Tak u źródła, to socjalizm miał być alternatywą dla kapitalizmu, a nie jego lepszą wersją.

Teza ta jest podważana przez lewicę burżuazyjną, w Polsce reprezentowaną przez szerokie spektrum od po-SLD-owskiej Nowej Lewicy, przez Razem do posttrockistowskich niedobitków na skrzydle niekoncesjonowanym politycznie. Tradycja ta idzie od czasów sporu między patriotycznym i internacjonalistycznym krańcem polskiej lewicy marksistowskiej. Proponenci projektu, który zakłada, że socjalizm powinien wykorzystać osiągnięcia formacji kapitalistycznej dla polepszenia ogólnego bytu społeczeństwa powołują się głównie na Manifest komunistyczny, gdzie Marks wydobywa i podkreśla zasługi burżuazji, która w heroicznej epoce dynamicznej ofensywy nowego ówcześnie systemu wydźwignęła gospodarkę na niespotykany dotychczas poziom dzięki zastosowaniu bezalternatywnej przemocy w znoszeniu barier chroniących klasowe społeczeństwa oparte na zrównoważonym wzroście ekonomicznym.

Ten tryumfalny pochód postępu odbywał się przy okazji bezprecedensowego niszczenia zasobów ludzkich i przyrodniczych.

Klasy panujące miały zawsze wybór wyboru miejsca zamieszkania, aby uniknąć negatywnych skutków rabunkowej i niszczącej działalności podnoszącej w pierwszej kolejności standard życia owych klas. Zgodnie z logiką społeczeństwa klasowego. Rozwój ruchu robotniczego spowodował konieczność liczenia się z potrzebami bezpośrednich producentów owego kapitalistycznego bogactwa, co spowodowało konieczność naruszenia równowagi społeczno-ekonomicznej terenów odległych, pozaeuropejskich. W ten sposób burżuazja tworzyła iluzję możliwości pogodzenia systemu klasowego z korzyściami dla społeczeństwa jako całości.

Społeczeństwo „cywilizowane”, żyjące z eksploatacji własnej siły roboczej, ale i nadwyżki zagrabianej w tzw. peryferiach, mogło sobie pozwolić na rozwój nadbudowy nieproporcjonalnie rozrośniętej w stosunku do własnej bazy ekonomicznej.

Jeżeli więc dziś tzw. klasa średnia negatywnie ocenia bezpośrednich producentów, których bezpośrednie interesy życiowe stoją w sprzeczności z ekologicznymi wymogami utrzymania planety na poziomie pozwalającym na jej naturalną samoreprodukcję, to zapominają o tym, że ich istnienie zostało wytworzone sztucznie przez dokładnie takie nieuwzględniające potrzeb ekosystemu działania gospodarki rynkowej. Warstwy pośrednie powielają mechanizm działania i rozumowanie właściwe klasom panującym – kiedy my osiągamy swój cel, należy zatrzymać ów szczodry mechanizm.

Marksizm tradycyjnie odpowiadał na to prostackie rozumowanie (maltuzjanizm) krytyką koncepcji Malthusa, utrzymując, że poziom rozwoju sił wytwórczych pozwala na utrzymanie pewnego zapasu, potencjału, który w okresie przejściowym od kapitalizmu do socjalizmu pozwoli na zapewnienie godnych warunków życia „nadwyżkom” ludnościowym, które ostatecznie będą się stopniowo, samoistnie kurczyły w wyniku naturalnego procesu wzrostu kulturalnego poziomu mas i ich dobrobytu. Teoria oparta na całkowicie zdrowych podstawach, ponieważ bolączką krajów wysokorozwiniętych jest właśnie spadek dzietności w wyniku przywiązywania większej wagi przez obywateli do zdobywania wykształcenia, samorozwoju i chęci zapewnienia dzieciom tego samego. Nie bez znaczenia jest rozwój różnorodnych form zapewnienia kontroli nad płodnością, co w relacji do procesu emancypacji kobiet potęguje oddziaływanie owego mechanizmu. Społeczeństwo ludzkie podlega więc naturalnemu procesowi, który przeciwdziała nieograniczonemu, w postępie geometrycznym dokonującemu się przyrostowi ludzkości.

Bodźce mające na celu zwiększanie dzietności są wprowadzane w wyniku sztucznego przedłużania wegetacji formacji kapitalistycznej poza horyzonty jej racjonalności. Konflikty i sprzeczności interesów są nieodzowną od koniecznego warunku istnienia kapitalizmu: jego dynamiki utrzymywanej dzięki nierównomierności rozwoju poszczególnych regionów świata włączonych w jeden obieg ekonomiczny. Utrzymanie dynamiki systemu w skali globalnej i jednoczesne utrzymanie mechanizmu leżącego u podstaw systemu kapitalistycznego są czynnikami wzajemnie sprzecznymi. Stąd jedynym wyjściem jest utrzymywanie sztucznej dynamiki dzięki stwarzaniu konfliktów między segmentami owego systemu. Nie jest możliwe alternatywne i „wolnościowe” rozwiązanie, które swoje korzenie ma w formacjach epoki przedkapitalistycznej. W efekcie byt, który został w kapitalizmie skutecznie zakwestionowany, a mianowicie państwo, dostał nową szansę. Bezkształtna masa, która w XX wieku konsekwentnie kształtowała różnego rodzaju związki, wspólnoty i unie, miała skutecznie zastąpić schodzące ze sceny państwo z jego politycznymi funkcjami. W sytuacji wchłonięcia Peryferii w system kapitalizmu globalnego i ich integracja w międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy, istnienie tzw. obozu socjalistycznego stanowiło alternatywę dla wspomnianego wyżej mechanizmu naczyń połączonych, utrzymującego wewnętrzną dynamikę systemu globalnego.

