W latach 60-tych XX wieku, postmarksistowska Nowa Lewica uznała, że społeczeństwo burżuazyjne przezwyciężyło fatum perspektywy upadku kapitalizmu w wyniku nagromadzenia wewnętrznych sprzeczności tej formacji, przeciwnie niż głosił Marks.

W ten sposób realizm i naukowe podejście marksizmu akademickiego ostatecznie rozprawiły się z tą resztką dominującego we własnym nurcie politycznym dogmatyzmu.

Już Marks stwierdził, że z czasem rośnie organiczny skład kapitału, czyli część kapitału w relacji do części pracy. Rośnie więc waga technologii kosztem prostej pracy. Na tej podstawie Marks prognozował spadek stopy zysku, a więc i narastanie wewnętrznych sprzeczności i konfliktów wewnątrz formacji kapitalistycznej, co miało skutkować upadkiem tego sposobu produkcji.

Wynika to z faktu, że wartość tworzy praca żywa, a podstawą dla zysku kapitalistycznego jest i pozostaje niezmiennie wartość. Spadek udziału pracy żywej ma więc swoje konkretne konsekwencje. Jednak za technologią stoi także praca, chociaż innego typu – praca wysoko kwalifikowana, praca kreatywna. Otwiera to możliwość zakwestionowania prognozy Marksa w odniesieniu do kapitalizmu. Ponadto, trudno zaprzeczyć, że po II wojnie światowej, zamiast oznak upadku kapitalizmu, co było jeszcze wiarygodne w okresie przedwojennego Wielkiego Kryzysu i sukcesów gospodarki planowej, pojawiły się oznaki powrotu koniunktury mające apogeum w tzw. trzydziestu chwalebnych latach powojennej prosperity.

Marksizm akademicki stwierdził autorytatywnie, że kapitalistyczny sposób produkcji dokonał wewnętrznej transformacji i od tej pory decydujące znaczenie ma w nim czynnik technologiczny. W ten sposób, całkowicie pomijając proces rewolucyjny, ucieleśniany przez międzynarodowy ruch robotniczy, kapitalizm odkrył kamień filozoficzny stałego rozwoju, który jednocześnie przezwyciężył obiektywne uwarunkowania wewnętrznych sprzeczności prowadzących do konieczności zmiany rewolucyjnej w stosunkach produkcji.

Praca nadal ma swoje miejsce w teorii postmarksistowskiej, ale jednocześnie upowszechniło się przekonanie, że rozróżnienie między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną należy do arsenału dogmatycznego marksizmu, dawno przezwyciężonego przez naukę, w tym marksistowską.

W ten sposób współczesna nam lewica uwolniła kapitalistyczny sposób produkcji od immanentnych mu zagrożeń, przepowiadając temu systemowi jednocześnie perspektywę praktycznie nieskończonej ewolucji ograniczonej jedynie ludzką kreatywnością – odtąd bowiem to ludzka kreatywność, a nie siła robocza, będzie motorem rozwoju sił wytwórczych.

Jednocześnie z przyjęciem tej postawy płaskiej apologii wobec kapitalistycznego sposobu produkcji, Nowa Lewica natychmiast oskarżyła klasę robotniczą o… porzucenie aspiracji rewolucyjnych!

Od tamtej pory nic się nie zmieniło, mimo zmiany w obiektywnej, zewnętrznej rzeczywistości, której akademicki marksizm upiera się nie dostrzegać.

Współcześni spadkobiercy tradycji Nowej Lewicy lat 60-tych (niesprzecznych z wewnętrzną ewolucją nurtu stalinowskiego) wciąż legitymizują swoją postawę i teorię pseudomarksizmu oskarżeniami pod adresem klasy bezpośrednich producentów.

Marcuse oskarżał robotników o zburżuazyjnienie i zadowolenie się ochłapami wzrostu materialnego dobrobytu. Obecnie, Marina Burik z odkrywczą miną odgrzewa 60-letnie kotlety zrzucając ruchowi robotniczemu koncentrowanie się na zdobyczach ekonomicznych i sprowadzanie rewolucyjności do walki związkowej.

