Z cyklu „Sranie w banie”

Tymoteusz Kochan nie od dziś panikuje w kwestii pandemii, nie przestając lamentować nad swym nieszczęsnym losem zagrożonym przez różnego rodzaju niedowiarków w Covid-19 i w skuteczność szczepionek chroniących życie osób o obniżonej odporności. Rzucając gromy na egoistów, którzy nie chcą dla ochrony jego alergicznego żywota zrobić małego gestu i nosić masek (oraz przestrzegać innych obostrzeń czyniących z normalnego życia udrękę), zapomina wszakże o specyficznym kontekście swoich lamentów.

Kochan jest gorliwym obrońcą prawa kobiety do pełnej wolności w kwestii aborcji, w czym jak najbardziej go popieram. Warto zauważyć, że większość protestujących kobiet znajduje wspólny mianownik w kwestii prawa do aborcji w przypadku płodów uszkodzonych, niezdolnych do pełnego, wolnego od udręki życia, natomiast odrzuca brak odpowiedzialności w życiu seksualnym jako powód do aborcji. Nie znaczy to, że w ogóle ma sens jakiekolwiek zabranianie kobiecie prawa do usunięcia płodu w sytuacji, kiedy ona tego dziecka zdecydowanie nie chce. Jest ileś tam możliwości przeprowadzania z nią rozmów o możliwych innych rozwiązaniach czy po prostu uspokajających, wskazujących na pozytywne strony macierzyństwa, jeśli kobieta po prostu się boi. Tu nie ma rozwiązań dobrych dla wszystkich, każdy przypadek jest indywidualny i niekiedy brak odpowiedzialności jest bardziej uzasadnionym argumentem za niedopuszczeniem konkretnej kobiety do bycia matką niż potencjalne problemy zdrowotne dziecka.

W demokratycznym społeczeństwie masowych, jedynie słusznych rozwiązań, nikt nie ma czasu na rozpatrywanie konkretnych przypadków. Najlepiej to widać w służbie zdrowia, gdzie lekarz nie bada pacjenta, tylko przyjmuje do wiadomości wyniki badań specjalistycznych, a następnie wdraża ustalone z góry, optymalne procedury. Każdy krok w bok oznacza ogromne kłopoty w razie jakiegoś niepowodzenia. Im cięższa choroba, im bardziej specyficzna, tym większe niebezpieczeństwo wynikające z wizyty u lekarza… dla obu stron.

Nic dziwnego, że w obecnej sytuacji tak wielu lekarzy ucieka z placu boju lub nabywa Zespołu Stresu Pourazowego.

Społeczeństwo wolnych atomów w sposób całkowicie bezkrytyczny przyjmuje adekwatność zgeneralizowanych procedur, wyzutych całkowicie z jakiejkolwiek dozy arbitralności. Jest to skądinąd kolejny przejaw bezpośredniego działania prawa dialektyki, albowiem im bardziej skrajny indywidualizm, tym bardziej dławiąca waga powszechnych reguł – równowaga musi zostać zachowana. Nie łapcie mnie za słówka dowodząc, że, w tej logice, tylko w skrajnym totalitaryzmie może się rozwijać w pełni zindywidualizowana osobowość. Akurat może, ponieważ zastraszenie ogółu powoduje, że każdy jest sam na sam ze swoim losem i wypracowuje skrajnie indywidualne, wolne od nacisku zewnętrznych wzorców sposoby postępowania. Częstokroć niemoralne, albowiem przestaje działać presja społecznego stereotypu „właściwego zachowania”.

