Facebook traktujemy jako pole walki, a nie jako środowisko społeczne, w którym żyjemy. Najlepsze, co dajemy naszym czytelnikom, to nasze teksty. Niekoniecznie są one tak oceniane. Niemniej tak to traktujemy.

Sprawa robotnicza leży nam na sercu. Jest to niezależne od stopnia zainteresowania tą kwestią aktywistów lewicy dowolnej maści. Psy szczekają, karawana idzie dalej…

*

Jak twierdzi François Asselineau, zubożenie najbiedniejszych warstw ludności europejskiej istnieje od dawna, ale dopiero perspektywa zubożenia oraz jej realizacja dotycząca tzw. klasy średniej wywołała bolesne zainteresowanie. W tym, dodajmy, jakże nowoczesnej i postępowej lewicy.

Tendencja utrzymuje się już dość długo, ujawniona przez kryzys lat 2008-2010, ale i podsycona przez eksperymenty zarządzania kryzysami, dla których okazję stworzyła pandemia, by nie rzec – pandemonia, a następnie kolejny zamach na dobrobyt Europejczyków usprawiedliwiony okolicznościami, jak zwykle, obiektywnymi, niezależnymi od jak najlepszej woli przywódców europejskich, czyli wojną rozpętaną przez nieodpowiedzialnego Putina, który w przystępie nieprzewidywalnego szału napadł znienacka na Ukrainę. Oba wydarzenia mają wspólny mianownik: zwieńczyły politykę demontażu zachodniego „państwa dobrobytu”, spychając winę na wspomniane obiektywne okoliczności.

Nie należy bowiem zapominać, że rządy europejskie i nie tylko wydały mnóstwo pieniędzy na ratowanie ofiar powyższych kataklizmów, jednocześnie osiągając zasadniczy cel, jakim jest przywrócenie swobody działania naturalnych praw kapitalistycznej gospodarki wolnorynkowej z koniecznością dostosowania się do mechanizmu istniejących czynników produkcji, w tym – siły roboczej.

Kryzys ekonomiczny kapitalizmu ma to do siebie, że dotyczy przede wszystkim samych kapitalistów. W warunkach niemożności kontynuowania polityki nieskończonego zadłużania budżetów w celu podtrzymywania malejących przyrostów wartości w gospodarce, nie ma już mowy o bezkolizyjnym mechanizmie redystrybucji dochodu poprzez łańcuszek kolejnych kapitalistów coraz bardziej oddalonych od źródła przyrostu materialnej wartości dodatkowej. Również aparat państwowy nie zajmuje się więc dłużej dzieleniem dochodów. W warunkach braku nadwyżki, która niwelowała ewentualne konflikty, aparat zarządzający interesami burżuazji traci resztkę swobody i musi się podporządkować wiodącym interesom wielkiego kapitału.

Dlatego rząd, czyli komitet zarządzający interesami burżuazji jako klasy, reprezentuje ideologię największych kapitalistów przeciwko masie drobiazgu, który jest skazany na odegranie roli bufora zabezpieczającego wielki kapitał przed kryzysowym trzęsieniem ziemi. Rządy nie mogą zarządzać zgodnie z wolą kapitału w warunkach braku nadwyżki. We wszystkich sytuacjach niedoborów rządy albo upadają, albo przejmują dyktatorską władzę – w zależności od tego, czy świat pracy jest dostatecznie świadomy swoich interesów, czy też nie. Oczywiście, rządy burżuazyjne mogą przejąć władzę dyktatorską wobec kapitału (drobnego) tylko w interesie kapitału wielkiego, który nie jest w żaden sposób przywiązany do mechanizmu wolnorynkowego, ponieważ zazwyczaj z sukcesem dąży do statusu monopolisty lub quasi-monopolisty. Korporacjonizm jest drogą protofaszystowskiego rozwiązania problemu kryzysu w kapitalizmie, a jeśli wygląda z pozoru na dyktat wobec wielkiego kapitału, to znajduje poparcie szerokiej lewicy, która w swej socjaldemokratycznej naturze nie neguje kapitalistycznego sposobu produkcji. Raczej usiłuje obejść problem delokalizując produkcję, a więc i antagonizm klasowy, tworząc w ten sposób rajski ogród w otoczeniu dzikiej dżungli.

