Przez wiele lat utrzymywaliśmy, że retoryka zrównująca lewicę z prawicą, czyniąca owo zróżnicowanie czymś przedawnionym, niemodnym w nowoczesnym świecie (twierdzenie wysuwane przez samą lewicę), jest błędna. W naszym odczuciu istniała potrzeba zróżnicowania pozycji lewicowych i prawicowych. Lewica przeszła od konstatacji braku zróżnicowania na poziomie tradycyjnych wartości lewicowych, ugruntowanych w pozycjach społecznych, do znalezienia swojego wyróżnika w podejściu do kwestii kulturowo-obyczajowych. W tym sensie odróżniała się „pięknie” nie tyle od prawicy, co od konserwatyzmu i tego, co nazywała faszyzmem.
W naszych tekstach wciąż podkreślamy fakt, że lewica od początku niekoniecznie rozchodziła się z mainstreamem społeczeństwa burżuazyjnego w kwestiach ekonomicznych, niemniej kładła zawsze nacisk na idee progresywizmu, zrodzone przez radykalne ruchy drobnomieszczańskie. W tym sensie jej opozycja wobec marksizmu istniała od zawsze. Lewica demokratyczno-liberalna podzielała krytycyzm marksistowski wobec ekonomii burżuazyjnej, nie podzielając sedna tej krytyki, a więc roli przemysłowej klasy robotniczej.
Krytycyzm wobec ekonomii burżuazyjnej wyrażał się i coraz bardziej sprowadzał w ciągu kolejnych dekad do zagadnienia podziału.
Jednym słowem, rozwiązując poprzez odesłanie w niebyt kwestii sposobu produkcji, lewica skupiła się na definiowaniu swej odmienności nie tyle od prawicy (której rozwiązanie ekonomiczne akceptowała), co od „faszyzmu”. W zdecydowanym stopniu lewica przyczyniła się do zrównania „komunizmu” radzieckiego z faszyzmem, a ściślej z nazizmem, ze względu na nacisk na kwestie wolności indywidualnej i szacunek dla instytucji demokratycznych.
Marks był uczniem klasycznej ekonomii burżuazyjnej i podzielał jej pogląd na źródła bogactwa społecznego. Różnica między marksizmem a nurtami socjalistycznymi i anarchistycznymi polegała właśnie na rozumieniu źródeł bogactwa. Źródłem wartości jest praca ludzka, co zostało przyjęte i przyswojone przez myśl lewicową. Lewica natomiast nie przyjęła do wiadomości faktu, że źródłem bogactwa (które nie jest tożsame z wartością, będąc kategorią podziału specyficznego dla wolnego rynku obejmującego rynek siły roboczej) pozostaje zarówno praca, jak i ziemia (czyli zasoby przyrodnicze).
W efekcie, paradoksalnie, lewica odnosi się zasadniczo do problematyki podziału wytworzonego bogactwa, pozostawiając konsekwentnie troskę o organizację procesu produkcji kapitałowi, i sprowadzając walkę klasową do walki o sprawiedliwy podział owego bogactwa. Bogactwo jest rozdzielane wedle zasady wartości. Dopóki siła robocza warstw pośrednich była wyceniana wedle zasad rynkowych, interesy przemysłowej klasy robotniczej i warstw pośrednich były zbieżne, zaś sytuacja społeczna owych grup – zbliżona, a nawet pauperyzacja grup pośrednich mogła przewyższać poziom nędzy klasy robotniczej. Proces pauperyzacji dokonywał się bowiem stopniowo i polegał na zbliżaniu się obu grup społecznych w procesie proletaryzacji, o którym pisał Marks.
Jednak z chwilą, gdy w życiu ekonomicznym zaczęło odgrywać rolę państwo, warstwy pośrednie przestały czerpać środki do utrzymania wyłącznie z obsługi klas antagonistycznych, ale zaczęły obrastać na aparacie państwa, co spowodowało ich oddalenie się od klasy robotniczej, bez uzależnienia się bezpośredniego od klasy kapitalistów. Pośrednikiem było państwo, które jednocześnie stało się nieodzowne dla kapitału, albowiem w epoce rozwijającej się globalizacji ochrona kapitału narodowego przez państwo zaczęła mieć znaczenie decydujące. Państwo okazało się więc instytucją mogącą skutecznie egzekwować od kapitału część zysków. Zaś warstwy pośrednie były tymi, które wcielały się w administrację państwową wszystkich szczebli, a więc miały możliwość decydowania o kształcie instytucji redystrybucji dochodu i dochodów.