Błąd polega na przypisywaniu różnym określeniom wartości emocjonalnych: totalitaryzm = zło, indywidualizm = dobro. Totalitaryzm jest zazwyczaj (idealnym, więc rzadkim) wynikiem żelaznej konsekwencji w dążeniu do dobra ustalonego drogą odkrywania przyczyn zła. Ta żelazna konsekwencja dziś, np. przejawia się w postulatach rozszerzania rozsądnych rozwiązań na wszystkie przypadki jak leci. Wymóg przestrzegania żelaznej logiki (formalnej, nie dialektycznej) prowadzi do nadmiernego uogólnienia, które ma się do konkretnego przypadku jak pięść do nosa – w dosłownym znaczeniu. To jest właśnie demonstrowane w ideologii leżącej u podstaw modnych aktualnie protestów, które są wszystkim, co dobre, przeciwko wszystkiemu, co złe i żądają tego z żelazną konsekwencją. Wyłącza się myślenie własne i pozostawia tylko to, co wynika z żelaznej logiki (podkreślam – formalnej, nie dialektycznej).

Przed tym zboczeniem umysłowym przestrzegał Immanuel Kant dając prostą receptę: wyobraź sobie, że twoje prawo staje się prawem powszechnym. Brr…

Wracając do Kochana – można zapytać zasadnie, dlaczego nie stosuje do siebie żelaznej logiki. Skoro jest zwolennikiem aborcji ze względu na niezdolność płodu i przyszłego dziecka do życia w środowisku, jakie czeka to dziecko po narodzeniu, ponieważ byłoby to piekło i dla dziecka, i dla jego opiekuna, to jakim prawem żąda od osób zdrowych (czytaj: nie alergików) tego, aby całe swoje życie podporządkowywali trosce o niego i ochronie jego wątłego zdrowia?

Jestem jak najbardziej rada, że Tymoteusz Kochan urodził się i dorósł mimo swoich zdrowotnych problemów. Postulowałabym jednak, aby dla zmuszonego do tolerancji społeczeństwa zrobił pewne minimum – niech je regularnie ciepłe posiłki, nie zarywa nocy, a także niech codziennie uprawia poranną gimnastykę (nie mylić z siłownią) i stara się panować nad emocjami. Ma szansę graniczącą z pewnością pozbycia się swoich dolegliwości, które sprawiają, że reszta musi się dostosowywać do najsłabszego.

Co zresztą dedykuję licznym zastępom lamentujących osobników siedzących przed kompem i nie ruszającym czterech liter, chyba że w trakcie manifestacji, zarywając kawał nocy, a potem wylewając żółć, czyli pozwalając się ponieść emocjom.

Zniszczenie środowiska naturalnego nie daje nam żadnej perspektywy, że problemy z wirusami zostaną kiedykolwiek przezwyciężone. Jak nie Covid 19, to inna sraczka. Dlaczego mają się szczepić ludzie posiadający wystarczającą odporność, tylko ze względu na różnych słabeuszy, których uziemia zwykły katar sienny? Im bardziej wyspecjalizowana odporność, tym bardziej bezbronni jesteśmy na nadchodzące patogeny, które mają gdzieś nasze wyobrażenia o żelaznej logice budowania odporności stadnej na zasadzie wyręczania tejże odporności?

Wirusy, które usiłujemy wyeliminować z naszego otoczenia, w sposób naturalny bronią się mutując. Nabywają odporności na nasze szczepionki, a ta walka ma charakter analogiczny do wyścigu zbrojeń. Wirusy mają swoją funkcję do wypełnienia w świecie przyrody. Organizmy nauczyły się żyć w symbiozie z wirusami. Częstotliwość i zasięg przemieszczania się gra rolę, jaką kiedyś pełnili kolonizatorzy przywlekający zarazy (wirusy) na inne kontynenty i zarażający tubylców. Dziś sami uganiamy się za egzotycznymi wirusami, a potem mamy do nich pretensję.

I ta wojownicza retoryka u pacyfistów – walka z pandemią!

Paranoiczna, obecna sytuacja tylko ujawnia, jak głęboko rozdarte jest społeczeństwo globalne, jak dalece nie przystaje jego świadomość do tego, co tak naprawdę myśli i czyni. Wirusy to też środowisko naturalne, pomyślcie o tym wy wszyscy, ekolodzy od siedmiu boleści!

Ewa Balcerek
17 grudnia 2020