(część druga)

Kate Raworth przedstawia swoją koncepcję Obwarzanka, której treść zasadniczo sprowadza się do przekonania, że istnieje „społeczna podstawa dobrostanu, poniżej której nikt nie powinien spaść”. Jednocześnie istnieje „ekologiczny pułap presji na planetę, poza który nie powinniśmy wykraczać”. Pomiędzy tymi dwiema granicami „leży bezpieczna i sprawiedliwa przestrzeń dla wszystkich”.

Autorka przedstawia alternatywę dla tradycyjnego w ekonomii sposobu postrzegania gospodarki w siedmiu obszarach.

1.      Sugeruje zmianę celu: z celu XX-wiecznej ekonomii, czyli PKB, na cel ekonomii godnej XXI wieku: Obwarzanek (czyli – jak wyżej).

Ręce opadają. Każdy marksista wie, że celem gospodarki kapitalistycznej jest maksymalizacja zysku, a nie PKB. Te ostatni wskaźnik jest narzędziem pomiaru oraz zabiegiem burżuazyjnej ekonomii, mającym na celu przykrycie celu faktycznego bogobojnym listkiem figowym, którego użycie manipulacyjnie (ideologicznie) sugeruje, że maksymalizacja zysku kapitalistów przynosi korzyść całemu społeczeństwu. Przybliżoną (nie całkiem trafną) alternatywą dla PKB jest pojęcie dochodu narodowego (jak w ekonomii socjalizmu). PKB jest wskaźnikiem odzwierciedlającym w marksowskiej terminologii wartość nowowytworzoną, gdzie dodatkowym źródłem nadmuchiwania poziomu bogactwa społecznego jest uznanie, że wartość dodatkowa jest produkowana we wszystkich, nie tylko w sektorze produkcji materialnej, dziedzinach gospodarki. W ten sposób koszty (np. na wynagrodzenia w sektorze usług nieprodukcyjnych) są sprytnie zaliczane do wzrostu bogactwa, CHOCIAŻ STANOWIĄ ONE BEZDYSKUSYJNIE TYTUŁ DO UCZESTNICTWA W PODZIALE MATERIALNEGO BOGACTWA (ZASADNICZA SPRAWA W KWESTII ELIMINOWANIA NĘDZY NA ŚWIECIE), NIE BĘDĄC ŹRÓDŁEM JEGO PRODUKCJI.

Jeśli ktoś chce siebie postrzegać jako marksistę, nie powinien walczyć z podstawionym intencjonalnie (dla odwrócenia uwagi i ostrza krytyki) przez ekonomię burżuazyjną strachem na wróble, ale z rzeczywistym przeciwnikiem – kapitalistycznym właścicielem środków produkcji.

Kate Raworth jest zapewne bardzo z siebie zadowolona, kiedy definiuje właściwy cel nowej ekonomii: „realizowanie przysługujących każdemu praw człowieka na miarę naszej życiodajnej planety”. Zdanie to zawiera poniekąd zrozumiały wentyl bezpieczeństwa: każdy ma prawo, CHYBA że nie mieści się to w możliwościach naszej planety. Akurat znaleźliśmy się w stanie konfrontacji z taką sytuacją i ludzkość oczekuje jednoznacznego rozwiązania, a nie budowania zdań warunkowych, gdzie gołym okiem widać, że warunek jest realny.

Tradycyjne myślenie ekonomiczne z jego przekonaniem o realności stałego wzrostu gospodarczego jest ugruntowane w przekonaniu o istnieniu nieograniczonego pola ekspansji ekonomicznej, obejmującego podbój kosmosu i okolic. Ta perspektywa zdejmuje z kapitalistów ciężar przejmowania się „lewackimi” tryumfalistycznymi pokrzykiwaniami o przyparciu ich do muru. Mają wszak w zapasie całą Mleczną Drogę.

Ta perspektywa (jakbyśmy nie uważali jej za pozorowane rozwiązanie, bardziej odsunięcie problemu w czasie) powoduje, że wali się w gruzy lewicowy szantaż wobec kapitału, którego użycie miało zmusić go do racjonalnego myślenia w kategoriach dobra wspólnego. A skoro tak, to paradygmat myślenia w tradycyjnych kategoriach konfliktu klasowego w sferze produkcji przemysłowej odzyskuje swój zaniechany potencjał.