Upadek realnego socjalizmu był największym ciosem dla globalnego kapitalizmu w jego epigońsko-heroicznej postaci zaklętej w micie o „wolnym rynku”, nie istniejącym poza naturalną wymianą między społeczeństwem a przyrodą. Ten mit uzyskał swój najwyższy wyraz w społeczeństwie przemysłowym, w którym wyzysk bezpośredniego producenta jako przedstawiciela sił przyrody (i przyrody dzięki temu pośrednictwu) osiągnął swoje apogeum.

Rozpad społeczeństwa przemysłowego i przejście do społeczeństwa superindustrialnego lub postindustrialnego nie przyniósł pogodzenia się społeczeństwa ludzkiego z przyrodą, jak zakładano, ale brutalne zerwanie zasłony, która dotychczas zakrywała brudne oblicze systemu klasowego.

Jaka bowiem nauka płynie z doświadczenia trwającego ponad sto lat zwalczania rzekomo błędnej teorii wartości dodatkowej, wyłożonej w swoim czasie przez Marksa w Kapitale?

Mechanizm gospodarki postindustrialnej, gdzie wartość dodatkową rzekomo generuje się w ramach spekulacji giełdowych, okazuje się niezwykle uwrażliwiony na oddziaływanie czynników pozaekonomicznych. Nie jest już tajemnicą dla współczesnych ekonomistów, że pozaprzemysłowe czynniki ekonomiczne działają obecnie niemal wyłącznie jako instrumenty przechwytywania wartości dodatkowej. Służą temu celowi giełdy światowe. Tam dokonuje się wymiana rynkowa, która ma znaczenie. W odróżnieniu od zakupów na rynku detalicznym, na którym nie działa zasadniczy mechanizm tworzenia cen w zależności od popytu i podaży nabywców i kupujących na owym rynku. Wahania cen dokonują się w zależności od zmian na rynkach globalnych, które przenoszą się lub nie niczym odbite echem na punkty zaopatrywania ludności w dobra niezbędne do przeżycia.

Nabywca nie wpływa na kształtowanie się cen. W jakimś sensie pozostaje wielkością stałą w sensie efektywnego popytu, nie mówiąc już o jego masie, przy zawężonej reprodukcji. Zresztą, nawet gdyby reprodukcja nie była zawężona, kolejni, marginalni, dochodzący nabywcy nie wpływaliby na ceny, ponieważ nie zwiększaliby masy środków pieniężnych, czyli popytu efektywnego. Wzrost liczebności rodzin (wielodzietność) nie powiększa popytu w jego globalnym wyrazie pieniężnym. Za pomocą instytucji państwa socjalnego odbywa się bowiem transfer środków między zmieniające się grupy społeczne, bez zwiększania strumienia. Ten ostatni jest uzależniony od możliwości budżetowych państwa. Jeżeli nie ma środków zewnętrznych, dokonuje się przepływ stałych wielkości, strumień ten nie pobudza więc mechanizmu gospodarki kapitalistycznej.

Polityka interwencjonizmu państwowego ma ograniczoną moc w tej sytuacji. Może ona pobudzić chwilowo jakieś sektory gospodarki, np. drobną przedsiębiorczość, ale jeśli nie wpłynie ten ruch pozytywnie na konkurencyjność danej gospodarki narodowej na rynku światowym, to w następnym okresie nie będzie efektu wzrostu. Można potęgować mechanizm inflacyjny, ale nie będzie przyrastało bogactwo, niezależnie od tego, czy będzie ono przywłaszczane prywatnie, czy uspołeczniane. Tymczasem, mechanizm kapitalistyczny wymaga wymiernego przyrostu namacalnego, fizycznego bogactwa w ręku tzw. inwestora, czyli osoby, która wchodzi w mechanizm z jasnym celem powiększenia rzeczywistego bogactwa.

Interwencjonizm państwowy, który jest solą ziemi dla burżuazyjnej lewicy, jest tęsknotą za mechanizmem rynku przedkapitalistycznego, na którym wymieniano dobra i usługi w obiegu zamkniętym. Pieniądz był środkiem ułatwiającym wymianę, a niekoniecznie służył tezauryzacji. Tezauryzacja miała sens, jeśli prowadziła do wzmocnienia pozycji danego uczestnika wymiany rynkowej w przyszłości. Prowadziła do powiększania skali specjalizacji i do walki konkurencyjnej. Była więc przygotowaniem do nastania epoki kapitalizmu, ale nie była czynnikiem decydującym. Zmiany społeczne, które powodowała były powolne. Przyspieszeniu uległ cały proces w wyniku odkryć geograficznych i możliwości pozyskiwania zewnętrznego rzeczywistego bogactwa, które uruchomiło pęd do gromadzenia (akumulowania) środków finansowych, ponieważ otworzyło się pole dla zastosowania owych środków w celu ekspansji.

