Wraz z rozwojem sił wytwórczych, rośnie znaczenie technicznego oprzyrządowania pracy, które podnosi jej wydajność i przyczynia się do zwiększenia zysku kapitalisty. Rozwijanie wyspecjalizowanych narzędzi i procedur technologicznych powoduje coraz większe zaangażowanie myśli naukowej i wynalazczej w proces produkcji.

Zasadniczo, w relacjach praca – kapitał, to zaangażowanie ma znaczenie takie, że powoduje potanienie siły roboczej. Czyli, automatycznie podnosi udział zysku. Marks analizował kwestię pod kątem tak spadku ceny jednostkowej produktu, jak i pod kątem potanienia koszyka dóbr składającego się na wartość siły roboczej. Zwiększona wydajność pracy zmniejszała zapotrzebowanie na siłę roboczą, przy zachowaniu poziomu produkcji, a nawet przy jego podnoszeniu. Relatywnie więc armia pracy powiększała się, prowadząc do spadku wartości oraz ceny siły roboczej.

Większe zaangażowanie myśli twórczej do procesów produkcyjnych miało pewien efekt uboczny.

W normalnym procesie produkcyjnym, kapitalista kupuje maszyny i surowce od innych kapitalistów i przerabia je na swoje produkty. Kupuje także u innych kapitalistów pewne usługi o charakterze produkcyjnym, np. transportowe. Wynajmuje również innego typu usługi, np. księgowego czy usługę biura rachunkowego, menedżera, obsługę biura firmy – w miarę, jak rozrasta się jego biznes. Są to, bez wątpienia koszty obsługi procesu produkcyjnego, nie zaś koszty samej produkcji. Te koszty pojawiają się i rosną wraz z ewolucją firmy i samego systemu kapitalistycznego, nie są jednak warunkiem koniecznym dla prowadzenia działalności produkcyjnej, jeśli patrzeć z perspektywy historycznej. Te uboczne elementy stanowią produkt danego społeczeństwa i ozdabiają odziedziczoną po wcześniejszych etapach ludzkiej produkcji formę owej produkcji. Ta forma pokrywa treść, trzon, elementarną relację stanowiącą proces produkcji jako taki: konieczność istnienia surowca oraz pracy ludzkiej, która go obrabia. I chociaż pensja buchaltera i płaca robocza wydają się takimi samymi co do istoty kategoriami, to jednak – jeśli pilnować się teorii marksizmu – pensja buchaltera nie stanowi źródła wartości dodatkowej w sferze produkcji, ponieważ wartość dodatkowa to nadwyżka nad konsumpcję własną producenta. To, co producent sam by zużytkował, gdyby nie zostało mu odebrane.

Kura znosi tyle jajek, a krowa daje tyle mleka, ponieważ nie odróżnia nadwyżki od ilości niezbędnej. Zdrowy organizm, gdy mu brakuje, to wytwarza, co mu potrzebne. Gdyby im nie odbierano ich „produktów”, skończyłyby wytwarzanie nabiału dość szybko. Produkcja dla wartości dodatkowej to wytwarzanie sytuacji sztucznego braku, który wciąż wywiera presję na producenta. Dla krowy celem jest wytworzenie mleka dla cielaka, dla właściciela krowy – wytworzenie przez krowę mleka, które nie zostanie dane cielakowi. Ale, żeby krowa produkowała mleko, potrzebny jest cielak, przynajmniej jako bodziec, który można zlikwidować po miesiącu na cielęcinę, a sztuczna dojarka podtrzymuje w organizmie krowy iluzję, że mleko jest nadal potrzebne.

Stosunek do przyrody, który dziś przynosi swą negatywną weryfikację dialektycznej dynamiki, jest tu zawarty w zarodku. Z umiarem i równowagą jest jak z wolną wolą, która nie istnieje bez poczucia ograniczenia. Jeżeli ograniczenia są bardzo silne, dobrze sprawdza się zasada wolnego rynku i spontaniczności. Jeśli wolna wola jest wszechmocna, musi jej towarzyszyć niewolnicza samodyscyplina. Dialektyka, Watsonie.