Rozwiązaniem dla klasy robotniczej, w tej perspektywie, było ujednolicenie jej sytuacji socjalnej z sytuacją urzędnika administracji państwowej. Na tym polegało zwycięstwo optyki stalinowskiego ruchu komunistycznego na Zachodzie po II wojnie światowej. W tym sensie, klasy antagonistyczne (kapitaliści i robotnicy) znajdują się poza podziałem na lewicę i prawicę, ponieważ zasadnicze dla tego podziału rozumienie kwestii ekonomicznych ignorowało interes klasowy klasy robotniczej. Stwarzało więc możliwości dla porozumienia ponadklasowego (w czym wyrażała się istota stalinowskiej biurokracji) poprzez sprowadzanie interesu klasy robotniczej do interesu warstw pośrednich.
Pojęcie wolności jednostkowej nie uwzględniało sytuacji społecznej ani właściciela środków produkcji, ani sytuacji siły roboczej w sektorze produkcji bezpośredniej. To pojęcie jest więc dla obu grup społecznych nieadekwatne, ponieważ dotyczy wyłącznie sytuacji, w której życie jednostki polega całkowicie na interakcji społecznej, z wyłączeniem czynnika podmiotowości w postaci własności środka produkcji. Regulowanie i kodyfikowanie zachowań jednostkowych, które sprzyjają lub nie sprzyjają powiększaniu wolności indywidualnej nie dotyczy właściciela środków produkcji i robotnika. Pierwszy jest całkowicie wolny w swej podmiotowości, albowiem jedynym partnerem jest dla niego drugi właściciel środków produkcji. W starożytnej Grecji owi obywatele (a więc podmioty życia politycznego) negocjowali ze sobą w sposób wolny decyzje polityczne. Ich wola znajdowała więc stale swój wyraz w tym działaniu i w ten sposób się potwierdzała i ugruntowywała. Niewolnicy natomiast byli pozbawieni dylematów wolnej jednostki. Panowie niewolników nie byli zależni od sobie równych w dostępie do zasobów przyrody, zaś niewolnicy nie zależeli od relacji między sobą. Ich dostęp do zasobów przyrody, którą obrabiali dla pana, był całkowicie uzależniony od woli właściciela. Żadnej ze stron nie dotyczył dylemat wolności indywidualnej. Dla pana była to podmiotowa oczywistość gwarantowana własnością środków produkcji, a nie uzależniona od stosunków międzyludzkich, zaś dla niewolnika problem w ogóle nie powstawał.
Ani pan, ani niewolnik nie stoją więc w obliczu dylematu wolności indywidualnej. Dla jednego jest ona oczywista, dla drugiego – nie istnieje.
Problemem klasy bezpośrednio produkcyjnej pozostaje kwestia przejścia na poziom uczestnictwa w świecie ludzkim, w świecie kultury i cywilizacji. Ten świat jest nadbudowany nad sferą wytwarzania bogactwa, które umożliwia istnienie owej kultury i cywilizacji. Dopóki nie odkryto, że zasoby przyrody są skończone, a przynajmniej że niszczenie przyrody szkodzi kulturze i cywilizacji, zaś ludność tubylcza eksploatowanych regionów świata domaga się statusu człowieka, a nie istoty z pogranicza świata ludzkiego i zwierzęcego, jeśli nie całkowicie zwierzęcego, można było akceptować kapitalistyczne metody gospodarowania.
