„Dzień dobry, jak kiedyś pisałam czytuję Pani felietony i aktualnie szkicuję swój, w którym chcę przedstawić kilka pomysłów o pochodzeniu takiego anarchistycznego zwrotu na lewicy pod kątem feministek, ale ogólnie chodzi o takie zjawisko, które dziś nazywają woke, o te ruchy aktywistyczne, które określają się lewicowymi, lecz nijak nie przypominają lewicowości, są jak najdalej. Jest trochę tych teorii o elitach (np. nadprodukcja elit, luksusowe wierzenia), ale myślałam, żeby przywołać też Pani interpretację, jako marksistowską. Który tekst mógłby najlepiej to wyjaśniać, kim są ludzie, którzy tworzą dziś lewicę i czemu ich program po refleksji wydaje się szkodliwy dla klasy, którą deklarują się reprezentować? Czy wyjaśnia to ta koncepcja różnicująca prace robotników produkcyjnych i usługowe?
Mam też taki interesujący opis podziału na klasę wirtualnych i fizycznych, która się wyłania. Ciekawa jestem co Pani i Pan Bratkowski o tym sądzą. Może uda się kiedyś do tego odnieść, choć nie wiem czy to w ogóle jest dla marksistów interesujące – https://theupheaval.substack.com/p/reality-honks-back”
*
Rozróżnienie na Fizycznych i Wirtualnych (zawarte w przywoływanym przez Panią tekście) nie pokrywa się z podziałem na pracowników produkcyjnych i nieprodukcyjnych w marksistowskim znaczeniu. Sfera produkcyjna jest elementem świata rzeczywistości materialnej, odnosząca się do wyróżnionej działalności ekonomicznej. Do rzeczywistości materialnej można mieć odniesienie nie tylko ekonomiczne. Ponadto, w świecie materialnym odnajdują się różne klasy społeczne. Jak to zauważa przywoływany tekst, który podkreśla fakt, że grupa Fizycznych obejmuje nie tylko pracowników fizycznych, ale i kierownictwo czy właścicieli przedsiębiorstw produkcyjnych. Rozróżnienie, z jakim mamy tu do czynienia, wychodzi z innego światopoglądu, a mianowicie takiego, dla którego nie jest ważny podział klasowy, ale podział istotny z perspektywy grup drobnomieszczańskich.
Dlaczego właśnie ten punkt widzenia i dlaczego zastępuje on współcześnie perspektywę marksistowską?
Otóż, grupy drobnomieszczańskie słusznie postrzegają swoją pozycję jako zagrożoną. Instynkt klasowy (tu: raczej grupowy) pozostaje niezawodny. Do pewnego stopnia można to nazwać „nadprodukcją elit”, ale raczej chodzi o nadprodukcję grup obsługujących elity. Grupy obsługujące elity lubią o sobie myśleć jako o elitach. W społeczeństwach klasowych elity są niezbędne, ale współczesne grupy obsługujące klasy panujące zawdzięczają swą liczebność temu, że obsługiwały… plebs.
Grupy pośrednie są efektem wzrostu sił wytwórczych danego społeczeństwa, wzrostu poziomu dobrobytu, a więc i możliwości rozbudowy nadbudowy kulturowej. Warstwy pośrednie są – w społeczeństwie klasowym – możliwe jako wynik wyzysku klasy produkcyjnej, służąc jako zaspokojenie wyższych potrzeb kulturalnych klas posiadających (wyzyskujących). Cały system instytucjonalny państwa jest strukturą służącą legitymizacji i utrwaleniu przewagi klasowej. Nadbudowa kulturowa jest efektem ubocznym koncentracji bogactwa, którego produkcja nie jest ograniczona naturalną potrzebą zrównoważenia czasu pracy i czasu wypoczynku. Podział na klasy (panującą i podporządkowaną) zniósł uzależnienie czasu pracy od potrzeby wypoczynku, ponieważ praca i wypoczynek zostały przypisane do różnych klas społecznych. Prawna instytucja przywłaszczenia produktu pracy jednej klasy przez inną umożliwiła pracę ponad bezpośrednią potrzebę wykonawcy pracy i umożliwiła kulturę jako efekt kreatywności w czasie wolnym od pracy reprodukcyjnej (w sensie społecznym).