2.      Autorka zaleca, aby zamiast posługiwać się apologetycznym wobec neoliberalnej narracji ułomnym schematem ruchu okrężnego, dostrzegać pełny obraz, czyli gospodarkę osadzoną w społeczeństwie i w naturze, napędzaną promieniami słonecznymi.

3.      Z poprzednim punktem wiąże się następny: zastąpienie zasady homo economicus przez koncepcję człowieka społecznego, świadomego swej współzależności od innych. Naturę ludzką należy tak pielęgnować, aby „ułatwić wszystkim dotarcie do bezpiecznej i sprawiedliwej przestrzeni Obwarzanka”.

Nie wprost z tego procesu myślowego wyłania się dość przykra konstatacja – w przeciwieństwie do kapitalizmu, gdzie gwarancją wolności było to, że analogicznie do świata przyrody granice intuicyjnego jej zawłaszczania leżały poza świadomością ludzi, nie powodując w ten sposób konfliktu wewnętrznego, umożliwiając człowiekowi pozostanie w zgodzie z sobą, co jest bardzo ważne z punktu widzenia zdrowia psychicznego. Zewnętrzny opór powoduje dążenie do jego przełamania, zaś ewentualne niepowodzenie wciąż jest wyrazem naszej heroiczności (np. jak w micie o Prometeuszu). To była wartość nowego systemu, która wyrażała osiągalną wolność jednostkową, ten ideał bohaterskiego okresu mieszczaństwa.

Proponowany system odrzuca ten ideał, do czego ma pełne prawo, i zastępuje go systemem odpowiedzialności jednostki przed społeczeństwem. Niszczy przedsiębiorczość przez wpajanie jednostkom mechanizmu blokowania spontaniczności dzięki alarmowym światełkom przed skutkami zlekceważenia przeanalizowania wszystkich skutków planowanego działania na funkcjonowanie całości społecznej, a nie tylko osobistego ryzyka. Jednym słowem, stosują się do tej koncepcji wszystkie te zarzuty, jakie PRL-owska opozycja wysuwała przeciwko systemowi realnego socjalizmu. Pytanie więc brzmi: PO CO BYŁO NISZCZYĆ SYSTEM BIUROKRACJI ZDEGENEROWANEGO PAŃSTWA ROBOTNICZEGO, SKORO W PÓŁ WIEKU PÓŹNIEJ LEWICA WYNAJDUJE TEN SYSTEM NA NOWO JAKO „SOCJALIZM XXI WIEKU”?

(Dodajmy dla mniej obytych czytelników, że w naszym tekście posługujemy się sarkazmem, więc ironizowanie na temat jednych koncepcji nie oznacza w żaden sposób, że idealizujemy koncepcje, które pozwalają uwypuklić czy zilustrować naszą krytykę.)

Pozostałe kroki nowego myślenia o ekonomii to:

4.      Postulat „skojarzenia działania systemów”, czyli zrozumienie, że gospodarka nie jest napędzana przez „nieuchwytne dźwignie sterujące”, ale funkcjonuje jako „ciągle ewoluujący, złożony system”. To prowadzi do zalecenia stałego monitorowania owych pętli ewolucji, gdzie czynniki decydujące o takiej, a nie innej trajektorii decydują nieoczywiste czynniki-dźwignie (tak jak w kapitalizmie), ale teraz nasze racjonalne zachowanie jest skrajnie uzależnione od trafności zdefiniowania owych czynników. Rośnie więc waga nauki i stale powiększającego się zakresu prowadzonych badań. Stajemy przed paradoksalną sytuacją, w której dla zapewnienia, aby gospodarka realizowała założone cele społeczne Obwarzanka, musimy kierować się motywacjami i zasadami, które nie są oczywiste dla ludzi w sposób intuicyjny. Tutaj mamy zbieżność problematyki zarysowanej u Raworth i Kołodki – jak przekonać ludzi do dokonywania wyborów obiektywnie dla nich korzystnych?

Nieintuicyjność w tym wypadku polega na tym, że nasza korzyść osobista jest zapośredniczona przez uświadomioną konieczność zachowania środowiska naturalnego.

