Rosyjski Instytut Międzynarodowych Strategii Politycznych i Gospodarczych poinformował o tym, że Białoruś zwróciła się do władz Rosji z prośbą o refinansowanie 600 mln dolarów długu. Podaje się, że zewnętrzne zadłużenie Białorusi wynosi obecnie 18 mld dolarów, co stanowi 2,5-krotność wydatków białoruskiego budżetu. Sama obsługa długu wynosi 2,3 mld dolarów rocznie, z perspektywą wzrostu tej sumy do 3,41 mld dolarów w 2023 r.

Jednym słowem, w takiej optyce, gospodarka Białorusi bynajmniej nie sprawia wrażenia tak kwitnącej, jak to się zdaje wielu, w tym szczególnie zwolennikom polityki prezydenta Łukaszenki postrzeganego jako gwarant utrzymania socjalistycznego kierunku na obszarze poradzieckim.

W obliczu protestów opozycji upada propaganda utrzymująca, że poziom życia Białorusinów w okresie transformacji po upadku ZSRR został utrzymany, a nawet wzrósł, co szczególnie wyraźnie bije po oczach na tle pozostałych republik poradzieckich. Czy to wszystko to tylko fikcja propagandowa? Czy tylko zmiana stron barykady komentatorów wyczuwających zmianę koniunktury politycznej niczym psy myśliwskie wyczuwające zwierzynę?

Andriej Korjakowcew rozprawia się z mitem „socjalizmu” w odniesieniu do białoruskiej gospodarki. Na czym bowiem opiera się ten mit? – pyta z dociekliwością godną zaangażowanego politycznie filozofa. Otóż na utożsamieniu własności państwowej ze społeczną, a na tym tle – własności państwowej z własnością prywatną obywateli.

Конец "белорусского социализма". На чем основан миф о нем? А вот на чем. На отождествлении государственной и…

Opublikowany przez Andreego Koryakovtsev Środa, 2 września 2020

Kto jednak kontroluje własność państwową? – pyta dalej. I odpowiada: „’Społeczeństwo’? Wy tak poważnie? Czy naprawdę wierzycie w to, że robotnicy, dajmy na to, BełAza czy MZKT kontrolują aktywa swoich przedsiębiorstw? Że w procesie podejmowania kluczowych decyzji liczy się ich opinia?”

O ile Korjakowcew ma rację co do obiektywnego kierunku rozwoju systemu białoruskiego w kierunku kapitalizmu – przedłużenie drogi, jaką podążała cała biurokracja obozu „realnego socjalizmu”, o tyle popełnia błąd przyjmując za lewicą niemarksistowską interpretację własności społecznej. Przeciwstawia ją biurokratycznemu utożsamianiu własności państwowej jako realnego, pragmatycznego sposobu wdrażania własności społecznej do operatywnego programu politycznego danej władzy. Wykładnia lewicowa także przyjmuje pragmatyczną interpretację sposobu operacjonalizacji własności społecznej, tyle że przeciwstawną biurokratycznej. Nawiązuje raczej do anarchizmu, który z marksizmem w tej kwestii prowadził zażartą polemikę, odnoszącą się właśnie do rozumienia roli państwa w okresie przejściowym.

Sprawa miała znaczenie w dyskusjach, które toczyły się wokół systemu jugosłowiańskiego, w okresie odwilży lat 50-tych. Wynik tych dyskusji zasadniczo wyraził się w stłamszeniu klasycznego, leninowskiego rozumienia kwestii i trwania na stanowisku dyktatury proletariatu w opozycji do pragmatyzmu rozwiązań biurokracji jugosłowiańskiej, które były krokiem w kierunku liberalizacji w stosunku do systemu stalinowskiego, ale stanowiły nie mniej biurokratyczny regres w odniesieniu do koncepcji dyktatury proletariatu. Model jugosłowiański stanowił także tylko poszukiwanie sposobu na zwiększenie funkcjonalności systemu biurokratycznego, zaś w jego efekcie nie mieliśmy wcale do czynienia z jakimś przedłużeniem systemu niekapitalistycznego w chwili upadku ZSRR. Zreformowany model biurokratyczny podzielił los modelu reformującego się wolniej, ale w tym samym kierunku.

Białoruś wykorzystała dość unikalną sposobność, w czym zasługę ma zapewne Łukaszenka z jego cechami charakteru umożliwiającymi mu łowienie ryb w mętnej wodzie i granie na dwa fronty – do czasu. Podobna sytuacja powstała w Ukrainie, gdzie jednak wzorcowy, rosyjski model liberalizmu przyjmującego postać chciwych oligarchów miał swój udział w szybszym rozpadzie państwa.