O ile wcześniej gromadzenie bogactwa służyło przejściu do wyższej klasy bądź warstwy społecznej, zaś całe społeczeństwo zmieniało się bardzo powoli, niezauważalnie dla jednostki, która mogła odnotować tylko swój indywidualny awans jako coś wyjątkowego, o tyle nowa sytuacja bardzo przyspieszyła przemiany całego społeczeństwa.

Współcześnie, na poziomie szarego obywatela, rynek lokalny, krajowy, oderwał się od rynku globalnego w tym sensie, że jest tylko biernym odzwierciedleniem burz, które zachodzą w skali międzynarodowej. Ponieważ społeczeństwo jako takie w swej masie nie produkuje rzeczywistego bogactwa, które byłoby przydatne w skali rynku międzynarodowego, przestaje mieć znaczenie dla klasy panującej. Stanowi tylko obciążenie. Jeżeli społeczeństwo potrafi wyżyć w ramach tego skończonego obiegu zamkniętego, wymieniając środki płatnicze otrzymane tak czy inaczej z budżetu na niezbędne dobra, to OK. Warto zauważyć, że pracownicy zatrudnieni w, np. korporacjach, które mają styk z rynkami międzynarodowymi, zasilają popyt w swoim segmencie dóbr cokolwiek bardziej luksusowych. Przyrost ich popytu na rynku dóbr konsumpcyjnych codziennego, najbardziej podstawowego użytku jest mało znaczący. Nawet w produkty podstawowe raczej zaopatrują się u źródeł zagranicznych ze względu na wyższą jakość, na preferencje dla lekkiej żywności, zgodnie z modną, zagraniczną dietą. Rodzime produkty stają się jakościowo coraz bardziej podejrzane, a ich jakość faktycznie spada. Dolne segmenty społeczeństwa żywią się produktami wysokoprzetworzonymi, co jest (słusznie) synonimem złej jakości i szkodliwego wpływu dla zdrowia.

Kosztem akceptowalnej jakości owych dóbr państwo stara się, aby niezmienny potok środków płynących w zamkniętym obiegu zaspokajał rosnący popyt bez szokującego wzrostu cen, który mógłby dynamicznie zepchnąć w niebezpieczeństwo spadnięcia poniżej biologicznego minimum rosnących odłamów społeczeństwa.

Tuszowanie i łatanie tego stanu rzeczy nie może trwać w nieskończoność.

W związku z upadkiem tzw. realnego socjalizmu jako alternatywy dla kapitalizmu, koniecznością stało się porzucenie projektu wspólnotowego jako projektu na przyszłość rodzaju ludzkiego. Zwycięstwo realnego socjalizmu było politycznie niemożliwe, ponieważ system ten nie mógł w nieskończoność podtrzymywać żywotności dynamiki kapitalistycznej bez własnego wyczerpania. Porównania z kapitalistycznym państwem socjalnym umożliwionym dzięki zniszczeniom wojennym, które pomogły wyciągnąć się państwom kapitalistycznym z nierozwiązywalnego węzła gordyjskiego przedwojennego kryzysu, przyspieszały rozpad realsocjalizmu. Nie tyle społeczeństwo, co domorosłe elity lewicowe, wyrosłe na nienawiści do komunizmu i w tradycji reformizmu w ramach kapitalizmu, stwarzały nacisk ideologiczny na model radziecki bynajmniej nie w kierunku przywrócenia jego pierwotnego, leninowskiego, opartego na teorii Marksa, oblicza. Niezależnie od różnych możliwych błędów wynikających z presji praktyki i konieczne ustępstwa z teorii. To, jak opozycja biurokratyczna wyobrażała sobie „powrót do Marksa” i do „norm leninowskich” jest osobnym rozdziałem historii lewicy. Zasadnicze elementy tego znamiennego światopoglądu sprowadzały się w ogólnym zarysie do postrzegania klasy robotniczej jako bytu wyzyskiwanego, walczącego o wyzwolenie ekonomiczne, które gwarantowało wyzwolenie całego społeczeństwa. Jeżeli ten cel (wyzwolenie społeczeństwa) udawało się uzyskać w ramach kapitalistycznego systemu społeczno-gospodarczego i w wyniku walki o demokrację, to czegóż jeszcze chcieć?

W realsocjalizmie widziano spełnienie wszystkiego, co najgorsze poza jednym – lewica uznawała, że klasa robotnicza osiągnęła w owym fatalnym systemie wszystko, o co walczyła: wyzwolenie ekonomiczne. Znikła bowiem klasa kapitalistów. Opozycja biurokratyczna oraz ta, która po śmierci Stalina i zakończeniu epoki „kultu jednostki” nadal obstawała przy normach leninowskich, postrzegała walkę klasy robotniczej jako walkę z biurokracją, która jako partyjny i państwowy reprezentant interesów wyzwolonej klasy robotniczej nadużyła swojej władzy i odebrała robotnikom owoc ich walki. Scentralizowana władza ekonomiczna, polityczna i ideologiczna w ręku jednej grupy społecznej, biurokracji, spowodowała, że robotnicy nie mogli się posługiwać nawet tymi narzędziami walki, które były im dostępne w kapitalizmie – autentyczny ruch związkowy, samodzielne inicjatywy społeczne, takie jak autentyczny ruch spółdzielczy itp. Nie mówiąc już o partycypacji robotników jako obywateli demokratycznego państwa w zyskach wielkich przedsiębiorstw oraz w zarządzaniu nimi.