Nowoczesna lewica ma więc skłonność do wybierania interesu wielkiego kapitału, ponieważ ma on zdolność organizacji mechanizmu ekonomicznego na zasadach podporządkowania swojemu interesowi. To imituje jakieś metody planistyczne, ale nie w interesie klasy robotniczej, tylko w interesie mechanizmu ekonomicznego państwa/państw dominującego/dominujących. Nadwyżka, jaka się pojawia w warunkach hegemonii i supremacji ekonomicznej jest warunkiem możliwości zarządzania przez aparat państwa sprzecznymi interesami w sposób pozornie bezkonfliktowy. A lewica sprowadza w praktyce swój program polityczny do żądania podzielenia się wielkiego kapitału swoimi nadwyżkami. Nadwyżki są więc warunkiem istnienia politycznego lewicy.

Problem w tym, że nadwyżki się skończyły.

Wielki kapitał, w oczekiwaniu na moment, w którym dojdzie do wielkiej konfrontacji militarnej o ograniczone zasoby świata, musi przeorganizować społeczeństwo, tak aby jego charakter odpowiadał wymogom przyszłej konfrontacji. Likwidacja klasy tzw. średniej jest konieczna, ponieważ nie ma nadwyżek bogactwa. Klasa średnia broni się przed przyjęciem tej tezy wytaczając argument o tym, że ona sama wytwarza wartość – wartość dodaną, co do której twierdzi, że jest tożsama z wartością dodatkową. Co jest twierdzeniem fałszywym. Wartość dodana służy redystrybucji bogactwa, wartość dodatkowa dotyczy produkcji bogactwa. Klasa średnia (drobnomieszczaństwo) musi popierać swój imperializm narodowy, ponieważ nie ma racji bytu bez nadwyżki bogactwa. Może być nawet szaleńczo radykalna w swych żądaniach, ale nigdy nie do tego stopnia , aby zażądać zmiany sposobu produkcji. Nawet przejmowanie przedsiębiorstw przez pracowników nie jest tożsame z wprowadzaniem socjalistycznego sposobu produkcji, a tylko adaptowaniem się pracowników do kapitalistycznego sposobu wytwarzania.

Okres powojenny stwarzał wrażenie, że kapitalizm daje się pogodzić nie tylko z dobrobytem dla szerokich grup społeczeństwa, ale i z demokracją. Valérie Bugault wyraża w języku nauk prawniczych to, co marksiści prostacko ujmowali jako wpływ istnienia choćby i wypaczonego obozu socjalistycznego na społeczeństwo burżuazyjne. Otóż Bugault twierdzi, że instytucje demokratyczne w warunkach głęboko niedemokratycznego systemu reprezentacji parlamentarnej mogły wydawać się konsekwentnie demokratyczne, ponieważ w okresie Zimnej Wojny istniała prawdziwa, niefasadowa zasada przeciwwagi w układzie władzy. Przeciwwładza była możliwa, ponieważ w państwach zachodnich istniała autentyczna alternatywa wobec oficjalnej władzy, reprezentowana przez partie opierające się na prawdziwej kontrsile wobec owej władzy, jaką był ZSRR.