Oczywiście, Marina Burik nie prymitywizuje zagadnienia. Zwraca uwagę na fakt złożonej struktury proletariatu, którego to pojęcia używa zamiast stygmatyzującego w zacnych kręgach pojęcia klasy robotniczej. Tak więc to proletariat odchodzi od idei rewolucyjnej, a nie zwyczajnie klasa robotnicza, jak to ma miejsce w mniej subtelnych (ale merytorycznie uczciwszych) rozważaniach tzw. polskich marksistów.

Przypomnijmy więc, że to właśnie Nowa Lewica, opierając się na jedynie słusznych tezach I rewizjonizmu Bernsteina, „zdruzgotała” we własnym mniemaniu na polu teoretycznym ortodoksyjny marksizm, m.in. Lenina, stwierdzając autorytatywnie, że w ramach kapitalistycznego sposobu produkcji przyrost produktywności będzie postępował w nieskończoność choćby z powodu przejścia ilości w jakość, czyli zastępując wulgarne podstawowe potrzeby materialne potrzebami duchowymi.

Fakt pozostaje faktem: praca bezpośrednio produkcyjna zostaje zarówno w stalinizmie, jak i w nurcie nowolewicowym zrównana na poziomie teoretycznym, co pozwala na obalenie prognozy Marksa co do losów kapitalizmu. A skoro kapitalizm jako efektywny sposób produkcji nic nie traci ze swych walorów, przedłużając jednocześnie swoją zdolność do osiągania przyrostów stopy zysku, to nie ma sensu tracenie sił na obalanie nieobalalnego, ale należy zwrócić się całkowicie w kierunku mechanizmu redystrybucji owych zysków. Co współczesna lewica czyni z zapałem młodych serc.

To właśnie współczesna lewica dała robotnikom złudzenie, oparte na niby naukowych podstawach, że rozwój sił wytwórczych w ramach kapitalizmu zapewni wszystkim dostęp do dobrobytu, w określonej, racjonalnej i sprawiedliwej kolejności. Trochę niesprawiedliwe jest więc oskarżanie robotników o zanik rewolucyjnego ducha, skoro sama nauka marksistowska stwierdza, że jest to Syzyfowy trud. Aktywizm spadkobierców Nowej Lewicy sprowadza się do walki o słuszne wynagradzanie pracy kreatywnej, która ma przecież tę wiekopomną zasługę, że na gruncie teorii uratowała kapitalizm przed Marksowskim pogromem.

Dlaczego robotnicy nie mieliby nie wierzyć swoim przywódcom socjaldemokratycznym, którzy uchronili ich przed widmem „komunizmu”?

Oczywiście, należy liczyć się z sytuacją, w której kapitaliści nie zechcą upowszechniać dostępu do dóbr materialnych. Na razie jednak, ku rozpaczy współczesnej lewicy, kapitał ani myślał dawać jej tak prostego pretekstu do buntu. Szczególnie, że w okresie Zimnej Wojny komitet zarządzający interesami burżuazji bardzo świadomie dbał o wygrywanie wojny propagandowej. Co zmieniło się zasadniczo wraz z zakończeniem Zimnej Wojny…

Odsyłamy do tekstu, w którym powołujemy się na analizę Valérie Bugault.

Dla współczesnej lewicy postawa kapitału jest nieracjonalna. Kapitał potrzebuje społeczeństwa jako konsumenta umożliwiającego przekształcenie wartości dodatkowej w zysk. Lewica i jej spadkobiercy ignorują fakt, że kapitalistyczny sposób produkcji jest pewnym wybrykiem historii klasowych społeczeństw i że klasy panujące i posiadające nie potrzebują wcale realizować zysku. Zasadniczą sprawą jest bogactwo materialne, a nie zysk.

Dlatego klasa panująca nie potrzebuje społeczeństwa. Potrzebuje siły roboczej i garstki dostarczycieli usług nieprodukcyjnych dla własnych potrzeb. Z tego powodu mit o zmianie jakościowej w kapitalistycznym sposobie produkcji, umożliwiającej czysto technologiczną logikę ewolucji sił wytwórczych jest utopią.

