Zwolennik teorii realistycznej w stosunkach międzynarodowych, prof. John Mearsheimer opiera swój konsekwentny od rozpoczęcia wojny na Ukrainie wywód na stwierdzeniu, że rozszerzenie NATO do granic Rosji jest równoznaczne z odczuciem śmiertelnego zagrożenia przez ten kraj.

USA ustanowiły swoją sferę wyłączności dominacji na zachodniej półkuli. Podczas Zimnej Wojny, mówi prof. Mearsheimer, istniał podział stref wyłączności hegemonicznej między dwa supermocarstwa: ZSRR i USA. Po zakończeniu Zimnej Wojny i pozostaniu na arenie wyłącznie jednego supermocarstwa, całkowicie zrozumiałe dla Mearsheimera jest to, że drugie państwo, pozbawione już swego statusu, musi czuć się zagrożone potencjalną i realną ekspansją byłego wroga.

W sensie logiki formalnej i Realpolitik, prof. Mearsheimer ma całkowitą rację, ale..

Przede wszystkim, nie ma i nigdy nie było całkowitej analogii i równoważności między oboma supermocarstwami z ich sferami wpływu. Jeśli dominacja USA na półkuli zachodniej faktycznie istniała, to nie była ona równoważona wyłączną dominacją ZSRR na półkuli wschodniej. Poza oczywistą niezgodą byłych klas panujących wraz z warstwami i grupami tradycyjnie zależnymi od owych klas w krajach realnego socjalizmu na nowe porządki społeczno-polityczno-gospodarcze, na kontynencie europejskim pozostały państwa kapitalistyczne, sednem polityki zagranicznej których było przeciwstawianie się ekspansji potencjalnego, socjalistycznego hegemona.

W ten sposób, hegemonia USA faktycznie wychodziła więc poza zachodnią półkulę.

Po upadku ZSRR, w sposób naturalny społeczeństwa europejskie nie traktowały siebie jako podmiotów, które zostały pokonane i podporządkowane nowemu hegemonowi, ale jako współuczestników zwycięstwa nad ZSRR, a w byłych krajach socjalistycznych – nad ZSRR i tzw. komunizmem. Racje prof. Mearsheimera zderzają się więc z nie mniej zakorzenionymi w realnej sytuacji politycznej Europy przekonaniami o tym, że Rosja (spadkobierczyni ZSRR) nie ma absolutnie żadnego prawa do rewindykowania bezpieczeństwa swoich granic, powołując się na zaszłości z czasów istnienia ZSRR i dwubiegunowego świata.

Koncepcja prof. Mearsheimera o wyłącznej dominacji USA nad półkulą zachodnią jako jakiejś podstawy dla rzekomej tezy, że półkula wschodnia pozostaje niby terenem neutralnym, nie trzyma się realiów.

Niemniej, koncepcja prof. Mearsheimera, która abstrahuje od ideologii i trzyma się cynicznych konkretów i interesów państwowych, jest podobna do koncepcji politycznej Europy Zachodniej, która jeszcze w okresie Zimnej Wojny przeżywała etap tzw. konwergencji, która przynosiła jej (Europie Zachodniej) same korzyści, a jednocześnie pogłębiała erozję systemu radzieckiego. Jednym słowem, Europa Zachodnia traktowała ZSRR bardziej jak normalne państwo z jego interesami zrozumiałymi dla państwa o tej wielkości niż jak przeciwnika ideologicznego. Szczególnie, że Europa Zachodnia konkurowała w płaszczyźnie ideologicznej z ZSRR o palmę lepszego systemu socjalnego, by nie rzec socjalistycznego, a konkretnie – socjaldemokratycznego.

Upadek ZSRR nie był Europie Zachodniej do niczego potrzebny. Przeciwnie niż w przypadku USA, co dziś widać jak na dłoni.