Nietrudno zauważyć, że zasada kontrwładzy dużo lepiej sprawdzała się w odniesieniu do krajów tzw. realnego socjalizmu, gdzie społeczeństwo stanowiło realną silę wobec władzy pozornie totalitarnej opartej na jedynej partii przewodniej. Ale i odwrotnie, społeczeństwo zachodnie miało narzędzie szantażu wobec swoich rządów. To tłumaczy natychmiastowy rozpad struktur demokratycznych na Zachodzie w momencie upadku ZSRR. Fasadowy charakter, by nie rzec farsowy, instytucji demokracji europejskiej wręcz bije po oczach. Co więcej, społeczeństwa doświadczają codziennie tego, że ich żądania i postulaty mogą być totalnie ignorowane, nawet jeśli przywoływane są mechanizmy i narzędzia prawne. Bugault wyśmiewa, m.in. demokrację bezpośrednią (referendalną) w Szwajcarii wskazując na fakt, że kwestie, w których ludność tego kraju jest proszona o decyzję, dotyczą spraw drugorzędnych. W sensie globalnej polityki Szwajcaria jest tak samo podporządkowana interesom kapitału hegemonicznego, jak i pozostałe kraje europejskie.

Można powiedzieć, że zręby ponadkrajowej konstrukcji europejskiej są odpowiedzią na oczekiwania nowoczesnej lewicy antymarksistowskiej, czytaj: antytotalitarnej. Głównym motywem przewodnim owej lewicy jest taka organizacja społeczeństwa burżuazyjnego, aby wyeliminować obszary ewentualnego konfliktu w jej łonie. Sprawa jest oczywista. Dla marksisty jasne jest, że nie da się w żaden sposób wyeliminować sprzeczności interesów tak klasowych, jak i wewnątrz klasy kapitalistów. Bez rozwiązania sprzeczności antagonistycznej leżącej w sposobie produkcji, żadna hegemonia kulturowa proletariatu nie załatwi sprawy. Natomiast hegemonia kulturowa burżuazji bardzo dobrze służy sprawie jej panowania klasowego.

W hegemonię kulturową burżuazji wpisuje się przesunięcie akcentu w ruchu robotniczym z kwestii sposobu produkcji na sprawy kulturowo-obyczajowe. Wahania nastrojów radykalnych i antykapitalistycznych w klasie robotniczej pod wpływem zmian koniunktury gospodarczej są zjawiskiem normalnym i spodziewanym. Natomiast nowoczesna lewica uważa model zachodni za normę i zdeterminowaną konieczność w przyszłości dla całego świata. Stąd poszukiwanie innych źródeł radykalizmu. W przeciwieństwie do marksizmu, nowoczesna lewica uważa perspektywę społeczeństwa bezklasowego za naturalny efekt nieprzerwanej ewolucji społeczeństwa klasowego, zachodzący w wyniku narastających zmian technologicznych i przyrodniczych. Dlatego nowoczesna lewica nie szuka klasy, która przeciwstawiałaby się owemu naturalnemu rozwojowi społeczeństwa, tylko takiej, która by uosabiała najlepsze cechy owego ewoluującego harmonijnie społeczeństwa. To jest, oczywiście, warstwa literackich przedstawicieli najlepszych tradycji liberalnych, oderwanych od realiów życia w społeczeństwie klasowym.

Jak czerwona nić przewija się na lewicy pytanie sformułowane wprost przez Konstantina Siomina i Aleksandra Batowa w jednej z filmowanych pogadanek mądrych głów: dlaczego tak trudno jest odtworzyć ruch pracowniczy?

Pytanie ma zasadnicze znaczenie, z czego jednak nie zdają sobie sprawy nawet sami je zadający. Bagatelizują sprawę, bo to przecież wnoszenie świadomości do klasy robotniczej także nie było proste. Nic więc nowego, weźcie się, ludzie, do roboty, a nie biadolcie! Stereotypowe odpowiedzi zawierają połajanki o tym, iż należy zająć się pracą od podstaw, a nie tylko teoretyzować na tematy tysiąc razy przeżute przez przodków ideologicznych. Należy więc wyjaśniać tzw. klasie średniej, że jej interes jest interesem antykapitalistycznym. Wszak należało także wyjaśniać robotnikom istotę sprzeczności ich położenia w kapitalistycznym sposobie produkcji, a świadomość klasowa nie rodziła się bezboleśnie.

