Historia z nami (ludzkością) nieźle sobie ostatnio pogrywa. Z nieznośną lekkością dziejowego bytu ukazuje nam konsekwencje wyborów dokonywanych w celu… uniknięcia owych konsekwencji. Dla dialektyka jest to rozkosz wręcz zmysłowa.

Donald Trump zderzył się z iście Rothbardowską sytuacją: zbanowanie z mediów społecznościowych, które w zasadzie zabiło go politycznie, jest urzeczywistnieniem Rothbardowskiego postulatu kapitalistyczno-anarchistycznej wolności jednostki, aby sprywatyzować każdy centymetr chodnika, co rozwiąże bezboleśnie kwestię różnorodnych demonstracji i protestów wszczynanych przez nierobów, albowiem będą musieli oni najpierw przekonać do swoich racji właścicieli publicznego miejsca, na którym miałby się odbyć taki protest. W naszej wirtualnej rzeczywistości takim kawałkiem (prywatnej) podłogi są media społecznościowe. Mark Zuckerberg jest w prawie, jako prywatny właściciel Facebooka, odmówić Trumpowi prawa do wykorzystywania jego prywatnej przestrzeni dla głoszenia swoich poglądów, wstrętnych Zuckerbergowi i jemu podobnym.

Prywatne stacje telewizyjne, w ramach wolności słowa, mogą odmówić Trumpowi głosu z tego samego powodu.

Trump może się udać do redakcji „Płomyczka”, ewentualnie do RT.

Zwolennicy Trumpa nie tylko nie mogą swobodnie podróżować, ale i muszą liczyć się z możliwością utraty pracy ze względu na poglądy. I to wszystko w imię hasła: Nie ma wolności dla wrogów wolności!

Liberalna lewica okazała się bardziej kapitalistyczno-anarchistyczna od samych konserwatystów.

Jednak, jakby to nie było kuszące porównanie i złośliwe schadenfreude, nie ma w tym dialektyki. Dlatego nie poprzestaniemy na taniej satysfakcji i poprowadzimy argumentację dalej.

Otóż, Rothbard nie był idiotą. Imperium Zuckerberga jest korporacją związaną z systemem państwowym, promującym rządy i władzę oligarchów, wśród których okazuje się sam Zuckerberg. Media społecznościowe, telewizje prywatne, podobnie jak inne instytucje, wydają się obsługiwać państwo jako najlepszego klienta, który zapewnia im przewagę na rynkach międzynarodowych za pomocą narzędzia politycznego. Ale to tylko pozór, w rzeczy samej, po marksistowsku mówiąc, to państwo jest aparatem wykonawczym klasy panującej, którą reprezentuje współczesny oligarchat. Tak, ten oligarchat jak najbardziej wolnościowy i demokratyczny.

W sposób jasny nawet dla politycznego idioty widać, jaka jest hierarchia podległości w demokratycznym kapitalizmie.

Politolodzy usiłują tłumaczyć zjawisko jako przejaw działania tzw. deep state. Znowu ujmując rzecz po marksistowsku, usiłują narzucić społeczeństwu przekonanie, że to wewnętrzne siły administracji państwowej, głęboko osadzona biurokracja, urzędnicy, którzy stali się odrębną kastą, prowadzą politykę państwową w swoim własnym interesie. Kłóci się to z ujęciem, które demaskuje biurokrację jako organ wykonawczy klasy panującej. Wedle tych politologów toczy się więc walka w łonie zakamuflowanej, faktycznej klasy panującej, którą jest biurokracja państwowa. Takie przekonanie pozwala lewicy na udzielenie poparcia (warunkowego, a jakże! Tylko w czym się ten warunek wyraża?) jednemu odłamowi klasy panującej, chwilowo w zwarciu z drugim odłamem. Wewnętrzna walka osłabi naturalnie klasę panującą i na to liczą lewicowi stratedzy.