Europa Zachodnia miała, dzięki istnieniu Federacji Rosyjskiej (a wcześniej ZSRR) bezpośredni dostęp do tanich zasobów naturalnych, które pozwoliły jej na prosperowanie przy zanikającym własnym przemyśle. Konstrukcja Unii Europejskiej z niemiecką gospodarką jako wiodącą, możliwą dzięki tradycyjnym więzom zależności (jednostronnej) między Rosją a Niemcami, doskonale ucieleśniała ten pasożytniczy schemat, który odpowiadał na załamanie modelu socjalnego zachodnioeuropejskiego w latach 90-tych, będący częściowym wynikiem załamania gospodarki rosyjskiej w efekcie transformacji kapitalistycznej. Ta transformacja zniszczyła tworzące się więzy między schyłkową gospodarką realnego socjalizmu a gospodarką zachodnioeuropejską, przy jednoczesnym załamaniu gospodarek krajów posocjalistycznych w wyniku tejże transformacji kapitalistycznej. Transformacja zmusiła kraje Europy Zachodniej do poszukiwania sposobu współpracy ekonomicznej z Europą Wschodnią na zasadach wolnorynkowych, a nie ekspansji kolonizacyjnej, jak to miało miejsce w okresie schyłku realnego socjalizmu. Jest to nieco kontrintuicyjne stwierdzenie, burzące nasze wyobrażenia o naturze relacji postzimnowojennych. Ekspansja zachodnioeuropejska na Wschód kontynentu, bynajmniej nie odbudowująca przemysłu w tym regionie, a tylko tworząca przydatki do własnego, była tym trudniejsza, że gospodarka zachodnioeuropejska przestała być gospodarką przemysłową, a głównie opartą na usługach. To odzwierciedlało możliwości Europy Zachodniej łatwego i taniego ściągania niezbędnych produktów z innych stron świata. Włączenie w ten ekskluzywny obieg Centrum kapitalistycznego Europy Wschodniej było naturalnie niemożliwe. Jednocześnie, trzeba było utrzymywać Europę Wschodnią na pewnym poziomie gospodarczym, aby nie stracić zaufania tamtejszych społeczeństw. Co okazało się szybko niewykonalne, powodując zmiany polityczne i zwrócenie się społeczeństw w kierunku prawicowego nacjonalizmu i populizmu, po – rzecz bardzo ważna – nieudanym, pierwszym zwrocie ku tzw. lewicy postkomunistycznej, w nadziei cofnięcia szkód transformacji kapitalistycznej.

Gospodarka niemiecka była w tej sytuacji delegowanym europejskim do spraw kontaktów ekonomicznych z Rosją. Bezwzględna eksploatacja Rosji (jej zasobów naturalnych), umożliwiona przez kapitalistyczną kastę oligarchów, miała pokryć koszty utrzymania nie tylko Europy Zachodniej, ale i Wschodniej, jej nieudanej restrukturyzacji.

O ile dla Europy Zachodniej utrzymanie Rosji jako jednolitego organizmu leżało w jej interesach ekonomicznych – łatwiejsza kontrola zasobów i ich quasi-monopolizacja przez Europę, o tyle dla USA potencjalne pojawienie się silnego ośrodka gospodarczego w Europie było odczuwane jako cios w plecy.

Stąd usilne i konsekwentne dążenie USA do zniszczenia potencjalnego zagrożenia ze strony rozwijającej się gospodarki niemieckiej było priorytetem.

Włączanie Rosji w obieg gospodarki europejskiej, nawet jeśli nieformalne (brak przyjęcia do UE), spełniało taką samą funkcję rzeczywistą, co nieformalne, ale faktyczne, przyjęcie Ukrainy do NATO. Pragnieniem reżymu Putina było dokonanie takiego włączenia w obieg europejskiej gospodarki, co pozwoliłoby na stabilizację procesu normalizacji gospodarki i systemu politycznego Rosji po załamaniu okresu bandyckiej, oligarchicznej transformacji lat 90-tych.

Temu procesowi przeciwstawiły się elity rządzące Europy Wschodniej, które straciły zaufanie do modelu unijnego, wyraźnie wyznaczającego regionowi drugorzędne miejsce w hierarchii europejskiej. Biorąc za przykład rządy PiS w Polsce, możemy zauważyć, że ta formacja polityczna zwróciła uwagę na fakt, iż konieczna jest odbudowa krajowego potencjału przemysłowego, co nie jest oczywiste dla zwolenników modelu europejskiego, nastawionego na oczekiwanie legitymacji uprawniającej do członkostwa w klubie wyzyskiwaczy reszty świata. Dla tej odbudowy, niezbędny jest dostęp do zasobów naturalnych i to dostęp, który będzie ignorował ewentualne, budowane przez Niemcy, bariery wynikające ze szczególnych układów tego państwa z Rosją. Odbudowa państw Europy Wschodniej pod (oczywistą i naturalną!) egidą Polski ma się więc dokonać na trupie Rosji wraz z przyległościami: Białorusią i Ukrainą.

Dla USA, budowa organizmu państwowego na wschodzie Europy zdolnego przeciwstawić się wyłączności hegemonicznej Europy Zachodniej jest korzystna. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do Rosji, która ma tradycje supermocarstwa z okresu porewolucyjnego i doświadczenie innego modelu gospodarki, nie opartego na konkurencji, ale na współpracy, taki twór nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla amerykańskich interesów, a jednocześnie poskramia ambicje zachodnioeuropejskie. Ten twór pozostałby klientem USA wystarczająco długo i stabilnie.

