznym jedność. Rozwiązaniem jest przyjęcie, że ta grupa społeczna nie stanowi klasy produkcyjnej. Znosi to konflikt na tym poziomie. Ale nadal pozostaje konflikt generowany codziennie przez system kapitalistyczny: komercjalizacja usług intelektualnych z możliwością (dla nielicznych) zbicia fortuny niezależnie od koniunktury gospodarczej, co udało się różnym przedsiębiorczym informatykom czy gwiazdom showbiznesu. A ten przykład wyznacza istotę obezwładniającej ideologii współczesnego proletariatu. Potencjalnie więc, jak w starożytnym Rzymie, ta grupa proletariuszy stanowi siłę w swej masie reakcyjną i niezdolną do podjęcia wyzwania zmiany panującego systemu.

Jej interes nie jest jednak sprzeczny z interesem klasy robotniczej, jak to wykazywaliśmy wyżej. Może być komplementarny.

Zrozumienie sytuacji przez pojedynczych intelektualistów z tej grupy jest warunkiem możliwości odnowienia i podjęcia programu Marksowskiego, czyli zastąpienia reakcyjnej utopii „złotych czasów państwa opiekuńczego” naukowym programem robotniczym.

O tym, że lewica wciąż jeszcze ma przestrzeń dla staczania się, świadczy choćby uleganie przez B. Kagarlickiego nacjonalistycznej i „imperskiej” w swej istocie tezie, że gdyby nie „komunizm” w ruchu robotniczym i Rewolucja Październikowa, to kapitalizm „naturalnie” ewoluowałby w kierunku socjalizmu samą siłą swego mechanizmu ekonomicznego. I nie stanowi on w tym wyjątku na lewicy, nie tylko rosyjskiej, Zapomina on o tym, że przejście od społeczeństwa klasowego do bezklasowego jest zmianą jakościową, podczas gdy dotychczasowy rozwój historii pisanej pozostaje, z tego punktu widzenia, prehistorią, czyli mechanizmem zmian o charakterze ilościowym.

Nie może dziwić, że zasadniczą rolę w tym skoku jakościowym odgrywa czynnik świadomościowy.

Jeżeli więc mówimy o jakoś „uprzywilejowanej” sytuacji klasy robotniczej, to bierze się ona przede wszystkim stąd, że jest to jedyna klasa, której obiektywna rzeczywistość pokrywa się z procesem produkcyjnym stanowiącym sedno antagonizmu klasowego, a jej interes ekonomiczny – z interesem społeczeństwa bezklasowego. To ostatnie – bezwzględnie. Inne grupy społeczne mają tu pole dla kompromisu. Dlatego tylko przemysłowa klasa robotnicza może być siłą przewodnią tego pożądanego sojuszu.

 

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

16 lutego 2020 r.