Z jednej strony, obywatel powinien zrozumieć, że ponad naszą egoistyczną wolność niszczenia środowiska przez jego nadmierną eksploatację stawiamy dobrostan przyrody. Wszyscy powinni się posunąć, aby miejsca wewnątrz Obwarzanka starczyło dla wszystkich. Obywatele powinni wyzbyć się pokusy, aby wykorzystywać nierówność zasobów własnych do wymuszania dla siebie nieco szerszego kawałka wspólnej podłogi.

Dynamika kapitalistycznej globalizacji doprowadziła do skrajnie nierównego podziału materialnego bogactwa świata. Dokładnie to jest punktem wyjścia dla analizy wyzwań, jakie stawia przed nami nowy model ekonomiczny. Jeżeli pragniemy przekonać ludzi do odrzucenia dotychczasowych kryteriów, które wyznaczają każdemu z nas nasz własny kawałek podłogi, to śmiesznym jest pomysł, aby usiłować uczynić to intuicyjnie zrozumiałym dla ludzi poprzez sprawiedliwą, egalitarną redystrybucję części pozostałej po zawłaszczeniu przez 1% najbogatszych 90% materialnego bogactwa planety. Ta sytuacja sprawia, że wyzwanie przyspieszenia tempa rozwoju poziomu wytwarzania stało się jeszcze bardziej naglące.

Intuicyjne przyzwolenie na nieograniczone korzystanie z zasobów zasadza się na regule „szwedzkiego stołu” – działa wyłącznie wówczas, gdy na owym stole niczego nie zabraknie dla nikogo, nawet po przejściu najbardziej żarłocznego gościa. Praktyka wykazuje, że najbardziej świadome ekologicznie jednostki intuicyjnie są rygorystyczne dla wszystkich innych poza… sobą samym.

Rzecz idzie więc o przekonanie nie owego 1%, który ma niemal wszystko, ale o to, aby pozostałe 90% tak się poprzesuwało, aby starczyło podłogi dla wszystkich. Oznacza to, ni mniej ni więcej, pogorszenie warunków bytu lepiej sytuowanych, a jednocześnie lepiej przygotowanych do obrony własnych pozycji. Paradoksem sytuacji jest to, że z racjonalnego punktu widzenia ekologii mniej szkodzi tradycyjna forma uprawy niż bezproduktywne wykorzystywanie zanikających zasobów do podtrzymywania luksusu życia w dniem i nocą tętniących aktywnością miastach. W pewnym sensie jest to związane z faktem, że tradycyjne formy życia i gospodarowania stanowią element dotychczasowego ekosystemu, niemal nieodróżnialną część istnienia samej przyrody, a więc – żadnego zagrożenia z perspektywy ekologii. Dopiero zaprzęgnięcie tych form do produkcji na potrzeby niszczącego środowisko antyekosystemu miast-molochów sprawia, że ziemia jałowieje.

Z nowoczesnolewicowej pozycji nie jest więc problemem istnienie garstki ekologicznie żyjących właścicieli planety ani rozległa populacja o tradycyjnych formach produkcji. Zagmatwanie wynika stąd, że nowoczesna lewica nie ma jednoznacznego stanowiska w kwestii zasadniczej: jaką formę systemu produkcji ma przyjąć Obwarzanek? Demagogiczne peany na cześć konieczności zapewnienia wszystkim mieszkańcom planety praw do życia na godnym poziomie podrozumiewa, że chodzi o poziom i styl życia tzw. klasy średniej. Cóż z tego, że mitycznej, skoro pozostaje ona wciąż punktem odniesienia nowoczesnej lewicy od połowy ub. stulecia?

Z drugiej strony, lewica postuluje przeflancowanie populacji drobnomieszczańskiej na pozycje tradycyjnych producentów wykorzystujących swoje działki przyzagrodowe do produkcji uzupełniającej niekoniecznie stabilne zaopatrzenie centralne. Znowu nasuwa się oczywiste pytanie: po co było obalać „komunizm”, aby teraz pieczołowicie odbudowywać go w totalnym nieładzie i niechlujstwie wynikającym z prostej ignorancji, którą lewica się dodatkowo chlubi, jakby było czym?