W tej sytuacji, konieczne było uruchomienie argumentacji ideologicznej, która pozostaje argumentacją ważną dla elit panujących w Europie Wschodniej.

Rosja nie może być traktowana jako normalne państwo kapitalistyczne na tej samej zasadzie, co Chiny kapitalistyczne są wciąż określane jako „Chiny komunistyczne”, co w sensie treści jest całkowicie pozbawione zasadności. Nienawiść do systemu radzieckiego, do komunizmu, jest uzasadnieniem niechęci, a przede wszystkim rzekomo uzasadnionej nieufności w stosunku do Federacji Rosyjskiej, jakby nie była kapitalistyczna do szpiku kości.

Europa Zachodnia daje się nabrać (chce się dawać nabierać) na gadkę o „zrozumiałej nieufności” elit wschodnioeuropejskich wobec Rosji ze względu na zaszłości historyczne. Rozumie się tu rozbiory Polski (które nie budziły zbytniego współczucia wśród elit zachodnich w swoim czasie ze względu na, o dziwo!, cywilizacyjną i kulturową odmienność – anarchistyczną, a więc potencjalnie niebezpieczną dla domów panujących Europy – Rzeczypospolitej. I ze względu na jej ambicje mocarstwowe, co nie bez znaczenia…

Otóż, w obliczu argumentu „komunistycznego”, wszelkie powoływanie się na traumy rozbiorowe jest totalnie pozbawione sensu, ponieważ elity i klasy panujące Rzeczypospolitej całkiem dobrze i komfortowo czuły się w objęciach caratu, przeciwnie niż antefaktyczna „klasa średnia” w postaci szlacheckich szaraczków i inteligentów, którzy pozostali bazą patriotyzmu, wspieraną przez Kościół katolicki mający swoje własne rachuby na skuteczną rywalizację z prawosławiem. Wystarczy poczytać sobie opowieść Pawła Kowala o życiu Magdaleny Abakanowicz, aby przekonać się, że w oczach nowoczesnego Polaka można było spokojnie być oficerem armii carskiej i pozostać polskim patriotą. Co, rzecz jasna, nie było możliwe w przypadku ZSRR. Zdrada interesów klasowych jest bowiem, dla Kowala, probierzem braku uczuć patriotycznych. ZSRR jest symbolem zdrady interesów klasowych. A dla klasy panującej, zdrada jej interesów jest sprzeniewierzeniem się patriotyzmowi, ponieważ „państwo to my!”

Interes klasowy jest więc tym, co stanowi o sensie patriotyzmu dla współczesnych elit polskich.

Trudno się dziwić, że to rozumienie patriotyzmu jest łatwo łykane przez zachodniej elity i służy jako uzasadnienie-wytrych. W efekcie takiej postawy, antydemokratyczne rządy PiS nie tylko znajdują usprawiedliwienie w oczach zachodniej, nowolewicowo-progresywnej elity, ale i aprobatę. Ta ostatnia wyraża się w przekonaniu, że to kraje poradzieckie i posocjalistyczne miały rację w swym wrogim i nieufnym stanowisku wobec Federacji Rosyjskiej. Paradoksalnie, eksploatacja kapitalistyczna zasobów Rosji jest przedstawiana jako makiaweliczne uzależnienie Europy od rosyjskich dostaw. Jak gdyby uzależnienie nie rysowało się dokładnie odwrotnie, wedle schematów relacji między rozwiniętym a zacofanym kapitalizmem. No ale jak tu uczyć lewicę abecadła…

Na przekonaniu zresztą, że zależność jest dokładnie odwrotna, opierała się cała polityka sankcji ekonomicznych wobec Rosji. Gdyby nie odmowa uczestniczenia w owych sankcjach ze strony reszty świata, znającego na wylot metody agresywnego imperializmu, sankcje spełniłyby swoją zakładaną funkcję.

A więc, argumentacja jest w tym punkcie nieuczciwa i tylko udawanie, że w nią wierzymy daje imperializmowi przewagę.

Wracając do prof. Mearsheimera – argumenty jego przeciwników opierają się na całkiem słusznej tezie o tym, że ZSRR nie stanowił analogicznego, lustrzanego odbicia amerykańskiej hegemonii. Dla przeciwników tezy o tym, iż dla Rosji przybliżanie się NATO do jej granic stanowi egzystencjalne zagrożenie, nie ma to przełożenia na konieczność poszanowania dla owego poczucia zagrożenia.