Jednak różnica między klasą robotniczą, której obiektywne miejsce w kapitalistycznych stosunkach produkcji predestynuje ją do istotnego sprzeciwu wobec kapitalistycznego sposobu produkcji, a tzw. klasą średnią, której miejsce w relacjach produkcji predestynuje do całkowicie odmiennej świadomości grupowej, pozostaje zasadnicza.

Warunkiem postępu cywilizacyjnego jest nagromadzenie wystarczającego bogactwa materialnego, aby jakaś część społeczeństwa mogła oderwać się od pracy produkcyjnej. Warstwy pośrednie są, analogicznie do chłopów czy robotników, pozbawione własności środków produkcji. Jednak warstwy pośrednie zrealizowały ucieczkę od alienującej obiektywnie, bo przyrodniczo, pracy produkcyjnej. Analogicznie do klasy panującej (klasy właścicieli) warunkiem ich dobrobytu jest utrzymanie wystarczającego poziomu wyzysku klasy produkcyjnej – tak aby starczyło na zaspokojenie potrzeb społecznej nadbudowy. Unikalną cechą warstw pośrednich jest brak własności środków produkcji, co zbliża je do kondycji pracowników produkcyjnych, ale jednocześnie ich byt jest uzależniony od utrzymania zniewolenia bezpośrednich pracowników produkcyjnych, co zbliża je do kondycji klasy właścicieli środków produkcji.

Praktyka historyczna dowodzi, że warstwy pośrednie, o ile nie przechodzą świadomie na stronę rewolucyjnego proletariatu, żywią do tego ostatniego atawistyczną nienawiść i odrazę. Wynika to z faktu, że dla tych warstw naturalnym wyznacznikiem wartości siły roboczej jest poziom kwalifikacji. Kwalifikacje są wyznacznikiem poziomu cywilizacyjnego i kulturowego, i przekładają się na potencjał sił wytwórczych danego społeczeństwa. W warunkach cywilizacji klasowej oznacza to, że przewaga technologiczna i kulturowa przekładają się na możliwość osiągania wartości dodatkowej nadzwyczajnej, czyli na powiększanie przepaści między krajami zaawansowanymi a zacofanymi.

W oczach tzw. klasy średniej nie ma to jednak wiele wspólnego z wyzyskiem, ale z naturalnym i sprawiedliwym mechanizmem nagradzającym wyższe kwalifikacje. To przekonanie leży u podstaw zastąpienia Marksowskiej wartości dodatkowej przez burżuazyjną wartość dodaną i zamykanie oczu na ich rozbieżność teoretyczną i praktyczną. Odrzucenie wyjątkowej w historii linii podziału antagonistycznego w konflikcie klasowym, polegającej na pytaniu o tworzenie bogactwa, a nie tylko wartości, leży u podstaw niezrozumienia kwestii klasowości w ujęciu Marksowskim. Antagonizm nie zawiera się w kwestii mniej lub bardziej sprawiedliwego podziału wytworzonego bogactwa (poprzez mechanizm wartości, która rodzi się w każdej wymianie rynkowej), ale w oddzieleniu bezpośredniego producenta od własności jego środków produkcji.