W społeczeństwie klasowym, owa nadwyżka może być sztucznie powiększana dzięki kurczeniu nawet do poziomu głodu konsumpcji własnej wytwórcy. W przypadku produkcji dóbr spożywczych zależność ta jest widoczna na pierwszy rzut oka. Marks pisał zresztą, że społeczeństwo feudalne otwarcie stosowało przymus fizyczny, który w kapitalizmie został przysłonięty ekonomiczną swą pośrednią, formą. Analogicznie, wraz z rozwojem przemysłu, konsumpcja surowców mineralnych, stosowanych do produkcji dóbr elementarnych zapośredniczyła realizację celu ostatecznego, nie zmieniając istoty procesu. Nic nie dzieje się w postaci chemicznie czystej. Jeżeli jednak mówimy o wartości metodologii marksistowskiej, to zasadniczą jej cechą jest umiejętność zastosowania kryterium historycznego do definiowania problemu badawczego oraz kryterium celowościowego do analizy i oceny fragmentu procesu, który stanowi ów problem.

Jest to podejście zasadniczo różne od dominującego podejścia traktującego wszystkie zjawiska jak odrębne byty, które należy badać przy pomocy sztucznie wyizolowanych w laboratorium myśli procedur i kryteriów, wyhodowanych na laboratoryjnych myszach dowolnych zjawisk z przeszłości czy współczesności, zebranych w jedno stado przed obliczem „uczonego”, który metodę zaczerpnął z wachlarza propozycji roztaczanego przez dzieje myśli ewoluującej wedle jej wewnętrznej, tj. w głowach uczonych, logiki. Nie logika zjawiska w jego dynamice dostarcza więc narzędzia teoretycznego, ale logika myśli, dla której oderwane fakty stanowią punktowe, empiryczne potwierdzenie poszczególnych twierdzeń.

Tymczasem doświadczenie przeszłości pozwala nam odnaleźć się w narastającej złożoności badanego procesu. Rosnąca złożoność jest naturalną konsekwencją ewolucji procesu. Dopiero sensowność (warunek zrozumienia) owej ewolucji nadaje wewnętrzna logika procesu myśli, obróbki materiału myślowego. Ale, podkreślmy, logika dynamiki jest narzucana przez zjawisko w jego rozwoju.

Takie dialektyczne myślenie nie pozwala nam na odrzucenie danej logiki dynamiki zanim nie zdiagnozujemy, że wyczerpała się ona poprzez urzeczywistnienie swej istoty. Niekoniecznie w postaci pożądanej czy zakładanej wcześniej. Brak takiej dyscypliny metodologicznej prowadzi do przetasowywania między sobą różnych elementów danego zjawiska, bez wyjaśnienia, w jaki sposób mogło zajść przesunięcie jakościowe, bez wykorzystania bezwładu w danym procesie, który tłumaczyłby sprawy prościej (brzytwa Ockhama). Np. zastąpienie przemysłowej klasy robotniczej przez „klasę kreatywną” rozbija dotychczasową logikę walki klasowej, której tragiczne meandry w historii odzwierciedlały sprzeczności powstałe u zarania społeczeństwa klasowego. Dotychczasowa logika procesu zostaje zarzucona i zawieszona w powietrzu, bez niezbędnej transformacji zjawiska, jego spełnienia w jakiś sposób wynikający z jego wewnętrznej logiki, a nieciągłość nie budzi u badaczy niepokoju. Wręcz przeciwnie.

Wracając do głównego wątku.

Pierwotną relacją społeczną w tej logice było stworzenie stabilnego, państwowego systemu odrywającego wytwórcę od decyzji o przeznaczeniu wytworzonych przezeń dóbr. Istoty tej relacji nie zmieniały różnorodne formy, jakie przybierała ona w zależności od konkretnej sytuacji. Nie zmieniała jej także szczuplejsza czy bardziej pulchna otoczka biurokracji obsługującej system wyzysku klasowego.

Jeżeli współcześni teoretycy lewicy chcą wprowadzić w miejsce ewoluującej historycznie klasy bezpośrednich wytwórców (chłopi, później robotnicy) grupy pośrednie, istniejące i znane z przeszłości, powinni wytłumaczyć się z metodologicznej prawomocności takiego arbitralnego podstawienia. Grupy te są znane z przeszłości, miały swoje miejsce i swoją rolę w szerokim procesie. Jak uzasadniają metodologicznie postulat zamiany miejsc? Poza tym, oczywiście, że Marks nie widział w życiu pralki Frani?

Co się dzieje dalej z logiką rozwoju owych grup? Została ona brutalnie przerwana i przeniesiona, zupełnie jakby czyjąś głowę oderwano od dotychczasowego ciała i przyklejono do nowego. Czemu się więc dziwią, że koleś jakiś bez życia?