Kierując się tą akceptacją, lewica nie widziała sensu w popieraniu wysiłku rewolucyjnego państwa radzieckiego, szczególnie, że bardzo szybko okazało się, iż problem przebudowy gospodarki jest poważniejszy, niż się pierwotnie wydawało. Paradoksalnie, łatwiej poradzono sobie z burżuazją i kapitałem, gorzej – z grupami pośrednimi i z chłopstwem. Co tłumaczy nasz wywód w kwestii odmienności relacji społecznych w obu tych konglomeratach grup społecznych.
W efekcie, osiągnięcia 70 lat trwania modelu radzieckiego wyraziły się najlepiej w stworzeniu potencjału gospodarki przemysłowej, którą unicestwiła już pierwsza dekada transformacji kapitalistycznej. Nie wspominając już o likwidacji chłopstwa, którego nie zniszczyła w PRL ani efemeryczna kolektywizacja, ani spółdzielczość, ale dopiero przekształcenie kapitalistyczne po 1989 r.
Istnienie ZSRR i obozu realnego socjalizmu dało lewicy okazję do stworzenia na Zachodzie modelu, który miał być alternatywą dla modelu radzieckiego. Trudno powiedzieć, że był to kompromis niełatwo wypracowany przez lewicę, ponieważ w kwestii fundamentalnej, ekonomicznej, lewica nie kwestionowała systemu kapitalistycznego, a wyłącznie system repartycji zysków. Wersja radykalno-lewicowa ewoluowała od systemu rad do koncepcji wolnościowej, zdecentralizowanej ze względu na konieczność zabezpieczenia sprawiedliwego podziału. Tytułem do udziału w bogactwie materialnym nie jest tu praca w sferze produkcji materialnej, ale dowolna usługa użyteczna, wykonywana w dowolnym układzie: kolektywnym czy prywatnym. Zmiana statusu pracownika nieprodukcyjnego w społeczeństwie masowym wynika z faktu, że rzemiosło stało się uzależnione od podległości wobec kapitału, który zmonopolizował własność środków produkcji. Przejęcie przez zachodnie państwo bazowych, produkcyjnych sektorów gospodarki, zabezpieczających zaopatrzenie w energię i podstawowe surowce, było powieleniem doświadczenia radzieckiego, chociaż istnieją również burżuazyjne korzenie tego procesu, które sprzyjały powstaniu gospodarki globalnej. Różnica polega na tym, że gospodarka socjalistyczna buduje zależności między gospodarkami narodowymi w sposób planowy i komplementarny, zaś gospodarka kapitalistyczna, imperialistyczna, tworzy sojusze, trwałe jedynie do momentu, kiedy nie ulegnie rozpadowi chwilowy sojusz interesów. Przykładowo, gospodarka powojenna Francji opierała się na wykorzystaniu sił komunistycznych dla przeprowadzenia adekwatnej reformy ekonomicznej uwzględniającej strukturę gospodarki narodowej jako opartej na bazie sektora państwowego i nadbudowie wolnej przedsiębiorczości w sferze wytwórczości i usług nieprodukcyjnych. Dzisiejsi gauliści opłakują upadek tego modelu i mają dużo lepsze niż lewica zrozumienie dla kwestii sektora produkcyjnego i dla produkcji materialnej niż lewica, nawet ta radykalna.
Sprowadzenie sektora produkcji materialnej do statusu przedsiębiorstw zdecentralizowanych i poddanych wolnej grze rynkowej poprzez stworzenie firm redystrybucji podstawowych dóbr produkcyjnych jest tożsame z upadkiem gospodarki narodowej. Dla lewicy rozwiązaniem pozostaje centralizacja na poziomie wyższym, na poziomie porozumienia międzypaństwowego, jakim jest Unia Europejska. Bynajmniej nie opiera się tona przekonaniu, że korzystne byłoby dążenie do centralizacji sektora produkcji w skali kontynentu, ale na przekonaniu, że skoro na poziomie krajowym zadłużenie publiczne zaczyna zagrażać gospodarce realnej, to należy problem przerzucić w przyszłość, przenosząc go na poziom unijny. Problem produkcji w ogóle nie pojawia się w programach lewicowych, chyba że jako echo dawnych, nierealistycznych w danym momencie pomysłów anarchistycznych, ale wciąż utrzymywanych jako listek figowy dla obrony przed zarzutem pozostawienia kapitałowi mocy decyzyjnej w najważniejszej z perspektywy marksizmu kwestii.