Sprawa jest zaciemniana przez teoretyków lewicowych dzięki bagatelizowaniu kwestii własności środków produkcji na tej zasadzie, że w miarę zbliżania się do społeczeństwa socjalistycznego formy własności przestają mieć znaczenie. Upaństwowienie środków produkcji nie jest tożsame z ich uspołecznieniem, co jest argumentem w tej dyskusji. Jednocześnie, uspołecznienie środków produkcji jest po cichu rozumiane nie tyle jako odebranie kapitałowi tej własności, co spowodowanie, żeby owoce ich zastosowania przypadały całemu społeczeństwu na zasadach sprawiedliwości. To oznacza konkretnie, w odniesieniu do walki kasy robotniczej, że owoce zastosowania środków pracy produkcyjnej powinny być własnością całego społeczeństwa. A najlepiej by było, gdyby owoce te przypadały członkom społeczeństwa wedle zasady kwalifikacji. Rozumie się tutaj samo przez się, że wyższe kwalifikacje przekładają się na wyższy poziom rozwoju sił wytwórczych, a więc praca wykwalifikowana sprzyja efektywności wykorzystania pracy prostej, ergo przynosi więcej bogactwa w wymianie międzynarodowej. A więc dobre i sprawiedliwe jest, żeby praca wykwalifikowana przynosiła większe owoce niż praca prosta, ponieważ danemu społeczeństwu przynosi więcej konkretnego bogactwa. Zamyka się oczy na to, że jest to prawdą w odniesieniu do wymiany międzynarodowej, czyli ma ważność w ramach międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy, który ma tendencję do utrwalania się w miarę upływu czasu. Na co zwracają uwagę teoretycy Centrum i Peryferii wykazując, że w tych sprawiedliwych mechanizmach podziału bogactwa zacofanie ulega petryfikacji, a nawet powiększa się.

Istotnie, z perspektywy marksistowskiej nawet najbardziej sprawiedliwy podział bogactwa, biorący pod uwagę różne kryteria, w tym kryterium merytokratyczne, a więc jak najbardziej demokratyczne, pomija istotę relacji klasowej, istotę antagonizmu klasowego.

Klasa robotnicza czy klasa chłopska jest wyzyskiwana w procesie produkcji bogactwa społecznego, o które toczy się walka klasowa. Gdyby robotnicy czy chłopi posiadali środki produkcji, mogliby legalnie zatrzymać dla siebie owoce swojej pracy, wyzbywając się jedynie nadwyżek lub wedle własnego kaprysu. Aby mogła funkcjonować reszta społeczeństwa, wszyscy mieszkańcy muszą mieć dostęp do dóbr należących do kategorii materialnego bogactwa. A ponieważ właścicielem owoców pracy produkcyjnej są kapitaliści, to reszta społeczeństwa musi móc wymienić coś na rynku, aby uzyskać dostęp do owych dóbr. Klasa bezpośrednio produkcyjna i warstwy pośrednie rywalizują o dobra znajdujące się w posiadaniu klasy kapitalistów. Warstwy pośrednie są zainteresowane w zwiększaniu wyzysku klas bezpośrednio produkcyjnych, ponieważ ten wyzysk zwiększa pulę dóbr materialnych, a więc powoduje ich większą dostępność dla grup nieprodukcyjnych. Tu leży sprzeczność interesów między klasą bezpośrednio produkcyjną a grupami nieprodukcyjnymi, które nie mają możliwości same regulować mechanizm wyzysku. W tej kwestii więc muszą się zdać na klasę kapitalistów, którzy wykonują za nie ową brudną robotę.

W teorii Marksa, istota antagonizmu klasowego polega na oddzieleniu klasy producentów bezpośrednich od efektu ich pracy. Idea mechanizmu socjalistycznej regulacji rynku pracy polega na przyznaniu robotnikom prawa do decydowania o podziale owoców ich pracy, czyli do zastąpienia kapitalistów w tej sprawie. Kwestia dalszego, wtórnego podziału bogactwa między resztę społeczeństwa jest także uregulowana w teorii socjalizmu i przejścia do społeczeństwa bezklasowego w ten sposób, że całe społeczeństwo staje się pracownikami bezpośrednio produkcyjnymi.