To porównanie osłabiło spójność poglądów socjalistycznych oraz niezachwianą wiarę w wyższość „norm leninowskich”. Lenin został uznany za ojca biurokratycznego autorytaryzmu, zamkniętego na inicjatywy, które w ramach kapitalizmu odżywały co jakiś czas jako koncepcje spółdzielcze – nie zmieniające niczego, ale dające ludziom poczucie podmiotowości w ramach swego ograniczonego działania. W ramach państwa radzieckiego, gdzie nowy mechanizm ekonomiczny nie działał, ponieważ zakładano, że jest on możliwy w ramach rozwiniętego społeczeństwa przemysłowego, a nie w ramach izolowanej, peryferyjnej gospodarki rosyjskiej, dodatkowo zniszczonej wojną światową i wojną domową, tego typu inicjatywy podminowywały cel, jakim była emancypacja klasy robotniczej.

Domagano się zabezpieczenia warunków działania inicjatyw, które niespecjalnie przykładały się do umacniania nowego systemu, ale swoje chciały egzekwować stanowczo. Rewolucja w Rosji faktycznie była w zamierzeniu zabezpieczeniem, ale dla rewolucji, jaka miała się dokonać w najdogodniejszym, spowodowanym wojną, momencie dla zachodniej klasy robotniczej, nie dla eksperymentów, które, bezsilne w stabilnym kapitalizmie, nosiły znamiona niebezpiecznej zabawy dla rewolucji w kraju peryferyjnym.

Lewica antykomunistyczna na całym świecie konsekwentnie porównywała „komunizm” radziecki z osiągnięciami kapitalizmu i potwierdzała dla swoich celów ideologicznych przyjęty z góry aksjomat, że kapitalizm należy reformować, a nie znosić rewolucyjnie. Tradycyjnie, ocena biurokracji sprowadza się do zarzutu autorytaryzmu, wręcz totalitaryzmu w epoce stalinowskiej. Ponieważ lewica antykomunistyczna nie przyjmuje do wiadomości tego, co płynie z koncepcji dyktatury proletariatu, jej ocena opiera się na porównywaniu efektywności walki związkowej w przypadku robotników i walki o demokrację w przypadku całego społeczeństwa.

Walka o demokrację stała się zresztą znakiem rozpoznawczym lewicy burżuazyjnej, podstawą naukowej teorii normatywnej w politologii, która uzasadnia przyjęcie punktu widzenia burżuazyjnej demokracji formalnej za kryterium oceny wszelkich społeczeństw. Tego typu normatywy naukowo uprawomocnione stanowią następnie podstawy kształtowania polityki państw hegemonicznych, których wartości stają się realnymi kryteriami oceny i uzasadnieniem działania już stricte politycznego w polityce zewnętrznej, ale i wewnętrznej. W tym z użyciem siły.

Oczywiście, można nam zarzucić, że nie zauważamy, iż przecież nowoczesna lewica jest przeciwna użyciu siły. Lekkie ożywienie ruchu pacyfistycznego miało wszak miejsce przy okazji interwencji amerykańsko-sojuszniczej w Libii. Nie było tu porównania z aktywnością pacyfistyczną w okresie tzw. wojny w Zatoce, przy okazji agresji USA na Irak, ale było to jeszcze coś w porównaniu z nie tak dawnym konfliktem w Syrii, kiedy to głównym agresorem w perspektywie lewicowej pozostawał Putin. Ale nawet przeciwko niemu nie rozwinęła się żadna ważka akcja.

Koncesję na poważną politykę lewicową w skali globalnej ma amerykańska Partia Demokratyczna. Lewica pozostająca marginesem sceny politycznej w swoich krajach znajduje się nieco w podobnej sytuacji, jak niekoncesjonowana lewica w Polsce – może krytykować SLD, ale ostatecznie jest to jedyna rurka od maski nurka, która pozwala utrzymywać jej kontakt z powierzchnią, gdzie jest tlen. Dlatego jest punktem odniesienia, wobec którego lewica odczuwa przymus solidaryzowania się, choćby z obrzydzeniem. Lewica koncesjonowana jest bowiem jedynym bastionem oporu wobec sił zdecydowanego zła, jakim jest prawicowy konserwatyzm. A ten ostatni pozostaje wciąż prawomocną siłą polityczną na globalnej scenie.

A przecież opór lewicy na Zachodzie wobec państwa burżuazyjnego nie trwa od wczoraj. Prawica również uległa przemianie w wyniku transformacji pod koniec XX wieku. O ile wcześniej radykalna lewica stawia czoła konserwatywnej, mieszczańskiej kołtunerii, która nieporadnie się broniła przed zmianami obyczajowymi, to wciąż przykładnie pilnowała interesu gospodarczego, dzięki któremu zbuntowana młodzież mogła poświęcać się aktywizmowi. Przeciwnicy postępu obyczajowego musieli cierpieć w milczeniu, ponieważ ich ujawniony konserwatyzm niezbyt fortunnie współgrałby z konserwatyzmem obyczajowym obozu realsocjalizmu, niszcząc korzystny wizerunek propagandowy Zachodu.