Problem w tym, że – jak uczą nas sami teoretycy lewicy – biurokracja nie jest klasą panującą, tylko komitetem zarządzającym burżuazji. Przyjęcie jednak tezy o deep state pozwala sprowadzić zagadnienie do fasady, czyli do tego, czym jest w istocie sprawy demokracja burżuazyjna, a mianowicie demokracją fasadową. Najlepszy dowód to to, że uwaga w takim ujęciu koncentruje się na formalnych kryteriach. Dużo krzyczy się o wolności słowa, o równości płci i swobodach obyczajowych, dużo wysiłku wkładając w uzasadnianie powiązań między dyskryminacją wedle tych kryteriów z wyzyskiem ekonomicznym. Wedle Nowej Lewicy, te właśnie kryteria są korzeniem nierówności ekonomicznej i fundamentem wyzysku (kobiet, ludności kolorowej). Relacje zostały, w stosunku do teorii marksizmu, dokładnie odwrócone. Z drugiej strony, kapitał rozbudowuje aparat państwa w celu uzyskania politycznego i militarnego wsparcia własnej ekspansji w otoczeniu złożonym z innych grup kapitału, zaś aparat państwa zatrudnia coraz większe rzesze ludzi stając się pracodawcą na równi z korporacjami. W ten sposób państwo zapewnia stały dopływ siły roboczej dla kapitału, opłacanej z wartości dodatkowej, czyli tej nadwyżki, którą kapitał zawłaszcza dzięki bezkarnemu wyzyskowi siły roboczej produkującej ową realną wartość dodatkową. Realną, czyli nie tę, która wrzucona w tryby sfery nieprodukcyjnej tylko rozprowadza wytworzoną nową wartość dodatkową w społeczeństwie, w tym i przez państwowy budżet.

Współcześnie obserwujemy ideowy konflikt między kapitałem rzeczywistym (przemysłowym, sferą produkcji materialnej i tworzącą wartość dodatkową) a kapitałem finansowym i kapitałem obsługującym sferę tzw. nadbudowy. Ideowy konflikt utrzymuje się w ramach realnej zgodności interesów klasowych. Dostrzeżenie tego rozróżnienia wymaga podejścia marksistowskiego, ponieważ w rzeczywistości oba typy kapitału przenikają się wzajemnie, a ich rozdzielenie ma charakter czysto metodologiczny. Prawdą jest, że bez tego drugiego typu kapitału trudno byłoby forsować przewagę i monopol sfery produkcji w międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy. Niemniej, dla licznej rzeszy prostych ludzi w USA sprawa jest oczywista, ponieważ dotyczy ona ich codziennego życia. Te prawidłowości o charakterze naukowym są wypisywane ekonomskim knutem na ich własnych grzbietach – jakby to drzewiej ujęto.

W istocie nie ma więc sprzeczności między obiema grupami kapitału, jeśli brać pod uwagę istotę sprawy. Na poziomie klasy kapitalistów spór idzie o dalszy charakter gospodarki w nowych czasach, w czasach faktycznego postkapitalizmu, czyli w epoce, kiedy to kapitalizm nie może już dalej funkcjonować, ponieważ wyczerpał możliwości dynamicznego rozwoju (który jest jego istotą). Rzecz nie idzie o dalszym, ewolucyjnym postępie ludzkości, który jest zagwarantowany przez stały rozwój kapitalistycznych stosunków produkcji, ale o zmianę formacyjną, która musi się dostosować do konieczności rezygnacji z dynamicznego rozwoju ekonomicznego.

Nowolewicowa ideologia opiera się na głębokim, socjaldemokratycznym przekonaniu, że postęp jest związany z kapitalistycznymi stosunkami produkcji, łagodzonymi przez rozwój demokratycznych instytucji państwowych. To jest sedno konfliktu z doktryną komunistyczną, opartą na marksizmie, z którego wynika niemożność ewolucyjnego przejścia kapitalizmu do systemu socjalistycznego, ponieważ sam system kapitalistycznej produkcji napotka na wewnętrzną barierę rozwoju. Ta bariera wynika z faktu, że nie ma wartości dodatkowej bez pracy ludzkiej. Socjaldemokratyczna utopia rozwiązania konflikty klasowego dzięki automatyzacji i robotyzacji, czytaj: wykorzystaniu sztucznej inteligencji, prowadzi do zaniku wartości dodatkowej, a więc i do zaniku tych środków materialnych, które dają podstawę dla stworzenia kultury i cywilizacji, a więc tzw. nadbudowy.