Sprowadzenie większości zbędnej populacji (nieprodukcyjnej) do roli ogrodników uprawiających swe 2 na 2 m ogródki od spodu ma tę niezaprzeczalną korzyść, że rozwiązuje problem nieintuicyjności zachowań ludzkich. Ludzie wrzuceni w pewną sytuację ograniczenia z zewnątrz, spontanicznie zaczynają się zachowywać racjonalnie. Dowodząc znanej od dawna tezy, że zewnętrzne ograniczenia są niezbędnym czynnikiem wewnętrznej wolności i nieograniczonej kreatywności. Kolejny przyczynek do traktatu o nieuctwie nowoczesnej lewicy.#

5.      Dochodzimy do ulubionej części każdego lewicowego dyskursu, a mianowicie do kwestii redystrybucji. Autorka zaleca: „Dąż do dystrybucji!” Albowiem „nierówności nie są ekonomiczną koniecznością, tylko błędem projektowania”. Znowu nieznośne pytanie ciśnie się na usta: po co było obalać PRL, skoro model ekonomiczny tego systemu opierał się na tejże właśnie idei, jak lepiej dystrybuować wartość, którą generował? Forsowne tempo industrializacji w bloku radzieckim było spowodowane presją sankcji ekonomicznych, które były kontynuacją wojny interwencyjnej innymi metodami (zgodnie z Clausewitzem). Ta narzucona rywalizacja, wspierana przez zachodnią lewicę „antytotalitarną”, miała na celu niedopuszczenie do zaistnienia choćby punktu wyjścia dla podjęcia wyzwań związanych z wprowadzaniem modelu gospodarki prawdziwie socjalistycznej. A dziś radykalna lewica uważa niepodważony system kapitalistyczny za płodne podłoże dla podjęcia takiego zadania.

Na drodze do realizacji takiego projektu pojawiło się kilka przeszkód, które jednak nie zmuszają lewicy do podjęcia wysiłku umysłowego. Przede wszystkim, żaden system nie znika, jeśli nie wykorzysta wszystkich swoich atutów. Atutem kapitalizmu jest jego intuicyjność ukształtowana dotychczasowym rozwojem. Społeczeństwo ludzkie wyłoniło się z przyrody w walce z jej ograniczeniami. Nieskończona przewaga przyrody, która dawała zwierzęciu możliwość całkowicie swobodnego zachowania, trwała od poranka społeczeństwa ludzkiego aż do całkiem niedawna. Cywilizacje zrównoważone, mające bogobojny lęk przed potęgą Natury, powoli usiłowały zrozumieć miejsce człowieka w tym świecie. Bezceremonialne traktowanie przyrody jak laboratoryjnego szczura było niemożliwe, dopóki szczur był agresywny i groźny. Starożytne cywilizacje nie były pozbawione wiedzy, która wykraczała poza techniczną stosowalność. Wszystko to było związane ze zniewoleniem większej części ludności traktowanej jako produkcyjny zasób przyrody. Większość ludzkości więc żyła w obiegu zamkniętym (postulowanym współcześnie przez lewicę jako ekologiczny), zaś garstka elity mogła traktować przyrodę jako zasób niewyczerpalny.

Nasze czasy przynoszą myśl, że ciągła maksymalizacja produkcji nie jest właściwym celem gospodarki. Marksizm stawiał tę tezę na etapie, kiedy jeszcze problem ekologii nie stał na ostrzu noża. Teoria marksizmu wskazywała na unikalną szansę, jaką dawał jednorazowy epizod kapitalizmu, aby zapewnić społeczeństwu dobrobyt dla wszystkich na godziwym poziomie dzięki wzrostowi. Koncepcja nowego modelu socjalistycznego zawierała mechanizm hamujący dla nieograniczonego wzrostu produkcji, a mianowicie intuicyjne poczucie pracownika produkcyjnego, w jakim miejscu znajduje się granica wzrostu produkcji, poza którą wydatek jego wysiłku przekracza krańcową użyteczność kolejnej jednostki produktu – aby ująć to w języku klasycznej ekonomii.