Podział na lewicę i prawicę opiera się więc na abstrahowaniu od kwestii ekonomicznej w ujęciu antagonizmu klasowego. Z punktu widzenia walki klas ma więc charakter podziału nieadekwatnego. Lewica sprowadza klasowość do kwestii poziomu dobrobytu, indywidualnego dochodu, a więc przyjmuje burżuazyjne kryterium klasowości, które w Rewolucji Francuskiej bardzo szybko zastąpiło i wyparło faktyczną kwestię klasową rodzącego się społeczeństwa kapitalistycznego. Marksizm przezwyciężył tę barierę świadomościową w walce klas, ale został – podobnie jak radykalne ruchy w rewolucji burżuazyjnej – szybko sprowadzony do możliwości percepcyjnych ówczesnego społeczeństwa.
Współczesna epoka historyczna wykłada przed nasze oczy istotę problemu społeczeństwa kapitalistycznego, która jest zrozumiała tylko z marksistowskiej perspektywy. Niemniej siły polityczne, w tym lewicowe, nie są zainteresowane w dostrzeganiu tej istoty. Tarcia i konflikty interesów wynikające z przeciwieństw między interesami narodowymi, zdobywającymi przewagę w opinii publicznej po upadku fałszywej świadomości budowanej przez cały okres powojenny, utrzymywanej dzięki amerykańskiej hegemonii w świecie zachodnim, umożliwionej politycznie przez istnienie alternatywnego modelu radzieckiego, prowadzą do eliminacji lewicy jako ruchu nieadekwatnego do zadania rozwiązywania współczesnych problemów.
Lewica musi popierać hegemonię amerykańską, ponieważ jest to jedyna siła mogąca (w coraz mniejszym stopniu) utrzymywać status quo dający Zachodowi pozory funkcjonowania gospodarki opartej na delokalizacji przemysłu, czyli sektora gospodarki wytwarzającej materialne, rzeczywiste bogactwo. Globalny system finansowy jest gwarantem redystrybucji dochodu i dochodów opartych na zabezpieczeniu fizycznym strumienia pieniądza.
Dla sił narodowych jest jasne, że to się nie da dłużej utrzymać w dotychczasowym układzie. Z rozpadu imperium amerykańskiego, każde państwo narodowe chce wyjść wzmocnione, a więc sprzeczności interesów będą między nimi narastać. Globalne Południe stawia na opcję, że sojusz między dwoma krajami ex-socjalistycznymi (Rosja i Chiny) powieli międzynarodowy podział pracy, który będzie się różnił od kapitalistycznego. Upadające imperium amerykańskie robi wszystko, aby nowe gospodarki nie stworzyły alternatywy dla kapitalizmu.
Zrozummy, Rosja i Chiny są gospodarkami kapitalistycznymi, a ich elity są kapitalistyczne. Ruch narodowego suwerenizmu państw Europy Zachodniej dąży do odtworzenia Europy z okresu międzywojennego, z wszystkimi grożącymi konfliktami o przewagę ekonomiczną. Szczególnie jest to wyraźne w przypadku państw posocjalistycznych, takich jak Polska. W zachodniej Europie klasa polityczna jest podzielona między centra hegemoniczne. W wyborach francuskich, lewica pokazała, że jest jej bliżej do elity, która udowodniła swą antyspołeczną istotę, ale podtrzymuje złudzenie demokracji. Jednak nawet w łonie tej lewicy mamy rozłam, przepaść nie do zasypania na tle stosunku do procesów politycznych w świecie (konflikt palestyński). W ogóle nie występuje potrzeba ustosunkowania się do procesów w gospodarce światowej, jak powstanie BRICS i upadek ładu opartego na pax americana. Wystarczy jej stwierdzenie, że druga strona jest równie imperialistyczna jak pierwsza, co zwalnia ją z obowiązku analizy sytuacji.