Wracając do rzeczy – kapitał złośliwie dbał w tamtym okresie o potrzeby materialne robotników przekonanych przez swoich przywódców, że jest to zagwarantowane na wieczność.

Współczesna lewica odkryła więc ze zgrozą, że klasa robotnicza dba wyłącznie o swój brzuch, a za nic ma wyższe wartości.

O jakie wartości miałoby tu chodzić?

Nawet jeśli w swoim czasie nie każdy mógł się od razu zorientować, że połajanki o skandalicznie zubożałym niczym pociski ze zubożonym uranem życiu seksualnym robotników nie były tylko i wyłącznie folklorem w ruchu robotniczym, to ponad pół wieku wypracowywania w pocie czoła „prawdziwych” wartości ruchu robotniczego nie pozostawia pod tym względem najmniejszych wątpliwości.

Wartości te wypracowano w opozycji do przywiązania klasy robotniczej do tradycyjnych wartości mieszczańskich, nawet jeśli były to wartości postępowe: świeckości i upolitycznienia w duchu równości społecznej. Lewica z heroicznego okresu wielkiej burżuazji zachowała jedynie pamięć wybiórczą, gloryfikującą kapitalistyczną ekspansję i niespełnialną obietnicę wiecznego postępu społecznego w ramach społeczeństwa klasowego.

Tak więc, aspirując do kultury mieszczańskiej, której nie należy mylić z kulturą drobnomieszczańską, przeciw której buntuje się radykalna część drobnomieszczaństwa, projektując ten bunt na ogół społeczeństwa, klasa robotnicza – w tym ujęciu – reprodukuje kulturowe uzasadnienie społeczeństwa burżuazyjnego.

Co więcej, wracając do Mariny Burik, akcentuje ona przede wszystkim, że proletariat (rozumiemy, że ta bardziej prymitywna jego część, bo wszak nie sama Marina, która jest nieodłączną częścią proletariatu, tzw. kognitariatu), domagając się skutecznie polepszenia warunków swojego bytu i swojej pracy, reprodukuje samą siebie, a zatem także i system kapitalistyczny. Burik doteoretyzowała się do tezy, że proletariat powinien postawić sobie za cel nie tyle zniesienie klasy kapitalistów, ale samego siebie jako klasy par excellence konstytuującej i rekonstytuującej kapitalistyczne stosunki produkcji.

Taki sposób rozumowania wynika w sposób oczywisty z rozumienia współczesnego kapitalizmu jako formacji, w której kapitał jest całkowicie na łasce kognitariatu, który zapewnia mu możliwość przetrwania, ale wyłącznie w charakterze pokornego sługi. Garstka kapitalistów, co prawda, podskakuje i stara się zagłodzić wyższe i niższe warstwy proletariatu, ze szczególną nienawiścią odnosząc się ostatnio do przyszłej niedoszłej tzw. klasy średniej. A jakże – części proletariatu, ba, jego awangardy.

Na czym ma polegać postulowane zniesienie siebie jako klasy reprodukującej kapitalistyczną formację?

Czyż nie jest to naukowo uzasadnione, że jeśli proletariat unicestwi sam siebie jako klasę współtworzącą kapitalistyczne stosunki produkcji, to w sposób oczywisty i naukowy zniesie owe stosunki produkcji? Cóż będzie wówczas stało na przeszkodzie zaistnieniu doskonałego komunizmu?

Bez krwawej rewolucji i w sposób demokratyczny…

Nie dość było wam zabić w sobie Ruskiego?

Marina Burik ma w głębokim poważaniu przestarzałą receptę Marksa – nota bene zakwestionowaną już przez Bernsteina – że znieść siebie jako klasę robotnicy mogą tylko przejmując z rąk kapitalistów własność środków produkcji.

Burik domaga się przemiany świadomościowej proletariatu BEZ ZMIANY OBIEKTYWNYCH WARUNKÓW BYTU. A więc jest idealistką subiektywną, a nie żadną marksistką.