O ile w przypadku robotnika, kapitalista przejmuje dobra, które z wyżej poczynionymi zastrzeżeniami mógłby „skonsumować” ten pierwszy, analogicznie do przykładu z krową czy kurą, to w przypadku pracowników pomocniczych, ich „produkt” nie byłby w żaden sposób „skonsumowany” przez nich samych. Nie tworzą oni więc żadnej nadwyżki, nie mogą więc wytworzyć wartości dodatkowej. To, co wnoszą do procesu pracy, jest podobne do wkładu surowca: kupione i skonsumowane, i basta! Są przedłużeniem ramienia kapitalisty, nie bytem odrębnym, przeciwstawnym i opornym wobec niego, czego poskromienie jest dopiero szansą na stworzenie czegoś autentycznie nowego. Bo nowe powstaje wyłącznie w procesie pokonywania oporu zewnętrznego otoczenia.

W przypadku rozbudowywania jakości narzędzi produkcji i procesów technologicznych, sytuacja jest analogiczna. Do procesu produkcji owe cechy wrzuca kapitalista, nie robotnik. Inżynier, badacz w laboratorium, specjalista od HR itd., to wszystko, to są przedłużenia ramienia kapitalisty, jego spotęgowane umiejętności stosowane w celu uczynienia procesu pracy bardziej wydajnym, w celu zwiększenia zysku. Nic się nie zmienia w istocie relacji społecznej między wydziedziczonym wytwórcą bezpośrednim a posiadaczem środków produkcji. Możemy zaobserwować w historii jak strona właścicielska tej relacji pęcznieje i rozrasta się, nabiera rumieńców, ba – instytucjonalizuje się. Druga strona tej nierównej relacji pozostaje karłowata przez kontrast, ułomna, schowana w cieniu, godna wzgardy z tego powodu.

I to mimo swej liczebności.

Liczebność nie gra na jej korzyść. Plebs zasilający rezerwową armię pracy jest tak liczny, że tracimy go z widoku, przestajemy zauważać, jak powietrze bez smogu. To jeszcze jeden surowiec dostarczany przez Naturę za pół darmo.

Robotnik, wcześniej chłop uwolniony z katorgi pańszczyźnianej, nie był już przedłużeniem ramienia właściciela, jakim jeszcze pozostawał niewolnik czy chłop feudalny. Ledwo zauważalna dynamika, prowadząca we własnej, wewnętrznej logice do konsekwencji w odniesieniu do możliwości zmiany relacji społecznej. Poprzez krytykę myśli utopijnej. Właśnie tego dokonał Marks.

Jak w obliczu tej potężnej fali uporządkowanej zgodnie z jej własną, a jednocześnie z narzuconą z zewnątrz, logiką, wygląda filisterskie rozważanie zasług tego czy innego palca potężnej dłoni osadzonej na mocarnym ramieniu właściciela środków produkcji?

Z perspektywy relacji społecznych, zasługa dla produktywności pracy ma znaczenie drugorzędne. Jak tylko w bogatym społeczeństwie proletariusze stali się naprawdę biedni, tak dopóki istnieją relacje klasowe, potencjał bardziej wydajnej produkcji nie musi nic przynosić bezpośredniemu wytwórcy. Może pogłębiać, racjonalizować relacje wyzysku. Każde społeczeństwo na nowo wymyśla swoje usprawiedliwienie dla nierówności – to twierdzenie Thomasa Piketty’ego zrobiło z niego radykała na miarę Berniego Sandersa.

Według Aleksandra Buzgalina i Andrieja Kołganowa, wyzysk pracy kreatywnej wynika z roli produkcyjnej tej grupy społecznej. Jej pozycja jest analogiczna do pozycji klasy robotniczej. To współczesna klasa robotnicza, która zastąpiła zmieszczaniałą klasę robotniczą, przekupioną przez kapitał.

W porównaniu z robotnikiem, klasa kreatywna przynosi o wiele więcej bogactwa społeczeństwu. Główkowanie przynosi więcej niż machanie łopatą.

Trudno jednak nie zastanowić się dlaczego fachowiec od główkowania miesza różne kategorie teoretyczne.