Dopiero po upadku realsocjalizmu, konserwatyści mniej lub bardziej religijnie powiązani mogli dać upust zadawnionej niechęci i zarzucić lewicy obyczajowej nie tylko grzech komunizmu, ale i marksizmu, dla których to doktryn, oczywiście, wolność obyczajowa była zasadniczą sprawą. Nie dla lewicy reformistycznej, rzecz jasna. Nie dla prekursorów sowietologii stosowanej w postaci różnych guru od neo- i postmarksizmu. Jakże by inaczej? Wczorajsi sprzymierzeńcy w zbożnym celu ataku na wypaczone dziedzictwo Rewolucji Październikowej podzielili się, zupełnie jak w obozie zwycięskiej, rodzimej Solidarności. Upadek „komunizmu” miał więc swój udział także we wskrzeszaniu „faszystowskiego” trupa.

W krajach poobozowej peryferii także nastąpiła recydywa dawno, wydawałoby się, zapomnianych upiorów: pogrobowców Piłsudskiego czy Imperium Romanowów. Czy zaskakuje fakt, iż istnienie jakże zdałoby się silnej lewicy radykalnej na Zachodzie, mającej poparcie nie mniej jak 99% społeczeństwa, które dzielnie stawia opór garstce kapitalistów z prawdziwego zdarzenia, nie miało najmniejszego wpływu na naturalne wręcz i dokonane z siłą wodospadu odrodzenie sytuacji z początku minionego stulecia? Oczywiście, były to zamrożone konflikty, zamrożone przez istnienie totalitarnego ZSRR. Zgoda. Zgoda przynajmniej co do tego, że istnienie postmarksistowskiej lewicy zachodniej nie miało najmniejszego znaczenia dla przezwyciężenia owych konfliktów.

Dzieje zachodniej lewicy tylko wskazują na trafność analiz marksistowskich, które mówią, że lewica reformistyczna nie ma żadnego znaczenia dla całościowego kierunku ewolucji społeczeństwa klasowego, burżuazyjnego. Wszystko, co owa lewica osiągnęła w ramach polityki reform uzyskanych kosztem zdrady interesów ruchu robotniczego, ciągnącej się przez około 80 lat krótkiego stulecia, było mirażem i nie trwało wiele dłużej, niż trzeba było dla samoistnego wyhamowania skutków oddziaływania widma alternatywy komunistycznej.

Faktycznie, lewica radykalna, przedstawiająca się jako antykapitalistyczna, w rzeczywistości żyje w przekonaniu, że problem kapitalizmu został rozwiązany już w ubiegłym stuleciu i że obecnie żyjemy w epoce postkapitalizmu. Kapitalizm osiągnął apogeum w procesie rozwoju sił wytwórczych, który należy obecnie wykorzystać dla dobra społeczeństwa. Naturalną drogą dla osiągnięcia tego celu jest równoległe rozwijanie instytucji demokracji, co prowadzi do twórczego zaangażowania kapitału w służbie dobrobytu wszystkich obywateli, w tym i kapitalistów. Ponieważ akumulacja kapitału jest coraz bardziej uzależniona od stosunków społecznych (uspołecznienie procesu produkcji), racjonalnym zachowaniem kapitalisty jest powiększanie udziału owego społeczeństwa w osiąganym produkcie końcowym.

W sytuacji, kiedy presja obozu realnego socjalizmu wymusza zelżenie rywalizacji (konkurencji ekonomicznej) między podmiotami kapitalistycznymi, powyższa taktyka faktycznie jest najbardziej racjonalna w odniesieniu do indywidualnego kapitalisty. W przypadku krajów skandynawskich, np., udało się zmusić kapitał do posuniętego podziału w postaci wysokich podatków dochodowych. Korzystnym było także powiększanie wspólnej strefy gospodarczej, która wykorzystywała nierówności w rozwoju, aby podtrzymać w jakimś stopniu dynamikę kapitalistyczną i motywację kapitalistów. Jednocześnie, zwiększyła się agresywność w odniesieniu do zewnętrznego otoczenia, wobec którego wykorzystywano mechanizmy gospodarki kapitalistycznej, ostrożnie serwowane we własnym obszarze.