Dlaczego jednak drobnomieszczaństwo tak skrupulatnie omija kwestię własności środków produkcji? Zaznaczmy, że drobnomieszczaństwo jest w tym rozumieniu częścią proletariatu, jak zaznaczyliśmy wyżej – jego awangardą.

Otóż dlatego, że to drobnomieszczaństwo (przeciwnie niż robotnicy czy wielka burżuazja) znajduje się na zewnątrz stosunków pracy opartych na stosunku do własności środków produkcji. Dlatego drobnomieszczaństwo naturalnie postrzega problem kapitalizmu nie jako problem specyficznego, kapitalistycznego sposobu produkcji, w którym stosunek do własności środków produkcji ma zasadnicze znaczenie, ale jako problem redystrybucji efektów procesu produkcyjnego.

Logicznie więc postrzega problem kapitalizmu jak problem niesprawiedliwej redystrybucji, znowuż ignorując Marksowską tezę, iż to sposób produkcji definiuje i determinuje sposób podziału.

Przejęcie przez klasę robotniczą (jako klasę bezpośrednich producentów) własności środków produkcji, czyli stanie się podmiotem decydującym o sposobie podziału dóbr wytworzonych, nie rozwiązuje problemu drobnomieszczaństwa: teraz, zamiast użerać się z kapitalistą o swoje należne, będzie musiało użerać się z robolem! Cóż za poniżenie!

Demokracja wszystkich nurtów tzw. antyautorytarnych i wolnościowych do bólu zakłada jako dogmat, że wytwarzane przez klasę robotniczą materialne bogactwo społeczne musi należeć do wszystkich członków społeczeństwa. Czyż nie tak właśnie być powinno w szanującym się społeczeństwie bezklasowym?

Fałszerstwo w stosunku do myśli Marksa polega na tym, że – wedle tego ostatniego – klasa robotnicza znosząc samą siebie, czyli odzyskując własność środków produkcji, upowszechnia swoją rolę bezpośredniego producenta na całe społeczeństwo. W ten sposób ustanawia jedyny bezklasowy tytuł uprawniający do udziału w społecznym bogactwie. Taki jest mechanizm redystrybucji w społeczeństwie komunistycznym.

Tymczasem demokratyczny mechanizm redystrybucji zakłada kryterium merytoryczne, kryterium kwalifikacji, kryterium największego wkładu w proces rozwijania sił wytwórczych. A więc – pozbawia klasę robotniczą podmiotowości jako że praca niewykwalifikowana, nie kreatywna wedle określonych standardów, a nawet czysto produkcyjna, ale odtwórcza, wnosi mniej, a więc daje mniejszy tytuł do dochodu. Stosunki kapitalistyczne nie ulegają zmianie; zmiana społeczna jest więc tylko pozorem, złudzeniem, farsą. Dużo ruchów, aby nic nie uległo tak naprawdę zmianie…

W teorii drobnomieszczańskiej nie ma bowiem kwestii relacji między warstwami i grupami złożonego agregatu (zgodnie ze słuszną koncepcją samej Burik), jakim jest wszakże proletariat. Bez zakwestionowania kapitalistycznego sposobu produkcji, proces redystrybucji wartości dodatkowej jest dokonywany przez klasę kapitalistów, nawet jeśli wydają się oni całkowicie zależni od swojej wykwalifikowanej siły roboczej. Drobnomieszczaństwo zdecydowanie nie chce przejęcia decyzji o redystrybucji przez klasę robotniczą, czyli przez klasę bezpośrednich producentów. Wedle koncepcji Marksa, to by zmuszało drobnomieszczaństwo do stania się częścią proletariatu produkcyjnego. A cała historii ludzkiej emancypacji polega na tym, żeby uciec od tego statusu społecznego.

W ostatecznej rozgrywce, klasa robotnicza powinna także uciec od tego statusu. Znieść samą siebie grzebiąc kapitalizm, a wraz z nim prehistorię społeczeństw klasowych.