To prawo wyraża się dziś właśnie w dramatycznym dylemacie, co robić z rozbuchaną nadbudową.

W gruncie rzeczy, nie ma więc antagonizmu w łonie samego kapitału. Istnieje tylko sprzeczność poglądów, jak rozwiązać problem, przed którym stoi ludzkość organizowana i zarządzana przez kapitał. Faktycznie, ostrość sporu między obiema frakcjami kapitału jest napędzana przez radykalnolewicowe ugrupowania, które wspierają od zawsze socjaldemokratyczną w treści formułę politycznej przewagi komitetu zarządzającego w interesie burżuazji. Na tej przewadze, ufundowanej na instytucjach demokratycznych zawieszonych w ekonomicznej próżni (panowanie klasowe wyrażające się w faktycznej własności kapitału zostało oddane burżuazji za cenę opieki socjalnej dla warstw pośrednich), zasadza się cała konstrukcja formalnej demokracji w warunkach kapitalizmu.

Obie grupy kapitału wykorzystują we wzajemnych rozgrywkach siły społeczne, których interesy zazębiają się z interesami każdej z nich, nie odzwierciedlając w pełni owych interesów. Lewica może dostarczać ideologii korzystnej dla danej grupy kapitału, skutecznie zwalczającej racje drugiej grupy. Kapitał nie ma bowiem ideologii, a tylko interesy. Potrzebuje mediów i specjalistów od PR, aby za niego odwalili propagandową robotę. Lewica jest bardzo skutecznym narzędziem propagandy, ponieważ wykorzystuje arsenał haseł antysystemowych, które tylko lepiej służą kamuflażowi interesów kapitału. A to dlatego, że najgłębszym przekonaniem socjaldemokracji różnych pokoleń jest to, iż kapitalizm może funkcjonować w interesie społecznym pod warunkiem utrzymania i rozwijania instytucji demokratycznych.

W istocie więc, konflikt w USA, który wydaje się dotyczyć samego kapitału, dając lewicy szansę na wygranie wewnętrznych sprzeczności w łonie klasy panującej, jest pozorny. Celem kapitału jest ochrona samego siebie i utrzymanie swego panowania. Przewaga gospodarcza USA została zakwestionowana w warunkach zakończenia możliwości ekspansji kapitału w ogóle, na zasadzie zaniku tzw. otoczenia niekapitalistycznego wraz z upadkiem tzw. realnego socjalizmu i rezerwy w postaci dążącego do utrzymania pewnej samodzielności Trzeciego Świata. Znikło więc pole, na którym kapitał imperialistyczny mógł rywalizować względnie pokojowo. Konflikt przeniósł się w głąb samego kapitału, ponieważ nie ma już „neutralnego” miejsca, wszystko stało się kapitałem lub wyzyskiwanym wewnętrznym otoczeniem.

Utrzymanie wewnętrznego demokratycznego ładu w USA wymaga politycznego podporządkowania innych państw, ponieważ przewaga ekonomiczna osłabła. Zarówno polityka Trumpa, jak i Bidena są nacelowane na realizację tego samego celu. Zagraniczna polityka Trumpa była wszakże kontynuacją polityki Obamy, z pewnymi wahnięciami, które wynikały z wymogów polityki odbudowy własnej gospodarki, czyli była grą na zwłokę, do czasu uczynienia z amerykańskiej gospodarki siły poniekąd samowystarczalnej, ekspansjonistycznej tylko w tych granicach, które są niezbędne dla zachowania uprzywilejowanej obecności na rynkach światowych.

Stoi to w sprzeczności z konkurencyjnymi poglądami, które z USA i jego polityki eksportu demokracji czynią ramy do zbudowania światowej konstrukcji pozbawionej konfliktu klasowego dzięki wyodrębnieniu gospodarki realnej i jej stopniowo zanikającego klasowego charakteru, i uznaniu, że prawdziwym społeczeństwem jest sfera nadbudowy, gdzie może kwitnąć wolność człowieka i obywatela. Warunkiem powodzenia jest jednolitość programu wdrażanego na całej planecie, co wymaga hegemonicznej siły politycznej, wspartej na autorytecie państwa-światowego żandarma działającego w imię demokracji.