Wraz z mechanizmem spadku zdolności wytwórczych społeczeństwa, związanego, m.in. z czynnikami ekologicznymi, ale i z zagadnieniem podnoszonym w swoim czasie przez Marksa (spadek tendencyjny stopy zysku), pojawia się problem nadwyżki ludnościowej w sferze związanej z kulturową nadbudową. Do faktu, że klasa pracowników produkcyjnych jest traktowana jak czynnik ekonomiczny, a więc, że jej cechą niezbywalną pozostaje wymóg dostosowywania swej liczebności do potrzeb produkcji, jesteśmy od dawna przyzwyczajeni. To, co dziś nowe, zwłaszcza po upadku ZSRR, to jest to zjawisko, że nadbudowa kulturowa okazała się obecnie zbyt rozbudowana w stosunku do zapotrzebowania. W XX wieku ta nadbudowa obsługiwała klasy i grupy związane z produkcją i z elementarnymi usługami dla społeczeństwa. Wraz z zakończeniem konieczności podtrzymywania i dopingowania rywalizacji na tym polu między światem realsocjalistycznym a burżuazyjnym, kapitał nie widzi dalej potrzeby utrzymywania tej fikcji propagandowej. Wysoka kultura przestała być konieczna, aby dowodzić przewagi kapitalizmu pod każdym względem, nawet na polu, na którym socjalizm miał swoją oczywistą przewagę. Wysoka i każda inna kultura jest potrzebna nielicznej klasie panującej, ale już niekoniecznie masie społecznej, której wystarczy kultura masowa, a i ta obecnie nie trzyma standardów.
Warstwy pośrednie, dotychczas przeciwstawiane prymitywnym masom i poczuwające się do solidarności społecznej z klasami wyższymi, panującymi, którym nadawały blichtr kulturowy, kupiony za ciężkie pieniądze, te warstwy obecnie są nadmiarowe w stosunku do potrzeb klasy panującej. Pozycja jednostek wybijających się w usługach kulturowych pozostaje niezachwiana, chociaż stała się bardziej uzależniona od kaprysu nie zawsze obdarzonych dobrym gustem mecenasów. Kultura wysoka obniża swoje loty, ponieważ mecenat niekoniecznie godzi się na twardą dyscyplinę gustu i szuka raczej rozrywki niż wiedzy czy rozwoju wrodzonych zdolności. Schlebianie gustom w sytuacji dużej rywalizacji między kreatorami kultury owocuje spadkiem poziomu, a nie jego podnoszeniem. Podnoszenie poprzeczki może powrócić w momencie, kiedy grupa twórców kultury stanie się na tyle nieliczna, że będzie mogła zacząć dyktować własne gusta, a nie schlebiać gustom klas panujących.
Lewica przyjęła punkt widzenia, że twórczość nieprodukcyjna tak naprawdę jest o wiele bardziej produkcyjna niż praca produkcyjna w oryginalnym znaczeniu. Faktycznie, rozwój społeczny, poziom dobrobytu, łatwość życia dzięki postępowi technicznemu, to wszystko to są czynniki powodujące, że cywilizacja zachodnia jawi się jako bardzo atrakcyjna dla wielu społeczeństw tradycyjnych. Dążenie owych społeczeństw do upodobnienia się do wysokorozwiniętych państw kapitalistycznych sprawia, że różne dobra nie tylko i nie przede wszystkim owoce wysiłku produkcyjnego mają wartość wymienną wyższą niż wynikałoby z bardziej zbliżonego do naturalnego ocenienia ich wartości użytkowej. Dlatego też owe rozwinięte społeczeństwa mogą wymieniać dobra symboliczne i uznane za przybliżające do modelu owego społeczeństwa na dobra podstawowe, których cena jest bardzo niska w efekcie.