W tym samym czasie zaostrza się tendencja do przeniesienia ciężaru mechanizmu pozyskiwania zysków na instrumenty finansowe. Tradycyjne metody gospodarowania, oparte na produkcji dla nabywcy zużywającego zakupione dobra dla utrzymania się przy życiu na normalnym, standardowym poziomie, stają się coraz mniej atrakcyjne z perspektywy kapitalisty, którego celem jest maksymalizacja zysku. Maksymalizacja zysku na poziomie zadowalającym właściciela kapitału jest możliwa dzięki aktywności spekulacyjnej. Problemy związane z prowadzeniem gospodarki realnej, zrozumiałej, a więc i łatwej do opodatkowania, pozostają w gestii nienadążających za zmianami współczesnego świata i kapitalizmu przedsiębiorców: ostrożnych i nieskłonnych do ryzyka. Prawdziwi rycerze kapitału to obecnie spekulanci. Jeśli społeczeństwo domaga się spontanicznie komunistycznej formuły podziału (każdemu wedle jego potrzeb – zasiłki, dochód gwarantowany), to kapitalista – dopóki istnieje – musi szukać innych dróg maksymalizowania zysku. Czyni to na sposób zrozumiały i usprawiedliwiony w oczach społeczeństwa. Gospodarka realna jest bazą, dochody z której są dzielone wedle potrzeb, ale może nawet bardziej wedle zasług. Obsługiwanie społeczeństwa dobrobytu wymaga wyspecjalizowanych kwalifikacji, równie niezbędnych co chleb nasz powszedni. To społeczeństwo przyjmuje ze zrozumieniem jako odrobinę luksusu, zanim nie zrozumie, jak jest łupione przez różne instytucje finansowe, które obracają powierzonym im majątkiem dla maksymalizacji własnych, prywatnych zysków. Sama produkcja materialna, na potrzeby reprodukcji społeczeństwa, schodzi jakby na plan dalszy. Im bardziej społeczeństwo uwalnia się od relacji z pracą produkcyjną, tym większego znaczenia nabiera umiejętność wyciągania ze wspólnej puli własnego udziału. W kwestii elementarnych potrzeb, obowiązek zapewnienia ich wzięła na siebie instytucja państwa. Gospodarka rzeczywista stała się podporządkowana potrzebom społecznym, a jednocześnie przestała być przedmiotem troski zasadniczej grupy kapitałowej. To tłumaczy brak inwestycji w innowacyjność tego sektora gospodarki. Niemal całość przedsiębiorczości przesunęła się w kierunku sektora finansowego i związanych z nim działań, ponieważ tylko tam realizowane są zyski na poziomie motywującym kapitalistę. Oczywiście, im bardzie pochodne są instrumenty stanowiące podstawę prawną dla prywatyzacji wspólnego bogactwa (jak najbardziej rzeczywistego), tym mniejsza jest liczebność grupy mogącej korzystać z tego mechanizmu. Finansjalizacja gospodarki stanowi zakamuflowane narzędzie prawne, dzięki któremu za fikcyjne produkty garść kapitalistów nabywa realne prawa do rzeczywistego bogactwa globalnego.

W pewnym sensie trwa wyścig o to, kto nabędzie tych praw jak najwięcej i jak najszybciej, zanim ta piramida się zawali. Wygrywający znajdą się w nowej sytuacji z ogromnym majątkiem realnym, zaś większość społeczeństwa znajdzie się bez elementarnego zabezpieczenia ze strony zbankrutowanego państwa, które będzie już niepotrzebne w totalnie sprywatyzowanej przestrzeni globu. Jest to wizja hołubiona przez współczesnego guru liberałów ze szkoły Ludwiga von Miesesa, Murraya Rothbarda, który postuluje sprywatyzowanie każdego centymetra kwadratowego ziemi. To posunięcie usprawni administrację, czyli zarządzanie wolnymi zasobami ludzkimi, oraz położy kres wiecznym zatargom o to, czy wolność wymaga udostępniania prawa głosu każdemu wariatowi, który sobie ubzdura, że jest głosem ogółu. Jeżeli osobnik udowodni, że jest czyimś głosem, to bez trudu uda mu się uzyskać pozwolenie właściciela kawałka chodnika czy placu na postawienie tam zaimprowizowanej trybuny, z której będzie głosił swoje credo. Ale jeżeli nie uzyska takiego pozwolenia, to wiadomo, że jest uzurpatorem.

Oczywistym jest, że pozwolenie można uzyskać tylko od właściciela, czyli przedstawiciela klasy, której w tak nakreślonej sytuacji nie będzie możliwości skrytykować. Tak całkiem mimochodem mechanizm Rothbarda okazuje się efektywnym sposobem na eliminację radykalizmu społecznego, bez przemocy, w ramach pełnej wolności obywatelskiej.

Co mają robić osoby, które nie weszły w posiadanie żadnego kawałka chodnika czy placu, czy choćby jakiejś grządki? W szczęśliwie minionej epoce społeczeństwa obfitości wydawało się, że każdy ma równe szanse zdobyć jakiś kawałek własności, ewentualnie stać się sojusznikiem takiego szczęśliwego posiadacza. Czyli jego prawa obywatelskie są tak czy inaczej zabezpieczone.

Obecnie ujawnia się smutna prawda, że w większości przypadków w tej, wydawałoby się równościowej sytuacji państwa socjalnego, powstały nierówności, które skutecznie eliminują nie-posiadacza z pozycji obywatela (czyli posiadającego własność, skoro prawo głosu jest faktycznie uzależnione od cenzusu majątkowego, ewentualnie od klientelizmu w relacji do takiego posiadacza – zjawisko znane z historii, więc nic strasznego!).

W dzisiejszych realiach coraz mniej egzotyczne jest zastanawianie się nad sytuacja, w której część ludzkości została wydziedziczona z użytkowania gruntów wspólnych. Utopia Rothbarda nie jest wcale tak utopijna, jak by się nam wydawało. Co mają więc robić osoby pozbawione ścieżki, na której mogłyby sobie dreptać do pracy czy supermarketu i z powrotem, do swojego mieszkania? Nie martwcie się! Problemu nie ma. Jego rozwiązanie jest dużo prostsze, niż by się wydawało na pierwszy rzut oka.