W pewnym sensie, nie ma się co dziwić. Lewica nie ma narzędzi do analizy tej sytuacji. Skoro nie interesują jej problemy realnej gospodarki, produkcji, to między blokiem proamerykańskim a prochińskim nie ma żadnej różnicy. To jest zresztą sedno jej analizy konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, w którym ostatecznie wszystko sprowadza się do oceny, kto na kogo napadł. Dla lewicy zmiany w świecie globalnym nie są powodem do szukania możliwości zmiany ustrojowej – polityka redystrybucji demokratycznej w obu systemach nie różni się. Instytucje demokratyczne są gwarantem większej swobody w domaganiu się sprawiedliwej redystrybucji, a więc w modelu alternatywnym BRICS nie ma perspektywy z tego punktu widzenia korzystnej. Lewicy pozostaje więc hegemonia amerykańska jako ostatni bastion oporu i walka wewnętrzna w ramach tej hegemonii, która ma tę zaletę, iż forsuje instytucje demokratyczne wszędzie, gdzie wchodzi zbrojnie czy za pomocą przewrotów politycznych.
Problem w tym, że lewica chcąc pozostać wierna swej walce o poszerzanie granic demokracji w każdym kontekście, całkowicie traci z oczu to, co jest stawką współczesnych rozgrywek na świecie. No więc, super, nie jest koniunkturalna, ma swoje zasady. Niemniej, proces historyczny jest niepowstrzymany i w tym sensie postawa lewicy jest utopijna, a więc skazana na porażkę. Ignorując kwestię bazy gospodarczej, lewica nie przyjmuje do wiadomości, że systemy niedemokratyczne są takie głównie z powodu zablokowania możliwości ich rozwoju ekonomicznego.
Niedemokratyczne formy polityczne wynikają z konieczności ochrony wewnętrznej spójności państwa w obliczu zewnętrznych zagrożeń stwarzanych przez imperializm zachodni.
Oczywiście, demokracja jest w tym przypadku, jak i w zachodnim, pojęciem formalnym. Nie jest możliwa demokracja na równym poziomie w systemie globalnym, opartym na konflikcie interesów narodowych, w warunkach niewystarczających zasobów. Demokracja upowszechniona oznacza państwo klasowe w skali globalnej, niemożliwe do przezwyciężenia tak jak to na Zachodzie, dzięki wyrzuceniu antagonizmu klasowego poza własne granice. Prawica odrzuca poszanowanie dla ekologii po to, aby stworzyć iluzję, że można przezwyciężyć konflikt klasowy kosztem przyrody. Lewica chce pogodzić ekologię z powszechną demokracją opartą na równości praw do dobrobytu dla wszystkich. Dla prawicy oznacza to „sowiecki” model urawniłowki na niskim poziomie dobrobytu, czym kompromituje lewicę dokumentnie. Dlatego jedyną siłą lewicy, która ma jeszcze jakieś szanse w demokratycznym społeczeństwie zachodnim jest lewica burżuazyjna, która przystaje na nierówności społeczne w imię ekologii. W ten sposób odpowiedzialność za nierówności i niedostatki demokracji przerzuca się na przyrodę, zaś moralnego uzasadnienia szuka się w stwierdzeniu, że w społeczeństwie, w którym ignoruje się rzeczywiste, fizyczne podstawy gospodarki nierówności dochodów są słuszne, ponieważ wynikają z tego, co kto wnosi do owej gospodarki w sensie wartości. A wartość niezweryfikowana przez materialną podstawę może być całkowicie dowolnie ustalana, w zależności od teoretycznych rozważań akademickich. Tak więc, nierówność w demokracji jest możliwa do uzasadnienia. W tym sensie zbiega się z projektami globalnej elity od Sorosa czy Schwaba.
Lewica zostanie więc zmieciona ze sceny w charakterze podrzędnego dodatku do projektu globalistycznego. A jej brak pozostanie niedostrzegalny dla większości.
Z punktu widzenia marksizmu sprowadza się to do wyzysku bezpośredniego producenta, który realnie nie panuje nad przeznaczeniem efektu swojej pracy. Gdyby robotnik miał własność środków produkcji, którymi się posługuje w produkcji, to jak chłop nie chciałby oddać ani jednostki wytworzonego produktu bez rynkowej rekompensaty. Jednak w przeciwieństwie do chłopstwa, robotnik jest pozbawiony własności, a więc nie ma poczucia, że może się domagać własności owocu swej wytwórczości.