Wraz z załamaniem się modelu cywilizacyjnego opartego na złudzeniu optycznym, o którym wyżej, struktura społeczna społeczeństw wysokorozwiniętych okazuje się skrajnie nieprzystosowana do potrzeb adekwatnego obecnie, gospodarczego modelu. To społeczeństwo opiera się na opresji społeczeństw, które same uznają swoje zdolności produkcyjne za mniej wartościowe. Konflikt w Europie miał ten nieoczekiwany efekt, że obnażył fakt, iż król jest nagi. Europa potrzebuje dalszych dostaw konkretnych, materialnych bogactw w zamian za symboliczne wartości, ufundowane na wizji dojrzenia do takiego samego modelu społeczno-ekonomicznego. Obecny kryzys pokazał jednak, że jest o oczekiwanie całkowicie pozbawione podstaw. Aby mogło funkcjonować takie społeczeństwo, musi mieć dla swej obsługi podporządkowane inne społeczeństwa, które będą potulnie dostarczać materialne bogactwo za nic. Za kolorowe papierki dla mas lub za miraż przynależności do wyzyskującej elity globalnej w przypadku klasy politycznej.
W odróżnieniu od czasów wcześniejszych, kiedy to klasa produkcyjna po prostu umierała bez większego hałasu, wyginięcie klasy tzw. średniej jest związane z dużo większym hałasem. Przede wszystkim, ta grupa społeczna ma możliwość wykorzystania narzędzi propagandowych i tym samym wprowadzenia chaosu do dominującego dyskursu klasy panującej. Dlatego niezbędne jest wprowadzenie jeszcze większego przeciwieństwa między klasą bezpośrednich producentów a zbędnymi grupami nadbudowy kulturowej, tak aby gniew ginącego drobnomieszczaństwa zwrócił się przeciwko klasom produkcyjnym, które są niezbędne klasie panującej – w odróżnieniu od drobnomieszczaństwa. Natomiast dla klasy produkcyjnej twórcy kultury są synonimem awansu kulturowego i intelektualnego. A więc nie jest ta pierwsza skłonna do szukania sprzeczności społecznej, w odróżnieniu od drobnomieszczaństwa, które zawsze czerpało zwiększanie możliwości swego dobrobytu dzięki wzrostowi wyzysku bezpośrednich producentów.
Ta świadomość odzwierciedla się w rzeczywistej niechęci drobnomieszczaństwa do bezpośrednich producentów, którzy są niezmiennie postrzegani jako żerujący na jakościowym wkładzie pracy kreatywnej w wytwarzanie bogactwa. Nie zauważają, że jest to wkład w przejmowanie rzeczywistego bogactwa bardziej niż jego wytwarzanie – poza sytuacją, kiedy myśl techniczna czy inna innowacyjna podnosi wydajność pracy tworzącej bogactwo.
Europa, która pluje sobie w brodę, że nie zdecydowała się wcześniej na dywersyfikację źródeł dostaw różnych dóbr podstawowych, wciąż nie zauważa, że z dywersyfikacją czy bez niej wciąż byłaby uzależniona od przejmowania bogactwa wytwarzanego gdzie indziej. Obecny kryzys to właśnie unaocznia społeczeństwom Europy. Ale w symbolicznym porządku nie da się przezwyciężyć tej fałszywej świadomości sojuszy społecznych.