W przeciwieństwie do „socjalizmu XXI wieku”, marksizm proponował więc mechanizm spełniający funkcję hamulca przy jednoczesnym zachowaniu spontanicznego, intuicyjnego i zgodnego z poczuciem wolności charakteru tego narzędzia. Subiektywne odczucie bezpośredniego producenta ma decydować o punkcie, w którym wzrost produkcji przestaje mieć znaczenie. Jednocześnie, ten sam mechanizm uwalnia bezpośredniego producenta od roli bydła hodowlanego, którego pogłowie wyznacza dążenie do maksymalizacji zysku. W miarę wzrostu poziomu życia, spada dzietność. Jakoś tak się korzystnie dla ekologii samo układa. Bez przymusowej sterylizacji populacji. Spontanicznie! I po cóż Kate Raworth wysila się, by indoktrynować opinię publiczną o korzyści korzystania z energii odnawialnej? Tylko możliwość przerzucania kosztów stosowania brudnych technologii na innych użytkowników planety z zachowaniem własnych zielonych enklaw jest przyczyną oporu wobec czystych technologii. Jeżeli zniewolona część społeczeństwa opiera się przeciwko stosowaniu owych technologii, to wyłącznie w wyniku tego, że jest zmuszona do dokonywania wyboru między śmiertelnym zagrożeniem w przyszłości a równie śmiertelnym w chwili bieżącej. Zniesienie prywatnej własności środków produkcji (gdzie ziemia jest najważniejszym środkiem produkcji) jest pierwszym i zasadniczym krokiem do rozwiązania problemu, jak przekonać ludzi do rozwiązań, których zalety ujawnią się z opóźnieniem. Nie jest to ostatni krok. Uspołecznienie środków produkcji musi być rozumiane jako decyzyjność bezpośredniego producenta.

Wbrew głoszonym hasłom, myślenie ekologiczne wcale nie zrywa ze starym sposobem postrzegania zależności między światem społecznym a przyrodą. Nadal wolność definiuje możliwość działania bez zwracania uwagi na konsekwencje. Inaczej mamy do czynienia z samokontrolą, z samoograniczaniem, z uwewnętrznionym autorytaryzmem. Wolność jako absolut jest tożsama wciąż z dziecięcym pojmowaniem przyjemności z poznawania i zawłaszczania otaczającym światem. Absolutna wolność kojarzy się z pełną kreatywnością. Pełny rozwój potencjału kreatywnego jest celem ludzkości, uznawanym także w koncepcji marksizmu. W tej koncepcji ma on jednak bardzo restrykcyjne ograniczenie – związanie wolności z odpowiedzialnością, która ma być zagwarantowana tym, że każde przekroczenie zasad odpowiedzialności na rzecz niekontrolowanej wolności ma odbijać się natychmiast na przekraczającej jednostce (także za pośrednictwem reakcji zwrotnej od otaczającego ją kręgu rodzinnego i społecznego). Analogicznie do społeczeństw plemiennych, gdzie korygowanie zachowań jednostkowych jest dyktowane bezpieczeństwem zbiorowym.

Należy zrozumieć problem – nie jest to ograniczanie wolności, ponieważ wynika z jasno uświadamianych sobie konsekwencji. Jeżeli jednostka obdarzona charyzmą potrafi przekonać, że mamy do czynienia z nadmiarowym lękiem, to konsekwencje ewentualnej pomyłki ponoszą wszyscy. Ale zrobili to w imię wspólnego interesu, tylko popełnili pomyłkę, co jest rzeczą ludzką. Powoływanie się na naukę (na religię pełni dokładnie tę samą funkcję) sprawia, że ludzie stają się odporni na intuicyjne rozumienie tego, co jest dla nich korzystne, a co nie. Złe konsekwencje są racjonalizowane i błędne wybory są utrwalane jako nie błędy, a kara lub test naszych intencji.

Wolność i nabywanie doświadczenia są procesem dynamicznym. Wolność ukrywa się nie w stanie, w sytuacji statycznej, ale w grze między bardzo różnymi składowymi naszej ziemskiej sytuacji. Indywidualizacja organizmów obdarzonych mózgiem, postrzegającym nagle, że nie stanowimy jedności z naszym plemieniem (tak, jak w życiu osobniczym na etapie niemowlęctwa byliśmy przekonani, że stanowimy jedno z organizmem matki) powoduje, że zaczynamy traktować innych jak otoczenie, czyli przedmiotowo. Traktowania podmiotowego musimy się znowu nauczyć na wyższym etapie.