I tylko udział w pracy bezpośrednio produkcyjnej jest tytułem do uczestniczenia w podziale owoców pracy materialnej. Na etapie przejściowym, socjalistycznym, faktycznie Marks liczy się z koniecznością utrzymania rynku pracy i zróżnicowania płac w zależności od kwalifikacji. Niemniej, ma się to odbywać na zasadzie analogicznej do decyzji rzeczywistych właścicieli środków produkcji – nie certyfikowana kwalifikacja jest tytułem do dochodu, ale rzeczywista, praktyczna przydatność danej kwalifikacji u danego osobnika dla procesu produkcji bogactwa.

W przypadku właścicieli środków produkcji nie ma znaczenia kwalifikacja, podział nie dokonuje się wedle tej zasady, ale wedle zasady bliskości do źródła własności. W ustroju socjalizmu realnego, znaczenie dochodów indywidualnych było pomniejszone w relacji do tzw. społecznych funduszów spożycia. Ta właśnie zasada była kością niezgody socjalistycznych warstw pośrednich na system jako taki. Gwałciła ona bowiem mechanizm wynagradzania wedle kwalifikacji, który nieprodukcyjne grupy społeczne uważały za korzystny dla siebie. Dlatego idealizowały system kapitalistyczny, który stawiał na promowanie dochodów indywidualnych kosztem społecznych funduszów spożycia.

Dlatego też dla grup nieprodukcyjnych korzystne jest utrzymywanie zamętu co do istoty kapitalistycznego wyzysku i udawanie, że polega on wyłącznie na niesprawiedliwym podziale owoców pracy produkcyjnej. W marksizmie wynika on z istoty kapitalistycznego sposobu produkcji, który pozbawia bezpośrednich producentów prawa do decydowania o podziale owoców swojej pracy.

Używa się argumentu, że prawdziwy socjalizm cofnąłby nas do epoki kamienia łupanego, ponieważ niewykwalifikowani robole zarabiający tyle, co wykwalifikowani inżynierowie, pozbawiliby tych ostatnich motywacji do podnoszenia kwalifikacji i wydajnej pracy. Nie chcemy polemizować z tym argumentem, który pomija to, że upowszechnienie kondycji bezpośredniego pracownika produkcyjnego zakłada osiągnięcie przez każdego statusu inżyniera czy innego typu pracownika wykwalifikowanego. Błąd tego argumentu polega na kurczowym trzymaniu się burżuazyjnego modelu społecznego, w którym bogactwo materialne pojawia się na rynku jak Deus ex machina, z czarnej skrzynki kapitalistycznego sposobu produkcji. Klasy nieprodukcyjne nie potrafią rozumować inaczej, są ograniczone w swoim oglądzie świata. Tymczasem zniesienie podziału na pracowników bezpośrednio produkcyjnych, kapitalistów i całą resztę powoduje, że każdego uczestnika życia społecznego żywo obchodzi, z własnego punktu widzenia i dla własnego interesu, rozwijanie sił wytwórczych. To rozwijanie sił wytwórczych nie jest efektem działania czarnej skrzynki, ale efektem codziennej pracy każdego członka społeczeństwa. Jednocześnie, ponieważ każdy jest pracownikiem bezpośrednio produkcyjnym, nie ma produkcji dla produkcji w oczekiwaniu na mnożenie zysku. Niezbędny wysiłek jest miarkowany kalkulacją przewidywanego efektu skonfrontowanego z niezbędnym wydatkiem własnych sił fizycznych i umysłowych. To się nazywa gospodarka zrównoważona.

Dlatego odpowiedź na pytanie o to, dlaczego tak trudno jest odtworzyć autentyczny ruch robotniczy dzisiaj, jest bardzo prosta. Ponieważ usiłuje się zbudować ten ruch z pracowników, których ostatnim z uwewnętrznianych interesów jest obalenie kapitalistycznego mechanizmu wynagradzania poprzez indywidualne dochody uzależnione od kwalifikacji. Cały pozór walki klasowej zawiera się w targowaniu się o stawki indywidualnego wynagrodzenia bez troski o produkcyjną podstawę tworzenia bogactwa materialnego. Troskę o tę podstawę pozostawia się klasie kapitalistów, którzy bezpośrednich producentów mają skutecznie trzymać za mordę. Trudno przy takim stanie świadomości (adekwatnej do miejsca w społecznym mechanizmie ekonomicznym) wymagać konsekwentnej postawy antykapitalistycznej.