W zasadzie najważniejszym problemem dla lewicy, przy rozpatrywaniu tych wydarzeń, jest pytanie o to, czy istniała alternatywa dla rozpadu zdegenerowanego modelu radzieckiego. Kryzysy modelu, które były bezpośrednią przyczyną owego rozpadu, stanowiły jednocześnie szansę reformowania systemu – cała rzecz w tym, w jakim kierunku. Lewica rosyjska, w tym Aleksander Buzgalin czy Borys Kagarlicki – osoby opiniotwórcze w tym środowisku, ma świadomość, że formowanie się nowego ustroju nie jest aktem jednorazowym, ale może się ciągnąć dziesiątkami, jeśli nie setkami lat. Rewolucje są tylko paroksyzmem na tej długiej drodze. Rzecz w tym, że ustrój bezklasowy nie stanowi ewolucji kontynuującej tendencję dotychczasowych, klasowych systemów społeczno-politycznych, ale ich dialektyczne zniesienie. A tu trudno o powoływanie się na precedensy, zaś zachowanie linii przewodniej, prowadzącej do zmiany w samym korzeniu systemu antagonizmu klasowego, stanowi główne wyzwanie. To wyzwanie nie może być uzależnione od błyskotliwych nawet pomysłów na operacjonalizację czy pragmatyzację posunięć politycznych. W tym wymiarze polityka odwołuje się do swych jakości zbliżających ją do sztuki, a nie do rzemiosła.

Korjakowcew proponuje, aby podzielić własność prywatną na dwa rodzaje: obywatelską i państwową (inaczej: prywatną własność biurokracji korporacyjnej). Ten zabieg ma nas uchronić od dania wiary kłamstwu o własności społecznej. Ale tutaj, w swoim pospiesznym wyciąganiu pochopnych wniosków, Korjakowcew pozostaje w tzw. mylnym błędzie. Pisze bowiem: „w takim razie, od razu staje się jasnym, dlaczego w Białorusi jest tak wiele przynoszących straty przedsiębiorstw – to pozostaje w całkowitej sprzeczności z kapitalizmem, takoż z ‘obywatelskim’, jak i z ‘państwowym’. Celem kapitalizmu (dowolnego) jest zysk. Celem biurokratycznej formy własności – utrzymanie politycznego monopolu jako warunku dla pozyskania całkowitej renty biurokratycznej”.

Takie postrzeganie biurokracji daje tejże – paradoksalnie – szanse przetrwania. Korjakowcew przyznaje, że model białoruski pozostaje modelem odbiegającym od kapitalizmu w samej istocie: jego celem nie jest bowiem zysk (nie do pogodzenia z nierentownością przedsiębiorstw), ale odcinanie kuponów od zarządzania gospodarką w imieniu społeczeństwa. Bez ponoszenia odpowiedzialności za straty, które są przerzucane na nominalnego dysponenta własności, czyli na społeczeństwo. Społeczeństwo zachowuje się niczym akcjonariusz – jest zadowolone, jeśli przedsiębiorstwa dobrze pracują i przynoszą dodatnie dywidendy, zaś burzy się, kiedy przedsiębiorstwa napotykają na nieuchronne przeciwności losu, które obniżają zysk do podziału.

W pewnym sensie jest to imitacja systemu działającego w kapitalizmie, choć mająca charakter raczej parodii. Biurokracja opiera swoją władzę na zaspokajaniu roszczeń „akcjonariuszy”, wzmagając presję na robotników sektora produkcyjnego. Ten sektor orze jak może, aby zaspokoić popyt na siermiężnym poziomie, zaś gospodarka jako całość nie ma w swoich założeniach konkurowania w międzynarodowym podziale pracy, ale jest obliczona raczej na współpracę i na handel oparty na kalkulacji kosztów komparatywnych. Z założenia pozostaje więc niekonkurencyjnym systemem produkcji. Jego jedynym atutem jest stworzenie wizji wyzwolenia klasy robotniczej, która mogłaby być atrakcyjna dla robotników krajów kapitalistycznych.

Model, w którym własności prywatnej, czy to kapitalistycznej, czy biurokratycznej (w interpretacji Korjakowcewa), przeciwstawia się model dyktatury proletariatu pozostaje jedynym adekwatnym modelem nadającym sens i dynamikę ruchowi robotniczemu, który może skupić wokół siebie dążenia innych grup pracowniczych.

Model, w którym własność społeczna jawi się jako dyspozycja i kontrola „własnego” przedsiębiorstwa, został przetestowany na wszystkie strony czy to jako model jugosłowiański, czy to jako model chłopsko-anarchistyczny w Chinach, czy to wreszcie jako model partycypacji pracowniczej na Zachodzie. Wszędzie – z wynikiem negatywnym. Wszystkie te modele bowiem stanowią nieudane próby obejścia modelu dyktatury proletariatu, który przeciwstawia się nie tylko własności prywatnej kapitału, ale i modelowi dyspozycji biurokratycznej.