Rzecz w tym, że tylko do pewnego stopnia można to osiągnąć drogą psychoterapii, którą to drogę lansuje nowoczesna lewica. W marksizmie była to droga społeczna, wspólna, oparta na podążaniu linią rozwoju, który wprowadził nas w kłopotliwe sytuacje, ale jednocześnie, ze względu na dialektyczność każdego procesu, prowadzi nas również do znalezienia wyjścia.

Konstruowane ad hoc doktryny „nowego myślenia ekonomicznego” są sto lat za tym, co proponował dziaders Karol M.

Ostatecznie, nawet intuicyjnie, czujemy, że pogodzenie wolności z odpowiedzialnością wiąże się z poczuciem wspólnoty. Jako niesprawiedliwość odczuwamy, jeśli większość ponosi koszty elitarnej wolności absolutnej. Sądzimy jednak, że ta niesprawiedliwość bierze się stąd, iż elita nie rozumie problemu. Zmienić sposób myślenia – o to walczy lewica. Nie zauważa, że do zmiany sposobu myślenia zmusza obiektywna, materialna sytuacja, a nie wysiłek intelektualny. Większość społeczeństwa jest gotowa zmienić myślenie na bardziej odpowiedzialne ekologicznie, ponieważ pogorszenie tej sytuacji grozi jej bezpośrednio. Tymczasem, to elita powinna zmienić sposób myślenia. Jednak jej nie zmusza do tego żadna obiektywna konieczność. Stąd utopijność wszelkich proponowanych przez nowoczesną lewicę rozwiązań. Tak naprawdę, pracuje ona nad zmianą sposobu myślenia większości, tej wyzyskiwanej i poddanej. Czyli proponuje religijne rozwiązania, choć pozornie jest ona totalnie antykościelna.

Należymy jednak do pokolenia, które widziało na własne oczy absolutne popieranie przez nową radykalną lewicę religijnych przesądów społeczeństwa, kiedy to było korzystne dla manipulacji otwierającej drogę na skróty do tworzenia instytucji radykalnej demokracji. Ten całkowity brak zasad i jakiejkolwiek przyzwoitości jest kolejnym przyczynkiem do zasłużonej pogardy dla spadkobierców tzw. Nowej Lewicy, którzy dziś w Polsce odnaleźli wreszcie swoje korzenie i dali temu wyraz w nazwie swego eklektycznego ugrupowania. Eklektyzm pozostaje niezbywalną cechą tej formacji umysłowej. Słusznie nie wzbudza zaufania.

Brak kompetencji nowoczesnej lewicy w dziedzinie, w której się ona autorytatywnie wypowiada, powoduje, że kapitaliści mogą się tylko śmiać w kułak z nieporadnych, kolejnych odsłon utopii o coraz gorszej jakości.

Kate Raworth daje kolejne dobre rady: „orientuj się na odnawialność” i „traktuj wzrost agnostycznie”. Te rady, kierowane do społeczeństwa, tylko pogłębiają jego frustrację. Jaką możliwość przeprojektowania „przemysłu o charakterze degeneracyjnym” ma kelner? Może wyłączyć w swoim domku kominek czy przejść na uprawę warzyw w swoim przydomowym ogródku, ale  w ten sposób odetnie się od zdobyczy cywilizacji i skarze się na narastające odpadanie od głównego nurtu. Anarchizm protestuje, że wcale nie, że tacy ludzie skrzykną się i stworzą oddolną alternatywę dla „zdegenerowanego przemysłu”. Wydaje się jednak, że ludzie myślą zupełnie inaczej – słusznie wydaje im się, że najlepsze, co mogą zrobić dla idei likwidacji „zdegenerowanego przemysłu”, to dokonać samoeliminacji siebie. Większość ludzi nie chce truć środowiska. Ale ponieważ nie dysponują środkami produkcji, są ostrożni i czekają na pierwsze, pozytywne efekty atrakcyjnych projektów, aby się do niego przyłączyć. A w tym celu trzeba będzie poświęcić kilka lub kilkaset utopijnych projektów współczesnego New Lenark. Bez gwarancji powodzenia.