Bogactwo jest zasadniczo innym pojęciem niż wartość. Bogactwo to jest tort do podziału. Określenie pozbawione zawartości klasowej. Sugerujące niewinną neutralność, którą dopiero brukają zasady podziału owego tortu. Nierówność społeczna, sprzeczność klasowa jest tu umieszczana na zewnątrz, obok procesu produkcyjnego. Klasa kapitalistów monopolizuje prawo do decydowania o podziale wypracowanego bogactwa. Które, jak sugeruje takie ujęcie, jest zjawiskiem technicznym, wspólnym wysiłkiem wszystkich, którego owoc dopiero jest zawłaszczany. W tej perspektywie, o zasadach podziału powinny decydować zasługi w przyczynianiu się do produkcji bogactwa.

Jak je wymierzyć?

Chcąc, nie chcąc, to podejście prowadzi do wartościowania, różnicowania wartości różnych rodzajów pracy.

Co to ma wspólnego z marksizmem?

Należy w tym momencie przypomnieć, że odkryciem własnym Marksa było odróżnienie pojęcia pracy od pojęcia siły roboczej. W relacji klasowej nie ma znaczenia poziom kwalifikacji, ale wartość siły roboczej. Bardzo ładnie praktyczna strona tego – wydawałoby się scholastycznego – rozróżnienia ujawnia się, kiedy klasa kreatywna zaczyna piętnować „arystokrację robotniczą”, podciągając pod to pojęcie sytuację braku siły roboczej o określonych kwalifikacjach. Robotnikowi wystarczy byle ochłap. Dlatego, jeśli dostanie zbyt wiele, to natychmiast się konformizuje i mieszczanieje. Nie to, co twórca kreatywny, który ma klasową-dla-siebie świadomość swoich kwalifikacji i żadna podwyżka wynagrodzenia mu w głowie nie zawróci! Zawsze będzie podliczał, ile kapitalista wyciągnie z jego bezcennej pracy i wyjdzie mu na to, że ten ostatni na pewno sobie nie pokrzywdował.

W ten sposób, nieco mimochodem pomijamy Marksowską regułę armii pracy. Buzgalin pieczętuje to swym profesorskim autorytetem. Nie liczebność stanowi o wartości pracy klasy kreatywnej, ale tej pracy użyteczność. Użyteczność dla kogo, tak naprawdę?

Co z tego, że z uporem maniaka marksiści upierają się przy dyskutowaniu o wartości pracy, a nie – siły roboczej?

Siłę roboczą mają tylko robole. Reszta ma mózgi.

Przedłużenie ramienia kapitalisty jest odżywiane na innych zasadach niż klasowy oponent, który jest zmuszany do oddawania tego, co wypracował. Jak krowa, która nie dawałaby mleka poza okresem karmienia cielęcia, chłop przestałby pracować w momencie, gdy jego potrzeby zostałyby zaspokojone. Nie byłoby wartości dodatkowej, która stanowi konieczny warunek zaistnienia kultury, cywilizacji.

Cywilizacja potrzebuje dla swego zaistnienia i trwania podłoża, fundamentu materialnego. Ale nie jest sama owym materialnym podłożem. Oba procesy są nierozłącznie ze sobą związane niczym dwie helisy DNA. Jedna nie zastąpi drugiej.

Prawdą jest, że nauka warunkuje postęp techniczny, który zwielokrotnia siły wytwórcze. Dominuje jednak podejście ilościowe, związane ze sprzecznością klasową. Stosunek społeczeństwa do przyrody odzwierciedla się w stosunku do robotnika. Przyroda jest bytem odrębnym od człowieka, od społeczeństwa. Człowiek nie ma więc wyczucia, kiedy nadużywa sił przyrody. Bezpośredni producent staje się miernikiem relacji między społeczeństwem a naturą. Równowaga między jego potrzebami a wysiłkiem niezbędnym do rozwijania cywilizacji staje się miernikiem naszego zrównoważonego stosunku do przyrody. Warunkiem zachowania harmonii w owych relacjach.

Produkcja materialna jest tym, co nas jeszcze wiąże z naszym naturalnym środowiskiem. Nie możemy wrócić do minionego modelu obcowania z przyrodą, ale ten element naszej osobowości gatunkowej należałoby dobrze osadzić, żeby stał się naturalny i spontaniczny. I żebyśmy mogli dalej się rozwijać, a nie potykali się wciąż na tym samym kamieniu.

Podsumowując: współczesna, nowoczesna lewica i jej teoretycy koniecznie chcą być ogonem, który macha psem. Skromnie zauważmy, że nie ma to uzasadnienia anatomicznego…

A teraz zobaczmy jak profesor (ogon), posttrockista macha głową i tułowiem docenta, neostalinowca: https://youtu.be/AFUG8S7CFDk.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
18 marca 2020 r.