Współczesna lewica jednak pozostaje wierna modelowi własności „społecznej”, czyli należącej do społeczeństwa jako całości. W imieniu tego społeczeństwa jednak ktoś musi tą własnością dysponować. Lewica uważa, że mechanizmy demokracji burżuazyjnej są jedyną skuteczną instytucją mogącą urzeczywistnić kontrolę społeczeństwa nad dysponowaniem środkami produkcji. Postulaty i roszczenia społeczeństwa wobec tej własności sprowadzają się – w koncepcjach lewicowych, opartych na doświadczeniu kilku dekad jej aktywnej walki w ramach kapitalizmu i społeczeństwa burżuazyjnego – do ostatecznego stwierdzenia, że społeczeństwo zadowala się rolą akcjonariusza wkładającego swoje aktywa (głownie intelektualne) w gospodarkę i oczekującego adekwatnego wynagrodzenia z tego tytułu.

Polskie protesty pod koniec ub. roku ujawniły głęboką sprzeczność interesów między „społeczeństwem akcjonariatu” a drobnymi przedsiębiorcami, którzy nagle zdawali się skupiać na sobie całą nienawiść protestujących jako pasożytnicza część kapitału. Ta część, która, w odróżnieniu od wielkiego kapitału, nie da się łatwo obłożyć podatkiem zabezpieczającym poziom życia grup społecznych znajdujących się z dala od pierwotnego podziału dochodów z tytułu wytwarzania wartości materialnych, czyli – bogactwa społecznego.

W pragmatyce swej, lewica współczesna dochodzi do wniosku, że wielki kapitał dzieli się na „przyjazny” – gotowy podzielić się zyskami, oraz „nieprzyjazny” – nie mający takiej chęci. Biorąc pod uwagę, że kapitał finansowy, spekulacyjny, żeruje na kapitale przemysłowym, cały ciężar takiej sytuacji ponosi klasa robotnicza przemysłu. W ten sposób, bieżąca sytuacja obrazuje nam w sposób dobitny istotę konfliktu, skądinąd zaskakująco dla niektórych nawiązującą do mechanizmu opisanego przez Marksa. Trudno jednak marksiście dziwić się temu – istota antagonizmu w kapitalistycznym systemie produkcji nie uległa zmianie przy wszystkich zmianach strukturalnych w społeczeństwie i w relacjach między sektorami gospodarki.

W obecnych ocenach sytuacji w Białorusi powtarza się mechanizm psychologiczny, jaki w Polsce obserwowaliśmy w latach 80-tych i 90-tych: faktyczny nokaut sytemu gospodarczego utrzymującego pozory alternatywy wobec kapitalizmu wyzwala potrzebę psychicznej rekompensaty, czyli uznania, że traci się to, co i tak nie posiada żadnej wartości, co i tak stanowi odbicie kapitalistycznych relacji. Nowoczesna lewica chętnie ulega takiemu samoomamieniu ideologicznemu. Część jednak – pozostając na tych samych w istocie pozycjach nowolewicowych – odczuwa ciężko upokorzenie z powodu pozostawania po stronie „przegranych”. W Łukaszence dostrzega szansę na odreagowanie, na ledwie symboliczne odreagowanie, ale zawsze. Poza tym, niczym nie wyróżnia się wśród tzw. lewicowej rodzinki.

Nie jest więc żadną siła, na której można by się wesprzeć w walce choćby ideologicznej.

W bieżącej sytuacji ujawniają się podziały (bynajmniej nie tworzą czy są stwarzane sztucznie przez jakichś mitycznych „sekciarzy”) między liberalno-demokratyczną lewicą a lewicą robotniczą i marksistowską. Ten podział staje się coraz wyrazistszy w miarę, jak specyfika teorii marksizmu ujawnia swą coraz większą obcość wobec doktryn nowoczesnej „antytotalitarnej” lewicy, gdzie totalitaryzm jest utożsamiany z marksizmem i dyktaturą proletariatu. (Dobitnie i bez ogródek różnicę między lewicą a komunistami wyraził w punktach Andrzej Walicki, co zostało przypomniane w słowie pochwalnym na jego śmierć – patrz choćby profil Mateusza Piskorskiego na facebooku – rzecz charakterystyczna z tego względu, że Piskorski jest hołubiony przez lewicę „autorytarną” jako najlepszy przedstawiciel radykalnej lewicy i „swój chłop”).