Polityka Trumpa, nastawiona na odbudowę własnej gospodarki realnej, leży w pragmatycznym, bezpośrednim, tradeunionistycznym interesie tej części ludności, która stanowi amerykańską klasę robotniczą. Odbudowa tej gospodarki rodzi warunki dla odrodzenia walki klasowej prowadzonej na poziomie istoty formacji kapitalistycznej. Nie oznacza to, że polepsza warunki życia i pracy owej klasy robotniczej. Jednak w warunkach upadku kapitalizmu jako dynamicznej formacji, gdzie pauperyzacja i proletaryzacja grozi rozdmuchanym warstwom pośrednim (polityczna i ekonomiczna wymowa tego zjawiska jest kamuflowana przez pandemiczną histerię, która „obiektywizuje” i „naturalizuje” czysto kapitalistyczno-ekonomiczne procesy), przynależność do klasy robotniczej oznacza włączenie w życie gospodarcze kraju. Na takich warunkach, jakie są dostępne w kapitalizmie, czyli na warunkach siły roboczej.

Polityka amerykańskiego establishmentu reprezentowanego przez Demokratów polega na dominacji nad resztą świata, która ma stworzyć warunki dla utrzymania rozbudowanej sfery nadbudowy, niemożliwej do utrzymania w warunkach gospodarki autarkicznej czy samowystarczalnej. Niemniej, ta utopia jest wabikiem dla nowolewicowego skrzydła politycznego opozycji systemowej, która idzie na kompromisy z kapitałem, jako warunek stawiając utrzymanie instytucji demokratycznych. Oczywiście, dla zwolenników demokracji wyłącznie. Jak widać w aktualnej sytuacji, lewicowy slogan: „nienawidzę twoich poglądów, ale dam się zabić, abyś mógł je głosić” został głęboko schowany do szafy z innymi szkieletami lewicowej ideologii.

Nowa Lewica jest w zgodzie ze sobą, ponieważ właśnie trumpistowskie próby odbudowy staromodnego kapitalizmu są dla niej istotą kapitalizmu jako takiego, z którym lewica walczy od ponad stu lat na przeróżnych barykadach. Imperializm antystalinizmu XX wieku jest dla niej takim samym wizerunkiem staromodnego kapitalizmu (państwowego kapitalizmu), a więc nie dostrzega złożoności sytuacji, w której ów „państwowy kapitalizm” obozu realsocjalizmu podtrzymywał ład kapitalistyczny, biorąc na siebie koszt jego anarchii i marnotrawstwa. Aby tylko utrzymać formalną demokrację, która – zgodnie z dżentelmeńską umową kapitału z socjaldemokratami – nie zatrąca o kwestie gospodarcze, w przeciwieństwie do „obozu socjalistycznego”, kapitalizm na Zachodzie przestał być kapitalizmem, stając się postkapitalizmem.

Nieuchronny powrót systemu kapitalistycznego do swego prawdziwego oblicza jawi się Nowej Lewicy jako próba reakcyjnego przewrotu mającego na celu odbudowę Ancien Regime’u, przeszkadzając w tryumfalnym pochodzie ku świetlanej przyszłości opartej na stałym, dynamicznym procesie ewolucji społecznej i gospodarczej, bazującej na stałym postępie technologicznym (n.b. rzekomo znoszącym antagonizm klasowy).