Drobnomieszczaństwo usiłuje podchodzić do zagadnień historii zachodniego modelu społeczno-gospodarczego na swój sposób, który ignoruje i odrzuca dotychczasowe interpretacje, szczególnie te klasowe i marksistowskie, przeciwstawiając im interpretacje, które nie są zakotwiczone w odniesieniu do rzeczywistości historycznej. Właśnie tu najbardziej odzwierciedla się oderwanie tych grup społecznych od rzeczywistości. Bo, podkreślmy, jeśli rzecz idzie o wyczuciu intuicyjnym swojego położenia i zagrożeń – zdolności poznawcze drobnomieszczaństwa działają bez zarzutu. Drobnomieszczaństwo utożsamia się z klasami panującymi, a więc – w efekcie – przyjmuje sprawczą postawę klas panujących jako obejmującą całość społeczeństwa zachodniego. Swoje nieczyste sumienie rozszerza na całość, przesuwając kryteria całkowicie niezależnie od empirii, posługując się abstrakcją i wnioskami wynikającymi z mechanicznych, abstrakcyjnych generalizacji własnego poczucia braku sprawstwa. Na tym polega fałsz koncepcji wokizmu. Umysł drobnomieszczański nie czuje się ograniczony żadnymi konkretnymi wyborami historycznymi. Żadne rozumowanie nie ma żadnych ograniczeń wynikających z logicznego (w sensie dialektycznym) ciągu zrozumianych klasowo wydarzeń. Nie oznacza to, że jest to logiczny ciąg usprawiedliwienia, ale zwyczajnie ciąg konkretnohistoryczny, który mógł się rozwinąć bardzo różnie, ale ostatecznie przyjął taki, a nie inny kształt historyczny. Dla drobnomieszczaństwa nie liczy się proces konkretnohistoryczny. Można wyprowadzać rozumowanie z dowolnego momentu, nawet nieistotnego (bo nieempirycznego) historycznie. Samoświadomość jako czynnik historyczny także nie ma znaczenia, można ją przekreślić i znaleźć dużo bardziej atrakcyjny punkt wyjścia, nieważne, że całkowicie wydumany i nie posiadający historycznej wagi. W efekcie totalne obarczanie totalną winą skutkuje oczyszczeniem się od winy tylko tych, którzy zdołali wymyślić bardziej wszechobejmujący szablon winy.
Efekt jest jeden i ten, o jaki chodzi – poczucie winy jest nieoperacyjne. Ze względu na swą absurdalność w odniesieniu do członków społeczeństwa, którzy są uwikłani w aktualne sytuacje wyzysku, ta koncepcja uniemożliwia racjonalne podejście do oceny historii i jej zrozumienia. Powoduje, że interpretacja historii oddala się od intuicyjnego, klasowego, opartego na poczuciu interesu ekonomicznego systemu świadomościowego i wymaga stałej pomocy ze strony grup kreatywnych, które gwarantują, że nie przeoczymy jakiegoś ważnego (chociaż nie z naszego punktu widzenia) czynnika. Drobnomieszczaństwo nadal udowadnia swoją przydatność klasie panującej, szczególnie w okresach kryzysu strukturalnego, kiedy konflikt interesów klasowych jest wręcz namacalny. I tu wkracza drobnomieszczaństwo, które nawet w takiej sytuacji potrafi z jasnego konfliktu zrobić magmę nie do przebicia zdrowym rozumem.
Warto zwrócić uwagę na to, że dla większości ofiar historii przebrzmiałe krzywdy mają symboliczne znaczenie i raczej są ograniczeniem niż jakąś korzyścią. Generalizacja winy na całość tzw. białych populacji idzie wspaniale w parze z totalnym lekceważeniem prawdy historycznej, np. takiej, że rząd USA zdecydował o zrzuceniu bomb na japońskie miasta w 1945 r., a bynajmniej nie był to czyn ZSRR, o czym zdają się nie pamiętać sami Japończycy. Ten przykład chyba najlepiej pokazuje relatywizm wartości, wyznawany przez czcicieli wartości w nauczaniu historii. Wedle wokizmu można powiedzieć, że to Biali zrzucili bombę na Azjatów, więc Rosjanie są równie winni, co Amerykanie. Ewentualnie, można powiedzieć, że w tej konkretnej sytuacji konkretni Biali mieli uzasadnione prawo sprzeciwić się faszyzmowi konkretnych Azjatów. Wreszcie, ekspiacja za winy Białych wobec Azjatów znalazła się już w tym zgeneralizowanym poczuciu winy każdego z nas, Białych. Po co więc zatrzymywać się na konkretnym zrzuceniu bomby atomowej? Cóż to znaczy wobec krzywd trwających całe stulecia?