W końcu przecież rzecz nie w sferach wpływu, ale w fakcie, że zagrożenie komunistyczne należy bezwzględnie zniszczyć raz na zawsze, opiera się koncepcja nieuchronnego zniszczenia Federacji Rosyjskiej. W rozumowaniu polskich i im podobnych „elit” intelektualnych, w rodzaju Radka Sikorskiego, hegemonia ZSRR nie była prawomocna, tak jak to było w przypadku USA. Dlatego poszanowanie dla poczucia zagrożenia tego, co z ZSRR pozostało, jest głęboko nieracjonalne i niezrozumiałe. Hegemonia ZSRR była (rzekomo) odrzucana z zewnątrz i od wewnątrz, więc Rosja nie jest uprawomocniona do odczuwania zagrożenia, tym bardziej egzystencjalnego. To ona sama stanowi zagrożenie, nawet jeśli tylko subiektywne.

Nawet jeśli argumentacja o tym, że inwazja Rosji na Ukrainę jest tylko preludium do ekspansji odbudowanego imperium rosyjskiego na przestrzeni całej Europy, jest skutecznie wyśmiewana – w mediach pozamainstreamowych.

Prof. Mearsheimer podkreśla swój realizm metodologiczny. Nie ma dla niego znaczenia ideologiczny wymiar krucjaty przeciwko Rosji. Jeżeli Zachód posuwa się krok za krokiem, konsekwentnie, w kierunku granic Rosji, to Rosja jako wielkie państwo ma wszelkie podstawy, aby czuć się zagrożona. Tym bardziej, że jej wieloletnie próby zbliżenia ze strukturami zachodnimi (wojskowymi i gospodarczymi) spaliły na panewce.

Nie w Rosji więc problem.

Mearsheimer ciągnie dalej wywód, że zasadniczym zagrożeniem dla USA są Chiny. Warto zwrócić uwagę na logikę profesora, który chwali się tym, iż już dawno zwracał uwagę administracji amerykańskiej na fakt, że dopuszczanie do zbytniego rozwoju ekonomicznego Chin prowadzi prostą drogą do konfliktu. Nic osobistego, zwykły realizm…

Skoro Rosja już jest, to należy się (w ramach realizmu) liczyć z jej odczuciami. Nie należało powtarzać błędu z Chinami, ale skoro już Chiny są, to co? Mearsheimer nie kwestionuje prawomocności interesu amerykańskiego, choć dopuszcza – odmiennie niż reszta amerykańskich jastrzębi – prawomocność innych interesów. Prowadzi to w prostej drodze do pogodzenia się z amerykańskim establishmentem na płaszczyźnie konsensusu co do tego, czy walka o egoistyczny interes da się pogodzić (choćby motywacja była naciągana) z ideologicznym argumentem rozszerzania sfery wolności i demokracji.

Z tym, że akurat w tym momencie cały realizm Mearsheimera bierze w łeb, ponieważ argumentacja jego oponentów opiera się na dowodzeniu, że hegemonia amerykańska, wychodząca poza ramy zachodniej półkuli, jest uprawomocniona przez to, że upowszechnia wartości cywilizacyjne Zachodu, a więc demokrację. Obawy Rosji są więc, na tej prostej zasadzie, nieprawomocne. Co zresztą doskonale czuje rosyjska opozycja, która jest pogodzona z perspektywą rozbioru terytorialnego Federacji i nie odczuwa tego jako zagrożenia. Przeciwnie do elit rosyjskich i do prostego narodu, który boi się, że jako pierwszy odczuje na własnej skórze efekty braku zabezpieczenia podstawowej produkcji przemysłowej.

A przecież główna kontrowersja, która dziś rozrywa scenę polityczną w Europie Zachodniej, dotyczy właśnie tego, że klasy tzw. ludowe (żeby przejąć nowolewicową frazeologię) są pierwszymi ofiarami nieadekwatnej do epoki gwałtownie rosnących egoistycznych interesów narodowych struktury gospodarczej opartej na usługach, a nie na produkcji przemysłowej i, oczywiście, rolniczej.

Czy można znaleźć rozwiązania pokojowe i korzystne dla wszystkich stron?

Czy wystarczy tu kierowanie się racjonalnością i zrozumieniem dla cudzych potrzeb?

Zapewne tak, ale na pewno nie w ramach kapitalizmu.

Rozwiązanie, które kapitalizm zawsze proponuje, jest wojna i nowe rozdanie, które ustanawia nowe strategie hegemoniczne. Co do których istnienia prof. Mearsheimer nie przejawia – realistycznie – obiekcji. A więc, wojny jako sposób rozwiązywania problemu interesów partykularnych są również realistycznym, choć niepożądanym, zjawiskiem.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
5 czerwca 2023 r.