Powiedzmy jasno, dla współczesnej lewicy antykapitalizm polega nie na negowaniu kapitalistycznego sposobu produkcji, ale na stworzeniu utopijnego mechanizmu wtórnej redystrybucji wartości dodatkowej, który uczyniłby z kapitalistów automaty do zmuszania robotników do produkowania przy minimalizowaniu płac roboczych oraz państwowym mechanizmie przejmowania zysków. Ta utopia zderza się z rzeczywistością odradzającego się, dzikiego kapitalizmu, który – za sprawą zniknięcia kontrwładzy w postaci ZSRR – może wrócić na ścieżkę ewolucji przewidywanej przez Marksa: zaniku różnorodności społeczeństwa burżuazyjnego i jego przekształcenie się w społeczeństwo dwubiegunowe, proletariat i garstkę kapitalistów.

Jeżeli współczesna lewica ma gdzieś jakieś poczucie realizmu, to w przewidywaniu wzrostu nastrojów nacjonalistycznych. Jest to proces nieunikniony w takim, a nie innym rozwoju systemu kapitalistycznego. Kapitalizm jest mechanizmem dynamicznym i wymaga istnienia zróżnicowań, aby móc je stale niwelować i odradzać. Nie jest w tym zresztą oryginalny w stosunku do poprzedzających go systemów klasowych, do których coraz bardziej powraca.

Wedle przewidywań Marksa, postępowa funkcja kapitalizmu polegała na otwarciu okna możliwości przekształcenia się tego systemu w system bezklasowy, a to ze względu na unikalną pozycję klasy robotniczej, która przejmując funkcję właściciela środków produkcji mogłaby przekształcić społeczeństwo klasowe w bezklasowe. Problem w tym, że współczesna lewica, która mogłaby tę walkę organizować, trzyma się kurczowo grup społecznych, w których interesie doraźnym nie leży zniesienie kapitalistycznego mechanizmu kształtowania się dochodów indywidualnych na bazie wyzysku pracy bezpośrednio produkcyjnej.

Jednym słowem, lewica usiłuje co najwyżej poprawić kapitalizm, a nie go znieść. Bez zrozumienia, że istota antagonizmu klasowego leży w wyzysku pracy bezpośrednio produkcyjnej, nie ma możliwości być konsekwentnie antykapitalistycznym, ba, nie ma możliwości być przeciwnikiem systemu klasowego.

Warstwy pośrednie nie są owładnięte fałszywą świadomością klasową i rzecz polega tylko na wyprostowaniu ich świadomości. Są one w posiadaniu prawdziwej świadomości – tyle że nie klasowej, bo nie są żadną klasą – społecznej i grupowej. Jak pokazywaliśmy wyżej, nie są one nawet antykapitalistyczne, ponieważ nie ma dla nich różnicy między dyktaturą kapitału a dyktaturą proletariatu. Obie dyktatury stawiają barierę dla ich żądania merytokratycznej zasady podziału dochodów. Z tym, że w kapitalizmie są one wyraźnie oddzielone od pogardzanej klasy produkcyjnej, natomiast w socjalizmie ryzykują stopienie się z tą klasą. Czego się boją jak diabeł święconej wody. Dlatego są zwolennikami systemu klasowego, w którym mają pozycje pośrednią i to im odpowiada. Mogą bowiem rozgrywać antagonizm klasowy i wygrywać na tym. Okazuje się jednak, że tylko do czasu. A to ze względu na fakt, że wraz z upadkiem realnego socjalizmu, warstwy pośrednie ponownie wracają do swego statusu służby na usługach właścicieli środków produkcji.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
26 września 2023 r.