Czy ktoś ma pretensję do psa lub kury, które biegają po podwórku właściciela, czy po jego chodniku? Jeżeli to jego pies czy kura, to niech sobie biega i grzebie w ziemi w poszukiwaniu dżdżownicy. A jeżeli to nie jego kura czy pies, to może je sobie zastrzelić prawomocnie…

Zgodnie ze zwyczajami epok przedkapitalistycznych, ludzie, podobnie jak kury czy psy, mieli swoich właścicieli. Jedynym sposobem na przetrwanie w takim systemie – poza ucieczką na tereny barbarzyńców (dziś już nie ma takich odludzi) – było urodzić się bądź stać się czyjąś własnością. Ludzie tacy byli chronieni jako własność prywatna. Byli przydatni właścicielowi jak pies lub kura.

System Rothbarda rozwiązuje problem ludzi bez własności w sposób prosty i skuteczny.

Nie od dziś wskazujemy, że rozwiązaniem polegającym na wierze w naturalną ewolucję systemu kapitalistycznego jest powrót do przedkapitalistycznych formacji, w których stan zrównoważenia gospodarki osiąga się dzięki powrotowi do społeczeństwa opartego na relacjach poddaństwa.

W pewnym sensie, takim modelem jest społeczeństwo tradycyjne, oparte na quasifeudalnych prawach szariatu. Społeczeństwo burżuazyjne znajduje się w fazie rozkładu, z którego wyłania się wspomniany wyżej powrót do epoki przedkapitalistycznej, poprzedzony falą społecznych konwulsji, które klasy panujące usiłują z góry spacyfikować na różne sposoby, oswajając je jednocześnie z alternatywnymi modelami społeczeństw klasowych. Nie bez przyczyny model półfeudalnego społeczeństwa opartego na wspólnocie, choćby surowego i poddanego dyscyplinie wspólnych wartości, odrzucającego narcyzm i egoizm zachodniego modelu, okazuje się w nierzadkich przypadkach atrakcyjny.

Warto przypomnieć sobie, jak bardzo atrakcyjne były ruchy heretyckie, bynajmniej nie praktykujące w rzeczywistości rozpasanej wolności, ale powołujące się na wolność wyznaczaną przez uznawane wartości wspólnotowe.

Warto też przypomnieć sobie, że etos rewolucyjny również odwoływał się do heroizmu i pewnego ascetyzmu, a nie do hedonizmu wyznawanego przez zachodnią Nową Lewicę. Ten heroizm, jak i wartości wspólnotowe, nie odrzuca otwartości na nowe, które uwalnia się równolegle do procesu emancypacji. Proces ten nie ma jednak nic wspólnego z roszczeniem, które wyrosło na płodnej glebie kapitalistycznego dobrobytu, gdzie korzystanie z owego bogactwa jest oderwane od jego wytwarzania i bardziej przypomina zachowanie utracjusza drugiego pokolenia, żerującego na przysłowiowym i raczej iluzorycznym sknerstwie pokolenia ojców i dziadków.

Wartość swobód jest dla współczesnej lewicy wyznaczana przez nawyki ukształtowane kilkoma dekadami bezpiecznej presji na wroga klasowego, który pielęgnował w sobie nienawiść do tępego, nic nie rozumiejącego nowolewicowca, korzystającego z przypadkowości historycznego zbiegu okoliczności, w niczym nie zasłużonego przez zgłaszającego roszczenia. Obowiązkiem lewicy jest rozumienie procesu ekonomicznego, który prowadzi do pewnych przemian społecznych, które są oceniane wedle kryterium ich zgodności z planem i perspektywą emancypacji od wyzysku klasy bezpośrednich producentów.

Lewica jest uzależniona w realizacji jej roszczeń od kapitału. Odrzuca bowiem alternatywę ekonomiczną socjalizmu, przypisując jej utopijność i brak efektywności. Jest to zgodne z socjaldemokratyczną rewizją marksizmu. W bazie socjaldemokracja jest związana więzią na śmierć i życie z kapitalizmem. Z punktu widzenia sprawy emancypacji nie jest obojętne, jaki system społeczno-ekonomiczny wyłoni się w wyniku rozpadu kapitalizmu.

Sprzeczność interesów między lewicą a jej tradycyjną bazą robotniczą przejmowaną przez konserwatywną prawicę wynika z tego, że klasa robotnicza utożsamia się z produkcyjnym segmentem społeczeństwa, w opozycji do drobnomieszczaństwa, które ostentacyjnie ustawia się u boku prywatnych zawłaszczycieli owoców pracy produkcyjnej. Tymczasem, walka o socjalizm zakłada walkę o zmianę stosunków społecznych w ramach sektora produkcji, a nie w redystrybucji.