Co więcej, robotnik nie może wytworzyć poczucia własności swoich środków produkcji, ponieważ robotników jest wielu i każdy powinien być niepodzielnym właścicielem środków produkcji, co jest niemożliwe. Dlatego też robotnika nie bardzo trzymały się wolnościowe wizje anarchizmu, które chciałyby z niego zrobić drobnego właściciela z wszystkimi skutkami światopoglądu drobnomieszczańskiego. Trudno się więc dziwić, że dla lewicy liberalno-demokratycznej klasa robotnicza przestała być atrakcyjnym podmiotem walki klasowej.
Odzyskanie przez bezpośredniego producenta robotniczego własności środków produkcji nie prowadzi do rehabilitacji drobnej własności i drobiazgowo regulowanej zasady wolności indywidualnej, której zakres jest regulowany wolnością drugiej jednostki. Podmiot ekonomiczny złożony z klasy robotniczej, przekształconej w zbiorowego właściciela środków produkcji zajmuje miejsce starożytnego właściciela niewolników w sensie uzyskania właściwej mu podmiotowości. Jego wolność jest niepodzielna i nieograniczona niczym poza koniecznością przyrodniczą i możliwościami technologicznymi. Podobnie jak właściciel niewolników, nasz podmiot historyczny nie ma potrzeby nieograniczonego eksploatowania zasobów przyrody, ponieważ jego podmiotowość wyraża się w czym innym niż konsumpcja – w tym sensie Marks był niekłamanym dzieckiem greckiego ideału, który również przyświeca Hannie Arendt.
Z całą odmiennością wniosków i projektu społecznego.
Niemniej, problemem pozostaje pytanie o identyczność istoty gatunkowej człowieka w każdym przypadku. Dla Marksa było oczywiste, że każdy znajdzie dla siebie rozwijające go zajęcie w czasie wolnym. Dla Arendt ten ideał gatunkowy człowieka sprowadza się do upowszechnienia zajmowania się ludzi dowolnymi hobby, czyli czymś, co nie należy do prawdziwie godnego człowieka sposobu życia. Jest to uprzyjemnianie sobie życia (inaczej nudnego) różnymi rozrywkami. Mamy tego przykłady współcześnie, kiedy to w czasie wolnym ludzie nie rozwijają się masowo, ale „spędzają czas”.
Sens działania, aktywności ludzkiej jest uzależniony od celowości, której głównym motywem jest zaznaczenie własnej wyjątkowości. Wszystkie kryteria są tu względne, albowiem każde upowszechnienie dowolnego typu działania traci swoją wyjątkowość. Arendt pięknie pokazuje, że ta wyjątkowość najpełniej przejawia się w działaniach, które nie zostają zauważone przez innych. Ale sam kontakt z przekazem o takich działaniach jest procesem rozwijającym. Działanie ludzkie zyskuje swe znaczenie w przekazie. Właśnie ten przekaz jest najważniejszy, poza nim nie istnieją podmiotowe relacje międzyludzkie.
Z tekstu Hanny Arendt wyłania się dialektyka ludzkiego działania. Znaczenie ma wszystko, co przeciwstawia się zastanemu, a nie jakiś jeden typ działania. Działanie heroiczne, opiewane przez poetów, jest skontrastowane z działaniem ukrytym, znanym tylko osobie je wykonującej. Oba mają takie samo znaczenie, którego wytłumaczenie jest jednocześnie odarciem go z ludzkiego sensu. Znaczenie ma oddźwięk w jednostce.