W efekcie mamy totalne potępienie, a więc jednocześnie totalne odpuszczenie winy w konkretnym wydarzeniu historycznym. Po prostu mamy do czynienia z banalizacją Zła. Jest ono tak wszechobejmujące, że aż nieważne. Świetny sposób na przezwyciężenie frustracji związanej z ewentualnym poczuciem winy. Winni są wszyscy, a więc – nikt! Co więcej, jak można jeszcze zastanawiać się nad klasową przyczyną tego wydarzenia? Szczególnie, że Japończycy byli tu tylko przypadkową ofiarą, zaś faktycznym adresatem groźby był ZSRR. Czyli nic tu nie ma do zarzucenia sobie. Biali przeciwko Białym, więc jak najbardziej OK. Japończycy to tylko colateral damage.
Wina wobec nich to uogólnione poczucie kolonizatora, że życie tubylca nie ma większego znaczenia. Mieści się już w totalnej, zgeneralizowanej winie, nie wymaga upominania się o prawdę historyczną.
Jeżeli więc ujmujemy zagadnienie w świetle przeciwstawienia świata rzeczywistego (Fizycznych) światu konstruowanemu w oparciu o prawidła kreatywnego rozumu, a nie rzeczywistości, która jest w tej perspektywie nieuchwytna (dowodem na istnienie puddingu jest możliwość jego zjedzenia, zaś Wirtualni nie przyjmują dowodu organoleptycznego), to musimy odrzucić przeciwstawienie typu: czysta intuicja przeciwstawiona abstrakcyjnemu myśleniu. Wokizm odrzuca intelektualne przyswojenia świata przez klasę bezpośrednich producentów jako nieważne.
Dzieje się tak, ponieważ klasowa sytuacja bezpośrednich producentów jest dla drobnomieszczaństwa nieuzasadnionym, partyjnym punktem widzenia, odrzucającym nieskończoność możliwości różnych propozycji intelektualnych, a szczególnie takich, które włączają w siebie wszystkie te perspektywy na raz, unikając arbitralności. Nie bierze pod uwagę tego, że klasowy punkt widzenia jest żywym procesem samouczenia się i przezwyciężania własnych, wcześniejszych ograniczeń, ale bez zygzaków ideowych i metodologicznych.
Marksizm jest teorią kapitalizmu i wyjścia z kapitalizmu na bazie przezwyciężania jego własnych sprzeczności. Dlatego też, logicznym jest, że w miarę dojrzewania i przejrzewania systemu kapitalistycznego, jego sprzeczności ulegają zawężeniu do najbardziej palących i ważnych dla tego systemu. Taką sprzecznością jest ta między pracownikami produkcyjnymi, których istnienie jest niezbędne dla każdego społeczeństwa, a jednocześnie kapitalizm skrajnie marginalizuje ten typ pracy, a kapitalistą, który symbolizuje specyficzny sposób organizacji pracy produkcyjnej – niezbędnej w każdym społeczeństwie, jak wyżej powiedziano. Pozostałe sprzeczności społeczne nie dotyczą zagadnień organizacji sposobu produkcji, a więc nie stanowią problemu klasowego.
To zawężenie kwestii klasowej pozwala na dostrzeżenie, że zniesienie kapitalizmu staje się coraz bardziej zadaniem punktowym, a więc prostym w sensie świadomościowym. Tymczasem lewica zaczyna poszerzać kwestię klasową w taki sposób, że jej rozwiązanie – chociaż dni kapitalizmu jako systemu są policzone – staje się zwyczajnie niemożliwe, zbyt skomplikowane. Które kategorie uciemiężonych grup seksualnych są najbardziej wyzyskiwane? Samo to zagadnienie powoduje, że zniesienie kapitalizmu oddala się niczym linia horyzontu na otwartym oceanie.
Kto jeszcze chce słuchać o takim żałosnym marksizmie naszej nowoczesnej lewicy?
Dla nowoczesnej lewicy, antykapitalizm to możliwość wolnego i radosnego przeżywania tego, w czym najlepiej wyraża się indywidualizm jednostki. Wychodzi na to, że nie jest to ekspresja kreacji twórczej, tylko ekspresja genitalna. Trudno się dziwić. Ambitna, wysoka kultura dla mas miała miejsce ostatnio za PRL i była ideologicznie niesłuszna. Ma się ochotę sparafrazować Tokarczuk – marksizm nie jest dla idiotów.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
24 lipca 2022 r.