Tymczasem, oparcie gospodarki na wysokim poziomie technologii sprawia, że kapitał staje w obliczu konieczności finansowania sam siebie, czyli w obliczu konieczności stania się perpetuum mobile. Cały zysk z przedsiębiorczości idzie na odtworzenie warunków dla dalszej produkcji dla samej produkcji po to tylko, aby utrzymać sferę nadbudowy. Bez pracy żywej nie ma możliwości wytworzenia rzeczywistej wartości dodatkowej, która finansowałaby nadbudowę. Na takim rynku, gdzie nie istnieje praca żywa, znosi się zysk – każdy kapitalista odzyskuje u drugiego to, co sam oddał innemu kapitaliście. W sumie – jak pisze Marks – zysk w skali globalnej zeruje się. A jednocześnie, wszystko jest zyskiem, a więc wszystkie koszty są pokrywane z zysku. Jaka tu racjonalność dla kapitalisty, aby utrzymywać potrzeby ludzi zbędnych z punktu widzenia produkcji kapitalistycznej? Taka racjonalność wyraża się w modelu stabilnej gospodarki stanowej, nowego typu feudalizmu. Ten model jest raczej całkowicie pozbawiony cech demokracji – wolność przemieszczania się nie istnieje ze względu na funkcjonowanie owej gospodarki na zasadzie zaspokojenia potrzeb na poziomie minimum dla najniższych stanów.

Z punktu widzenia marksizmu, osiągnięcie przez kapitalizm takiego stadium oznacza konieczność przejścia do formacji wyższej, socjalistycznej, która przyjmuje na siebie irracjonalną (z punktu widzenia kapitału) zasadę produkcji dla samej produkcji, po to tylko, aby rozwijać kulturę i cywilizację dla nich samych. Stoi to w zasadniczej sprzeczności z zasadą osiągania zysków, więc nie może się pogodzić z żadnym typem kapitalizmu czy postkapitalizmu. Jedynym postkapitalizmem jest nowy feudalizm.

Nowolewicowa utopia opiera się na przekonaniu o możliwości zarządzania kapitalizmem przez instytucje demokratyczne dla dobra całego społeczeństwa. O utopijności tego programu przekonuje nas najnowsza historia, kiedy to kapitalizm, po upadku realsocjalizmu, wrócił na tory, jakimi by się poruszał bez XX-wiecznego, „totalitarnego” epizodu ZSRR. Podobnie, jak odrodziły się zamrożone konflikty nacjonalistyczne, tak i odmroziła się naturalna trajektoria rozwoju systemu kapitalistycznego. Już samo to obala nowolewicowe nadzieje na możliwości, jakie dają demokratyczne instytucje w ramach kapitalizmu. Jedynym faktycznym gwarantem demokracji jest i pozostaje orientacja na realizację interesów bezpośrednich producentów, którzy nie kierują się motywem zysku, ponieważ do nich należy całość wartości dodatkowej. Są oni jednocześnie i właścicielami środków produkcji, i bezpośrednimi producentami, co znosi układ klasowy i zapobiega jego odradzaniu się. Rozwój sfery nadbudowy leży w interesie bezpośrednich producentów, tak jak leży w interesie klasy panującej (na tyle, na ile sami zgłaszają zapotrzebowanie). Z tym, że potrzeby są szersze, ponieważ klasa właścicieli wartości dodatkowej jest szersza. Z drugiej strony, wielkość sfery nadbudowy jest uzależniona od potrzeb owej klasy (normalne zjawisko), a sama klasa bezpośrednich producentów nie jest zainteresowana tym, aby w nieskończoność pomnażać siłę roboczą, ponieważ w kapitalizmie produkcja oddzieliła się od potrzeb (czy w ogóle w społeczeństwie klasowym). To powoduje, że prawdziwa gospodarka społeczeństwa bezklasowego jest równocześnie zrównoważona i umiarkowanie dynamiczna.

Program nowolewicowy oznacza, że lewica będzie popierała kapitalistyczną ekspansję w nadziei na utrzymanie sfery nadbudowy skorelowanej w swym wzroście z potrzebami klasy panującej, a nie klasy produkującej. W jakim stopniu wymaga to łamania własnych zasad demokracji i wolności obywatelskiej, to najlepiej obrazuje dzisiejsza sytuacja w USA, gdzie sprzeczności najszybciej doszły do paroksyzmu, ale czekają jeszcze nas w innych regionach rozwiniętego świata. Kryzysu strukturalnego kapitalizmu nie jest w stanie zamaskować nawet kryzys pandemii.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
18 stycznia 2021 r.