Jak więc przekonać tych, od których faktycznie zależy zmiana „zdegenerowanego przemysłu” na lepsze rozwiązanie? Trzeba im pokazać dobrą wolę społeczeństwa, czyli jego gotowość do poddania się roli aborygena w skansenie, by nie rzec – w rezerwacie. I tę misję faktycznie pełni współczesna lewica. Przekonuje Billa Gatesa, że społeczeństwa są w gruncie rzeczy poczciwymi wujami Tomami i że można nimi manipulować, aby tylko po dobroci.

Dzięki temu, zyskamy czas dla kontynuacji eksperymentu na „zdrowym ciele narodu”, jak to drzewiej powiadano. Autorka pisze: „Dziś mamy gospodarki, które muszą rosnąć bez względu na to, czy jest nam w nich dobrze. Potrzebujemy natomiast gospodarek, w których jest nam dobrze bez względu na to, czy rosną. Ta radykalna zmiana zachęca do tego, by potraktować wzrost agnostycznie i zbadać, jak gospodarki, które są od niego aktualnie zależne finansowo, politycznie i społecznie, mogłyby się nauczyć żyć z nim lub bez niego”. To dopiero jest odważny eksperyment bez konieczności męczenia zwierząt laboratoryjnych. Społeczeństwo jest elastyczne, nawet bardzo elastyczne, więc zgasimy światło, a potem włączymy i policzymy trupy. No cóż, nie ma postępu bez ofiar.

W gruncie rzeczy, chodzi niezmiennie o to, aby zachować stan nieograniczonej wolności w nieodpowiedzialnym użytkowaniu zasobów. Ciągłe kontrolowanie przychodów i rozchodów kończy się chorobą psychiczną, jak pokazują liczne przykłady bogatych sknerów. Człowiek nie może żyć bez wolności jak bez powietrza.

Inna jest wolność właściciela środków produkcji, a inna bezpośredniego wytwórcy. Gwarancją ekologii jest związanie bezpośredniego wytwórcy ze środowiskiem, tak aby odczuwał on wykroczenia przeciwko niemu jak rany zadawane jemu samemu. Wówczas ograniczona liczebnie elita będzie mogła realizować ten drugi, oderwany od niemowlęcego etapu rozwoju człowieka model wolności – wolności realizowania wszystkiego, co wymyśli nieograniczona kreatywność tych, którzy mają licencję na kreatywność.

Dlatego Marksowski model, gdzie rozumie się najgłębszy konflikt wynikający z normalnej ewolucji gatunku ludzkiego, przeciwstawiającego człowieka przyrodzie, a jednocześnie drugiemu człowiekowi jako elementowi tej przyrody, zawiera tezę o tym, że przedmiotem emancypacji jest ta relacja społeczna, która utrzymuje podział na zniewolonych i elitę po linii produkcji materialnych czynników reprodukcji społecznej. Dlatego też model ten jest ze wstrętem odrzucany przez antytotalitarną lewicę, która widzi w nim zniszczenie projektu pełnej wolności kreacji. Zbędne dodawać, że z perspektywy marksizmu jest to obawa bezpodstawna. Niemniej, to ona posłużyła moralnemu uzasadnieniu przerwania jedynego dotychczas, bynajmniej niedoskonałego eksperymentu zrywającego z reprodukcją elit i z rozumieniem komunizmu po platońsku jako zakazanemu dla motłochu.

 

Ostatecznie, naszą krytykę wieńczy stwierdzenie, że metoda pracy analitycznej, polegająca na opisanym wyżej odrzucaniu wcześniejszego doświadczenia i opierania się na sprowadzonym do stanu tabula rasa umyśle, stanowi nie tyle nawiązanie do oświeceniowego schematu kognitywnego, co zwykłą propagandę ignorancji jako recepty na szczęście ludzkości.

Z zachowaniem elity, która będzie miała pełną, „nieszczęśliwą” świadomość wynikającą z pełnej wiedzy. Tak jak arystokracja miała zawsze „nieszczęśliwą świadomość” swej obywatelskiej i humanistycznej odpowiedzialności za stado baranów, którym przewodziła. Dobrobyt materialny stanowi tylko drobną i dalece niesatysfakcjonującą rekompensatę za psychiczne udręczenie ową „nieszczęśliwą świadomością”.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski 
23 lipca 2021 r.