Istotą socjaldemokratycznej negacji marksizmu pozostaje zrozumienie wyróżnionej roli klasy bezpośrednich producentów (robotników) warunków reprodukcji materialnej społeczeństwa w ich konflikcie z właścicielami środków produkcji. Odróżnienie klasy robotniczej od pracowników najemnych (mimikra podstawowego stosunku wyzysku w kapitalizmie) pozostałych sektorów gospodarki pozostaje kamieniem węgielnym rozumienia treści teorii Marksa i perspektywy walki klasowej. Ta różnica nie była do końca wyeksplikowana w ramach dyskusji marksistów. Wiązało się to z brakiem zrozumienia teorii wartości opartej na pracy, czego wyrazem było przyjęcie faktycznie w socjalistycznym i socjaldemokratycznym skrzydle ruchu robotniczego wykładni głoszącej zerową wartość poznawczą owej teorii. Stalinowski nurt ruchu robotniczego w istocie, po różnych mniej lub bardziej nieudanych poszukiwaniach w tej kwestii, skapitulował i przyłączył się do antykomunistycznej wykładni marksizmu, pomijającej oryginalną teorię wartości Marksa.

*

Praktycznym efektem tej teoretycznej luki jest uznanie przez współczesną lewicę wiodącej roli burżuazyjnej reprezentacji jej interesów przez partie koncesjonowane w systemie kapitalistycznym. Partia Demokratyczna w USA stoi na straży zachowania przywilejów społeczeństwa dobrobytu zagrożonego przez zbuntowane obszary świata, które utrzymać równowagę po rozpadzie światowego systemu realnego socjalizmu mogą tylko dzięki autorytarnym rządom. Ten upór przy autorytaryzmie jest niezrozumiały dla nowoczesnej lewicy, która uważa serio, że rezygnacja z suwerenności politycznej da społecznościom peryferii dostęp do dobrobytu znanego drobnomieszczaństwu z Centrum kapitalistycznego. Lewica utrzymuje ten pogląd mimo oczywistości rozpadu państwa socjalnego w samym Centrum. Społeczeństwa, podobnie jak polskie społeczeństwo lat 80-tych XX wieku, wiedzą, że wolałyby żyć w państwie dobrobytu, wolności indywidualnej i w ogóle w atmosferze amerykańskiego stylu życia lat 50-tych. Tymczasem, obiektywnie, dyktatorskie rządy usiłują utrzymać suwerenność polityczną, gwarantującą udział klasy panującej w podziale kurczącego się bogactwa, wartości dodatkowej wytworzonej w ramach globalnego kapitalistycznego podziału pracy. Uwidocznianie się tendencji indywidualistycznych w ramach dotychczas spójnej Unii Europejskiej wskazuje na to, że rosną podziały prowadzące do zaostrzenia rywalizacji i konkurencji między państwami Centrum, dla których pozostałe obszary globu są pionkami w tworzonych przez nie sojuszy w przygotowywanej rozgrywce o zasoby świata i nowy ład. Ponieważ karty rozdają najsilniejsi, istnieje tendencja do zasysania pozostałych statystów do poszczególnych obozów sojuszniczych. Reżymy dyktatorskie chciałyby móc wybrać najdogodniejsze dla swoich klas właścicielskich sojusze. Oddziaływanie ideologiczne nowej lewicy na społeczeństwa jest instrumentem wymuszania na rządach przystępowania do sojuszu korzystnego z punktu widzenia drobnomieszczaństwa Centrum. W ramach odróżniania się reżymów w gruncie rzeczy i w istocie takich samych (kapitalistycznych) reżymy są zmuszone przyjmować określenia narzucane przez hegemona ideologicznego. Przyjęcie tych określeń i definicji jest ułatwiane przez zachodnią nową lewicę, która narzuca tego typu wykładnię i interpretację zróżnicowanych i w istocie bardzo złożonych historycznie reżymów poprzez ideologiczną wiarygodność wśród tzw. postępowych (wolnościowych) grupach społeczeństw dotychczas pozostających w stanie peryferyjnym z winy bezwzględności Centrum. W ten sposób, nie odrzucająca kapitalizmu jako mechanizmu gospodarczego lewica działa ręka w rękę z prawicowym, kapitalistycznym rządem własnego kraju. Bierze więc faktycznie udział w wojnie po stronie wroga klasowego.

Druga część lewicy przyjmuje jako przymus opowiedzenia się po stronie autorytarnych reżymów, w ramach niezgody na hegemonistyczną presję Centrum walczącego o swe przetrwanie i kontynuowanie wyzysku reszty świata. Prawidłowym postępowaniem lewicy jest odrzucenie fałszywego przymusu opowiedzenia się po jednej ze stron i wyeksplikowanie własnego stanowiska. Jest to jednak niezgodne z aksjomatem pragmatyzmu, wyznawanym przez współczesną lewicę.

Tymczasem, marksizm rozwinął się właśnie w opozycji do pozornego konfliktu między liberalnymi demokratami a reakcyjnymi rządami, tłumiącymi wolność i demokrację. Tylko dzięki wyjściu poza fałszywy kontekst i udawany konflikt, marksizm uczynił z XX wieku arenę próby prawdziwej alternatywy wobec ciągu formacji klasowych. Możliwość zaistnienia rewolucji socjalistycznej była uzależniona od rozumienia różnicy teoretycznej między marksizmem a postępowymi nurtami wolnościowo-demokratycznego drobnomieszczaństwa.

I tak jest do dziś.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
25 października 2021 r.