Nie ma znaczenia utrzymanie władzy Łukaszenki jako symbolicznego zwycięstwa, ale ważne jest zauważenie, że kryzys tego systemu otwiera kolejną szansę dla programu marksistowskiego, tym większą, że w grę wchodzi właśnie zachowana w Białorusi klasa robotnicza. Na ten czynnik zwracają uwagę nieliczni lewicowcy, którzy przyznają się (deklaratywnie) do ruchu robotniczego, w praktyce wkładając w usta robotników własne wyobrażenia o ich postulatach. Czas na odreagowanie robotników wobec nowoczesnej lewicy przyjdzie już po przebudzeniu ze złotego snu o potędze białoruskiej gospodarki.

Zbudowanie „trzeciej siły” w tych warunkach jest trudne, ponieważ sami autorzy takiego hasła nie chcą zbudować go na jasnym samookreśleniu, na jasnym podkreśleniu tego, co tę „trzecią siłę” ma wyróżniać, sprawiać, że nie rozmyje się ona wśród pozostałych sił. Tradycyjnie, autorzy hasła „trzeciej siły” chcą zbudować ją na jak najszerszej podstawie, czyli na zamazaniu linii rozbieżności, na podkreślaniu tego, co łączy, a nie co dzieli. Jednym słowem, chcą iść równym krokiem jednocześnie następując sobie na nogi.

Ostatecznie sojusz Korjakowcewa z Kołtaszowem dał imponujące efekty – Korjakowcew, mimo oczywistości, widzi możliwość kompromisu między protestującymi a władzą w imię interesu modernizacji gospodarki białoruskiej. Korzyść z zachowania modelu poradzieckiego z dobrodziejstwem inwentarza polegałaby na możliwości zachowania struktury gospodarki, przez co nie miałoby miejsca niebezpieczeństwo jej załamania.

Drobny problem polega na tym, na ile ta świetlana perspektywa jest jeszcze wciąż aktualna dla Rosji, w której wrzenie społeczne tylko czeka na pretekst do wybuchu przy poparciu „demokratycznych sił” całego wolnego świata. Abstrahując już od faktu, że w wyniku protestów i głupiej polityki Łukaszenki społeczeństwo białoruskie dokonało już innego wyboru. Odwrócenie trendu wymagałoby jednak istnienia innej lewicy niż ta, z jaką mamy dziś do czynienia.

Fakt, że dla Białorusi, wybór oparty na protestach oznacza „modernizację” sprowadzającą się do złomowania gospodarki poza sektorem IT, który można łatwo przestawić na potrzeby gospodarki europejskiej. Cała reszta ma ogromną szansę na zaoranie lub przemianę w skansen, jak to miało miejsce z naszą własną gospodarką. Wyrwanie Białorusi spod wpływów Rosji niekoniecznie będzie oznaczało oddanie jej w pacht Polsce, co mogłoby – przy rządach PiS – prowadzić do zachowania gospodarki białoruskiej jako sfery dominacji polskiej. Prowadziłoby to jednak do ewentualności wyrwania się Polski spod oddziaływania Niemiec i stworzenia obszaru jej wpływów (zgodnie z planami strategicznymi polskich elit) na terenie Europy Środkowo-Wschodniej. W tej sytuacji, niekorzystne dla Niemiec jest dalsze osłabianie Rosji i wzmacnianie Polski. Rysuje się niebezpieczna analogia do sytuacji sprzed rozbioru Polski. Wejście Polski w ostry konflikt z Rosją o Białoruś stwarza korzystną sytuację dla Zachodu i możliwość ubicia dwóch ptaszków jednym strzałem: Polski i Rosji jednocześnie, we wzajemnym starciu.

Rozwiązywałoby to problemy, jakie z Polską ma dziś Unia.

W obecnej dobie, żadne państwo nie jest w stanie liczyć na wojnę, w której obywatele będą manipulowani patriotycznymi sloganami. Istotą współczesnych konfliktów zbrojnych jest unieruchomienie społeczeństw takim manewrowaniem opinią społeczną, że samodzielne działania wojenne rządów będą przyjęte jako uzasadniony krok. Stąd polityka pobudzania i rozgrzewania emocji do czerwoności, działanie na ambicję i przesadną drażliwość tak społeczeństw, jak i przywódców.

Dynamicznie rozwijająca się sytuacja sprawia, że idee, które wczoraj jeszcze wydawały się pozbawione jakiejkolwiek nośności społecznej, mogą z dnia na dzień owładnąć społeczną wyobraźnią. Rozwiązanie problemów współczesnych nie może polegać na prostej reakcji wobec posunięć przeciwnika. Musi być wyprzedzające przynajmniej o kilka ruchów.
Czy lewica jest zdolna do podjęcia takiego wyzwania?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski 
3 września 2020 r.