Drobnomieszczaństwu jednak nie przeszkadza komercjalizacja własnej pracy. Nowolewicowe koncepcje w ciągu półwiecza zdołały skomercjalizować macierzyństwo oraz dowolną produkcję duchową. Jeśli kapitalizm oferuje możliwość komercjalizacji bezpośredniej własnej produkcji w sieciach społecznościowych, to jaka korzyść płynęłaby z konieczności odrabiania daniny pracy produkcyjnej, nawet z perspektywą skrócenia dnia roboczego do trzech godzin w tygodniu?

Postulat komunistycznej partii robotniczej, która gwarantowałaby podmiotowość klasy robotniczej w procesie jej znoszenia samej siebie, jest uważany przez współczesną lewicę za przejaw autorytaryzmu.

Błędność koncepcji nowolewicowej (i jej bliskiego kuzyna – stalinizmu) wychodzi na jaw przy okazji ujawniania się sprzeczności współczesnego etapu kapitalizmu. Sytuacja globalna jest taka, że krajom zdezindustrializowanym grozi upadek gospodarczy, a w konsekwencji przejście do położenia kraju Trzeciego Świata. W odpowiedzi na to zagrożenie, kapitał narodowy usiłuje się bronić poprzez domaganie się reindustrializacji. Oczywiście, prowadzi to do odrodzenia konfliktów wewnątrzkapitalistycznych czy wewnątrzimperialistycznych, do wzrostu tendencji nacjonalistycznych.

Współczesna, szeroka lewica, obejmująca warstwy okołoburżuazyjne i ich ideologicznych reprezentantów, popiera rozwiązanie problemu poprzez utrzymanie status quo, czyli niedopuszczenie do zdemontowania istniejącego kształtu globalizacji pod hegemonią Zachodu, a konkretnie USA. Jednak wstrząsy tektoniczne, jakie zachodnie społeczeństwa obecnie przechodzą, powodują konieczność poniesienia ofiar. Społeczeństwa zachodnie właśnie przechodzą proces adaptacji do pożądanego modelu zachowującego elementy społeczeństwa dobrobytu i demokracji, ale w znacznie „odchudzonej” postaci. Agresywnie rozwijające się otoczenie zewnętrzne nie jest bowiem skłonne utrzymywać zachodniego, taniego państwa dobrobytu kosztem własnego rozwoju.

Sprzeciw społeczny na Zachodzie jest zaskakująco łatwo łamany, a to z powodu autentycznego wzrostu poziomu zubożenia. Jest to wielki rewanż historii, która szybko powraca do ewolucji prognozowanej przez Marksa: pauperyzacja i proletaryzacja grup społecznych pośrednich między kapitalistami a klasą robotniczą – klasą bezpośrednich producentów – staje faktem. Ucieczka od tego fatum wyraża się w rosnących przypadkach samobójstw w grupach, które nie są gotowe przyjąć na siebie procesu proletaryzacji.

Prawica wykorzystuje słabość współczesnej lewicy, która nie jest żadną samodzielną siłą wobec wielkiego kapitału i pozostaje w relacji z nim analogicznej do relacji między drobnomieszczaństwem a wielką burżuazją: miłości i nienawiści, podziwu i zawiści. Lewica jako ideolog drobnomieszczaństwa przez ostatnie ponad 60 lat nie jest w stanie zaproponować alternatywy wobec kapitalistycznego sposobu produkcji, o czym pisaliśmy wyżej. Może więc tylko bronić resztek iluzji, że wielki kapitał jest wszechpotężnym właścicielem bogactwa społecznego, a postawa lewicy wobec wielkiego kapitału sprowadza się do postawy kogoś, kto nie chce zarżnąć kury znoszącej złote jajka. Podkrada jej te złote jaja, ale jednocześnie hoduje ją troskliwie.

Bunt Trzeciego Świata czy Globalnego Południa nie proponuje zmiany sposobu produkcji, a więc także nie jest zamiennikiem ruchu robotniczego. Jednak ponownie wysuwa na przód sceny światowej klasę robotniczą i sprzyja prawdziwemu sformułowaniu współczesnego dylematu klasowego.

Przed wyrokami Historii nie ma ucieczki.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 października 2023 r.