To rozdarcie, które przenika pracę Arendt, pogarda dla działania, które sprowadza się do hobby, wynika z sytuacji podmiotu całkowicie uwolnionego od wszelkich ograniczeń. W przypadku starożytnego właściciela środków produkcji można powiedzieć, że wyjątkowe znaczenie jego życiu nadajemy my, pokolenie, które żyje legendą tamtego, odległego świata. Dla samego właściciela środków produkcji sens życia wynikał nie tyle z nieograniczonych (względnie) możliwości jakie się przed nim otwierały, ale z faktu, że był ograniczony koniecznością prowadzenia domu, na który składało się całe życie społeczne, do tego zróżnicowane klasowo. Cały czas był zajęty, a poczucie wyższości nad niewolnikami i innymi członkami rodziny dawało mu poczucie spełnienia – był ważny, znaczący, bardziej niż pozostali członkowie rodziny.
Aby działanie nie sprowadzało się do hobby, musi mieć znaczenie społeczne. I to właśnie ma na myśli Marks, kiedy mówi o podmiotowości bezpośredniego producenta. Udział w decydowaniu o podziale wypracowanego przez siebie bogactwa, wyprodukowanego w sytuacji walki z ograniczeniami przyrodniczymi i technicznymi – to są sytuacje, kiedy nie mamy do czynienia z hobby, tylko z pracą. Pracą, która stale grozi alienacją, ale właśnie to permanentne zagrożenie alienacją nadaje sens ludzki działaniu. Bez czasu pracy produkcyjnej, czas wolny jest tylko hobby.
Czas wolny, wydatkowany na swobodną twórczość, kreuje przekaz. Odbiór przekazu jest rozwojem. Nic nie jest doskonałe w świecie ludzkim. Przeszkody i bariery stanowią o sensie, nie ich brak.
Całkowicie odmienny jest kanał, w jaki weszła lewica, usiłując skodyfikować każdy ruch palca i nadać mu progresywne znaczenie. Dialektyka jest wtedy, kiedy jej nie dostrzegasz. Kiedy ją widzisz, nie ma jej. A bez dialektyki jest bezruch. Bezruch może być ucieleśnieniem i unieruchomieniem ideału. Ale wówczas nie ma ludzkiego sensu.
W tym sensie, z perspektywy stworzonej przez Arendt, ruchy obyczajowo-kulturowe mają w rozumieniu lewicy wykraczać poza status hobby. Nabierają znaczenia politycznego, ponieważ są kwestiami wynikającymi wyłącznie z relacji międzyludzkich, międzypodmiotowych. Znaczenie, jakie lewica nadaje tym ruchom (nowym ruchom społecznym) odzwierciedla troskę o przekształcenie hobby w „działanie”, czyli sens życia. Oczywiście, nie każdy w wolnej od pracy produkcyjnej chwili będzie się zajmował fizyką kwantową, ale każdy może starać się wprowadzić pod rozwagę publiczną jakiś projekt emancypacyjny, tak jak to ma miejsce w przypadku ruchów obyczajowo-kulturowych. Lewica więc usiłuje sprostać wymogom Hanny Arendt, choć niepokoi ją jej elitaryzm. Chyba coraz mniej…
Zresztą Arendt jest całkowicie zgodna z tymi dążeniami lewicowymi, podkreślając rosnącą wagę tego typu, oderwanych od życia materialnego kwestii jako zasadniczych dla ludzkiego sensu życia. Tak ogólnie to pozbawionego sensu i w tym sensie heroicznego.
A my, jako marksiści, wciąż pozostajemy na stanowisku, że jedynym co nadaje obiektywny sens życiu jest zmaganie się z konkretnym oporem materii, bez chęci osiągnięcia nad nią ostatecznego zwycięstwa, które uważamy za niepotrzebne. Istnienie zewnętrzności wobec naszego istnienia jest warunkiem sensowności naszego bytu. Ta niełatwa równowaga jest też istotą rozwoju gospodarczego, polegającego na współpracy, a nie na konkurencji. Wymóg współpracy dotyczy sfery produkcji materialnej, zaś rywalizacja i konkurencja – sfery niematerialnej. Wtedy mamy spełniony warunek równowagi.
Nie jest daleko od zrozumienia tego przez ogólną świadomość, ale całkowicie nie jest to osiągalne dla lewicowej umysłowości. Staraliśmy się powyżej wyjaśnić dlaczego tak się dzieje.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
23 lipca 2024 r.